3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W mgnieniu oka znaleźli się w salonie. Selene wyłożyła się na miękkiej sofie a Jane usiadła w fotelu obok. Michael stanął przed nimi, aby dodać powagi swoim słowom.

- Zanim zacznę mam jeszcze jedno pytanie. Widziałyście dziś Drake'a albo się z nim kontaktowałyście? Zadzwoniłbym do niego ale wiem, że i tak nie odbierze ode mnie telefonu. Chciałbym, żeby i on był przy tej rozmowie, ponieważ ona również jego dotyczy.

- Dzwoniłam do niego, ale nie odbiera.- Sel wyraźnie posmutniała. Michael wiedział, iż troszczy się o brata. Jego zniknięcia sprawiały jej ból. Starała się go maskować, być twardą, lecz czasem jej to nie wychodziło.

- Mogłabyś spróbować jeszcze raz? Jeśli nie odbierze to trudno. Rozmowa odbędzie się bez niego.
Selene pośpiesznie wyjęła granatowy telefon i wybrała numer brata.

- Jest sygnał.- odrzekła z wyczuwalną nadzieją w głosie. Lecz po chwili sygnał się urwał. Głos wydobywający się z komórki zakomunikował, iż użytkownik jest poza zasięgiem.

- Wyłączył telefon. Nie chce, żebyśmy go nękali. Widocznie jest zajęty.
Ciekawe czym, pomyślał doktor Parker, ale nie skomentował słów Sel na głos.

- No dobrze, skoro nie interesują go sprawy rodzinne to jego sprawa, ale i tak będzie musiał się podporządkować.- odparł stanowczym głosem Michael.

- To nie będzie takie łatwe. Dobrze o tym wiesz.- odrzekła Selene. Jej głos wydawał się taki odległy. Pełen żalu i zmęczenia ciągłymi bataliami pomiędzy jej dwoma braćmi. Dlaczego nie mogli zawrzeć rozejmu i żyć w zgodzie? Nie mogła tego pojąć jak można być tak upartym i dumnym. Ok, rozumiała, że Drake miał w życiu pod górkę, ale to nie oznaczało, że powinien się na nich mścić. Przecież oni tylko chcieli dla niego jak jak najlepiej. Może on tego nie dostrzegał, ale tak było w rzeczywistości.

- Trudno, jakoś sobie poradzimy.- Michael próbował jakoś rozluźnić atmosferę.

- Otóż dzis rano otrzymałem list z Londynu.- ledwo zaczął a Jane już mu przerwała.

- Z Londynu? Nie możliwe.

- Tak, z Londynu. Od mojego ojca.
Jane była zszokowana. Selene nie bardzo wiedziała na czym polegało zdziwienie Jane więc zapytała.

- Twój ojciec mieszka w Londynie?

- Tak to moje rodzinne miasto, tam się urodziłem.

- To twój prawdziwy ojciec? No wiesz chodzi mi o to czy ludzki?- ponownie zapytała Selene.

- Nie, nie jest moim ludzkim ojcem, ale bardzo mnie kocha i traktuje jak prawdziwego syna. Jak krew z krwi. Tak jak ja uważam was za moje rodzeństwo, tak on ma mnie za pierworodnego.

- To niesamowite, że wytworzyła się pomiędzy wami taka więź.
Selene była bardzo poruszona jego słowami. Zwłaszcza, że z własnym ludzkim ojcem nie miała najlepszych kontaktów.

- Rzeczywiście to niewiarygodne i niesamowite.- uśmiechnął się Michael.

- Czego chce twój ojciec?- wtrąciła Jane.

- Pragnie, abyśmy przyjechali do Londynu i z nim zamieszkali. Pisałem mu o Selene i Drake'u, i chce ich poznać.

- Mielibyśmy przeprowadzić się do Londynu?- zapytała Jane.

- A dlaczego nie? Nic nas tu nie trzyma. Znajdziemy dobrą pracę, mój ojciec nam pomoże. Poza tym liczyłem, że nowe miasto może lepiej podziałać na Drake'a. Znajdę mu nową szkołę i być może się zasymiluje.- sam nie dowierzał ostatnim słowom, które wypowiedział, ale chciał jakoś namówić swoje towarzyszki. One też ewidentnie mu nie uwierzyły w sprawie dotyczącej Drake'a, ale zaczęły się intensywnie zastanawiać. Pierwsza odezwała się Selene.

- Wyjazd do nowego miasta nie jest najgorszym pomysłem.- spojrzała najpierw na Jane później na Michaela i kontynuowała.

- Wydaje mi się, że Mike ma rację. Taka odmiana może dobrze podziałać na Drake'a. Zresztą i tak nie mamy już nic do stracenia. Wiemy, że lepiej nie będzie. Myślę, że jeśli odciągniemy go od tej bandy popaprańców to coś wreszcie się zmieni.
Michael doskonale wiedział o jaką bandę popaprańców chodziło Selene. Miała rację. Póki Drake był pod ich wpływem, nie miał szans na uwolnienie się i wybranie właściwej drogi. Nie miał wyboru musiał działać.

- Zgadzam się. Oni są bardzo niebezpieczni. Musimy się przeprowadzić choćby ze względu na niego.- zakończył rzeczowym tonem.

- Myślicie, że gdy go stąd zabierzemy nie będą go szukać?- głos Jane brzmiał trochę niewyraźnie. Michael nie znał odpowiedzi na to pytanie.

- Ma wolną wolę. Nie mogą nim sterować przez całe życie, lecz póki jest w ich szeregach nie będzie potrafił odróżnić dobra od zła a przez to oddali się od nas jeszcze bardziej niż dotychczas.- teraz głos Selene był chłodny i opanowany niczym lód.

- Nie pozwolę, żeby zmarnował sobie życie przez nich. Będę walczyć z nimi do samego końca. Aż wreszcie będą musieli dać nam spokój.- głos Selene był bardzo stanowczy. Pobrzmiewała w nim nuta siły i pewności siebie. Choć Michael nie był do końca przekonany co do konfrontacji z drugim klanem wampirów. Tamci byli nieprzewidywalni. Stanowili tę gorszą kastę, otoczoną mrokiem i otchłanią śmierci. Posiadali naprawdę niebezpieczne umiejętności, dlatego Michael nie chciał wchodzić im w drogę. Postarają się załatwić wszystko polubownie, chociaż w tej sytuacji domyślał się, iż może to być niemożliwe.

- Myślicie, że tak łatwo zrezygnuje z takiego stylu życia? To chyba nie będzie łatwe. Domyślam się, że będzie chciał z nami walczyć i jeszcze bardziej nas znienawidzi.- Jane widocznie zasmuciła się swymi słowami. Była taką dobrą istotą. Nie zasługiwała na ból i cierpienie, które musiała odczuwać z powodu krnąbrnego charakteru chłopaka. Kochała go jak matka, własnego, rodzonego syna. Pragnęła dla niego jak najlepiej. To dzięki jej namowom Michael przyjął dwójkę obdartusów pod swój dach. Wówczas zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo sprostać zadaniu, które pojawiło się na jego drodze. Lecz determinacja i prośby Jane tak go oszołomiły, iż uległ swojej małżonce.

- Z pewnością nie będzie odczuwał do nas szczególnej sympatii, zwłaszcza do mnie. Wiem, że z jakiegoś powodu mnie nie znosi, ale ja tylko chcę mu pomóc. Jeżeli się nie dostosuje, najwidoczniej nigdy nie było mu dane stać po naszej stronie.
Słowa Michaela widocznie obruszyły najmłodszą uczestniczkę tej rozmowy.

- Nie możemy zostawić go samego. Obiecałam mu, że zawsze będziemy razem. Nie złamię złożonej przysięgi.- ze łzami w oczach uniósła się z kanapy.

- Rozumiem, ale on nie daje nam większego wyboru. Z każdym dniem coraz bardziej się od nas oddala. Czuję to. Nie jest już twoim bratem. Tak naprawdę nigdy nim nie był.- te słowa były jak policzek wymierzony prosto w Selene. Jane ciężko westchnęła. Obie wiedziały, że Michael się nie myli w tej kwestii.

- Ja i tak postaram się mu pomóc. Zawsze to robiłam od samego początku. Byłam jego aniołem stróżem. Jeśli nie chcecie mi pomóc to...- Selene nie zdążyła dokończyć zdania, gdy wtrąciła się Jane.

- Oczywiście, że chcemy pomóc. Czasem nie wiemy jak, ale znajdziemy jakiś złoty środek.- Jane próbowała się uśmiechnąć. Niezbyt zgrabnie jej to wyszło.

- Spróbuję jeszcze raz się z nim skontaktować. Może tym razem odbierze.- Selene wyszła z salonu zostawiając Michaela i Jane samych. Mike ciężko opadł na sofę w miejscu gdzie uprzednio siedziała Sel. Przetarł dłońmi swą zmartwioną twarz.

- Widzę jak bardzo jest ci ciężko i jak bardzo się dla mnie starasz. Dziękuję.- słowa Jane zawsze były dla niego pocieszeniem w ciężkich chwilach.

- Gdyby nie moja zachcianka nie musiałbyś teraz martwić się o nasze jutro. - kolejny szantaż emocjonalny. Jego żona była mistrzynią w takich gierkach.

- Nie wiem już co mam myśleć. Z jednej strony pragnę pomóc temu chłopakowi. Wyrwać go z klatki, którą sam dla siebie stworzył. Z drugiej strony czuję, że nie dam rady tego zrobić. Jestem zbyt słaby, a na pewno nie tak silny jak tamci. Chyba przegrywam tę bitwę.
Jane podniosła się z fotela i usiadła obok męża.

- Nie mów tak. Bitwa jeszcze się nie zakończyła. Zwycięzca może być tylko jeden i zawsze jest nim dobro i światłość. To nasze największe atrybuty.- Jane czule uśmiechnęła się do swojego małżonka i położyła mu rękę na ramieniu na znak wsparcia i solidarności.

- Doskonale wiesz, że zło nigdy nie zostanie do końca pokonane, a już na pewno nie takie zło. Ta niegodziwość, która oplotła Drake'a przejawia się w każdym jego ruchu, słowie. Nie mam pewności czy będzie w stanie egzystować w normalnym, ludzkim świecie.- na myśl o najgorszym scenariuszu aż zrobiło mu się niedobrze.

- W rzeczy samej, walka toczy się o ogromną stawkę. Będziemy musieli wiele poświęcić zanim ten koszmar się zakończy, ale myślę, że gra jest warta świeczki.
Michael nie był już niczego pewien. Bardzo chciał zaufać swojej żonie i mieć pewność, że wszystko ułoży się jak najlepiej. Jednakże takiej pewności nie miał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro