3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

******

Choć mroźne powietrze smagało mu twarz, nie czuł zimna. Wewnętrzna wściekłość i zawiść ogrzewały jego serce, gotując krew w żyłach, doprowadzając do nieprzyjemnych skurczy i dreszczy. Zaciskał zęby na cienkiej powłoce papierosa, którego trzymał w ustach, wreszcie przegryzając go. Gdy zorientował się, że do niczego już mu się nie przyda wyrzucił go. Szkoda, że nie mógł tego samego zrobić z Townshendem. Chłopakiem, który wszedł mu w drogę i nie chciał tak łatwo jej opuścić. Nienawidził go. Czekał na rewanż.

- Jednak się pojawił. Chyba zaprzyjaźnił się z tym kapusiem i jego zgrają. Siedzi z nimi przy jednym stoliku.

Wysoki chłopak o niezłych gabarytach z ogoloną do zera głową podszedł do Lucasa wystawiając w jego stronę potężną dłoń. Szatyn zorientował się o co mu chodziło. Popatrzył na niego niechętnie, po czym wyciągnął pogniecioną paczkę papierosów. Wysoki kolega odpalił jednego i mocno się zaciągnął.

- Gdzie?

Z lewej strony Lucasa stał drugi chłopak, który był tak samo podły i zepsuty, jak jego kompani. Jego włosy w jaśniejszym odcieniu, nastroszone powiewały na wietrze. Chytre, małe oczka skanowały twarz olbrzyma.

- Na stołówce. Widziałem ich. Chyba nici z dzisiejszego dręczonka co Lucas? – chłopak bezpośrednio zwrócił się do koleżki, mrużąc przy tym niezbyt bystre oczy.

Drugi zaś zerknął na Lucas gadzim wzrokiem, po czym wykrzywił usta w obleśnym uśmieszku, jakby pod jego czaszką ukrywały się same okropności i plany, jak dokuczyć szkolnej ofierze. Lucas nie patrzył na nich. Jednym uchem wpuszczał to, co do niego mówili, a drugim wypuszczał. Ale jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Jego największy wróg znalazł ochronę w postaci nowego kolegi, którego nie darzył najmilszym uczuciem.

- Jeszcze mnie popamięta. Nie wie z kim zaczął te wojnę... – szatyn zacisnął zęby.

Ciężkim, wypełnionym nienwiścią spojrzeniem patrzył na parking i na przeciwległą ulicę, po której non stop przemieszczały się jakieś samochody. Z nieba zaczął prószyć śnieg. Mimo to chłopak nie miał ochoty wracać do szkoły i patrzeć na roześmianą mordę Christophera, przydupasa Townshenda. Na myśl o tym nazwisku robiło mu się niedobrze.

- Dlaczego nie zaangażujemy w to kumpli twojego brata? Przecież mogliby go nawet zabić gdyby chcieli. No wiesz, tylko jedno słówko i bam! Nie ma kłopotu. Zaatakują go w jakiejś ciemnej uliczce, czy na odludziu i tam spuszczą mu taki wpierdol, że odechce mu się zgrywać dobrą duszyczkę. Mógłbyś się wreszcie zemścić  – głos blondyna wypełnił jad, tak kłujący i przeszywający uszy, iż sam Lucas poczuł się zmęczony wsłuchując się w te słowa.

Skierował głowę i popatrzył na ziomka, który darzył go pełnym niegodziwości uśmiechem.

- Nie będę mieszał w to kumpli mojego brata. Sam sobie z nim poradzę – Lucas rzucił peta i wgniótł go w śnieg.

- Jak? Potrafi się bić. Chyba sami sobie z nim nie poradzimy. No właśnie. Widzę, że te strupy już się goją. Sabine pewnie nie mogła patrzeć na ten poobijany ryj, więc na ten czas znalazła sobie inne zastępswo... – blondyn parsknął bezgłośnym śmiechem, trzęsąc się, jakby dostał napadu drgawek.

Olbrzym zawtórował mu grubym śmiechem, płosząc osiadłe na nagich gałęziach ptaki. Lucas poczuł, że wzbiera w nim jeszcze większa nienawiść. Wcale nie było mu do śmiechu.

- Za to na twój nigdy nie spojrzy, Marcus – szatyn skonstatował wyzywającym tonem, stając twarzą w twarz z blondynem.

- Uuuuuu... – tęgi kumpel zawył, jak wilk do księżyca.

- Przymknij się Austin! Jeszcze zobaczycie! Zniszczę go. Jeśli nie fizycznie, to psychicznie. Znajdę jego najsłabszy punkt i odbiorę chęć do życia. Pożałuje, że ze mną zadarł, że kiedykolwiek spotkał mnie w swoim życiu. Ten konfident również. Odrąbię mu jaja i wyśle jego ojcu listem poleconym. Jakiś pies i jego zakichany synalek nie będą mówić mi, jak mam postępować! – Lucas wściekł się, choć to było mało powiedziane. Schylił się, by nabrać trochę zmarzniętego śniegu w dłonie i rzucił nim w pobliski samochodu. Kulka rozstrzaskała się na bocznym lusterku, pozostawiając mokrą plamę. Ciężko sapał, a dłonie mu drżały.

Austin i Marcus popatrzyli po sobie. Domyślili się, iż Lucas nie był skory do dyplomatycznych rozmów, choć dyplomacja w ich wydaniu wyglądała mniej więcej tak, jak dyplomacja Hitlera, wobec krajów Europy.

- To już jakiś plan... – olbrzym o cielęcych oczach zamyślił się. Oparł się o ścianę budynku, drapiąc się przy tym po łysej czaszce.

- Chyba mam nawet pomysł... – lisi ton przyjaciela przykuł uwagę szatyna. Spojrzał na niego ponaglającym wzrokiem.

Blondyn rozejrzał się wokół swymi małymi, zmrużonymi oczkami, po czym kontynuował.

- Notes. Cały czas nosi go ze sobą. Nigdy się z nim nie rozstaje. Ostatnio widziałem, jak coś w nim zapisywał. Myślę, że to jego pamiętnik – chłopak dokończył obojętnym tonem i wzruszył ramionami.

- Ty myślisz...? – Lucas zadał to pytanie ze szczyptą ironii w głosie. Po chwili zmienił takt wypowiedzi.

- Notes... no dobrze. I co z tego? Skoro się z nim nie rozstaje, to jak do cholery mamy mu go zabrać? Co mądralo? – szatyn zdenerwował się swoją bezradnością. W oddali zauważył grupkę studentów pospiesznie zmierzających w stronę wejścia do szkoły. Chyba za wszelką cenę próbowali ominąć trzech chulihanów.

- No nie wiem. Ty jesteś liderem. W dodatku myślącym. Zaproponuj jakiś plan...

Chłopak wyciągnął zeszyt ze swojego plecaka. Brzegi okładki były mocno zniszczone i poszarpane. Pod wpływem emocji zaczął targać kolejne strony, rzucając skrawki papieru na mokry śnieg.

- Może ukradniemy mu go? – Austin patrzył na Lucasa wyczekując jego reakcji. Taki człowiek jak on potrzebował kogoś takiego jak szatyn, zdecydowanego, potrafiącego manipulować ludźmi, przebiegłego. Kogoś kto potrafił sterować jego własnym żywotem, gdyż on nie potrafił tego czynić. Był jak owieczka prowadzona na rzeź, albo na pożarcie przez okrutnego wilka.

Lucas obdarzył go spojrzeniem ty już lepiej się nie odzywaj. Uniósł jedną brew w geście wyższości, by każdy zauważył, iż był górą.

- Zajebisty plan Austin – chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie dziwił się słowom znajomego. Nie od dziś był półgłówkiem.

- Włamiemy mu się do szafki. Bez śladów i świadków. Ale musimy go obserować, żeby wiedzieć kiedy go tam zostawi – zaproponował blondyn.

Lucas wykrzywił usta.

- Nie. To bez sensu. Zorientuje się, że coś kombinujemy. A chciałbym zrobić to po cichu. Musimy zaangażować w to kogoś jeszcze. Kogoś kto ugnie się pod naszymi gorźbami i zrobi to dla nas... – nastolatek rozmyślał, pocierając czerwone od mrozu dłonie.

Blondyn zaczął pociągąć równie czerwonym nosem. Natomiat łysol stał i gapił się na kumpli. Jeszcze nic nie wymyślili, a tak bardzo chcieli zemścić się na nowym, który tak perfidnie potraktował ich w parku. Pobił i jeszcze wystraszył. Istny psychol. Szatyn wiedział, że zemszczenie się na Drake'u nie będzie ławte. Lecz pragnął tego bardziej, niż wszystkiego na świecie. Liczył, że los się do niego uśmiechnie i znajdzie sposób by pozbyć się jego niechcianego towarzystwa. Tej strasznej, budzącej zgrozę postury, która wywoływała dreszcze na nie jednej skórze. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, lecz kumple myśleli, że jest mu po prostu zimno. Pogoda nie należała do najprzyjemniejszych, ale odkąd Townshend pojawił się w szkole woleli go unikać i nie wchodzić mu w drogę. Jakiż mogłoby się wydawać respekt budziła w nich sylwetka chłopaka.

- Chyba już wiem... – Marcus szturchnął Lucasa w ramię i gadzimi oczami powiódł na parking, z którego nadchodziła postać szczupłego, tyczkowatego chłopaka.

- Ja też – uśmiechnął się zadziornie, mierząc sylwetkę chłopaka przeniklwym wzrokiem.

Nastolatek wiedział i czuł, że go oberwują. Zauważył ich z końca parkingu. Pospiesznym krokiem zmierzał na teren szkoły, nie zważając na grupkę okupującą tylną ścianę budynku. Śnieg nie ułatwiał mu zadania. Buty grzęzły spowalniając jego mechaniczny krok. Usilnie wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, co jakiś czas sprawdzając stan podłoża, na którym zamierzał ulokować stopę.

- Dokąd tak pędzisz gejsku!?

Salwa końskich, obrzydliwych śmiechów rozniosła się po ulicy.

Daniel przyspieszył. Nie miał ochoty na konfrontacje z tymi ludźmi. Najczęściej ich ignorował, ale teraz poczuł, jak w oczach zbierają mu się łzy, a policzki piękną od siarczyście zimnego powietrza.

- Zdechnij wreszcie homofilu! – kolejny z chłopców rzucił w niego śnieżką.

Na całe szczęście zdążył dobiec do budynku i zniknął za jedną z jego ścian. Chłopcy dalej szaleli, śmiejąc się i wytykając niedoskonałości kolegi z klasy o innej orientacji.

- Townshend go nie chroni. Jest idealnym celem.

Austin i Marcus pokiwali zgodnie łebkami.

- Przygotuj się Townshend! Nadchodzę!

********

Uprzątnięcie tego całego bałagnu poszło im sprawniej niż się tego spodziewali. Maleńkie serduszko chłopaka o złotych włoskach radowało się, gdy widział ten zapał w oczach i czynach znajomych oraz chęć wspomożenia najlepszego przyjaciela. Gdyby Chris był dziewczyną, mógłby stanąć na środku pokoju i rozpłakać się, ale nie uczynił tego. Był facetem i należało trzymać odopwiedni rezon, twardego, niewzruszonego mężczyzny. Drake mimo, iż deklarował, że nie będzie zmywał wymiocin i zbierał prezerwatyw, postąpił inaczej. Chyba głównie dlatego, że ta rola przypadłaby Karinie, a blondyn miał wrażenie, że brunet próbował we wszystkim ją wyręczać. Niby otrzymał swoją działkę, ale zawsze znajdował się gdzieś w pobliżu niebieskookiej posyłając jej niby to dyskretne spojrzenia. Ona podłapała tę taktykę, bawiąc się z chłopakiem w kotka i myszkę. Gdy on na nią nie patrzył, ona to czyniła. Lecz gdy Drake skupiał na niej swe oczy, ona odwracała wzrok i przyglądała się podłodze, ścianie, meblom, czy sufitowi, które widziała już chyba ze sto razy w swoim życiu i nie mogły być bardziej interesujące, niż pzystojny brunet towarzyszący jej w sprzątaniu. Chris przeczuwał, że coś wkrótce zmieni się w ich relacjach. W sumie to bardzo cieszyłby się z takiego obrotu spraw.

- Ok, wykręcę mopa i zaraz wracam – Coralin zabrała wiaderko z mopem i poszła w stronę łazienki.

Chris schylił się, by przyjrzeć się podłodze. Była nieskazitelnie czysta. Może rodzice pochwalą go za to, że tak ładnie wysprzątał dom w czasie ich nieobecności.

- Kurze, wymiociny i inne resztki pokonane – Drake z wyraźnie zarysowanym uśmiechem na twarzy zdjął gumowe rękawice i wrzcuił je do worka.

- Wspaniale. Teraz możemy odpocząć! Kto ma ochotę na piwko. Gasi pragnienie i łagodzi kaca. Zasłużyliśmy. Odwaliliśmy tu kawał niezłej roboty – Chirs zapiał z radości wodząc od kąta do kąta podekscytowanym i zadowolonym spojrzeniem.

- Tylko się nie przyzwyczajaj. Żadna ze mnie gosposia. Ręce już mi odpadają. Gdzie masz to piwo... – Yves z wyraźnym grymasem na twarzy, powłóczył nogami, jakby przemierzył właśnie ze sto kilometrów na piechotę. A przecież raptem poustawaiał tylko kilka mebli.

Chris pokręcił głową. Mimo to i tak był zadowolony z pomocy najlepszego przyjaciela. Może za szybko się zniechęcał, jego zapał był słomiany, ale chociaż bardzo się starał, a to dla Christophera miało ogromną wartość.

- Już przynoszą – blondynek z ogromnym uśmiechem na twarzyczce podskoczył do góry i pędem ruszył w stronę kuchni o mało co nie wywracając nadchodzącej Coralin.

Dziewczyna tylko zmierzyła go spojrzeniem, lecz nie skomentowała jego zachowania. Zauważyła, że reszta zgromadzenia szuka jakichś dogodnych miejsc do usadowienia zmęczonego ciała. Ta impreza pozostawiła po sobie najwięcej z dotychczas sprzątanych i zbieranych śmieci. Coralin w życiu nie widziała tak ogromnego syfu. Miała nadzieję, że następnym razem znajomi jej chłopaka będą zachowywać się bardziej cywilizowanie i nie będą wyrzucać śmieci i innych organicznych odpadków gdzie popadnie. To nie było ani przyjemne, ani estetyczne. Wkraczając do przestronnego i dobrze oświetlonego salonu, który raptem dwie noce temu pełnił funkcję dykoteki, zaobserwowała dziwne zachowanie ze strony bruneta. Emanowała z niego swego rodzaju niepewność. Stąpał w miejscu, nie wiedząc jak się zachować, rozglądając się po meblach i fotelach, tak jakby nie wiedział gdzie się znajduje. Jak ślepe dziecko we mgle, to sformułowanie przyszło na myśl blondynkę, gdy go ujrzała. Jej przyjaciółka też wyglądała na zakłopotaną, lecz po chwili znalazła sobie miejce. Była nim sofa, na której wygodnie się usadowiła, delikatnie opierając się plecami o opracie. Założyła nogę na nogę i ukradkiem spoglądała na sylwetkę bruneta, który też zerkał na jej osobę. Chyba toczył walkę wewnętrzną, a gdy wreszcie zdecydował jakie kroki poczynić, Yves go uprzedził. Uiadł obok Kariny, a pomiędzy nimi wcisnęła się jeszcze Coralin, uważnie obserwując zachowanie chłopaka. Chyba te poczynania z ich strony nie były dla niego zadowalające, ponieważ zacisnął usta w wąską kreskę, to samo zrobił z pięściami, po czym uczynił mały krok w tył. Wreszcie znalazł sobie miejsce. Pojedynczy fotel, który stał w kącie, trochę oddalony od sofy i drugiego fotela, aczkolwiek z tej perspektywy miał bardzo dobry widok na znajomych, przede wszytkim na brunetkę, a chyba na tym najbardziej mu zależało.

Chris nie przestając się uśmiechać wniósł do salonu tacę ze szklankami i jakimś czerwonym sokiem, po czym z powrotem zawrócił do pomiezczenia zwanego kuchnią i przyniósł trzy butelki schłodzonego piwa.

- Dzięki stary! – Yves ucieszył się na widok butelki, bardziej niż na obecność najlepszych przyjaciół. Był bardzo spragniony i nie zamierzał tego ukrywać. Od dawna uczono go, iż należy obnosić się ze swoimi potrzebami. Przecież każdy miał takie same.

Chris podszedł do Drake'a i wystawił w jego stronę dłoń, w której dzierżył piwo. Z ust nie schodził mu ten szeroki uśmiech, ale brunet musiał podziękować.

Choć również był ogromnie sprasgniony. Wolałby napić się czegoś innego, ale musiał przestać o tym myśleć. Nie chciał znów być potworem, upodabniać się do nich. Od pewnego czasu zapragnął być człowiekiem i z każdym dniem skrupulatnie do tego dążył.

- Nie dziękuję. Nie powiniem – pokiwał sprzecznie głową i wystawił dłonie do przodu, czyniąc odpychający gest. Nie zamierzał go urazić, ale dać mu do zrozumienia, że nie miał ochoty na tego typu trunki.

- Rozumiem. W takim razie naleję ci soku.

Chris odłożył butelkę piwa na szklany stoliczek, obok tacy z sokiem. Wziął jedną szklankę i napełnił ją, po czym podał brunetowi.

Drake odebrał ją z dłoni chłopaka, patrząc na kołyszący się w niej ciemnoczerwony płyn.

- To sok z winogron. Domowej roboty – Chris zachęcił przyjaciela do degustacji, a następnie sam usiadł w drugim fotelu otwierając piwo za pomocą otwieracza, który zabrał od Yvesa.

Drake zwilżył wargi w soku i poczuł jego intensywny, słodki zapach oraz smak. Był naprawdę dobry, taki swojski, nieskażony żadną chemią. Jeden mały łyczek potrafił sprawić, iż Drake zatopił się we wspomnieniach z dawnego życia.

Przypomniała mu się jego mama i siostry. Działka na wsi, która jeszcze przed wojną należała do jego dziadków, a później do ojca. Wakacje, które tam spędzał jako dziecko, wraz ze starszą i młodszymi siostrzyczkami. Wczesne poranki podczas których zeskakiwali radośni ze swych łóżek i gnali w stronę pobliskiej rzeki, gdzie pluskali się, aż słońce osiągnęło swą pełnię. Ciepłe wieczory, gdy w sadzie przepełnionym od zapachów i kolorów pomagali dziadkom i rodzicom w zbiorach, głównie malin, czy winogron. Później rodzicielka wraz z babcią sporządzała właśnie taki sok, a Drake z racji tego, iż był ciekawym dzieckiem dzielnie śledził ich poczynania. Nie raz i nie dwa podjadał.

- Łakomczuchy bolą brzuchy.

Stara, pomarszczona twarz starszej pani zawsze ozdobiona serdecznym, matczynym uśmiechem powtarzała, gdy przyłapała wnuka na gorącym uczynku. Nigdy go nie karała. Zamiast tego dawała miseczkę malin.

- Podziel się z siostrami.

- Dobrze babciu.

Jakiż był wtedy szczęśliwy. Żadne zmartwienia nie zaprzątały jego dziecięcej podświadomości. A później nadeszła wojenna pożoga. To co znał dotychczas i uznawał za słuszne uległo przewartościowaniu.

- Może chcesz jeszcze? Chyba byłeś bardzo spragniony.

Drake popatrzył otępiałym, jeszcze rozkojarzonym wzrokiem na twarz przyjaciela, który stał nad nim z dzbankiem soku. Nawet nie spostrzegł kiedy zdążył opróżnić całą szklankę.

- Poproszę. Bardzo dobry – chłopak instynktownie oblizał usta i nadstawił naczynie. Nie kłamał. To były jedne z pierwszych najprawdziwszych słów w jego życiu.

- Cieszę się, że ci smakuje. Dziewczyny a wam? – blondyn obrócił się, by móc widzieć twarze dziewcząt. Obie pokiwały zgodnie głowami.

- Nie wiem, jak wam się odwdzięczę. Dzięki wam moi rodzice mnie nie ukatrupią i mam jeszcze jedną dobrą wiadomość. Będę mógł nadal organizować tutaj imprezy! – Chris rozmarzył się odkładając dzbanek na plastikową tackę.

- Za nas, to znaczy za najlepszą ekipię sprzątającą i bawiącą się na świecie! – Yves zakrzyknął wstając z pozycji siedzącej i unosząc butelkę do góry. Reszta posłusznie zasalutowała, nie protestując. 

- Tak w ogóle to co u Jen? Ktoś kontaktował się znią? – Chris rozpoczął wątek o nieobecnej koleżance. Drake rozejrzał się. No tak! Wiedział, że coś mu nie pasowało. Brakowało jeszcze jednej koleżanki. Rudowłosej lisicy, która szalała na imprezie w zielonej tunice.  

- Przegrała walkę z alkoholem. Leży chora w domu. Ale spokojnie do naszego wesela wyzdrowieje. Rodzice kazali zostać jej w domu i odpoczywać – Yves skwitował z uśmieszkiem na twarzy, a jego ton nie zdradzał smutku, czy obawy.

Drake poczuł się trochę dziwnie. Gdyby on miał dziewczynę i leżałaby chora w łóżku, na pewno nie siedziałby w towarzystwie znajomych popijając chłodne piwo, tylko spędzałby ten czas z nią, pocieszając ją w chorobie.

- Farciara. Gdyby rodzice zobaczyli mnie w takim stanie mogłabym się liczyć z dożywotnim zakazem na imprezy –blondyna rzekła niezadowolona.

-Wiesz jacy są jej rodzice. To luzacy, ale niezmienia to faktu, że są bardzo troskliwi. Martwią się o nią, ale też nie naciskają. Chcą, by żyła jak normalna nastolatka, zwłaszcza po tym, gdy okazało się, że jest chora – Yves spoważniał, a na jego czole pojawiły się dotąd niezauważalne zmarszczki.

Brunet uniósł oczy i spojrzał na przyjaciela. Jaka choroba? Czy rudowłosa cierpiała na jakąś nieuleczalną chorobę? Blondyn zauważył to nieme pytanie i niezrozumienie na jego twarzy.

- Jen miała kiedyś anoreksję. To dlatego jest taka szczupła. Wmawiała sobie, że jest gruba, chociaż nie była. Ja nie wiem, co wy z tym macie dziewczyny... z tym całym wyglądem, byciem fit i wagą... – blondyn podrapał się po głowie.

- A chciałbyś chodzić z pączkiem? – zapytała go Coralin.

Chłopak uważnie zeskanował jej twarz, po czym odrzekł spokojnym, doświadczonym tonem.

- Jeśli ty nim będziesz, to tak. Wiem, że kiedyś możesz stracić figurę osy, ale i tak będę cię kochał i szanował, bo wygląd to nie wszystko moja droga Coralin – chłopak spojrzał dziewczynie głęboko w oczy. Pojawiły się w nich łzy. Łzy wzruszenia i radości.

Ta dwójka naprawdę się kochała i tego Drake był na sto procent pewnym. Byli młodymi ludźmi, ale czasem zaskakiwali go swoją mądrością i podejściem do pewnych spraw. Czegoś podobnego szukał, od wielu, wielu lat.

- Chudość Jeniffer trochę mnie przeraża, ale to cudowna osoba. Dzięki niej udało mi się zerwać z nałogiem. Jest dla mnie kimś więcej niż dziewczyną. Wiem, że mogę z nią o wszystkim porozmawiać – Yves dorzucił trzy grosze do tej wymainy zdań.

Reszta siedziała w ciszy i skupieniu, nie przerywając sobie nawzajem. Najbardziej w tej rozmowie poszkodowanym był brunet, ponieważ nie rozumiał i nie znał wszystkich faktów z życia nowych kolegów i koleżanek. 

- Zebrało nam się na wyznania. Mam nadzieję Drake, że to cię do nas nie zrazi. Zazwyczaj żartujemy, ale czasem dobrze jest tak siąść szczerze pogadać i wyżalić się w gronie bliskich nam osób – Chris poczuł, że musi wypowiedzieć te słowa. Właśnie teraz, właśnie w tej chwili.

Drake ocknął się z zamyślenia i odpędził od siebie te uwierające niedopwiedzenia.

Bliskich osób. Wyznania. Szczerość.

Ale czy byli dla niego kimś bliskim? Czy mogli szczerze z nim rozmawiać skoro w ogóle go nie znali? Inne pytanie, czy on mógł z nimi szczerze, tak prosto z serca mówić o swoich problemach, a nawet sam nie potrafił się do nich przyznać i że sobą podywagować? Ciężkie to były pytania. Od tylu lat nie znalazł na nie odpowiedzi. Czuł się dziwnie, bo miał wrażenie, że przebywając z tymi ludźmi wreszcie będzie mógł lepiej poznać samego siebie.

- Rozmowa to remedium na wszystko. Dobrze jest czasem o czymś pogadać, nawet o niczym. Ważne, że z kimś, a nie tylko z samym sobą...

😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊😊

A wy jak uważacie? Rozmowa jest w stanie pomóc zminimalizować wewnętrzny ból? 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro