4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*****

Wściekłość młodego wampira była nieopisana. Najpierw te dupki napatoczyły się na jego drodze i zniszczyły różę, którą zamierzał podrzuci do szafki brunetki w jeszcze niezamkniętej szkole (o tej porze na pewno była już zamknięta, więc realizacja planu zostanie odłożona na święte nigdy! Chociaż mógłby spróbować się włamać, ale nie wiedział, czy jest na tyle szalony, by to zrobić. Z drugiej strony, Drake Parker był niekwestionowaną definicją szaleństwa i buńczuczności). Później musiał zająć się nieprzytomnym blondynem, który pozostawiony sam sobie, na pastwę losu, na pewno zamarzłby w otaczającym go, nieprzyjemnym środowisku. Tak więc, Drake był zmuszony przenieść znajomego na jedną z ławek, stwierdzając, iż chłopak wcale nie był takim chucherkiem na jakie wyglądał, a następnie na piechotę wrócił do domu i niepostrzeżony, uprowadził jeden z samochodów. Rodzinka na bank już się zorientowała, że wymknął się z pokoju. No ale jak inaczej mógłby postąpić? Sam do końca nie wierzył w to, co robi. W głowie roiło się od różnych myśli, w kółko zadających mu to samo pytanie. Dlaczego? Dawniej nie obchodziłoby go to, czy chłopak umrze, zejdzie z tego świata, kopnie w kalendarz, wykituje. Zapewne posłużyłby się nim, jako niezłą przekąską zaspokajającą wewnętrzne, nieugaszone łaknienie ludzkiej krwi. Tak dawno już nie polował. Te czasy wydawały się być dla niego zamierzchłą przeszłością, lecz wciąż tkwiły w jego głowie, wypalając się piętnem w każdej, nawet najdrobniejszej myśli. Nie potrafił zapomnieć o swej naturze drapieżnika. Tego dnia, tego wieczoru zdawała się być niezwykle spokojna i cicha. Drake nie dawał czasem wiary nawet we własne odczucia, które zagmatwane, poplątane prowadziły go na rozstaje nieodkrytych, nieprzebytych dróg, stawiając przed znakiem zapytania. 

Którą drogę winienem teraz obrać? 

Właśnie ją obrał. Nie będzie potworem, nie w tej sytuacji, nie teraz, nie później, nie dzisiaj. Zdecydował, choć nie wiedział dlaczego, tak właśnie postąpił. 

Powinienem mieć na to wywalone, ale jednak nie chcę, żeby umarł. Nie w ten sposób. 

Spojrzał na ciało chłopaka, ułożone w pozycji siedzącej, zapięte pasami bezpieczeństwa, by zbytnio nie przesuwało się na zakrętach. Jego krucha głowa, pokryta włosami w odcieniu brudnego złota, opadała ciężko na lekko unoszące się piersi. Z nosa nie ciekła już krew. Drake zrobił mu prowizoryczny opatrunek (to znaczy, że napchał mu do nosa jakichś wacików i to by było na tyle). Uchylił mu usta, by młodzieniec się nie udusił. 

Jeszcze tego by mi brakowało, by posądzili mnie o kolejne morderstwo. 

Ciałem kolegi od czasu do czasu wstrząsał nieświadomy dreszcz, wprawiający jego osobę w drżenie. W takich chwilach Drake spoglądał na niego z wystudiowanym wyrazem twarzy, błagając go w myślach, by nie wyzioną ducha na jego tapicerce. Na całe szczęście blondynowi było do tego daleko. Po jakichś czterdziestu minutach drogi, podczas których blondyn ani razu nie odzyskał przytomności (nie licząc kilku epizodów, w trakcie, których jasnowłosy chłopak otwierał oczy, coś gaworzył, po czym ponownie zatapiał się w próżni zwanej nieświadomością) wreszcie dojechali pod umyślony przez Drake'a szpital. To nie był przypadek, że znaleźli się właśnie pod tym budynkiem. Tutaj pracował brat młodego wampira. Drake zaparkował na parkingu, zaraz przed wejściem do szpitala, żeby nie musieć taszczyć kolegi, przez dłuższy odcinek drogi, lecz coś sobie uświadomił. Walną się otwartą dłonią w czoło.

 - Ale z ciebie totalny półgłówek...

Michael nie wiedział, że Drake wyszedł z domu i łazi po mieście. Po tym jak wyprawił mu kazanie na temat wygłupów w szkole, udał się do wymarzonej pracy. Z pewnością, gdy go ujrzy, jeszcze z nieprzytomnym, obcym chłopakiem pod pachą, żyłka mu pęknie. W sumie to by było nawet obiecujące, lecz w tej chwili Drake nie mógł sobie pozwolić na rezygnację. Chris potrzebował jego pomocy. Brunet opuścił wnętrze pojazdu, lawirując pomiędzy mroźnymi podmuchami wiatru i śniegiem, który chłostał jego nieokrytą twarz. Otworzył zaśnieżone drzwi od strony pasażera, najdelikatniej jak tylko potrafił, rozpiął pasy bezpieczeństwa, po czym wywlókł blondyna na zewnątrz, stawiając go na nogi. 

- Obudź się! Jesteśmy pod szpitalem! – uderzył go kilkukrotnie w zimne i zalane krwią policzki, a zimny wiatr wył i skomlał za jego plecami, podburzając go do działania. Chłopak jednakże tylko na chwilę otworzył zamknięte powieki, po czym po chwili znów zaczęły opadać na dół, ociężałe, przysłaniając błękitne tęczówki, chroniąc go przed widokami świata zewnętrznego. Drake prychnął z irytacji.  -Nie to nie...

Złapał oburącz za kurtkę blondwłosego kolegi i oparł cały ciężar jego ciała na swoich plecach. Nieznacznie uniósł go do nieba, choć koniuszki jego butów nadal ruszały po ośnieżonym asfalcie. Drake obiecał sobie, iż ostatni raz wyświadcza komuś taką przysługę. Nie jest jebanym tragarzem, ani Caritasem, a w tym momencie właśnie tak się czuł, jakby dźwigał ciężar tego nędznego, skąpanego w grzechu świata. 

A tfuuu... pluć na dobroć międzyludzką i tę całą chorą paplaninę na temat dobroczyńców i tych, którzy otrzymują hojne dary. 

Młody wampir piął się dzielnie do góry, nie zważając na oblodzone schody i cisnące mu się do oczu ogromne, niczym żetony do automatu płatki białego śniegu. Były momenty, w których musiał przymykać powieki, gdyż nie potrafił niczego dostrzec. 

Dobrze, że mam dobrą kondycję i refleks. Mam nadzieję, że nie wyrżnę na tych schodach i nie wybiję sobie wszystkich zębów. To by dopiero było. Bezzębny wampir atakuje! Strzeżcie się, mrocznej mary bez kieł, bo jak się przyssie do już się nie odessie. Odessa, właśnie leży nad Morzem Czarnym. Czy ktoś kiedykolwiek widział, albo słyszał o tak trafnym przypadku, ale czy to aby na pewno przypadek? Chwila, o czym ja kurwa myślę. Skup się, zaraz się wypierdolisz i nie będzie już tak wesoło. 

Bezwładne, marionetkowe ręce znajomego zwisały i obijały się o jego tors, a jego włosy lepiły się do jego twarzy, tworząc misterne wzory. Młody wampir co jakiś czas spluwał na ziemię, gdyż pojedyncze kłaczki dostawały się do jego ust, przyprawiając go o nierówny rytm serca. Miał ochotę cisnąć truchłem chłopaczyny o schody i zakończyć tę krótką chwilę miłosierdzia i dobroci. Spluwanie wszędzie, gdzie popadnie, chyba nie było takim świetnym pomysłem, gdyż podczas wykonywania tej czynności, Drake zahaczył butem o wystającą ze schodów przymarzniętą płytkę i o mało, co nie wyrżną prosto twarzą na skostniałe stopnie. Przed oczami przeleciało mu całe życie (z grubsza tylko te najgłupsze chwile w jego życiu, do których Drake dopisze właśnie ówczesny incydent). Gdy już odzyskał równowagę, odetchnął z ulgą. Ciało Chrisa tylko trochę przesunęło się na jego plecach. Nastolatek wciąż pozostawał w stanie błogiej nieświadomości, chyba że tak spodobało mu się leżenie na plecach kolegi, iż wolał być do niego przytulony, aniżeli miałby chadzać sobie swobodnie. W każdym bądź razie, Drake doniósł go szczęśliwie na górę, bez żadnych niepożądanych wydarzeń, po czym wtargał go do środka i na oczach wszystkich zwalił na ziemię. Tak, dokładnie zwalił, żadne określenie nie opisywałoby tego lepiej. Oniemiała pielęgniarka, pełniąca dyżur przy recepcji, zlustrowała obu chłopców od góry do dołu. Najpierw Drake'a, dopiero później skierowała swe oczy na postać leżącego na ziemi chłopaka. Poderwała się zza kontuaru i zaczęła biec w ich stronę. 

- Jest nieprzytomny. Znalazłem go w parku i przywiozłem  – posłał kobiecie opanowane i chłodne spojrzenie. Nagle zbiegło się więcej osób, które otoczyły Chrisa, udzielając mu fachowej pomocy. Drake poczuł, iż spełnił już dobry obowiązek, dlatego powoli zaczął wycofywać się w stronę wyjścia.

- Drake!

Dobrze znany mu krzyk, zatrzymał go przed samymi drzwiami wyjściowymi. Odwrócił się w stronę, z której dobiegał ów dźwięk. Ujrzał tam niespokojnego Michaela, uważnie badającego jego twarz, pozę i zachowanie. Wpatrywał się w jego przekrwione oczy z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy, które wkrótce zadał.

- Czy to twoja sprawka?  – złapał brata za rękę i uniemożliwił mu wyjście ze szpitalnego budynku. 

- Christopher Brown, syn inspektora Jamse'a Browna  – Drake spojrzał głęboko w oczy starszego wiekiem wampira. - Gdybym to był ja, nie przywiózłby go tutaj. Może powinienem usłyszeć słowo, dziękuję?

Niebieskooki wampir puścił dłoń bruneta, która szybko powędrowała do kieszeni grubej kurtki. Patrzył pretensjonalnym wzrokiem na starszego brata, z nadzieją, że ten wyrazi aprobatę ku jego działaniu. Lecz Mike nie wyrzekł ani jednego słowa, głęboko zamyślony nad czymś, co niewypowiedziane zawisło w powietrzu, a może ugrzęzło w jego gardle. Drake wiedział, iż nie ma co się łudzić. Brat mu nie podziękuje. Nikt zresztą tego nie zrobi. Znów poczuł się oszukany, tak, jakby ktoś go wykorzystał i to w bardzo okrutny i perfidny sposób. Nie wypowiadając już więcej słów, młody wampir odwrócił się na pięcie i wyszedł za oszklone drzwi, prowadzące do ciepłego i jasnego wnętrza szpitala. Panorama przed nim jawiła się złowieszczo, a zimne podmuchy wiatru świszczały w uszach chłopaka, wydmuchując wszystkie złe wspomnienia z dzisiejszego dnia. Zszedł ze schodów smętnym krokiem i staną przed maską samochód. Właśnie przypomniał sobie, o czymś co wbijało swe cienkie kolce w materiał grubo szytej bluzy. Rozpiął kurtkę z wnętrza, której wyciągnął połamaną różą. Straciła już sporo płatków, a jej łysy pąk straszył swą nagością. Na widok sponiewieranej rośliny, Drake poczuł ukłucie w swym popękanym, martwym serduszku. Sam poczuł się sponiewierany, wdeptany w ziemię, połamany. Zacisnął palce na ostatnich płatkach, które jeszcze, jako tako utrzymywały się przy kwiecie, lecz po chwili odleciały wraz z mocnymi podmuchami powietrza. Brunet patrzył swymi szklistymi, brązowymi oczami, jak ulatują w dal i znikają, tonąc w białym puchu, pogrzebane, zapomniane. 

Czerwone płatki na tle białego śniegu, szkarłatna krew, zatopiona w białym puchu... tak miękka, tak delikatna, lecz nienawiść potrafi wszystko zmienić, teraz czas na zabijanie. 

Połamał łodyżkę, nie zważając na ukłucia kolców, były niczym w porównaniu do tego, co chłopak odczuwał w tym momencie, jak bardzo pragnął skruszyć się i połamać, jak ta róża. Odrzucił jej szczątki na bok, wsiadł do samochodu i odjechał, pozostawiając do niedawana tętniący życiem badyl, który teraz konał w męczarniach na zimnym podłożu.

🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹

New years day - Malevolence

,,(...)Wiem, że zależało mi za bardzo
Ale to jest okrutne, że pozwalam Ci umierać
Przyjmę upadek
Będę tym bez serca
W moich żyłach jest lód(...)

Odrobina miłości i zrozumienia ze strony drugiej osoby potrafi sprawić, iż lód w naszych żyłach, powolutku topnieje...

Cześć rozdziału krótka, ale zamykająca już ostatecznie ten rozdział. Chciałabym podziękować za komentarze, oddane głosy i wyświetlenia!!😍😍
Mam maleńkie grono szczerych, wiernych fanów, którzy od samego początku tej książki, towarzyszą mi w tej wspaniałej podróży. Dziękuję wam z całego serca za to, że jesteście tutaj!! To dla mnie wiele znaczy!
Niedawno wpadłam na pewien pomysł 😊 chciałabym jakoś podziękować tym osóbkom, które to czytają (najchętniej uściskałabym was osobiście!), więc postanowiłam, że spróbuje swych sił w dedykowaniu rozdziałów😂

Ten oto rozdział dedykuję ZagubionyWilk! Jesteś tutaj ze mną od pierwszej części! Dziękuję za Twą obecność i pozdrawiam cieplutko😘❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro