2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

******

-Trafił pan.

Trener przywitał go z szerokim uśmiechem na twarzy. Drake miał wrażenie, że ma lepszy humor niż wcześniej.

- Tak.

Przeczesał spojrzeniem całe boisko i zauważył, że kilka par oczu mu się przygląda. Wśród nich oczywiście były bardzo dobrze mu znane, błękitne i zielone oczy kolegów. Takie roześmiane i ucieszone na jego widok. Gdy spostrzegli, że Drake patrzy w ich stronę zaczęli machać.

Pan Campbell przywołał chłopców dźwiękiem gwizdka, a ci po chwili stali już nieopodal Drake'a.

-Tak się cieszymy, że przyszedłeś! – blondyn pisnął, klepiąc Drake'a po plecach.

- Ciężka rozgrzewka? – brunet uśmiechnął się pod nosem, ale widok skwaszonych min przyjaciół nie był dla niego zabawny. Dlatego zaprzestał tego gestu.

- W porządku. Na dziś koniec rozgrzewki. Pan Townshend porusza się w akcji. Kto dzisiaj chce być kapitanem? – trener podszedł do chłopaków niosąc ze sobą kolorowe szarfy. Jedne posiadały odcień zieleni, a drugie były niesamowicie czerwone.

- Ja! – Chris pierwszy zgłosił się na ochotnika.

- I ja! – zaraz po nim zakrzyknął kolega, którego Drake kojarzył z imprezy. I to nawet bardzo dobrze, ponieważ też był dosyć głośny. Tak samo, jak Chris.

- Chris na prawo. Levis na lewo. Wybierajcie drużyny.

- Drake!

Pan Campbell posłał blondynkowi spojrzenie karcącego nauczyciela. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Christopher wtrącił się przerywając wątek. Był taki radosny. Zapomniał już o morderczym treningu. Czuł, że rozpiera go taka energia.

Drake podszedł do kumpla i przybił mu piątkę. Też był zadowolony. Nie przyszedł tutaj na marne. Ktoś go wybrał, nawet jako pierwszego, a to było naprawdę wielkim wyróżnieniem, jak dla niego. Miłym gestem, którym nie często był obdarzany.

Niski chłopak posłał przepraszające spojrzenie zielonookiemu kumplowi. Ten natomiast nie wyglądał na urażonego. Szczerzył się tak szeroko, jakby dostał zapalenia mięśni twarzy.

- Thomas – zakrzyknął drugi chłopak.

I tak przez parę minut, w powietrze wznosiły się przeróżne imiona, aż wreszcie uformowano dwie drużyny.

- Chris. Dziś ty wybierasz kolor. Który? – trener wyciągnął do przodu ręce. W obu dłoniach dzierżył kolorowe szarfy.

Chris bez chwili zastanowienia powiedział.

- Niech Drake wybierze – uśmiechnął się i popatrzył na twarz wysokiego bruneta.

Pan Campbell również zaszczycił go spojrzeniem, po czym wysunął ręce w jego stronę, umożliwiając mu dostęp do nich.

Drake milczał. W tym czasie, gdy chłopcy czekali na jego decyzję, on przeżywał wewnętrzny konflikt, miraż uczuć. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Czy to właśnie przeżywały osoby, które wiedziały, że są kochane i akceptowane takimi jakimi są. Drake był bardzo wdzięczny blondynowi za to, że dał mu szansę. Że mógł zadecydować w tak błachej i mało znaczącej sprawie dla ludzkości. Lecz dla niego była ona wszystkim i świadczyła o człowieczeństwie i przynależności.

- Czerwony – wypowiedział to słowo cichym głosem. Trochę się speszył. Wszyscy na niego patrzyli.

- W takim razie drużyna Chrisa, czerwoni. Levis i reszta zieloni. Weźcie szarfy i załóżcie je. I macie jeszcze opaski dla kapitanów – mężczyzna wyciągnął z kieszeni kurtki dwie pomięte opaski, które prócz czarnego koloru, który zajmował prawie całą ich powierzchnię, posiadały jeszcze jakieś logo. Zapewne był to symbol drużyny. Biały łabędź ze złotą koroną. Majestatyczny, królewski, wyniosły.

Drake już nie mógł się doczekać kiedy wreszcie rozpoczną pierwszą rozgrywkę.

- Dobra! Biegiem na boisko! Podajcie do pana Townshenda. Chcę zobaczyć jak gra! Ruchy!

Muskularny mężczyzna poganiał członków drużyny krzycząc, a żyły na jego szyi napinały się i pulsowały w niejednostajnym rytmie. Po chwili wszyscy byli już na swoich pozycjach.

Okazało się, że Yves grał na pozycji bramkarza, ze względu na wzrost i gibkość. Natomiast niski blondynek pełnił funkcję pomocnika. Stał nieopodal Drake'a, który dzisiejszego dnia miał wcielić się w napastnika drużyny. Dawno już nie grał. Próbował przypomnieć sobie cokolwiek, ale wspomnienia rozpływały się przed jego oczami i ulatywały jak mgła. Ciężko mu było skupić myśli zwłaszcza, że trener ciągle coś wykrzykiwał, wymachiwał w powietrzu rękami. Ogólnie był bardzo ekspresyjny. Ciekawe, czy w domu też zachowywał się w ten sposób.

- Powodzenia Drake. Nie łatwo mu zaimponować. Pokaż się od najlepszej strony – stojący na przeciwko Drake'a chłopak wyszeptał do niego, po czym zerknął dyskretnie na trenera.

Ten umieścił już w ustach gwizek. W tym momencie chłodny wiatr wprawił w ruch kołyszące się na wietrze flagi, okalające dach oraz siatkę wokół boiska.

Drake wyprostował się napinając mięśnie, przez co wydawał się być jeszcze wyższy, niż w rzeczywistości. Nagle w powietrzu rozległ się głośny, przeraźliwy dźwięk.

- Do boju! – wrzasnął, angażując przy tym struny głosowe.

Brunet nie czekając na rekację Levisa (czyli napastnika z przeciwnej drużyny) posłał piłkę do tyłu, podając ją do jasnowłosego kolegi. Chris zaskoczony jego reakcją, o mało co nie przewrócił się na piłce.

- Co to miało być Townshend?! Chcesz, żeby twoja drużyna przegrała?! – mężczyzna był niemile zaskoczony. Ale czegóż mógł spodziewać się po nowoprzybyłym chłopaku. Nie ma już dobrych graczy na tym świecie. Złapał się za czapkę i zdjął ją z głowy. Nie mógł powstrzymać palcy, które usilnie miętosiły jej materiał. Ale Drake wiedział co robić. Miał nadzieję, że to co zamierzał zrobić uda się i tym samym wywoła w trenerze niemałe, pozytywne zaskoczenie.

Uskoczył w bok, przed jednym z chłopaków, który próbował go zablokować. Zwinnym sprintem przemierzył niewielką odległość, która dzieliła go od blondyna. Chris przy pomocy jeszcze jednego kolegi zbliżył się już nieco na drugą, prawą połowę przeciwnika.

- Tak jest Brown! Tak jest i do przodu! – trener wręcz skakał, biegnąc w tę samą stronę co blondwłosy młodzieniec.

Nagle Drake znalazł się obok niego, prosząc spojrzeniem o piłkę. Chris bez wahania oddał ją koledze. Trener nie stracił werwy. Obserwował dalszy ciąg zdarzeń. W tym czasie Drake wyprzedził blondyna i kolegę, który mu pomagał, nacierając na rozproszoną grupkę chłopaków z przeciwnej drużyny. To był jego moment. Wszystko przekalkulował. Nie zdążą go powstrzymać. Nie mylił się. Stanowił dla nich nie lada wyzwanie. Był za szybki. Zanim zdążyli zewrzeć szyki, chłopak był już za ich plecami i biegł w kierunku bramki.

- Nie może być... – trener stanął w miejscu, ściskając łysą głowę.

- Biegnij! Nie zatrzymuj się!

Te słowa podziałały na bruneta, jak czerwona płachta na rozjuszonego byka. Przyspieszył, a piłka nie odstępował jego nogi. Wyglądała jak przyklejona. Obrońcy ruszyli na niego z nadzieją, powstrzymania go w uczciwy sposób. Lecz gdy spotrzegli, że Drake omija ich z dziecinną łatwością, postanowili, że posuną się do nieczystego zagrania. Jeden z chłopaków zaatakował z boku. Prześlizgnął się po murawie celując w nogi bruneta.

Drake kątem oka spostrzegł co przeciwnik zamierza uczynić i w tym momencie wykonał ruch, którego nikt się nie spodziewał. Pochwycił, jeśli można było to tak wyrazić, piłkę pomiędzy kostki, po czym uskoczył z nią w górę, przeskakując nad zdezorientowanym chłopakiem. Pozostali parzyli na niego z rozdziawionymi buziami. Nawet bramkarz przeciwnej drużyny, rozkojarzony, nie bronił się. Ugiął się na nogach patrząc na chłopaka wyczekująco.

Drake ustawił piłkę i kopnął ją tak mocno, iż ta w zastraszająco szybkim tempie znalazła się w bramce, zatrzymana przez siatkę. Chłopak, który stał w bramce rozszerzał oczy, nie wierząc w to, czego przed chwilą był świadkiem.

- To było nieprawdopodobne! Niesamowite! Masz dar! Talent! Jesteś w drużynie. Bezdyskusyjnie.

- Zgadzamy się trenerze! – Yves i Chris zakrzyknęli równocześnie, a reszta chłopców pokiwała głowami z aprobatą.

Drake był z siebie dumny. Wreszcie osiągnął to czego naprawdę chciał. Dostąpił zaszczytu bycia akceptowanym i szanowanym przez innych. Jego stosunek do ludzkich kolegów, w ogóle do człowieczych jednostek zaczął się zmieniać. Potrzebował ich już nie tylko, by zaspokoić pragnienie. Potrzebował ich, bo czuł, że tylko przy nich może do końca stać się człowiekiem.

Chłopcy podbiegli do niego i po kolei zaczęli klepać go po plecach, przytulać, przybijać piątki, bądź żółwiki. Wszyscy wyrażali zadowolenie, a najbardziej Christopher, który latał wokół wysokiego bruneta, jak księżyc wokół satelity, traktując i postrzegając go, jak jakiegoś guru.

Trener odgwizdał i rozpoczęła się kolejna rozgrywka. Drake radził sobie świetnie. Nie przypuszczał, że tyle pamiętał z dawnych lat. A może po prostu siła i zwinność, które przypadły mu w darze odgrywały w tej sytuacji pierwszoplanową rolę? W każdym bądź razie zaskakiwał trenera, grających z nim kolegów, a także samego siebie trikami, którymi nie powstydziłby się sam Messi. Udało mu się nawet wykonać przewrotkę i zdobyć kolejnego gola dla drużyny. W sumie strzelił ich aż sześć, a pan Campbell był wniebowzięty. Nie przypuszczał, iż trafiła mu się taka perełka. Z tym chłopakiem w drużynie na pewno zdołają sięgnąć po najwyższej klasy mistrzostwo.

Czas treningu dobiegł końca, najpiękniejszy czas w życiu młodego wampira. Lecz jak to mawiają wszystko co dobre kiedyś niestety musiało się skończyć.

Trener zwołał ich na pobocze, po czym z werwą i żołnierskim tonem zaczął omawiać wszystkie aspekty gry. To co zostało wykonane dobrze i to nad czym drużyna musiała jeszcze popracować, aby osiągnąć maksimum możliwości.

Czasem któryś z chłopaków rzucił jakąś śmieszną, bądź dwuznaczną uwagę, z której wszyscy mieli niezły ubaw. Nawet Drake, osoba dotychczas stroniąca od takich zachowań. Przez chwilę zapominał kim był. Czuł się prawdziwym nastolatkiem, z tego źródła mógł czerpać pokłady nieskazitelnego szczęścia. Wiedział, że było ono ulotne, więc trzeba było się nim cieszyć póki zaznaczało swą obecność.

Na koniec trener Campbell podszedł do Drake'a, który górował nad wszystkimi (nie ze względu na umiejętności, chociaż tym też się wyróżniał. Chodziło przede wszystkim o wzrost) i wystawił w jego stronę dłoń, która nie wyglądała na dłoń słabego człowieka.

- Witaj w drużynie Royal Swans Drake'u. Spisałeś się na medal. Mam nadzieję, że spodoba ci się u nas. Postaram się byś jak najszybciej otrzymał koszulkę z numerem i nazwiskiem. Jakieś preferencje liczbowe? – mężczyzna uniósł gęstą, ciemną brew. Zdjął czapkę, przez co uwidocznił łysinę, zajmującą całą powierzchnię jego głowy.

Drake zastanawiał się, dlaczego nie miał włosów, skoro miał tak gęste, wyraźne brwi. Może to taka moda. Każdy ma inne gusta.

- Dziękuję panie trenerze. W sumie nie mam. Ważne jest to, że będę mógł grać w pańskiej drużynie – Drake lekko się uśmiechnął. Jego słowa wpłynęły pozytywnie na pana Campbella, który obdarzył go szerokim uśmiechem.

Pozostali patrzyli ze zdumieniem. Jeszcze nigdy nie widzieli by ich trener był w tak dobrym humorze, zwłaszcza, iż wcześniej był skłonny do zakatowania ich na boisku na śmierć. Jeszcze bardziej zaczęli lubić nowego kolegę. Działał na trenera uspokajająco. Zazdrościli mu umiejętności i szacunku w oczach ich piłkarskiego przewodnika, ale nie odczuwali wobec niego zawiści.

- To jest to. Dobrze, w takim razie wybiorę coś dla ciebie. Jeszcze raz szczere gratulacje. Zmykajcie już pod prysznice. Widzimy się niedługo.

Mężczyzna pozbierał od chłopców kolorowe szarfy i opaski trenerskie, po czym udał się w innym kierunku niż drużyna. Zniknął za tajemniczymi drzwiami, które prowadziły do czegoś w rodzaju schowka na ekwipunek. Takiej przysłowiowej piłkarskiej graciarni.

Pomimo przemożnego zmęczenia, potu, zielonych śladów, które ciężko sprać z ubrań, nowych siniaków, stłuczeń i zadrapań, chłopaki czuli się szczęśliwi. Żartowali, śmiali się, głośno rozmawiali a echa rozgorączkowanych rozmów niosły się po całej długości i szerokości korytarza. Wreszcie znaleźli się w szatni. Wszyscy od razu rzucili się do swoich szafek i wieszaków.

- Drake! Chodź do nas! – Chris pomachał ręką i wskazał wolną szafkę zaraz obok jego. Co ciekawe znajdowała się ona pomiędzy szafką blondwłosego kolegi, a Latynosa, który szczerzył się jak klaun w cyrku.

Drake pokręcił głową i z uśmieszkiem pod nosem przeniósł swoje rzeczy.

- Ukartowaliście to? – odłożył torbę z ciuchami i wskazał palcem na miejsce obok nich. Chłopcy popatrzyli po sobie.

- Wiedzieliśmy, że będziesz z nami grał – rzekł blondynek z dumą.

- Skąd? Byliście u wróżki? – Drake uśmiechnął się z przekąsem, siadając pomiędzy nimi.

- Śledziłeś nas? – Yves spojrzał na niego głupkowato.

Drake się roześmiał.

- Drake. Gratuluję. Dobrze grasz. Przyda nam się dobry napastnik. Trochę kuleliśmy w ataku, ale teraz żadna drużyna nie będzie nam straszna! Nikt nie pokona królewskich łabędzi! – chłopak zakrzyknął tryumfalnie, jakby właśnie dostąpił zaszczytu doprowadzenia drużyny do wygrania mistrzostwa. Uniósł prawą rękę do góry, z zaciśniętą pięścią i zaczął wymachiwać nią na wszystkie strony.

Chłopcy pokiwali głowami z uznaniem. Drake poczuł się miło na te słowa. Jakby wreszcie odnalazł miejsce, w którym chciałby przebywać.

-Witaj w drużynie kolego – inny chłopak stanął przed nim i podał mu dłoń.

Drake uścisnął ją bez żadnego oporu. Było mu dobrze. Wreszcie miał wrażenie, że inni go akceptują, że dobrze postępuje czyniąc to co powinien już dawno zrobić. Zbliżyć się do innych ludzi. Lepszego sposobu nie mógł wymyślić. Królewskie łabędzie. Już teraz wiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by być najlepszym zawodnikiem w tej drużynie. By zadowolić trenera, grających z nim znajomych, ale przede wszystkim, by jego rodzina była z niego dumna. Rodzina. Siostra. Poczuł, jak ciężki ból chwyta go za serce. Nie mógł zapomnieć jej słów. Tego, że chciała go opuścić. Porzucić jak psa.

- Drake, idziemy pod prysznice. Chodź z nami. Chyba, że się wstydzisz pokazać nam swój sprzęcior.

Blondynek wyrwał go z zamyślenia, śmiejąc się do rozpuku. Latynos wtórował mu swym grubym śmiechem, czasami zagłuszając piskliwy, cieńszy głosik koleżki.

Drake zmarszczył brwi. Niebywałe. Jak jedna krótka myśl potrafiła zburzyć wszystko co piękne i radosne. Teraz znowu odczuwał gorycz. Nawet fakt, że dostał się do drużyny, że stał się pożytecznym, nie satysfakcjonowała go, póki nie wyjaśni tej sytuacji do końca.

- Już idę.

Brunet nie zareagował na żart kolegi, przez co wzbudził podejrzenia dwóch stojących nad nim ziomków. Zmierzyli siebie nawzajem, pełnymi od podejrzliwości spojrzeniami, a usta zacisnęli w wąskie kreski. Co mogło znów podziałać na zmianę jego zachowania? Nie wiedzieli co się stało, dlatego nie chcąc urazić chłopaka, nie drążyli tematu.

Zabrali potrzebne rzeczy i razem z nowym kolegą ruszyli pod prysznice. Przed wejściem pozbyli się zbędnych materiałów i bez krępacji podążyli w zamierzonym kierunku. Wyobrażał to sobie inczej. Myślał, że będzie się wstydził. Obnażyć się przed kimś. W rzeczy samej tak było, ale widząc rozgadanych, nagich koleżków, którzy kompletnie nie przejmowali się tym, że hasają swobodnie w stroju Adama, postanowił, że nie będzie wyróżniać się z tłumu i uczyni to samo. Nie miał się czym martwić. Dobrze, że nie został obrzezany. Wtedy chłopaki dowiedzieliby się kim był w rzeczywistości, a chciał uniknąć tej trudnej rozmowy, zwłaszcza teraz. 

Koledzy byli wniebowzięci. Szybko znaleźli miejsca obok siebie, gdyż niektórzy chłopcy opuszczali już pomieszczenie. Ciepła woda przyjemnie pieściła spocone ciało, lecz nie potrafiła wypłukać doskwierających myśli i niechcianych uczuć.

- Nie bujałeś z tym ogierem. Tak z ciekawości. Ile centymetrów? – Chris utkwił wrok na czymś co znajdowało się poniżej pasa kolegi.

Drake w tej chwili okrężnymi ruchami masował klatkę piersiową, zniżając dłoń niżej aż dotarł do brzucha. Zerknął z ukosa na niższego blondyna, którego czupryna rozlazła się na wszystkie strony tworząc coś w rodzaju kasku. W pierwszej chwili miał nadzieję, że się przesłyszał.

- Gdzie się patrzysz? – szturchnął wścibskiego kolegę w ramię.

Chris uniósł głowę do góry i wyszczerzył się na aluzję kolegi.

- Tylko nie mów, że jesteś ukrytym gejem i podrywasz mnie? – Drake uniósł jedną brew. Nie potrafił obejść się bez tej uwagi.

Stojący po jego prawej stronie Latynos zagrzmiał potężnym śmiechem, zginając się w pół. Reszta chłopców obrzucała trójkę kolegów ciekawymi, zadowolonymi spojrzeniami.

Drake budził zainteresowanie. Nie tylko ze względu na wzrost i budowę ciała, która wprawiała niektórych w zazdrość. Fascynowały ich jego odważne tatuaże i miejsca, w których były wykonane. To potrafiło bardzo wiele powiedzieć o człowieku, z którym miało się do czynienia. Nie jednemu z nich zabrakłoby odwagi.

- No coś ty! Mam dziewczynę! – Chris wypowiedział te słowa piskliwym głosem, tłumionym przez śmiech. Ciężko było go zrozumieć, gdyż usilnie łapał powietrze. Od tego całego rozbawienia czuł, że się zapowietrza.

Drake patrzył na niego w milczeniu, a w głowie roiło się od głupich, nieuporządkowanych myśli.

- Nie dziwiłbym się, gdybyś zmienił orientację – Drake prychnął.

Wyszedł spod natrysku, zabrał ręcznik, który owinął wokół pasa i podążył w stroną pozostawionych rzeczy. Oczywiście blondynek i ciemnowłosy koleżka szli za nim, dotrzymując mu towarzystwa, nie spuszczając go na sekundę z oczu. Zarówno pod prysznicami, jak i w samej przebieralni było okropnie duszno. Tyle osób w jednym pomieszczeniu, marnujących życiodajny, świeży tlen, zatruwając go dwutlenkiem węgla. Mimo ciężkiego i wymagającego treningu, niektórzy mieli jeszcze na tyle siły, by skakać po ławkach, jak małpiszony w dżungli, czy ganiać się z wywalonymi jęzorami na wierzchu. Dla bruneta było to trochę dziecinne, ale nic nie powiedział. Miał plan, który zamierzał zreazliować.

- Wiem, że Coralin zaszła ci za skórę, ale nie jest taka zła. Jak już ją lepiej poznasz to zmienisz o niej zdanie. Mam nadzieję... – niebieskooki zniżył ton i uczynił taką minę, jakby sam nie wierzył w sens wypowiedzianych przez siebie słów. W skupieniu zakładał koszulkę, jakby ta czynność wymagała od niego ogromnego zaangażowania.

Drake nie ukrywał, że nie darzył pozytywnym uczuciem blondyny, chociaż teraz już sam nie wiedział dlaczego jej tak nie lubił. No tak... Przecież była najwredniejszą, najpaskudniejszą, najbardziej przemądrzałą i rozwrzeszczaną osobą na całej ludzkiej, zielonej, sztucznej planecie... Nie musiał szukać zbyt wielu argumentów by poprzeć tę tezę. Już sama aparycja i zachowanie dziewczyny ją popierało.

- Ten dzień chyba nigdy nie nastąpi – chłopak pokiwał ze zrezygnowaniem, rozkładając w rękach materiał czarnej bluzy.

- Tak z innej beczki. Razem z pozostałymi ziomkami z drużyny idziemy się napić. Trzeba się troszeczkę rozluźnić po tej katowni. Idziesz z nami? Ja stawiam!

Latynos pokręcił zabawnie noskiem zachęcając przyjaciół do wspólnej zabawy. Jego ruchy, każde wypowiedziane słowo zawierało taką swobodę, niczym nieskrępowane, wolne. Brunet zawsze chciał być taki beztroski. Nie przejmując się tym, co wkrótce nadejdzie. Ale życie i problemy nie zawsze dla wszytkich były takie same.

- Mam już plany – rzekł poważnym tonem.

Usiadł na ławce i zaczął rozwiązywać sznurowadła. Nie patrzył na ich twarze, lecz wiedział, że tymi słowami zranił ich dobre dusze. Było mu przykro. Nie chciał sprawiać im bólu, ale nie pragnął też by wpadli przez niego w jakieś tarapaty. Musiał sam załatwić tę sprawę.

- Ok. Może innym razem – Christopher uśmiechnął się, lecz w tym geście nie można było dopatrzyć się ani krzyny zadowolenia. Ewidentnie odczuwał coś na kształt rozczarowania, niezadowolenia. Coś co Drake zbyt często obserwował w swym życiu, w oczach obcych i dobrze mu znanych osób.

Popatrzył na niskiego blondyna, który pakował sportowy strój do torby. Zresztą do tej samej, którą Drake dostarczył do szpitala, do rąk brata, gdyż jeszcze nie miał na tyle odwagi, by konfrontować się z nieznajomym kolegą.

Yves robił to samo, chociaż szybciej skończył i zaczął już zakładać kurtkę.

Drake siedział i nie ruszał się. Słowa blondyna miały paraliżującą moc.

- Chciałbym z wami iść, ale nie mogę...

Usta dały upust słowom obijającym się o zęby, przedzierającym się, aż do zaciśniętych warg. Mimo chęci stłumienia, wypłynęły na zewnątrz, od razu prowokując chłopców do dodatkowych wypowiedzi.

- Nic się nie stało Drake. Rozumiemy. W sumie to też nie mam ochoty na picie. Wracam do domu. Jestem zmęczony. Chcę się położyć i zapomnieć o dzisiejszym dniu... – chłopak skrzywił się.

- Ja też nie pójdę – Latynos rzekł smutno. Najwidoczniej miał ogromną ochotę, żeby pójść i trochę się napić. Założył torbę na ramię i czekał, aż koledzy skończą się ubierać.

Drake założył buty, bluzę i kurtkę. Zabrał jeszcze czapkę, chociaż nie założył jej na głowę. Cały czas myślał o tym, jak niedobrym jest przyjacielem. Chyba nie potrafił nim być. Gdy już byli gotowi ruszyli do wyjścia. Wpierw pożegnali się ze wszystkimi, a następnie ramię w ramię opuścili teren szkoły. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro