4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*******

Jakie kroki bylibyśmy w stanie poczynić w życiu, gdybyśmy przestali odczuwać strach?

Jego największą obawą, najmroczniejszym koszmarem, udręką był on. Istota, potwór, gdyż nie można było nazwać go człowiekiem, który powoli odbierał mu wszystko co kochał.

Tego wieczoru, w tym kolejnym kalendarzowym dniu będzie inaczej. Zawalczy o swoją pozycję. Nie pozwoli sobą manipulować. Nigdy więcej.

Tłum ludzi, niczym bezkształtna masa przemieszczał się tam i z powrotem tworząc efekt małej, zatłoczonej przestrzeni. Kilka razy mijał nawalonych, naćpanych, czy niewiadomo jakich gothów, panków, rockmanów, satanisów, jak zwał tak zwał, którzy sępili od innych przechodniów drobne monety.

Drake mijał ich szerokim łukiem. I pomyśleć, że do niedawna był taki sam jak oni. Teraz było to dla niego niedorzeczne. Te ich spragnione, wygłodniałe oczy, przypominające czarne dziury, pochłaniające wszystko i wszystkich znajdujących się w zasięgu wzroku. Okropne uczucie. Przyspieszył kroku, by minąć jedną z takich grupek, gdy nagle poczuł i usłyszał, jak szklana butelka roztrzaskuje się za jego plecami. Gwałtownie się odwrócił. Dzikie śmiechy kobiet i pocharkiwania mężczyzn wprawiły go w bojowy i nieprzyjemny nastrój. Najchętniej pokazałby im, że nie warto było z nim zadzierać, ale miał inne sprawy na głowie. Zignorował ten fakt i podążył w kierunku jednego z bardziej oświetlonych lokali w tej okolicy. Światła nie były aż tak bardzo rażące, ale przyciągały uwagę, zwłaszcza nocnych marków. Stanął przed wejściem, dokładnie lustrując jego wygląd i okazałość. Musiał przyznać, architekt tworząc plan tego budynku musiał wykazać się niebywałą wyobraźnią i surrealizmem.

Nad głównym wejściem widniał wizerunek kobiety, dokładniej mrocznej anielicy, której rozłożone białoczarne skrzydła rozciągały się na całą szerokość wąskiego budynku. Frontowa ściana pomalowana na popielaty odcień przydawała lokalowi charakteru i pewnej nutki tajemniczości. Na chropowatej powierzchni znajdowały się wyrzeźbione pnącza i pąki czerwonych róż, których barwa w nocnym świetle wydawała się być przygaszona, taka mdła, nijaka, wręcz martwa.

Drake poczuł chłód. Patrząc na te wszystkie wychylające się diabły z wyłupiastymi żółtymi oczami, zgniłe, pnącza, fikuśne litery układające się w napis Dark Angel. Wreszcie jego ciemne oczy spoczęły na głównej postaci, czyli mrocznej kobiecie odzianej w kawałki ciemnego materiału, przysłaniającego niektóre partia ciała. Była tak kusząca, wabiąca wdziękiem, a zarazem odpychająca. Jej twarz, rozszerzone przeniklwe oczy, tatuaże budziły coś na kształt przerażenia. Nigdy nie posądzałby sam siebie o takie odczucia, na widok czegoś co kiedyś było mu bardzo dobrze znane. Wahał się, lecz po chwili stwierdził, iż stanie w miejscu w niczym mu nie pomoże. Bezczynność nie sprawi, że Ned zniknie z jego życia.

Ruszył z miejsca mijając grupkę mężczyzn, którzy palili jakieś zioło. Wszedł do środka, a do jego nozdrzy dotarł ten znajomy smród papierosów, wódki i narkotyków. Każdy w tym klubie był albo nachlany, albo naćpany. Nieprzyjemne miejsce. Z zewnątrz nie wyglądało jeszcze tak najgorzej, ale wewnątrz istne pandemoniu.

Instynktownie uczynił mały kroczek do tyłu rozglądając się, ale przez duży tłum ludzi nie mógł niczego dostrzec. Był zmuszony przedrzeć się troszeczkę głębię. Zaczął wpychać się pomiędzy ludzi, trącając ich torbą, lub torując sobie przejście za pomocą łokci. Niektórzy posyłali w jego stronę nieprzyjemne, wrogie, wyzywające spojrzenia, ale on je ignorował. Nie potrzebował dodatkowej zwady. Najważniejsze było to, by znaleźć tego, którego szukał. Po tym, jak został sam napisał do niego wiadomość z telefonu, który niegdyś od niego otrzymał. Odpisał bardzo szybko. Podał mu współrzędne miejsca i zadeklarował, iż będzie tam na niego czekać. Drake w to nie wątpił. Zapewne Ned zapragnie uzyskać od niego kilka informacji, a może już wiedział jaki był prawdziwy cel jego wiztyty. Miał to głęboko w dupie, tak jak i to miejsce i brudasów, którzy je okupowali.

Rozglądał się wszędzie, bardzo uważnie, skanując każdy kąt, choć nie było to do końca przyjemne. Mimo, że w nietórych częściach budynku panował półmrok, większość, głównie środkowe partie skąpane były w nieprzyjemny, porażającym świetle. Do tego nagie kobiety, tańczące na platformach, lub przechadzające się wśród gości. To było ohydne. Ani trochę nie podobało mu się to. Był mężczyzną, lecz takie rozrywki go nie bawiły. Co się z nim stało? Kiedyś doceniał taką formę spędzania czasu. Teraz marzył już tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie drzwi.

Cały czas myślał o niej. Widząc te wszystkie ciała, myślał o niej, o jej ciele, bo tylko ją chciałby oglądać w takiej postaci. Otrząsnął się przesuwając się do przodu w głąb pomieszczenia. Mężczyźni niczym dzikie zwięrzęta rzucali papierowymi banknotami, czy monetami w tancerki, które wykonywały najróżniejsze wygibasy zadowalając przy tym klientów. Niektórzy z nich wyciągali to i tamto na wierzch zaspokajając potrzeby. Prymitywy.

Drake również ich ominął. Z maską obojętności na twarzy. Nagle wyczuł coś. Znajomy zapach i nim się obejrzał, ktoś zaatakował go od tyłu.

- Czeka na ciebie. Człowieczku...

Drake odwrócił głowę i spojrzał na meżczyznę, który wypowiedział te słowa. Pamiętał go. Ten potwór doprowadził do jego największego nieszczęście. Tamtego wieczoru spalono jego stare zdjęcia. Pod wpływem rozpaczy zaatakował niewinną dziewczynę. Zniszczył jej życie. Odebrał wiarę w świat.

Chłopak pobladł z wściekłości zaciskając zęby i pięści.

- Możesz pocałować mnie w mojego zarośniętego chuja. Gdzie on jest?  – nie przypuszczał, że potrafił być tak szorstki jak kiedyś. Obniżył ton głosu nadając mu nuty dzikości.

Mężczyzna, którego policzki i brodę pokrywał lekki zarost wyszczerzył się w paskudnym, perfidnym uśmiechu.

- Zaraz odgryzę ci tego ptaszka.

Oblizał łakomie usta zbliżając się do bruneta.

Drake pokręcił głową, lecz nie cofnął się. Z zacięciem na twarzy śledził poczynania przeciwnika. Jakież było jego zdziwienie, gdy ten nagle uskoczył w bok i zniknął gdzieś pośród tłumu klubowiczów.

Młody wampir zamrugał zdezorienotawny. Liczył na inny bieg wydarzeń, tym czasem tamten wampir po prostu uciekł. Być może obawiał się tego starcia. Jednak powód był troszeczkę inny. Coś kazało mu obrócić szyję w lewą stronę i skupić oczy na pewnej postaci siedzącej w korowodzie półnagich kobiet. Otoczony mrokiem, odziany w czerń patrzył na niego wyzywająco i uśmiechał się bezczelnie, od czasu do czasu popijając jakiś płyn, z kryształowego kielicha.

Drake zacisnął zęby i spiął mięśnie. Wreszcie go znalazł. Nie myśląc dłużej, postąpił naprzód lawirując między rozgrzanymi, ludzkimi ciałami.

Ned śledził każdy jego ruch i gdy wreszcie był już na tyle blisko by mógł wyczuć jego wściekłość wymieszaną z niepewnością odwrócił wzrok i ulokował go na piersiach kobiety, która wyginała ciało w rytm muzyki. Ignorował go, lecz Drake nie zamierzał sterczeć jak ostatni kołek i czekać na specjalne zaproszenie. Odczuwał strach i niepewność, ale wiedział, że jeśli nie pokona w sobie tych uczuć jego starania spełzną na marne. Czasem trzeba coś wybrać. Stanął przed nim w rozkroku, zaciskając palce na pasku od torby.

- Chcę pogadać.

Bez zbędnych kurtuazji i wstępów od razu przeszedł do sedna sprawy, mocno akcentując każde słowo.

Ned odwrócił spragnione, czarne oczy od ciała kobiety i przeniósł je na postać chłopaka, którego kiedyś zwał swym wspólnikiem.

- Oczywiście. Mów.

Zbył go równie krótkimi słowami, zachowując przy tym władczość i wyrafinowanie. Wyraźnie zaznaczył swą pozycję. Dzielącą ich granicę. Drake powinien wiedzieć z kim rozmawiał oraz z kim miał do czynienia. Jak pan z niewolnikiem. Jak monarcha z plebejuszem.

Jedna z pań stanęła za jego plecami i delikatnie, okrężnymi ruchami masowała jego szyję oraz klatkę piersiową. Chłopak nie zwracał na to uwagi. Na te wszystkie kobiety, nagość, wyuzdane sytuacje. Miał tego po dziurki w nosie. Wstrzymał wzbierającą falę gniewu. Przełknął ślinę, kontrolując odruchy. Nie dając mu satysfakcyji z racji poznania i zdemaskowania przeciwnika.

- Nie tutaj. Bez żadnych świadków. Sam na sam. Chyba, że się boisz i potrzebujesz te panienki do towarzystwa  – Drake z kpiącym uśmieszkiem wskazał głową na stojącą za Nedem kobietę. Zauważył, iż żyła na jej dłoni została przecięta, a krew wydobywała się z niej jak z pękniętego termometru rtęć.

Starszy wampir zdenerwował się. Chwycił za rękę młodej kobiety, bardzo mocno. Zacisnął na niej palce powodując, iż szkarłatny płyn zaczął jeszcze szybciej opuszczać jej ciało. Dziewczyna jęknęła, lecz nie wyrywała się. Kolejna sztuczka mrocznego wampira. Była pod wpływem jego czarów. Zobojętniona na wszystko co ją otaczało.

Chłopak nie mógł na to patrzeć.

- Zostaw...

Nie zdążył dokończyć napoczętego zdania, gdyż Ned rozszerzył usta ukazując rząd długich, ostrych zębów i wbił je do ręki dziewczyny. Nie krzyczała, nie wiła się z bólu. Stała z szeroko otwartymi oczami, w których czaiły się łzy. Była jak sparaliżowana. Choć zapewne chciała, nie była w stanie się poruszyć. Nagle po chwili osunęła się na ziemię, nie przykuwając niczyjej uwagi, poza młodego chłopaka. Nie zabił jej, ale skutecznie spowolnił jej funkcje życiowe. To nie wróżyło dla niej najlepiej, jeśli zaraz ktoś nie udzieli jej pomocy.

- To i tak nie mój typ. Chodźmy.

Ned posłał mu złośliwy uśmieszek, po czym odwrócił się do niego plecami wytyczając kierunek marszu.

Drake spoważniał. Poczuł, jak skóra na jego dłoniach staje się cieplejsza od nagromadzonej tam energii. Potworny śmiech jednego z ziomków Neda przywrócił go na ziemię. Posłał mu niemiłe spojrzenie, a następnie podążył za mrocznym wampirem, który prawie zniknął mu z pola widzenia. Stał przy wąskich drzwiczkach, czekając na przybyłego kompana.

- Odbędziemy teraz ważną rozmowę. Nikt nie może nam przeszkadzać. Czy to jasne?

Wysoki, napakowany wampir o ciemnych włosach i uwydatnionej szczęce skinął głową na znak potwierdzenia.

Drake go pamiętał. Miał na imię Gabriel. Tak, Gabriel, jak archanioł Gabriel, ale zdecydowanie nie miał nic wspólnego z aniołem i dobrem. Powierzył duszę mrocznemu panu, choć Drake nie wiedział dlaczego. Nigdy się tego nie dowiedział, a Gabe z całej zakichanej ekipy Neda wydawał się być najbardziej rozumną, taką jakby ludzką istotą. Brunet dziwił się, czemu ktoś taki tak usilnie trwa przy mroku. Może tak jak w jego przypadku, ciemność była tą, która kiedyś dawała gwarancję złudnej akceptacji i bezpieczeństwa?

Spojrzał na jego twarz i dotrzegł tam coś w rodzaju ulgi. Nie drążył, choć bardzo był ciekaw czym była ona spowodowana. Ale miał inne zadanie.

Ned ruszył w głąb pomieszczenia, które po chwili okazało się być jakimś korytarzem. Bardzo długim i bardzo mrocznym, zaciemnionym. Ani jedna lampka nie była tam zapalona. Ale Drake nie dziwił się temu. Przyzwyczaił się do takiego stylu życia. Choć z perspektywy czasu nie była już tak kusząca jak wcześniej.

Starszy wampir otoczony woalką mroku, przedarł się bezdźwięcznie do najdalej oddalonych drzwi, które znajdowały się praktycznie na końcu długiego holu. Przystanął nie zwracając w pełni swego oblicza na ciemnowłosego wampira. Nie zaszczycał go spojrzeniem, a mimo to Drake wiedział, że cały czas ma go na przysłowiowym celowniku. Chłopak nie używał swych wampirycznych zdolności. Twardo stąpał po ziemi, głośno zaznaczając swą obecność.

Gdy Drake znalazł się w jego pobliżu, wampir wyciągnął dłoń w kierunku drzwi i jednym ruchem palca otworzył zamek, popychając drewnianą powłokę, jakąś niewytłumaczalną, niewidzialną siłą. Grzecznym, jak na niego nie przystało gestem zaprosił go do wnętrza.

Drake nie okazując mu uprzejmości wszedł do pomieszczenia rozglądając się przy tym naokoło. Nie wyczuwał, by mogła to być jakaś zasadzka, ale nigdy niczego nie mógł być pewien. Przecież właśnie w tej chwili znalazł się w jaskini lwa i stał przed jego obliczem. Usłyszał, jak drzwi za jego plecami zatrzaskują się. Nim zdążył się obejrzeć, mroczny wampir był już przed nim, nalewając krew do jednego z przygotowanych pucharków.

- Napijesz się? – zadał z pozoru proste pytanie, ale Drake wyczuł w nim nonszalancję i chęć ugłaskania przeciwnika zanim ruszy do prawdziwego ataku. Starał się uśpić jego czujność nie tym razem.

Drake zacisnął pasek od torby, by poczuć że ma jakiś punkt zaczepienia.

- Nie zapalisz światła? Ciemno tu.

Obrócił głowę raz w lewo raz w prawo ogarniając spojrzeniem całą szerokość pokoju. Zwyczajne dziwkarskie lokum, w którym panie tego pokroju przyjmowały ''gości".

- Boisz się, że coś ci się przypomni?

Szpiczaste zęby zabłysły w ciemnościach. Do uszu chłopaka dotarł krótki, urywany śmiech. Kpił z niego. Przypominał o wydarzeniach, o których brunet chciał zapomnieć, osłabiając go psychicznie.

Młody wampir zmrużył oczy. Nie odpowiedział. Zamiast tego zajrzał w głąb siebie, by wykorzystać dane mu umiejętności, bo przecież od czegoś musiał je mieć.

Żarówki zalśniły słabym blaskiem, zmagając się z otaczającym je mrokiem. Zdawać by się mogło, że nie zwyciężą tej bitwy, a jednak po krótkiej chwili zapłonęły żywym blaskiem. W pomieszczeniu zrobiło się bardzo jasno, jak za dnia.

Ned zmrużył oczy, przysłaniając dłonią twarz. Wykrzywił usta, ukazując niezadowolenie. Nieprzyzywczajone do światła źrenice rozszerzały się powodując dziwny dyskomfort, który nie był tak dokuczliwy dla stojącego nieopodal młodego wampira. Nauczył się z tym żyć, z otaczającym go bladym światełkiem, którego nie dostrzegał zbyt często w swym życiu.

- Proszę, proszę. Widzę, że odkryłeś nowe umiejętności. Panowanie nad demonem też idzie ci coraz lepiej.

Mroczny wampir wykrzywił usta w karykaturalnym uśmieszku, lecz wcale nie był zadowolony, czy radosny. Wręcz przeciwnie. Czuł, że rywal stawał się coraz silniejszy, a jego wewnętrzna moc potęgowana była przez demona ukrytego w czarnym kamieniu. Ned wiedział, że ciemnowłosy chłopak zapanował nad jego niematerialną postacią przez co mara otworzyła przed nim swój potencjał. Chronił jego myśli i umysł, otaczając je ścianą nie do przebicia, nawet przez kogoś tak potężnego jak on sam.

Drake stanął w rozkroku, zakładając ręce na piersi. Nie spuszczał swych ciemnych oczu, z krwistoczerwonych tęczówek starszego pobratymca, które wcześniej posiadały barwę nocnego nieba.

- Pora zakończyć te gierki Ned. Nie przyszedłem tutaj po to, żeby prowadzić z tobą debatę na temat moich umiejętności. Złamałeś daną mi obietnicę i nie wmawiaj mi, że jest inaczej. Nie jestem kretynem. Wiem, że Arthur, wielka miłość mojej siostry to twój człowiek... – Drake zakończył groźnym tonem. Mocno akcentował każde słowo, tak by Ned poczuł tę frustrację targającą każdą jego struną głosową. Musiał nieźle się kontrolować, by nie rzucić się na starszego wampira w szale wściekłości. Pięściami niczego by nie załatwił. Ale czy normalna rozmowa mogła coś zdziałać? Nie łudził się by tak było, aczkolwiek miał nadzieję, że Ned pęknie i odsłoni karty.

Tymczasem, tak jak chłopak się tego spodziewał na jego twarzy pojawiła się maska, która niesamowicie ukrywała nawet najmniejszą oznakę jakichkolwiek emocji. Usiadł na łożu, zakładając dystyngownie nogę na nogę, popijając krew i patrząc przenikliwie na młodzieńca. Gdy on wypowiadał słowa, ani jedna zmarszczka na jego twarzy nie poruszyła się.

- Nie złamałem żadnej obietnicy. Jak dotąd to ty nie wywiązujesz się z umowy, przyjacielu.

- Nie nazywaj mnie tak! Nie jestem twoim przyjacielem, nigdy nie byłem i nigdy nie będę! – Drake warknął, zaciskając jedną pięść na pasku, drugą w powietrzu. Nie znosił każdej sekundy spędzonej w towarzystwie tego potwora. Jak mógł tak zniszczyć i nie cenić własnego życia. Poczuł gniew i wyrzuty sumienia do samego siebie.

Niestety Drake nie potrafił ukryć emocji, a Ned czytał z jego twarzy, jak z otwartej księgi zachowując przy tym spokój. Pokręcił lekko głową, po czym uniósł się z łóżka. Miał nad nim przewagę. Impulsywność wcale nie była atutem w tej rozmowie.

- Nie rozumiem tej nieuzasadnionej irytacji z twojej strony. Pomagam ci zatrzeć ślady...

- W dupie mam twoją pomoc. Obiecałeś, że nie zbliżysz się do Jane i Selene. Nie udawaj. Wiem, że Arthur to jedna z tych twoich ludzkich marionetek, które wykorzystujesz do osiągnięcia celu. Przez niego zmieniła się. Mieszacie jej w głowie. Mam już tego dosyć.

Bez żadnej krępacji wyrzucił to co leżało mu na sercu. Mina Neda zrzedła. Maska stężała. Ciemnowłosy wampir postąpił krok do przodu.

- Ciągle za mną łazicie. Za moją rodziną, znajomymi. Wcale specjalnie się z tym nie ukrywacie. Podjąłem już decyzję. Zrywam umowę i wypisuję się z tego chorego układu. Skoro nie potrafisz uszanować mojej prośby, ja nie zamierzam ganiać za tobą jak jakiś kundel i wykonywać każde polecenie. Sam szukaj tej pierdolonej szkatułki, albo zatrudnij do tego Arthura, te ludzką gnidę...

Dolna powieka starszego wampira zadrżała uwidaczniając ledwo widoczny tik nerwowy, najprawdopodobniej spowodowowany odważną i zdecydowaną przemową chłopaka.

Drake poczuł się lżej. Jakby wreszcie pozbył się jakiegoś zbędnego balastu, chorej kończyny, której nie musiał już nigdzie ze sobą zabierać. Był zadowolony ze swojej decyzji i nie zamierzał się wycofywać. Jedyne co uczynił to odwrócił się plecami do mrocznego wampira i ruszył w stronę drzwi. Lecz głośny, aczkolwiek chłodny ton Neda zatrzymał go.

- Chyba zapomniałeś, że wyświadczyłem ci przysługę. Rozkazałem mojemu człowieki podłożyć się pod ciebie, żebyś w spokoju mógł szukać tego, czego obaj pragniemy – w jego oczach widoczny był niesmak i rozczarowanie. Spokój powoli ustępował na rzecz nieposkromionych, dzikich emocji.

- Nie prosiłem cię o to. Zresztą nie musiał zabijać tylu osób.

- To było konieczne. Wszystko co robię ma jakiś cel.

- A ja nie chcę już dłużej w tym uczestniczyć. Znajdź sobie innego pomagiera, a mnie, mojej rodzinie i znajomym daj spokój. Obiecuję, że jeśli zbliżysz się do któregokolwiek z nich słono, gorzko, a nawet kurwa słodko za to zapłacisz. Nie cofnę się przed niczym, żeby cię zniszczyć Ned – Drake prychnął. Zacisnął zęby, które od buzującej w nim adrenaliny i jadu stały się dłuższe i ostrzejsze.

Dagon czuł, że nadchodzi kulminacja, wojna uczuć, w związku z czym czuwał, czujny na posterunku. Wspomagając Pana mocą, dając mu siłę i wiarę we własne przekonania. Pamiętał mrocznego potwora, Neda. Znał go zbyt dobrze. Nie darzył szacunkiem, gdyż ów wampir był podły w swej istocie. Nie było w nim ani krzyny dobra, czy jasności. Prawdziwa esencja zła.

Czarnowłosy mężczyzna uniósł jedną brew do góry i uśmiechnął się nikczemnie. Odłożył szklany puchar na stoliczek, patrząc na Drake'a wyzywająco.

- No cóż skoro tak twierdzisz, to chyba nie będę miał wyboru, ale chciałbym, żebyś coś sobie zapamiętał mój drogi Drake'u. Oddałeś własną krew, powierzyłeś mi ducha i przysiągłeś, że odnajdziesz i zwrócisz mi utraconą przeze mnie zgubę. Nie pamiętam, by doszło do zerwania tej obietnicy, więc... będę musiał cię rozczarować. Czy chcesz tego, czy nie zrobisz co zechcę, bo tak naprawdę beze mnie jesteś nikim. Myślisz, że gdyby twoi wspaniali, ukochani przyjaciele dowiedzieli się o tym, że próbowałeś zabić ich przyjaciółkę, wiedziony najniższym instynktem, upodlonego zwierzęcia, nadal tak chętnie by z tobą rozmawiali? Żyjesz w błędzie. Otoczony iluzją pożycia, którego nigdy nie dostąpisz, bo wszystko czym się otaczasz jest kłamstwem, mistyfikacją wymyśloną pod twoje dyktando. Ludzie są zmienni. Raz wielbią cię i kochają. Innym razem nienawidzą i odpychają od siebie pozostawiając w beznadziejnej pustce. Między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka nić, mój przyjacielu. A ludzie, częściej nienawidzą, niż potrafią kochać. Teraz tego nie dostrzegasz, ale możemy się o tym przekonać. Skoro sobie tego życzysz, zaprzestanę zacierania śladów i skieruję trop na ciebie...

- Nie możesz! Nie zabiłem tamtych kobiet! A ten jeden raz. To była pomyłka. Nie chciałem tego robić! Dobrze o tym wiesz! To przez ciebie! Bo spaliłeś moje zdjęcia! Jedyną pamiątkę po mojej rodzinie! – Drake nie panował nad emocjami. Krzyczał tak głośno, iż nie był w stanie usłyszeć własnych myśli, ale bał się. Bał się, że poraz kolejny straci szansę na wyrwanie się z tej obłąkańczej sytuacji.

Ned nie przejął się jego wybuchem. Jego twarz nadal pozostawała chłodna i zdystansowana. Poprawił skórzaną kurtkę, którą miał na sobie i kontynuował.

- Ja mogę wszystko i zrobię to, by ci udowodnić, że stracisz to, co wydaje ci się takie piękne i idelane. Dowiedzą się, że jesteś mordercą, potworem bez duszy wysysającym krew, odbierającym życie. Wszyscy cię opuszczą. Rodzina nie będzie chciała cię znać. Przyjaciele odwrócą się od ciebie, wyzwając cię od morderców, psychopatów, a ona? Twoja ukochana, ujrzy w tobie potwora, którym przecież jesteś, a jej uczucie do ciebie zwiędnie niczym niepodlewany kwiat na suchej pustyni. Zostaniesz sam i jedyne co ci pozostanie to skrucenie tej męki. Odechce ci się żyć. Każdego dnia będziesz przeklinać podły los i życie, i błagać go, by się nad tobą zlitował, zabierając je. Lecz dla takich jak ty nie ma i nie będzie litości. Zgnijesz w czarnej otchłani rozpaczy i lamentu i już nikt nigdy więcej nie wypowie twojego imienia. Chyba, że... – uczynił krótką pauzę, by spotęgować powagę wypowiadanych słów. Uniósł lekko kąciki ust ku górze, w geście cynicznego uśmiechu.

Drake wysłuchiwał jego słów, zaciskając mocno zęby. Cały gotował się wewnętrz od tej wściekłości, ale nie przerywał mu. Wolał, żeby dokończył już to co zaczął.

- ... będziesz posłusznym przyjacielem i przyniesiesz mi to czego pragnę. Uwierz mi. Nie będzie kosztowało cię to zbyt wiele wysiłku. Rodzina zaczęła ci ufać. Zrobią wszystko byś stanął po ich stronie. Masz szerokie pole do popisu. Przynieś mi szkatułkę, a zobaczysz, że twoje życie zmieni się na zawsze. Dostaniesz to czego zapragniesz. Miłość, akceptację, moc, potęgę, siłę, ale przede wszystkim władzę nad tym co żywe i tym co znajduje się po drugiej stronie. Oddzielone niewidzialną granicą. Nie chcesz posmakować tego smaku? Odkryć wszystkich umiejętności, które czekają aż je wyzwolisz? Nie chcesz być ponad nimi i ponad wszystkim?

- Nie zależy mi na władzy. Chcę mieć normalne życie... – brunet wyszeptał przez zaciśnięte zęby.

Ned wyszczerzył się, pokazując obleśne zębiska. Zniżył ton głosu.

- Zrobiłeś się miękki Drake. Nie przypuszczałem, że obcowanie z innymi ludźmi tak cię osłabi...

- Nie jestem słaby!

Światła w pomieszczeniu zamigotały. Ned uniósł wzrok i rozejrzał się po pokoju. Poczuł, jak małe impulsy elektryczne przebiegają po jego skórze. Czuł jego moc, wściekłość, wcale nie był słaby. Lecz wmawiał mu to. Bo rozwścieczony wampir to nieumyślny wampir. Wówczas bardzo łatwo nim sterować.

Mroczny Pan zbliżył się do chłopaka, tak iż dzieliła ich już tylko przestrzeń kilkudziesięciu centymetrów. Stanął zaraz przed nim i silnym spojrzeniem przewiercał na wskroś oczodoły przeciwnika.

- Nie wygrasz ze mną. Jedyne co ci pozostało to podporządkować się i znaleźć przedmiot. Tak to już jest. Ty potrzebujesz mnie do zatarcia śladów, ja potrzebuję ciebie do odnalezienia szkatułki. Wybór należy do ciebie, chociaż na twoim miejcu nie zastanawiałbym się zbyt długo. Mój człowiek w każdej chwili może się pomylić sprowadzając wszystkie podejrzenia na ciebie. Wybieraj.

- Nie mogę trafić do więzienia. Tajemnica, którą skrywamy nie może się wydać – Drake potrząsnął głową.

- Owszem. Sprawdzą też twoją rodzinkę, ale tak jak mówię. Decyzja należy do ciebie.

Ned odwrócił się od osoby chłopaka, po czym rozłożył się wygodnie na łóżku. Wziął kielich i upił z niego spory łyk rozkoszując się cierpkim smakiem krwi.

Brunet czuł się przybity. Przybył tutaj, by raz na zawsze rozmówić się z Nedem. Tymczasem wychodziło na to, iż nadal będzie musiał z nim współpracować w celu zaspokojenia jego chorych wymagań. Było mu niedobrze, na samą myśl, iż miałby wrócić do tego wszystkiego i znów stać się takim jak dawniej. Lecz coś sobie postanowił i skrupulatnie dojdzie do celu. W jego wnętrzu toczyła się prawdziwa wojna, pomiędzy tym co czuł, co podpowiadało mu serce, a tym co powinien uczynić, by ratować własny tyłek. Był tchórzem, niekwestionowanym machlojem. Najchętniej naplułby samemu sobie w twarz. Ned wiedział, jakich słów użyć, by po raz kolejny zawładnąć jego decyzjami. Zmarszczył gęste bwi w zamyśleniu.

- Nienawidzię cię Ned...

- Jak miło. Myślałem, że użyjesz innego określnika. Nie jesteś już tak wyszczekany, jak wcześniej.

Drake spoważniał, nie pozwalając ani jednej emocji odmalować się na jego bladej twarzy.

- Nie możesz się beze mnie obejść, więc powinieneś liczyć się z moim słowem. Stawiam warunek. Bezpieczeństwo moich bliskich, nowych znajomych i brunetki, z którą łączy mnie więź, w zamian za przedmiot...

- Za otworcie przedmiotu... – Ned przerwału mu władczym, wręcz królewskim tonem.

Drake spiorunował go parą ciemnych tęczówek.

- Niech ci będzie. Otworzę ją, ale tylko wtedy gdy będę miał pewność, że dasz nam spokój. Tylko tego żądam. Nie sądzę by było to wiele.

Młody wampir przełknął głośno ślinę.

Ned przekręcił głowę, raz w lewo, raz w prawo, marszcząc nos i wykrzywiając usta. Drake wiedział, że kpił sobie z niego, ale cóż miał uczynić. Teraz, tutaj liczyły się słowa, chociaż nie mógł mieć nadziei, że Ned dotrzyma złożonej obietnicy.

- Zgoda. Już nidgy więcej nie wtrącę się do życia twojej rodzinki, przyjaciół oraz pięknej i cudownej dziewczyny. Zniknę i już nigdy więcej mnie nie ujrzysz. Możesz mieć tę pewność – starszy wampir uśmiechnął się enigmatycznie.

- Złóżmy obietnicę krwi. Jeśli któryś z nas jej nie dotrzyma. Niech krew w jego żyłach zastygnie, czyniąc go martwym posągiem.

- Uwielbiam robić z tobą interesy Drake'u. Zawsze konkretny i wie czego chce.

Ned podszedł do chłopaka. Po chwili zza poły czarnego materiału kurtki wyjął mały sztylecik. Przeciął nim skórę na wewnętrznej stronie dłoni, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. W powietrze wzniósł się okropny odór zgnilizny. Tym samym ostrzem Ned przeciął dłoń stojącego naprzeciw młodego wampira. Jego krew, zmieszana z krwią dziewczyny pachniała bardzo apetycznie.

- Mmmm...

Ned oblizał wargi, po czym schował sztylet do kieszeni spodni.

Drake patrzył na ranę, jak zaczarowany. Historia lubiła się powtarzać. Miał wrażenie, że znowu to robi. Że znowu wciela się w rolę zdrajcy, krzywdziciela najbliższych. Ze smutkiem przyglądał się temu, co działo się później.

Ned uniósł dłoń do góry, a następnie wystawił ją w stronę chłopaka. Drake pochwycił jego dłoń, czując jak zimna, nieprzyjemna krew mrocznego wampira, przenika przez jego ranę i miesza się z jego własną krwią. Poczuł tę dzikość, chłód śmierć, obślizgłe macki mroku, które lgnęły do niego jak ćmy do ognia. Zebrało mu się na wymioty. Wyrwał rękę z mocnego uścisku Neda. Ugiął się na nogach, by wyrównać nierówny oddech i opanować zawroty głowy.

- To tylko początek. A mogę sprawić, że będziesz czuł się jeszcze gorzej.

Stał nad nim z wyrazem tryumfu na twarzy.

Brunet wyprostował się, pociągnął nosem. Oczy zapiekły go od tłumionych łez. Najszybciej jak potrafił odwrócił się od wampira i wyszedł z pomieszczenia. Szedł, a raczej obijał się o ściany. Zachowywał się jak pod wpływem alkoholu. Oczy i rana na dłoni piekła, nie gojąc się. Chłopak syczał z bólu i wściekłości. Uderzył barkiem o drzwi, a te odskoczyły z ogromnym impetem trącając zaskoczonego Gabriela, bliskiego pachołka Neda. Drake obrzucił go krótkim spojrzeniem, wyrażającym pogardę. Następnie dostrzegł pośród tłumu wampira, który jako pierwszy powitał go w tym lokalu. Ironiczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Drake wyprostował się i pokazał mu środkowego palca, przechodząc obok niego obojętnie. Zauważył tam kogoś jeszcze. Jakąś czarnowłosą kobietę, która przenikała go wstrętnym spojrzeniem, potęgując mdłości i boleści. Jak najszybciej mógł uciekł przed jej spojrzeniem i pozostałej bandy, wybiegając na zewnątrz.

Zimne powietrze buchnęłu mu w twarz, ale nawet ono nie mogło ochłodzić rozgrzanego ciała chłopaka. Nie zważając na to co działo się dookoła ruszył przed siebie, podążając prostą ścieżką, którą wyznaczał chodnik. Ból powoli ustępował. Mdłości również. Gdy już całkowicie pozbył się tych objawów, poczuł niewysłowione, nie do opisania rozsadzające go uczucie wściekłości. Miał wrażenie, że jego twarz mrowi, marszczy się, próbując powstrzymać coś, co nie powinno wydostać się na zewnątrz. Szedł szybkim krokiem, lecz po chwili zatrzymał się kierując puste spojrzenie na witrynę jednego ze sklepów. To co tam ujrzał zaskoczyło go, a równocześnie zatrzymało obrót powietrza w jego płucach.

Oczy, dotychczas brązowe tęczówki chłopaka zastąpiły czarne dziury, pośrodku których zaznaczyły się pulsujące enigamtycznym blaskiem, małe kręgi. Młody wampir wcześniej nie zaobserwował czegoś podobnego. Patrzył na własne odbicie. Przyglądał się butom, spodniom, które miał na sobie. Nawet kurtce i wszystko było takie zwyczajne. Tylko twarz i te oczy nie były jego.

Zrobił jeden mały kroczek do przodu, by przyjrzeć się temu, co ujrzał w szybie, gdy nagle szkło pękło, ukazując mnóstwo delikatnych i tych bardziej widocznych rys, rozchodzących się we wszystkie strony. Drake uczynił krok do tyłu, wciąż patrząc na własne odbicie, poprzecinane, zniekształcone. To był on. To było to jego drugie oblicze, gorsze, za którym czaił się demon. Założył kaptur na głowę, poprawił torbę na ramieniu i z powrotem skierował chód w wyznaczonym przez siebie kierunku.

Niedaleko stojący mężczyzna, który popijał jakiś trunek z butelki, przyglądał się młodzieńcowi. Od samego początku, gdy wyszedł z klubu. Miał nadzieję, że wysępi od niego parę pensów na picie, ale gdy ujrzał, jak jego białka przyjmują czarną barwę, a szyba w jednej ze sklepowych witryn pęka bez powodu, rzucił za siebie butelkę, a ta rozstrzaskała się na milion drobnych kawałeczków. Alkohol odbierał zmysły i zdrowy rozsądek.

✨✨✨✨✨✨✨✨✨✨✨✨✨✨

,,Czekaj. Jestem na skraju załamania.
To jest więcej, niż potrafię znieść.
Wszystko się zmieni.
Czuję to w moich żyłach.
To nie odejdzie.
Wszystko się zmieni.

Dzisiejszej nocy, wewnątrz mej osoby, trwa okrutna wojna. Nie bójcie się!''

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro