3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na dworze było bardzo zimno, a w powietrzu unosił się drobny śnieg. Niebo osnute grubą warstwą ciemnych, przypominających watę nasączoną atramentem chmur przydawało mroczności londyńskiemu krajobrazowi.

Chłopcy machinalnie założyli na rozgrzane głowy czapki i kaptury, przybierając przygarbione postawy.

Drake włożył drżące dłonie do kieszeni. Kiedyś chłód mu nie przeszkadzał. Teraz czuł, że staje się słabszy. Nawet takie błahostki potrafiły zakłocić zewnętrzny komfort.

- Nie chcę psuć wam planów, jeśli macie ochotę iść to idźcie. Nie zatrzymuję was.

Chłopcy znaleźli się za szkolną bramą. Przyspieszyli kroku, gdyż wydawało im się, że robiło się coraz zimniej.

Drake też to czuł. Chociaż domyślał się, iż za tym nagłym spadkiem temperatury stoi ktoś inny. Wciąż go obserwowali. Nie dawali spokoju. Wiedzieli, że tej nocy skonfrontuje się z ich podłymi kłamstwami, zalepiającymi tą ochydną słodyczą głupie, naiwne oczy. Lecz jego oczy, doświadczone przez życie nie można było nazwać naiwnymi. Już nie.

- Nie. Bez ciebie nie będzie zabawy – jeden z chłopców, blondwłosy niziołek rzekł z przekonującą nutą w głosie.

Drake odetchnął. A więc nadal chcieli się z nim przyjaźnić, nawet jeśli sprawił im zawód.

- Yhym...

Brunet zwiesił głowę i nagle zatrzymał się, nie oznajmiając dlaczego. Po prostu stał i gapił się na ośnieżone buty.

Yves i Chris również się zatrzymali, patrząc podejrzliwie na kolegę.

W niedalekiej odległości, na tle nocnego nieba, majaczył obszerny, wysoki na kilka pięter budynek szkoły. Ciemne, wydające się na puste okiennice, nie zachęcały do bliższego podejścia i kontemplacji. W pobliżu nie było nikogo, więc zachowanie kolegi troszeczkę wystraszyło strachliwych nastolatków. Oglądali horrory, nawet lubili ten gatunek filmowy, lecz nie w prawdziwym, realnym życiu.

- Drake wszystko w porządku?

Cienki, zachrypnięty głosik blondyna dotarł do uszu bruneta powodując, iż jego głowa uniosła się do pionu, lecz nie spojrzał na nich, a na ogrodzenie biegnące wzdłuż chodnika. Śnieg zaczął na nim zamarzać, tworząc małe sopelki i misterne zawijasy. Prawdziwe dzieło matki natury.

- Możesz nam powiedzieć. Tak robią kumple, a ty jesteś naszym kumplem...

Chris jeszcze raz się odezwał.

Yves nie brał czynnego udziału w rozmowie, lecz to nie oznaczało, że ją lekceważył. Uważał, że w tej sytuacji powinien zachować milczenie i czekać, aż Drake sam zechce powiedzieć im co się takiego stało, iż nagle zmienił swoje usposobienie i stosunek do życia.

Drake niedbale oparł się o metalowe ogrodzenie, nie zważając na śnieg i lód, który wydawał ciche, szemrzące jęki. Westchnął prowokując ich do wysłuchania go. Długo się wahał, ale nie mógł już tego dłużej ukrywać, musiał komuś powiedzieć. W innym wypadku zwariowałby. Kiedyś był zdolny do zachowania milczenia nawet przez kilka, długich dni. Teraz wiedząc, że ma przy sobie kogoś kto go wysłucha było mu ciężej ukrywać te wszystkie tajemnice. Ale nie mógł powiedzieć im o wszystkim. Nie mógł ich narażać. Kiedy zaczął przejmować się ludźmi?

- Moja siostra chce wyjechać do Chin... – mruknął, jakby mówił to do siebie, lecz oni dobrze go słyszeli. Stali w bliskiej odległości.

- Wyjeżdżasz z nią? – Chris przeraził się. Po jego ciele przebiegł ledwo dostrzegalny dreszcz, niespowodowany zimnem a obawą o utratę nowej przyjaźni, którą zaczął budować z Drake'iem.

Yves również poczuł się wstrząśnięty. Nie mógł powstrzymać języka przed wypowiedzeniem na głos swej opinii.

- Ale przecież niedawno przeprowadziłeś się tutaj. Nie podoba ci się Londyn?

Drake poczuł irytację. Niczego nie rozumieli.

- Ja nie wyjeżdżam. Tylko ona...

- Aaaaa... – Yves rozszerzył usta jak ryba łapiąca powietrze.

Młody wampir zacisnął pięści.

- To daleko. Jedzie sama?

Blondyn powoli domyślał się o co mogło chodzić. Był troszeczkę mądrzejszy od Latynosa i miał większe wyczucie. Zresztą jego ojciec był gliną. Podpatrzył od niego to i owo.

- Nie. Z chłopakiem. Tfu.. Z narzeczonym... – Drake splunął pod stopami znajomych, a ci już wiedzieli, że brunet z jakiegoś powodu nie pałała ciepłym uczuciem do mężczyzny, który zaręczył się z jego starszą siostrą.

- Oooo... to poważna sprawa. No ale skoro się kochają. Powinieneś się cieszyć. Będziesz miał wesele w rodzinie. Może nawet na drugim końcu świata. Poznasz jakąś fajną Azjatkę i no wiesz... będziemy tęsknić – blondynek pociągnął nosem, a w jego błękitnych oczach pojawiły się ogniki rozbawienia. Lecz gdy ujrzał tę stężałą i poważną twarz ciemnowłosego przyjaciela zaprzestał żartów.

- Wolałbym odciąć sobie jaja i ugotować je na twardo, niż tańczyć na ich weselu.... Mogę zatańczyć walczyka na jego pieprzonym grobie.

- Ajć! Nie rób tego. To na pewno będzie bolało – Latynos wykrzywił usta na samą myśl. Groźby Drake'a wydawały się być poważne, chociaż ta aluzja z tańcem trochę rozbawiła chłopców. Wyobrazili sobie tę scenę, a uśmiech nie schodził im z warg.

- Chyba go nie tolerujesz.

To nie było pytanie, raczej stwierdzenie, choć mimika twarzy blondyna zdradzała coś całkiem innego.

- Ten kutas zawrócił jej w głowie, ale ja wiem, że on ją oszukuje. Nie jest z nią szczery. Próbowałem z nią porozmawiać. Jakoś wybić jej z głowy ten głupi wyjazd, ale ona mnie nie słucha. A teraz nawet unika mnie i tego tematu. Nie pozwolę, by zmarnowała sobie życie, zwłaszcza iż ona zabiegała o moje. Mam wobec niej dług wdzięczności.

Niespokojne palce chłopaka oplotły żeliwne pręty, strzepując z nich śnieg. Czuł jak jego dłonie stają się gorętsze, pulsując, płonąc w niewidzialnym ogniu. Jeszcze chwila i uwolni spontaniczną iskrę.

- Skąd wiesz, że nie jest wobec niej szczery? – Chris uniósł jedną brew w wyrazie sceptycyzmu. W tym geście bardzo przypominał swoją dziewczynę.

- Właśnie. Skąd? – zielonooki chłopak wtrącił się do rozmowy czując, że traci wątek. Drake był zły i do tego smutny. Trapiło go to, że jego siostra ma narzeczonego. Może on najzwyczajniej w świecie był o nią zazdrosny, bo on nie miał dziewczyny, a ona znalazła kogoś bliskiego? Nie. To było głupie.

- Nie mam namacalnych dowodów, ale czuję, że tak jest. Najgorsze w tym wszyskim jest to, że nie wiem, jak to udowodnić. Jak pokazać jej, że on nie jest dobrym wyborem jeśli chodzi o miłość i te sprawy... – chłopak zasępił się, wpatrując w parę przechodzącą drugim chodnikiem. Wyobrażał sobie siostrę. Wiedzioną przez tego potwora. Nie chciał myśleć o tym do czego ją zmuszał, albo co gorsza co był w stanie od niej uzyskać. Selene była emocjonalną osobą, niestety źle lokowała uczucia i własne dotychczas dobre i współczujące serce.

- Wierzymy ci stary...

Po chwili milczenia pierwszy odezwał się Yves.

Chris nadal gorączkowo się nad czymś zastanawiał, stukając palcem o policzek. W końcu go olśniło.

- Wiem!

Krzyknął tak głośno, iż przechodząca nieopodal grupka ludzi zwróciła na nich swe spojrzenia.

Drake i Yves patrzyli na przyjaciela w osłupieniu. Czekali, aż zdradzi im ten genialny pomysł.

- Genialne!

Zachwycał się, a chłopcy nadal nie mieli zielonego pojęcia o co chodziło.

- Możesz wreszcie przestać mówić sam do siebie i zdradzić nam co chodzi ci po głowie? Niestety nie posiadamy zdolności czytania w myślach. Może to i nawet lepiej, bo niewiadomo co byśmy w nich znaleźli – wysoki brunet uśmiechnął się kpiąco i skrzyżował ręce na piersi.

Yves roześmiał się pod nosem. Chris obdarzył ich rozgorączkowanym spojrzeniem. Był tak zafascynowany pomysłem, który niedawno zrodził się w jego głowie, że musiał jak najszybciej zdradzić go kumplom.

- Możemy go zdemaskować. Śledząc go! – Chris pisnął ucieszony.

- Czy to nie jest czasem karalne? – Yves ze zbyt dużą dozą sceptyzcymu zwrócił się do jasnowłosego kolegi.

- No tak, jest, ale...

- Jebać policję... oczywiście poza twoim ojcem... – Drake wyrwał się z wypowiedzią, przerywając chłopakowi. Szybko się zrehabilitował, gdyż przypomniał sobie, że ojciec niebieskookiego blondynka jest gliną. Ale Chris chyba nie miał mu za złe tych obraźliwych słów pod adresem służb mundurowych. Przynajmniej nie wyglądał na wpienionego czy urażonego.

- Dobra, będziemy go śledzić. Ale jak go namierzymy? Skąd będziemy wiedzieć gdzie mieszka, dokąd chodzi i tak dalej. Przecież to nam zajmie wieki zanim się tego dowiemy. A moja siostra może wyjechać z nim lada moment... – młody wampir nie ukrywał, iż te niedopowiedzenia bardzo mu przeszkadzały. Złościł się na samego siebie, iż nie znał odpowiedzi na żadne z zadanych przez siebie pytań.

Chris rozjerzał się wokół, jakby sprawdzał teren, czy aby na pewno w pobliżu nie ma żywej duszy, po czym zbliżył się do Drake'a. Machnął rękę na Yvesa by również zaangażował nogi i podszedł w ich stronę.

Latynos dziarskim kroczkiem potruchtał w stronę kumpli i stojąc bardzo blisko Chrisa, słuchał każdego słowa. Drake też nadstawiał ucha. Obawiał się, że ktoś inny mógł ich jeszcze usłyszeć, ale chciał jak najszybciej poznać wersję przyjaciela.

- Zdradzę wam pewną tajemnicę, ale ciiii... nikomu ani słowa, bo ojciec mnie wydziedziczy – szepnął, posyłając białe kłęby dymu, rozpływające się na twarzach chłopców. Pochylali się w taki sposób, iż prawie stykali się nosami. Postronny przechodzień mógłby pomyśleć, że się całują. Na całe szczęście wybrali dobry moment na zdradzanie sekretów. W pobliżu nie było nikogo.

- Mam dostęp do konta ojca i tym samym do bazy całej brytyjskiej policji, a może i nawet do światowej bazy, jeśli bardziej się postaram.

Chłopcy byli wyraźnie zszokowani słowami blondyna.

- Robisz nas w bambuko... – Yves przekręcił głowę w prawo, rozszerzając przy tym oczy.

- Nie pierdol. Pewnie taka baza zabezpieczona jest hasłami... – Drake zmrużył oczy. Całą swą uwagę skupił na oczach blondyna.

Chłopak nie kłamał. Zdawał im wiarygodne relacje. Niesamowite.

- No pewnie, że jest. Normalny śmiertelnik z zewnątrz nie ma do niej dostępu, ale mój ojciec jest wysokiej rangi funkcjonariuszem i ma pewną kartę dostępu, na której jest login. To taki ciąg cyfr. Hasło wymyślają sami – blondyn relacjonował to w taki sposób, jakby to wszystko było takie oczywiste i miało pokrycie w normalnym, nastoletnim świecie, bo przecież każdy bawi się w super szpiega i odkrywa rodzinne tajemnice i sekrety haseł i loginów. Blondyn poprawił czapkę, gdyż zsunęła mu się na oczy i przez nią nic ni widział.

- Nie gadaj, że twój ojciec zapisał hasło na karteczce i przyczepił ją do lodówki... – Drake parsknął z ironią.

Chris spiorunował go spojrzeniem. Chyba kolega nadal mu nie wierzył.

- Odgadnięcie go wcale nie było takie trudne. Wystarczyło trochę pogłówkować i znać zaintereowania ojca...

- A login? Masz te kartę? – Yves przerwał, wtrącając zniecierpliwionym tonem.

Brunet spojrzał na Chrisa wyczekująco.

- Nie. Ale znam jego numer identyfikatora na pamięć.

- Masz gorzej najebane w głowie niż ja – Drake wyprostował się i spojrzał z góry na sylwetkę blondyna.

Nastolatek uznał jego słowa za komplement, gdyż nie były wypowiedziane sarkastycznym tonem.

- W międzyczasie będziemy go śledzić.

- Wchodzę w to – Latynos potrząsnął energicznie głową i zatarł zmarznięte dłonie.

Drake przygryzł wewnętrzną część wargi. Chłopcy nie zdawali sobie sprawy, że za tym człowiekiem czaiło się coś znacznie gorszego, niezwykle niebezpiecznego. Nie chciał ich narażać, zwłaszcza, iż z każdym kolejnym dniem stawali się jego przyjaciółmi. Których potrzebował, których pragnął chronić nie wystawiając na żadne niebiezpieczeństwo, a pozwalając im na ten plan, pośle ich do jaskini lwa.

- No nie wiem... – wychrypiał z nutką zwątpienia w głosie. Poczuł jak kruszy się wewnętrznie.

- Drake, uda się. Czytałem o tym. Nie zorientuje się, że za nim chodzimy i obserwujemy go. Zresztą będziemy robić to z ukrycia. Jeśli okaże się, że robi coś złego, powiem ojcu i przymkną go. Jesteś naszym kumplem. Nie zostawimy cię samego w tej sytuacji i nawet się z nami nie kłóć. Tak trzeba. Przyjaciele pomagają sobie nawzajem – blondynek zakończył rzeczowym tonem.

Yves pokiwał głową na znak, że aprobuje słowa przyjaciela.

Drake delikatnie rozluźnił mięśnie i uśmiechnął się. Maska, którą tak często przywdziewał na swą twarz pękała odkrywając skrawki człowieczeństwa, ludzkiej, naznaczonej przez życie skóry. Wiatr dął coraz mocniej. Założył na głowę kaptur, by chłopcy nie zaczęli wypytywać go o to, czy czasem nie jest mu zimno.

- Ok. Zgadzam się i również w to wchodzę.

- Tak! Powiemy jeszcze dziewczynom i wymyślimy sobie fajne ksywki! – Chris ucieszył się jak małe dziecko.

- Nie. Ani słowa dziewczynom. Nie będziemy je w to mieszać. To może być dla nich zbyt ryzykowne. Nie chcę, żeby coś im się stało.

Zmiękł. Ostatnimi czasy dużo myślał o osobach otaczających go. Stawały się dla niego autentycznie ważne. Jak prawdziwa rodzina. Może w pewnych sytuacjach brakowało mu zaufania do innych, ale nie zamierzał narażać dziewcząt, na spotkanie ze złem, które go dręczyło.

Blondyn wygiął do przodu wargę. W tym geście bardzo przypominał swoją dziewczynę. Ciężko westchnął.

- No weź... pomogą nam. Zresztą Coralin jest naprawdę świetną obserwatorką.

- A Jennifer potrafi wyczuć kicz i podrubę z odległości kilku kilometrów. Przydadzą nam się.

Chłopaki próbowali go przekonać, ale Drake podchodził do tych zapewnień z niemałą rezerwą. Pokręcił przecząco głową.

- Nie wygadają się? – uniósł jedną brew do góry, chociaż spodziewał się odpowiedzi.

- Heh.... – Chris wydał z siebie dźwięk przypominający śmiech. Następnie zaczął coś kręcić i nęcić.

Drake wiedział co to znaczy. Zadał głupie pytanie. Oczywiście, że się wygadają. Tak naprawdę tylko jedna z nich nie przerzucała jęzora na wszystkie strony.

- Dobra. Nie ma co dłużej się zastanawiać.

- Super! Ustalmy jeszcze jakieś pseudonimy! Detektywi w akcji!

Niski blondyn podskoczył dwa razy w miejscu, by rozgrzać zmarznięte i zastane mięśnie. Nie ruszali się za wiele, może tylko o parę kroczków, a robiło się coraz mroźniej.

- Jasne, ale nie dzisiaj. Już późno, a jestem jeszcze z kimś umówiony – Drake popatrzył na zegarek w telefonie i stwierdził, że to odpowiedni czas, by udać się do pewnego miejsca i dorwać Neda.

Chłopcy popatrzyli w swoje strony, uśmiechając się półgębkiem, a następnie zerkneli na zamyślonego wampira.

- Randka? – Chris nie mógł się powstrzymać, więc wypalił, szybciej niż zdążył pomyśleć.

Drake wykrzywił usta.

- Chciałbyś... – parsknął udawanym śmiechem.

- Ja nie. Ale wiem kto by chciał... – blondyn podrapał się po czapce, a następnie oplótł rękoma tors.

Latynos zaczął się trząść z zimna, a Chris udawał, że chłód mu nie przeszkadzał. Pewnie dziwił się, że Drake niewzruszony potrafił stać w jednym miejscu nie skarżąc się na ujemną temperaturę.

Chłopak uśmiechnął się delikatnie.

- To do zobaczenia w szkole – pomachał im na odchodne, a następnie odwrócił się w przeciwnym kierunku do wcześniej obranego.

- Jasne! Miłego spotkania! – głos blondyna rozniósł się po całej ulicy.

Drake pokręcił głową, ale nie odezwał się. Czekało go ciężkie zadanie. Wszystkie dotychczas żyjące w nim myślił zamknął na przestrzeni, do której nikt poza nim nie miał dostępu. Drake przystanął i obejrzał się za siebie. Wyczuwał miarowy rytm swego własnego serca.

Chłopaki zniknęli już za horyzontem, wracając do ciepłych, przyjemnych domów. Prawdziwy luksus. Miejsce, do którego zmierzał, wylęgarnia i kołyska larw, budziła i wzmagała do życia najgorsze, ukryte instynkty. Jakiś czas temu pochował je wszystkie, by poczuć się człowiekiem. Lecz tej nocy, by zwyciężyć musiał stać się tak samo podłym i cynicznym jak wcześniej. Przywdział na twarz najbardziej odpychającą ze swych masek i podążył tam, gdzie mrok zapuścił długie, parzące korzenie.

********

Duże płatki zimnego śniegu powolutku, niesione przez podmuchy wiatru opadały na bezwładne, zastygłe od oddechu śmierci ciało. Niegdyś jego właścicielka była piękną, młodą kobietą, przed którą życie stało otworem. Jakiż potwór mógł dopuścić się tam makabrycznego czynu? Czyżby kolejny Kuba Rozpruwacz, siejący postrach wśród mieszkańców Whitechapel?

Inspektor James Brown odziany w długi, sięgający do połowy łydki płaszcz oraz z wysokim kołnierzem, który chronił szyję od nieprzyjemnych podmuchów wiatru, zbliżył się do miejsca, w którym raptem kilka godzin temu dokonano bestialskiego morderstwa. Zimnym, wypranym z emocji spojrzeniem powiódł po półnagim truchle, będącym ludzkim ciałem, skąpanym w zastygłym od chłodu rubinie. Rozłożone ręce, a co gorsza nogi świadczyły o napaści na tle seksualnym. Lecz argumentem, który najbardziej przemawiał za tą tezą był brak bielizny oraz dolnej części garderoby owej nieszczęśnicy. Ciało zaczęło sinieć, co jeszcze bardziej uwidaczniało otarcia i rany. Głównie te na szyi ofiary, gdzie widniała ogromna, głęboka szlama, ciągnąca się od jednego do drugiego końca szyi. Choć to nie pierwszy taki widok w jego życiu poczuł, jak zjedzona przed piętnastoma minutami kolacja podchodzi mu do gardła, blokując przełyk.

- Dobry wieczór panie inspektorze. Nieciekawa sytuacja. Kolejna niewinna ofiara, niemająca nic wspólnego z poprzednią sprawą. Ale sposób w jaki została zamordowana jest taki sam – mężczyzna o ciemnych, przerzedzonych włosach i przenikliwych równie ciemnych oczach relacjonował zdarzenie rzeczowym, monotonnym tonem, jakby miał dość tej całej sytuacji.

Jasnowłosy funkcjonariusz w skupieniu wysłuchiwał jego słów, przyglądając się fotografom śledczym, którzy wykonywali zdjęcia. Pozostałej ekipie, która rozkładała odpowiednie numerki, zbierała materiał dowodowy, zabezpieczała ślady. Jedno miejsce w szczególności go zaintrygowało.

- Ta ściana. Skąd tutaj krew? – mężczyzna z zacięciem na twarzy przekroczył taśmę, która odgradzała go od ciała kobiety i innych funkcjonariuszy.

- Nie wiemy. Prawdopodobnie sprawca umyślnie ją tutaj rozmazał.

- Chciał coś napisać?

Przed oczami stanęła mu tamta koszmarna scena, która spędzała sen z powiek i wpędzła w spiralę beznadziejności. Napis na drzwiach obwieszczający:

Widzę cię Karino.

Sporządzony krwią. Ktoś musiał się przy tym nieźle napracować. Lecz James Brown nie podziwiał tego czlowieka. Urągał mu, nienawidził, a jego wyrachowanie i ta cała zabawa z krwią świadczyła o jego głupocie. W końcu go znajdą. Przecież nie mógł ukrywać się przez całe wieki. Popełni błąd, a wtedy sprawiedliwość wreszcie zaciśnie na nim swe palce.

- Nie wiem, ale wątpię, by chciał pozostawić nam jakąkolwiek wskazówkę, chociaż... – mężczyzna uczynił pauzę, przenosząc przenikliwe spojrzenie na kolegę po fachu.

James również odwrócił oczy od zaniedbanej ściany budynku i przeniósł je na partnera.

East End. Nie raz i nie dwa odwiedzali te dzielnicę. Dotychczas przyczułek klasy robotniczej. Teraz świadek mrożącej krew i wszelkie płyny ustrojowe historii.

- ...jest coś, co być może wskaże nam odpowiednią drogę w tym śledztwie.

- Co takiego? – mężczyzna był bardzo zniecierpliwony. Ciągle przerywał swojemu partnerowi, by przyspieszyć jego rozważania, choć ktoś mógłby pomyśleć, że spowalniał tok jego wypowiedzi.

Oczy podinspektora Edisona zabłysły enigamtycznym blaskiem. Obrzucił ciało krótkim spojrzeniem.

- Włos. Znaleziony w okolicach intymnych kobiety. Przypuszczam, że to włos łonowy...

- A to bydle! Niech go tylko dorwę! Zapłaci za wszystko co zrobił! – jasnowłosy mężczyzna zapomniał o etyce mundurowych i zakrzyknął, by rozładować wściekłość. Czuł, że płonie wewnętrznie, a płomień ten mógł ugasić tylko sprawiedliwy wymiar kary i osadzenie na ławie oskarżonych potwora stąpającego pośród zwykłych ludzi.

Stojący obok niego facet nie wzdrygnął się na nagły wybuch gniewu przełożonego, gdyż znał go zbyt dobrze. Takie kwestie nie mogły go już zaskoczyć.

- Więc ta kobieta... została zgwałcona. Mam rację?

Nathaniel Edison pokiwał delikatnie głową wciąż patrząc na białe, niczym pergamin ciało tętniącej niegdyś życiem kobiety. Widok naprawdę makabryczny. Powinien przyzwyczaić się do tego, gdyż to nie pierwsza taka sprawa, w której brał udział. Mimo to każda kolejna napawała go większą odrazą i przerażeniem.

- To samo stałoby się z panną Bergman, gdyby nie jej sąsiad – niebieskooki policjany wyrzekł te słowa posępnym tonem chowając ręce w kieszeniach.

Jeszcze minie sporo czasu, zanim ekipa śledcza upora się z zebraniem wszystkich śladów i zabraniem zwłok do innego, bardziej odpowiedniego miejsca, by nie przykuwały uwagi gapiów, którzy pomimo zakazów policji panoszyli się wszędzie. W ich oczach widoczny był strach, ciekawość, a nawet chęć odwetu i poczucie bezpieczeństwa na widok czarnych funkcjonariuszy. Gdyby tylko wiedzieli, że stóże prawa rozkładali ręce w poczuciu ogarniającej ich bezradności, której wynikiem były kolejne zbrodnie.

- Przypomniała sobie coś?

Policjanci opuścili epicentrum zdarzeń i stanęli w niedalekiej odległości od odblaskowej, żółtej taśmy.

- Niestety nie. Miewa koszmary. Lorrein zabrała ją do psychologa, ale on twierdzi, że uraz jest zbyt silny. Amnezja trwała. Raczej już nic sobie nie przypomni.

- Nieciekawa sytuacja – Edison pokręcił głową i zmarszczył wargi.

- Smith też nie powiedział nam za dużo. Tylko to jak sprawca był ubrany...

- I wiemy, że jest wysoki.

- Zgadza się i to wszystko, a to wciąż za mało Edison. Do cholerny! – potarł zmarszczone czoło.

Edison przymarszczył bwi i słuchał co miał do powiedzenia jego współpracownik.

- Ten bydlak gra nam na nosie i pewnie śledzi nasze poczynania, śmiejąc się z nas – założył ręce na piersi, by poczuć się choć trochę pewniej.

- Obejrzałem wszystkie dostępne nagrania z tamtej nocy i z tych kolejnych, w których zostały dokonane morderstwa. Zrobiłem to chyba ze sto razy i... i niczego nie znalazłem. Ten człowiek to jakieś widmo. To niemożliwe, że nie zostawia żadnych śladów. To przeczy logice...

- Mamy włos. Jak najszybciej prześlę go do analizy. Może uda nam się. Może jest notowany i figuruje w rejestrze...

- A może nie i szukaj wiatru w polu. Nawet nie wiemy, czy to jego włos  – Brown zaczął się irytować. Nie potrafił być tak optymistyczny, jak jego przyjaciel.

- Myślę, że to lepsze niż nie posiadanie żadnego śladu. On daje nam nadzieję. Wiem, że jesteś wściekły. Ten człowiek skrzywdził córkę twojego znajomego, w dodatku wrócił by dokończyć dzieła. W zamian zostawił napis. Krew zwierzęcia. Intrygujące.

Oboje patrzyli, jak bezwładne ciało kobiety unoszone było do góry, a następnie włożone do czarnego, plastikowego worka i przeniesione na specjalnych noszach do wozu.

- Nie mogliśmy sądzić, że to jego krew. Nie byłby takim idiotą, ale przez chwilę miałem taką nadzieję. Teraz mam ją gdzieś. Ona wcale nam nie pomaga. Daje złudną wiarę, a potem ją odbiera pozwalając na śmierć kolejnej osoby.

- Zastanawiałeś się skąd i dlaczego kruk? – mężczyzna uniósł jedną brew.

- Nie. Mnóstwo tutaj tych ptaków. Nawinął mu się jeden i go zabił, bez żadnych skrupułów.

- A co jeśli się mylimy i to wskazówka? Jakiś symbol, znak rozpoznawczy naszego kruczego zabójcy?

Edison zadawał wiele pytań, na które nie było żadnej odpowiedzi. Chociaż rozpalił nimi ciekawość jasnowłosego funkcjonariusza. W zamyśleniu stoszył brwi, układając wszystkie elementy tej straszliwej układanki. Odpowiedź musiała gdzieś tam być. Czekać na nich, aż w końcu ją odnajdą.

- Znak rozpoznawczy mówisz? Ale jak mamy to sprawdzić? Te wszystkie ataki wydają się być przypadkowe. Mają ze sobą niewiele wspólnego, no może poza sposobem zabijania. To się zgadza, ale ofiary, miejsca, okoliczności są kompletnie rożne. To nie ma sensu... – meżczyzna kręcił głową, czując, że dzisiejszej nocy nie dowiedzą się niczego nowego. To było okropnie męczące uczucie. Świadomość, że są bezsilni wobec zła, które zagościło w ich dotychczas spokojnym mieście.

- Myślę, że to czego jesteśmy świadkami ma snes.

James Brown spojrzał na współpracownika z niedowierzaniem i pewną dozą podejrzliwości. Zawsze uważał, iż Nathaniel był mężczyzną o twardej głowie, racjonalnych poglądach. Analizował suche, rzeczowe fakty, nie ideały rozpływające się w bezkresnym eterze. Zmarszczył nos, pociągając nim.

- Spójrzmy na to z innej strony. Wydaje mi się, że ta cała przypadkowość może nie być taka spontaniczna jak nam się wydaje. Przecież zauważalne są pewne prawidłowości. Morduje tylko kobiety, w większości młode. Posiadające rodziny. Najpierw pozbawia ich życia przez uduszenie. Podżyna gardło, gwałci i zostawia. Robi to w ciemnych, odosobnionych uliczkach, z dala od ruchu. Wybiera takie miejsca i pory, gdzie ludzi jest najmniej, a to znaczy, że musi znać to miasto. Mieszka tu od dawna. Tylko kim jest?

Mężczyźni ruszyli wzdłuż chodnika pozostawiając za sobą policyjne radiowozy, karetkę oraz śledczych zajmujących się zabezpieczeniem ostatnich materiałów dowodowych.

- Na pewno nie jest człowiekiem. Ludzie nie robią takich rzeczy Edison.

- Ludzie są zdolni do wszelkich okropności. W końcu pochodzimy od zwierząt. Żądzą nami najniższe instynkty. Wstyd się przyznać – Edison spuścił głowę, odwracając wzrok od twarzy jasnowłosego mężczyny.

Podeszli do dużego, ciemnego pojazdu, którym przyjechał niebieskooki policjant.

- Daj znać jeśli będzie już coś wiadomo w sprawie tych wyników. Muszę wracać do domu. Mam jeszcze inną papierkową robotę. Nie zamknęliśmy jeszcze poprzedniej sprawy – mężczyzna westchnął ciężko, wydobywając z kieszeni klucz.

- Oczywiście. Zadzwonię jeśli czegoś się dowiem. Jedź ostrożnie. Może być ślisko – ciemnooki policjant rzekł spokojnym, aczkolwiek wypranym z emocji tonem. Nie tylko jego głos, lecz cała postawa prezentowała się tak jakby miał dość życia i samego siebie.

Brown wiedział, czym było to spowodowane. Te zbrodnie, prześladujące ich wizje, nagich, martwych ciał, które widzą gdziekolwiek by nie zerknęli. Co gorsza, nawet po zamknięciu powiek. A w nocy nasilają się, by odbierać pzyjemność czerpną ze snu. Sine, wręcz granatowe since pod jego oczami powiększały się z dnia na dzień, informując o tym, iż walczył, lecz stawał się coraz słabszy. On rónież czuł, że przegrywa ten bój.

Wsiadł do auta, uprzednio żegnając się z przyjacielem i odjechał. Mijając znane ulice, patrząc na ośnieżone budynki rozmyślał o tym jakie kolejne niespodzianki pojawią się na jego dordze. Zacisnął palce na kierownicy starając się myśleć o czymś milszym. Na próżno. Wreszczie zostawił im jakiś ślad. Przestał bawić się w geniusza zbrodni. Może tak naprawdę nim nie był. Wkrótce go złapią i ta chora zabawa w kotka i myszkę zakończy się raz na zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro