2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rafael śledził każdy jej ruch. Zaczął podejrzewać, iż Jeanette próbuje zaskarbić sobie jego uwagę. Nie mógł zaprzeczyć, iż ostatnimi czasy trochę ją zaniedbywał, lecz to wcale nie świadczyło o braku miłości, przeciwnie, kochał ją całym sobą. Uniósł dłoń i lekko pogłaskał jej bladoróżowy policzek.

–Powiedz co cię trapi? – szepnął.

Zazwyczaj Jeanette kochała, gdy Rafael tak do niej mówił, lecz w tej chwili, znienawidziła go. Znów poczuła się, jak mała dziewczynka, która nie radziła sobie z błahymi problemami.

– No dalej wyduś to wreszcie z siebie i nie każ mi dłużej czekać – dopowiedział zniecierpliwionym tonem.

– Dobrze wszystko ci wyjaśnię, ale będziesz musiał gdzieś ze mną pójść – Wskazała ręką w stronę drzwi.

Tym stwierdzeniem totalnie zbiła go z pantałyku. Gdzieś iść? Po co? Sprawa musiała być rzeczywiście poważna. Nie chciał pokazać, że te słowa wprowadziły zamęt, w jego dotychczas poukładanym umyśle. Przyodział na twarz kamienną maskę obojętności, by zamaskować kotłujące się w nim emocje. W przeciwieństwie do małżonki potrafił idealnie zakamuflować uczucia. Był mistrzem opanowania i aktorstwa. Gdyby poświęcił się karierze filmowej zdecydowanie otrzymałby Oskara, za tę wybitną kreację. Jednakże czujne oko Jeanette spostrzegło, że jej mąż nagle zmienił swoje nastawienie. Znała go już tyle lat. Ile to już minęło? Byli ze sobą od ponad siedmiuset lat. Tak łatwo nie mógł jej oszukać.

– Dobrze, skoro taka jest twoja wola, chodźmy. Prowadź Jeanette – Imię kobiety wymówił z pewnego rodzaju naciskiem, wyraźnie je intonując.

Nie miała już sił, dłużej patrzeć mu w twarz, dlatego odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi, a on szedł tuż za nią. Zaczęła modlić się w duchu, by Bóg zesłał jej potrzebne siły. Jakże teraz bardzo ich potrzebowała.

Minęli korytarz i przedpokój, po czym opuścili wnętrze ciepłego domu. Niebo już się rozpogodziło, przestał padać deszcz, a grzmoty ucichły. Wiatr przegonił wszelkie chmury i teraz nad ich głowami rozpościerało się gwieździste niebo.

– Spójrz Rafaelu, jakie piękne gwiazdy. Pamiętasz te nasze nocne spacery z młodości, gdy jeszcze byłam niczego nieświadomą dziewczyną? – Zerknęła na niego wymownie. – Później, gdy byłam twoją żoną spojrzałam ponownie w niebo i wiesz co tam zobaczyłam? To było niezwykłe. Niebo było jeszcze czystsze i piękniejsze, a gwiazdy zdawały się jaśnieć intensywniejszym blaskiem. Do dziś to zjawisko cieszy moje oczy.

Nie mógł uwierzyć, że jego żona była tak nieroztropną osobą. Czyżby zapomniała już o tym co chciała mu pokazać? A może po prostu zwlekała, gdyż obawiała się jego osądu? Pomimo zżerającej go ciekawości postanowił, że nie będzie nalegał. Jeśli zechce to wkrótce sama pokaże mu to, co przed nim ukrywała.

Stali tak przez chwilę i wpatrywali się w niebo. Jeanette nie słysząc żadnych słów z ust męża dotyczących ich młodości, stwierdziła, że trzeba iść dalej.Podbudowana przez wspomnienia ich wspólnej przeszłości, ruszyła odważniejszym krokiem w stronę lasu. Rafael natychmiast zorientował się, gdzie jego żona go prowadziła.

– Chyba nie idziemy do tego starego domku – Te słowa wyrwały się z jego ust mimo woli. Nie musiał pytać, znał odpowiedź.

Jeanette tylko spojrzała w jego stronę i przymknęła powieki na znak potwierdzenia. Rafael spojrzał w rozpościerającą się przed nimi ciemność. Zaczął intensywniej się zastanawiać, o co mogło chodzić jego żonie. W najbliższym czasie przecież nie zauważył jakichś dziwnych oznak w jej zachowaniu. Była tą samą osobą, co zawsze, czułą i kochającą. Nie mogła przecież popełnić żadnego przestępstwa, ani niczego podobnego. Nie byłaby do tego zdolna. Rozbiegane myśli i niecodzienne uczucie skołowania nie dawały mu spokoju, przez co stał się nieco nieuważny i zdezorientowany. Od czasu do czasu łypał oczami na swą wampiryczną wybrankę, która szła w skupieniu, nie zaszczycając jego osoby żadnym słowem.

Lecz gdy wreszcie dotarli na miejsce, Rafael odwrócił wzrok od małżonki, kierując go w stronę czegoś, co z pozoru mogło wydawać się niegroźne. Podskórnie jednak czuł, że było inaczej, wobec czego pospiesznie zaangażował wszystkie zmysły, aby w jak najlepszym stopniu ocenić sytuację.

Z pozoru domek wydawał się taki sam, jak zawsze. Mały, opuszczony i zrujnowany, ale gdy przyjrzał mu się bliżej stwierdził, że spróchniałe deski, skrywały coś znacznie mroczniejszego, niż tonę kurzu i kilka pająków, zwisających na cienkich sieciach.

– Zanim wejdziemy do środka, muszę ci coś wyjaśnić. Posłuchaj mnie bardzo uważnie i nie wyciągaj pochopnych wniosków.

Rafael nie krył zdziwienia, ale także pewnego przejęcia. Jeszcze nigdy w życiu nie widział, aby Jeanette była tak zdeterminowana. Domyślał się, że sytuacja, w której się znaleźli wymagała od niej dużo sił i wewnętrznego poświęcenia, dlatego też postanowił, iż w spokoju wysłucha jej słów, a także nie uczyni niczego, dopóki nie zakończy rozpoczętego wcześniej wywodu.

– A więc dobrze. Masz moje słowo, wysłucham cię i nie zrobię niczego, czego byś nie chciała ujrzeć – Zapewnił ją.

Czarnowłosa wampirzyca trochę się uspokoiła, chociaż przeczuwała, że nie pozostało jej zbyt wiele czasu.

– Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię tu przyprowadziłam? Otóż, twoja odpowiedź znajduje się tam, w tym domku. Lecz zanim do niego wejdziesz musisz czegoś wysłuchać – Uczyniła małą przerwę. Chciała, aby jej słowa nabrały powagi w uszach Rafaela. – Znalazłam tę dwójkę w lesie. Byli zagubieni, brudni i głodni. Przebywali w jakiejś ciemnej i zimnej jaskini. Zapewniam cię, że byli całkiem sami. Zaproponowałam na początku, że im pomogę, ale oni chyba mnie nie rozumieją...

W tym momencie miarka się przebrała. Mężczyzna zaślepiony i ogłuszony przez wściekłość i nerwy, zaprzestał dalszego słuchania swej małżonki, koncentrując się na jednym słowie: dwójka.

– Kim oni są? – zapytał pospiesznie, nie ukrywając rozczarowania lekkomyślnością kobiety.

Jeanette wyczuła tę nieprzyjemną nutkę podenerwowania, która wybrzmiała w jego głosie, oznaczającą, iż to był dopiero początek. Przedsmak wielkiego wybuchu, którego – zarówno dla niej, jak i dla niego – lepiej byłoby uniknąć. Cały czas myślała o nich, o dwójce zagubionych istotek, zamkniętych na świat, lecz podburzanych przez gwałtowne emocje.

Naraz – jakby na potwierdzenie jej myśli – posłyszała ciche, złowrogie pomruki dochodzące od strony domku. Jeanette spojrzała na niego, a następnie na męża, sygnalizując, iż to nie najlepszy moment na dalszą kłótnię.

– Wysłuchaj mnie do końca. I proszę nie denerwuj się, wszystko po kolei ci wyjaśnię. Oni są tacy jak my. Rozumiesz, gdyby udało się z nimi porozumieć, moglibyśmy im pomóc i...

–I cooo !? – zagrzmiał potężny głos Rafaela.

Jeane gwałtownie wycofała się do tyłu, zbliżając się do upadającej chałupy.

– Nie znasz ich! Nie wiesz kim są! I przyprowadzasz ich tutaj?! Oni mogą być bardzo niebezpieczni! Jeanette jak możesz być taka naiwna?! – Rafale nie mógł powstrzymać narastającej irytacji, która zmusiła go do zaangażowania rąk. Wymachiwał nimi na wszystkie strony, jak sztandarem, lecz w tej chwili nie odczuwał dumy, ale coś na kształt strachu i dzikiej obawy o bezpieczeństwo i życie, którego do niedawna mieli pod dostatkiem.

–Nie ufasz mi!? – Chociaż krzyk wydawał się najmniej rozsądnym podejściem, Jeanette właśnie go użyła, nie mogąc stłumić narastającego wewnątrz gniewu. Miała wrażenie, że jeśli nie znajdzie dla niego ujścia, to pęknie, jak balon przepełniony powietrzem. – Jak możesz?! Jestem przekonana, że można im spokojnie zaufać. Nie są groźni, może trochę zagubieni, ale na pewno nie zrobią nam krzywdy. Widzę to, ich aura jest dobra. Dlatego chcę im pomóc, bo wiem, że mogę sprawić, iż ich życie stanie się lepsze – Przestała krzyczeć, lecz Rafael nadal dostrzegał te rozgorączkowane ogniki w jej oczach, które sprawiały, że ich barwa stawała się jeszcze ciemniejsza.

Kobieta podeszła do niego spokojnym krokiem i chwyciła za blady, pokryty kilkudniowym zarostem policzek.

–Rafaelu to tylko dwójka dzieci, zagubionych nastolatków, którzy potrzebująpomocy. Ktoś musi im pokazać, że nawet po przemianie wciąż można zachowaćczłowieczeństwo. Uwierz mi, naprawdę można im zaufać. Skarbie... – Z każdymkolejnym słowem jej głos coraz bardziej się załamywał, na sam koniecdoprowadzając wrażliwą kobietę do łez.

Zrobiłomu się głupio, że tak szybko ją osądził. Możliwe, że miała rację. Nie powinienw to wątpić, przecież jego żona miała ogromny dar. Przetestowała go już na tyluosobach i zawsze się sprawdzał. W tej chwili nie mogło być inaczej. Chociaż nieraz i nie dwa, słyszał od ojca o przypadkach wampirów, które posiadały bardzowyrafinowane umiejętności, a co za tym idzie? Istniało ryzyko, iż Jeanettezostała przez nich zmanipulowana, odebrali jej zdrowy rozsądek, umiejętnośćtrzeźwego osądzenia sytuacji. Przy użyciu tych podłych sztuczek przekonali doswoich racji, rozkazali postępować wedle własnego upodobania. Rafael wykrzywiłusta w niesmacznym grymasie. Kiełkująca w jego umyśle wizja, nie dawała muspokoju, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że aby rozwikłać dręczącą gozagadkę będzie musiał postąpić wedle prośby swej małżonki i udać się do wnętrzatej zatęchłej dziury, której nie określiłby mianem domu. Może kiedyś nim był,lecz teraz prezentował się, jak kupka zbitych desek, pociemniałych od deszczu iśniegu. Szybko podjął ostateczną decyzję, polegając na własnych przeczuciach iintuicji. Oby tylko nie zechciały go teraz zawieść.

– Pokaż mi ich – Jegogłos był już bardziej spokojny niż wcześniej.

–Dobrze, ale musisz coś wiedzieć. Nie możesz się przy nich denerwować. Oniwyczuwają negatywne emocje i są na nie bardzo wrażliwi.

Dostrzegał jej ogromnepodenerwowanie, które z każdą upływającą sekundą udzielało się także jemu.

–Nie obawiaj się, będę opanowany – Nie mógł się wreszcie doczekać, aż rusząsię z miejsca i Jeanette raczy wyjawić mu, a raczej pokazać ten sekret, który tak skrupulatnie przed nimukrywała.

Ostrożnie,nie wywołując przy tym zbędnego hałasu (nawet mokra od śniegu trawa, niewydawała tego charakterystycznego, pluskającego dźwięku), zbliżyli się do struchlałychdrzwiczek. Rafael nadstawił uszu, lecz ani jeden, najmniejszy szmer niezakłócił grobowej ciszy, wypełniającej wnętrze drewnianej konstrukcji.

Jeanette położyła bladą, drobnądłoń na powłoce drzwi, po czym pchnęła ją delikatnie do środka. Mężczyznawyobraził sobie, iż nawet sam wiatr mógłby z łatwością poradzić sobie z tymzadaniem. Powoli weszła do środka, rozglądając się po niewielkim pokoiku, któryzapewne niegdyś pełnił rolę sypialni, salonu, a także kuchni w jednym. Nawetnie poczuła, jak od tych wszystkich emocji zaschnęło jej w ustach. Przełknęłacicho ślinę, a następnie rzekła, rzucając swe słowa na mroczny grunt.

–Wyjdźcie moi drodzy. Nie bójcie się to mój mąż Rafael. Jest przyjacielem.Chcemy wam pomóc.

Stojącyza Jeanette Rafael przeczesywał rozgorączkowanym wzrokiem pomieszczenie. Przewidywałnajgorsze. Był gotów w każdej chwili ruszyć na ratunek swojej małżonce,zasłonić ją własnym ciałem, walczyć ze złem, chowającym się za kurtyną utkaną zmroku. Lecz to, co dane było mu ujrzeć, jeszcze długo po tym dręczyło go wsnach, niczym drzazga wbita w ropiejący palec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro