2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*****

- Ale jestem dzisiaj głodny stary. Nie zjadłem śniadania. Mój młodszy bracholek pożarł wszystkie płatki, jakie mieliśmy w kuchni. Moich też nie oszczędził. Jestem poruszony – Yves uczynił minę człowieka cierpiącego wewnętrznie i do tego jeszcze bardzo głodnego. Jego brzuch wygrywał najróżniejsze melodie, przechodząc od bardziej subtelnych, delikatnych, cichych brzmień, do potężnych, ryczących odgłosów, przywodzących na myśl rozwścieczonego smoka, ukrytego w skalistej jamie. 

-Ty zawsze jesteś głodny Yves. Powiedz, gdzie ty to mieścisz?  – Jennifer obrzuciła chłopaka trochę pretensjonalnym spojrzeniem, mówiącym chciałabym tyle jeść i nie tyć. Yves miał to szczęście, iż jako chłopiec nie bardzo przejmował się kwestiami związanymi z figurą. Uważał, iż jego waga i wygląd są proporcjonalne do zajebistości i zdrowego humoru, który w sobie nosił i tryskał nim na wszystkie strony, jak wulkan uwalniający ze swego wnętrza gorącą magmę. 

- Jeszcze chwila Yves, dasz radę. Już jesteśmy na stołówce, zamówimy jakieś super żarcie  – Chris jak na dobrego przyjaciela przystało próbował pocieszyć Latynosa, wciąż markotnego z powodu pustego i burczącego brzucha. Znajomi zawitali już do szkolnej kafeterii, wewnątrz której ściany lśniły od czystości i połysku, a podłoga śliska, jak przetłuszczone włosy, odbijała białe światło jarzeniówek. Pięcioro przyjaciół znalazło stolik, przy którym zazwyczaj siadywali i zajęli miejsca. 

- Boże, zaraz umrę  – krótko przystrzyżony brunet objął ręką swój brzuch z wnętrza którego dobyło się głośne burknięcie. Yves skrzywił się i pogładził po brzuchu. 

- No nie wierzę, ale wy wymyślacie. Yves ogarnij się, od takiego głodu nie umrzesz – Coralin prychnęła na uwagę Yvesa.

- A biedne dzieci w Afryce? One umierają z głodu...

- Ma rację – blondyn wtrącił się do rozmowy, wydychając powietrze buzią. Mówił trochę przez nos, przez co jego głos wydawał się być trochę śmieszny. Coralin nie potrafiła gromić wzrokiem tych głupków, byli dla niej kimś na wzór rodziny. 

- Skoro tacy głodni to biegnijcie i zamówcie nam coś do jedzenia.

- Tak jest! Yves idziemy.

Chłopcy ruszyli ramię w ramę w stronę lady, niczym dwóch muszkieterów, a po chwili w drodze powrotnej dołączył do nich Daniel (czyli trzeci zagubiony muszkieter), który z szerokim, jak na niego przystało, uśmiechem na ustach szedł w stronę dziewczyn. Grzecznie się z nimi przywitał i zajął miejsce obok Kariny, która ucieszyła się na jego widok. 

- Jak z nosem? Nie boli już?  – Coralin skierowała troskliwe pytanie w stronę chłopaka o zbożowych włosach, badając go przy tym wzrokiem. Chris włożył kęs potrawy do buzi, powolutku ją przeżuł, co jakiś czas otwierając usta, by nabrać powietrza, po czym odpowiedział blondynce na zadane mu pytanie. 

- Już nie boli. Na całe szczęście to nie było poważne złamanie, więc mogę normalnie funkcjonować.

- Coralin ma się o co martwić. Kto pocieszałby ją w długie i zimne wieczory?  – Yves oderwał swój wzrok od talerza i przeniósł go na kumpla, zabawnie poruszając brwiami. Chris oraz cała paczka roześmiali się.

- Głupol  – wtrąciła się Jennifer, uderzając w bok rozbawionego reakcją przyjaciela Latynosa. 

- A propos pocieszania. Coralin mam dla ciebie złą wiadomość. Chyba będziemy musieli przenieść się do ciebie, no wiesz z czym... okazuje się, że mój dom ma uszy, a co gorsze oczy. Nie wiem, jak to się dzieje nie pytaj, ale to diabelskie nasienie wie o nas wszystko.

Przyjaciele ponownie zarżeli śmiechem, chłopaki gruby i donośnym, a dziewczęta delikatnym i dźwięcznym.

- Mówisz o swojej małej siostrzyczce? O Holy? Wydaje się być całkiem sympatyczną dziewczynką  – Karina zareagowała na słowa Chrisa całkiem neutralnym tonem. Chłopak oraz Coralin spojrzeli na nią, jakby urwała się z księżyca, lub przybyła na ziemię z innej galaktyki. 

- Sympatyczną? To największy przymilacz, lizacz dupy i kanciarz, jakiego w życiu spotkałam. Zło wcielone  – Coralin otrząsnęła się, jakby chciała zrzucić z siebie jakiegoś pająka, lub wyrzucić z głowy niepotrzebne myśli. Karina zaśmiała się na reakcję koleżanki.

- Na całe szczęście Holy wyjeżdża na weekend do babci, więc nie będzie jej na naszej ponadczasowej imprezie! No chyba, że ta mała wredota rozlokowała kamery w naszym domu i będzie nas obserwować, jak w jakimś teleturnieju. To byłoby całkiem możliwe.

Wszyscy spojrzeli na Chrisa, który w zamyśleniu gładził opuszką palca, skórę na gładkim, niezarośniętym podbródku. Broda, czy wąsy były oznaką męstwa, lecz Chris nie gustował w tego typu owłosieniu, dlatego pierwsze oznaki zarostu starał się, jak najszybciej usuwać. 

- Ty! A może urządzimy sobie coś na wzór tego horroru, w którym obcy kolesie zakładali w domach kamery, obserwowali ich mieszkańców, a na koniec urządzali im krwawą jatkę. Zabij, albo zostaniesz zabity! Genialne!  – Yves ucieszył się ze swojego pomysłu. 

- Co w tym genialnego, chłopaki? Nie ma to, jak myśleć o flakach i krwi podczas przerwy na obiad  – Daniel z wyrazem powszechnej degustacji na twarzy odsunął od siebie talerz i wytarł dłonie w białą, papierową chusteczkę, leżącą przed nimi na środku stołu. 

- Dobry pomysł. Chętnie go wykorzystam, gdy moja siostra dorośnie i wyprowadzi się.

- Jesteście okrutni  – Karina pokręciła głową i parsknęła śmiechem. 

- Dobra, skończmy już gadać o mojej siostrze, po co psuć sobie nastrój, zwłaszcza, że dzisiejszego dnia los się do mnie uśmiechnął i nie uwierzycie co się stało  – blondyn z podekscytowaniem wypisanym na twarzy i w oczach, powiódł wzrokiem po znajomych, zaczesując opadające kosmyki do góry. Włosy czasem mu się jeżyły, a pod wpływem czapki i wilgoci działo się to coraz częściej. 

- Lucas przyznał się do wszystkiego i sam oddał się w ręce policji? – Yves palnął bez zastanowienia, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na przechodzących obok stolika uczniów, którzy na dźwięk słowa Lucas, podkulili uszka, nieco się przygarbili i ruszyli dalej, nie odwracając się za siebie. Reszta patrzyła na ciemnoskórego nastolatka w milczeniu, jedynie Karina uśmiechała się do przyjaciela, ale wyraz jej ust, jawił się, jako blady, taki przygaszony, na pewno nie radosny. 

- Nieee, coś znacznie lepszego. Zaprosiłem Townshenda na imprezę. Powiedział, że mi odpuszcza i że nie będzie się na mnie mścił. Też nie lubi Lucasa, więc w razie czego jeszcze raz mu przywali jeśli będzie trzeba. Wreszcie przyjął moje przeprosiny!  – Chris był tak podekscytowany, a mina Coralin wyrażała tylko jedno: O czym ty kurwa pierdolisz? 

- ŻE CO!!!??? Chyba serio coś ci się poprzestawiało w tej głowie! Po co go zaprosiłeś!? Nie pamiętasz jak tobą poniewierał na samym początku?!  – blondyna była wściekła. Jej twarz przybrała szkarłatnej barwy, a usta rozwarły się w szaleńczym krzyku. Brwi i czoło zmarszczyły się, uwydatniając bruzdy i małe zmarszczki na jej czole. Walnęła chłopaka pięścią w ramię. 

- Auaa!! Kochanie przestań. Zaprosiłem go, bo chciałem go jakoś przeprosić za tamto i tak, jakoś wyszło... no nie bądź zła, proszę.

- Nie daruję ci tego.

Coralin nie była zadowolona z tego pomysłu. Pozostałe grono podeszło do słów Chrisa w sposób całkiem neutralny, no może poza Danielem, który poparł blondynkę przypominając wszystkim incydent z ptakami. 

- Nie uczestniczyłem w tym, więc nie wiem, jak to dokładnie było, ale sami widzicie. Myślę, że te kruki nie znalazły się tam przypadkiem. Zresztą, tak jak Chris stwierdził nie lubi Lucasa, a wszystko, co złe właśnie przytrafiało się jemu. Czy to mógł być przypadek? Czy to co mówią ludzie mogło okazać się prawdą?  – Daniel zastanowił się nad zadanymi przez siebie pytaniami. Karina sprawiała wrażenie urażonej i tak też się poczuła, wsłuchując się w monolog koleżki. Czuła, że nie miał racji. Żadne z nich jej nie miało, a mimo to dobrze im szło obrażanie nowego kolegi na wszystkie strony. 

- Więc ze względu na to, mamy go izolować? Traktować jak gorszego? Nie dać mu szansy na zaklimatyzowanie się? Nie dziwię się, że jest taki wycofany. Pewnie czuję tę niechęć bijącą od każdego kogo mija na korytarzu. Ja tam się cieszę, że Chris dał mu szansę. Na pewno bardzo się ucieszył na myśl o domówce, pewnie nie ma żadnych przyjaciół.

- Sprostowanie. Ma, ale takich opętanych dziwolągów, jak on. Pewnie ta długonoga brunetka, z którą widziałyśmy go w kawiarni, jest tak samo pokręcona i szurnięta. Założę się, że to jego dziewczyna.

Coralin wiedziała, jak słownie zaatakować Karinkę, by tej odechciało się wszelkich dywagacji na ten temat. Spuściła wzrok, a blondynie zrobiło się głupio, że w tak okrutny sposób potraktowała dobrą, współczującą wszystkim, niebieskooką koleżankę. Karina nie mogła zapomnieć, choć bardzo sięstarała, o dziewczynie, którą ujrzała w jednej z londyńskich kawiarni, wraz z przystojnym brunetem. Nie trzymali się za ręce. Chłopak przepuścił ją przed siebie. Szedł nie zwracając na nie uwagi, choć wcześniej przenikał ją wzrokiem. Dziewczyna poczuła, jak jej serduszko usycha, niczym niepodlewany kwiat. Tak bardzo pragnęła, by młody chłopak zwrócił kiedyś na nią uwagę, choć łudziła się, czy kiedyś w ogóle to nastąpi. 

- O wilki mowa – Daniel z czymś w rodzaju obrzydzenia, spojrzał na luźno, kiwające się na boki drzwiczki, prowadzące do dobrze oświetlonej stołówki. Do jej wnętrza wszedł wysoki uczeń, o ciemnych włosach i równie czarnych oczach oraz w stroju tejże samej barwy, co jego źrenice. Zmęczonym wzrokiem powiódł po wszystkich stolikach, na chwilę zatrzymując wzrok na sześciu osobach, siedzących pod jednym z dużych okien. Pogoda na zewnątrz dawała się we znaki. Temperatura plasowała się na poziomie poniżej minus dziesięciu stopni, co sprzyjało powiększającej się, z każdą minutą, warstewce śniegu, zalegającej szkolne chodniki. Na ich twarzach widoczne były przeróżne emocje. Od nienawiści, niepewności, strachu, po radość, zafascynowanie, a nawet głęboko ukrytą przyjaźń. Chris wielce uradował się, gdy dostrzegł, przedzierającego się pomiędzy białymi stolikami bruneta. Rozszerzył usta, w niewyobrażalnie szerokim uśmiechu, a następnie, gdy młody chłopak w czarnej bluzie był już na tyle blisko, by mógł usłyszeć jego krzyk, Chris nie wahał się dłużej i wrzasnął. 

- Cześć Drake!

Spora część jego znajomych, spojrzała na niego oszołomionym, nie dającym wiary, bądź pytającym wzrokiem, bacznie przypatrując się blondynowi, który energicznie machał w powietrzu dłonią, by zwrócić na siebie uwagę niedawno (a może dawno) poznanego znajomego. Coralin walnęła go w bok i rzekła, coś w stylu, żeby się nie wygłupiał i nie zachowywał, jak małpa w cyrku. Drake poczuł się urażony, dlatego z chłodem w ruchach i na twarzy, zwrócił głowę w kierunku paczki blondaska. Ona też tam siedziała. Uważnie skanowała jego ciało, parą niebiańskich tęczówek, a Drake czuł, że z każdą chwilą słabnie na umyśle i ciele. Tak właśnie działała na niego ta dziewczyna, jej oczy były takie cudowne. 

- Cześć – Drake starał się, by ton jego głosu nie był, aż tak suchy, lecz kolejny raz zawiódł się na swych strunach głosowych. Szybko odwrócił się od szkolnej kliki i podążył w obranym przez siebie kierunku, czyli w stronę najdalej oddalonego stolika. Chris czuł się wniebowzięty. Pokazał swoim znajomym, że nie kłamał. 

- Czy on powiedział ci cześć, czy ja mam coś ze słuchem?  – Jennifer nie dowierzała, w to co przed chwilą usłyszała i ujrzała. Kręciła powątpiewając głową, a burza miedzianych włosów, podskakiwała w rytm poruszanej głowy. 

- Mówiłem wam, że z nim gadałem.

Coralin siedziała w milczeniu, lecz Karina dostrzegła ten pół widoczny grymas niezadowolenia na jej twarzy. Kolejna cisza przed burzą. Blondynka była wybuchową osobą, ale też powściągliwą w czynach. Wiedziała kiedy należy się wkurzyć, aby wyglądało to na stosowne. Nie robiła scen, lecz brunetka przeczuwała, iż to wkrótce się zmieni i nie myliła się. Do końca tego dnia chodziła za Chrisem i pytała dlaczego? Chris odpowiadał jej uśmiechem, bądź zbywał ją machnięciem dłoni, co jeszcze bardziej potęgowało jej wciekłość. 

- Szykuje się zajebista impreza  – rzekł w pewnym momencie wyrywając wszystkich z ciszy, a Karina cieszyła się razem z przyjacielem. Szczęśliwe dni wreszcie nadeszły.

*****

Dzisiejszego dnia, Selene opuściła wszystkie uniwersyteckie zajęcia, poświęcając czas swemu ukochanemu, czyli Arthurowi. Przystojny mężczyzna zaprosił ją do firmy, w której pracował i pokazał jej na czym polegają jego codzienne obowiązki. Następnie zaprosił ją na obiad i na prośbę dziewczyny odwiózł ją do domu. Nie skończył jeszcze swoich obowiązków, jako pracownik, dlatego był zmuszony odtransportować dziewczynę do jej ogromnej posiadłości. Selene nie była zadowolona z tego pomysłu, ale po chwili ustąpiła. Zdawała sobie sprawę z tego, że Arthur musi pracować, ale czuła, że powinna spędzać z nim, jak najwięcej czasu, tym samym porzucając inne dotychczasowe zajęcia. Ciemnowłosy mężczyzna uspokoił ją, mówiąc iż przygotował dla nich wspaniałą niespodziankę, którą wkrótce ją zaszczyci. 

- Kiedy dokładnie? – dziewczyna nie zamierzała tak łatwo odpuścić, póki Arthur nie wyjawi jej kuszącej tajemnicy. Selene przygryzła dolną wargę i zatrzepotała zalotnie rzęsami. Nie pamiętała już, kiedy ostatnim razem się tak zachowywała, ale mniejsza z tym. Wolała nie pamiętać. Tamte wydarzenia należały do jej przeszłości, nie teraźniejszości i nie były dla niej nawet odrobinę ważne. Arthur uśmiechnął się zawadiacko. 

- Wytrzymaj jeszcze kilka dni. Wkrótce się dowiesz.

Zanim Selene zdążyła otworzyć usta, mężczyzna zbliżył się do niej i delikatnie przycisnął swoje duże, mięsiste usta, do jej lekko rozwartych, pokrytych ciemnoczerwoną pomadką do ust. Dziewczyna odwzajemniła pocałunek i pogłębiła go, wplatając długie, smukłe palce w czarne włosy jej mężczyzny. Jej mężczyzna, jakże te słowa pięknie brzmiały w jej własnej głowie. Młoda wampirzyca odsunęła się od Arthura, który pachniał ambrą i poczuła się zniewolona, niczym syrena uwięziona w mocnych, nierozerwalnych sidłach, morskich żeglarzy. Uśmiechnęła się do niego głupio i skinęła głową. 

- Kocham cię moja bogini nocy  – szepnął jej uwodzicielsko do ucha, tym samym przywodząc na myśl, pewne zdarzenie, które miało miejsce w jego mieszkaniu, a dokładnie w sypialni. Selene coraz więcej czasu zaczęła spędzać u Arthura i zauważyła, że obecność mężczyzny mniej ją krępuje. Bez żadnego oporu, czy też zwlekania wskoczyła mu do łóżka, nie myśląc o konsekwencjach swego czynu i nadchodzącym poranku. Po tym, co się stało trochę obawiała się, iż ciemnowłosy ją porzuci. Przekona się, że jest łatwą zdzirą, wykorzysta i porzuci, lecz tak się nie stało. Arthur zaczął kupować jej drogie prezenty, zabierać w ekskluzywne miejsca, całkiem podobnie, jak pewien osobnik płci męskiej, który dawno temu złamał jej serce. Lecz młoda wampirzyca nie chciała o tym myśleć i to był największy błąd, jaki wtedy popełniła. Bo gdyby zachowała w sobie choć resztki zdrowego rozsądku, czułaby, że coś jest nie na miejscu. Że jej zachowanie diametralnie się zmieniło, że wszyscy, którzy wcześniej ją znali mieli rację. Lecz w tej chwili nic się dla niej nie liczyło, prócz tego przystojnego mężczyzny, czule szeptającego jej do uszka i gładzącego blade policzki dziewczyny, opuszkami palców. 

- Ja ciebie też Arthurze. Do zobaczenia jutro  – ucałowała go jeszcze raz, tym razem namiętniej i wkładając w to wszystkie uczucia, a następnie opuściła wnętrze pojazdu i skierowała w stronę zaśnieżonej werandy. Nikt nie odgarnął śniegu, więc ten piętrzył się na schodach, tworząc puchowe góry, pagórki i wzniesienia. Selene zgrabnie wyminęła zaspy, podśpiewując pod nosem. Nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje, z najwyższego piętra, z najwyższej okiennicy. Bystrymi, jasnymi oczami wodził za sylwetką młodej kobiety, przemierzającej śnieżne fortyfikacje, aż ta wreszcie zaszyła się we wnętrzu, ciepłego domostwa. Drzwi zaskrzypiały i zatrzasnęły się, wznosząc w powietrze kłęby białego dymu. Starzy pan nie poruszył się ani o centymetr, stojąc w dziennym świetle dużej okiennicy i wpatrując się w lądujący na kostce biały puch, myślał. Stroszył przy tym groźnie siwe, lecz całkiem dobrze zadbane brwi, przybierając minę anioła, poszukującego zemsty na swym niewiernym podopiecznym. Oplatał długimi, lekko kościstymi palcami, srebrną rączkę, kształtem przypominającą kruka, będącą chwalebną ozdobą podłużnej laseczki, wykonanej z drewna. Nawiedzały go koszmarne myśli i sny. Miał wrażenie, iż pozostawiona daleko w tyle przeszłość, powróciła i dogania go coraz szybciej. Westchnął, tym samym budząc nocne mary, ukryte pośród murów i desek, starej posiadłości. Właśnie ten fakt bardzo go niepokoił. Sprawiał, iż myśli spowijał gęsty całun, zwiastujący śmierć wszystkiego, co dobre oraz zniszczenie tego co zuchwałe. Wiktor zmrużył oczy, dostrzegając cień, marazmatycznie przesuwający się po ośnieżonym wjeździe do posesji. Wyczuwał je. Były coraz bliżej, żyły, wzmacniały swą siłę, a to, co najgorsze, ukryte w tajnych tunelach i katakumbach, znane tylko Wiktorowi, spętane przez światłość i uwięzione pośród mroku, wychodziło na wierzch. Dawało znaki, jęczało, piszczało, drapało pazurami, wzniecając płomień przerażenia w niedoświadczonych istotach, które nie posiadały zdolności do dostrzeżenia ich plugawego oblicza i okrucieństwa. Staruszek zmartwił się. Jego rodzina była narażona na całe to zło i niebezpieczeństwo, które tak zuchwale próbował powstrzymać. Demony. Wyłaziły z mroku, znudzonego jego ciszą i nieblednącą czernią, pragnące posmakować wampirycznej krwi, poszukujące zemsty. 

- Nigdy nie sprzedamy wam naszych dusz.

Ogarnęło go zimno, jakby stał na zewnątrz, a nie wewnątrz domostwa. Mocniej zacisnął palce na tułowiu srebrnego kruka, po czym jasnobłękitnymi oczami spojrzał za siebie. Gęsta ciemność, spowijająca kąt pomieszczenia, pulsowała i tętniła życiem w oczach wampira. 

- Nigdy nie posmakujecie naszej krwi. To miejsce jest dla was niedostępne. Odejdźcie stąd, pókim dobry – starczy, jednakowoż władczy głos pradawnego wampira, najwyższego członka klanu skłonił cienie do opuszczenia wnętrza biblioteki. Wiktor przybrał minę myśliciela. Dopiero teraz zorientował się, iż nie ma przy nim jego dobrej duszy, pięknej anielicy, pełniącej rolę służki i obrończyni posesji. Starszy wampir ze smutkiem w oczach powiódł oczami z kąta w kąt. Nie wyczuł jej. Drugą dłonią, dotąd swobodnie dyndającą u jego boku, objął ogromnym medalion z dużym, czerwonym kamieniem w środku. Przejechał opuszką palca po zimnej, gładkiej, nierównej strukturze. Nadal jej nie wyczuwał. Zło nadchodziło, z każdym dnie przybliżało się do jego rodziny. Może nawet pomieszkiwało z nimi pod jednym dachem i to nie w postaci chłopca o czekoladowych oczach i zdradliwej, aczkolwiek pięknej twarzy młodzieńca. To nie zamierzało już dłużej się ukrywać. Wyszyło na górę, z wypełnionych ciemnością szczelin i rozpadlin. Krew i nieszczęście oblepiały muru domu, niczym pnącza dzikiej rośliny, oplatającej zaniedbane ściany i ogródki. Znów ten mroźny powiew wiatru i czyjaś obecność, nie zwiastująca niczego dobrego. 

- Nie macie tu czego szukać! Wynocha!  – Wiktor zdenerwował się, zmarszczył niebezpiecznie czoło, uwidaczniając liczne zmarszczki oraz słabo widoczne dla ludzkiego oka blizny (odniesione w licznych stoczonych wojnach), po czym machnął swoją laską i obrócił się w kółko. Ciężko sapnął, zaczesując siwe pasma włosów, tak by powróciły na swoje poprzednie miejsce. Z jakiegoś powodu, tracił moc. Nawet domyślał się, co może być tego przyczyną. Brak szkatułki na terenie jego prywatnego zamczyska doskwierał mu. Wcześniej, magiczny przedmiot był w stanie utrzymać w ryzach, całe to zło, stłoczone w piwnicznych alejkach. Teraz, gdy poczuło, że na ich drodze nie stoi żadna przeszkoda, zrobiło się zuchwałe i ciągnęło do nieznanego, do światła, które wkrótce miało zgasnąć. Wiktor wyprostował się dumnie i opanowanym wzrokiem zmierzył ścianę naprzeciwko niego. 

- I tak nigdy jej nie dostaniesz...

Zapadła głucha, martwa cisza, nie dopuszczająca do głosu, szalejący za oknem wiatr. Zbyt wiele razy z jego ust padło słowo nigdy, ale im częściej coś powtarzał, tym bardziej pragnął w to wierzyć. Oni wiedzieli, że nadejdzie taki czas, iż dostaną to, czego oczekują od tak dawna i posmakują tego, już niebawem.

🔮🔮🔮🔮🔮🔮🔮🔮🔮🔮🔮🔮🔮🔮

Mówią, że im częściej powtarzamy jakieś kłamstwo, po pewnym czasie w naszych oczach staje się ono prawdą. Lecz kłamstwo i fałsz nie popłaca. Należy trzymać się tego, co dobre i uczciwe...

Dziękuję ❤❤💖😘😘😍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro