ROZDZIAŁ 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

LONDYN, listopad 1995

Niecierpliwość i strach, te uczucia towarzyszyły Anette od dłuższego czasu. Pomimo tego, że siedziała teraz w miękkim bujanym fotelu, otulona cieplutkim kocem nie mogła pozbyć się tego dziwnego uczucia odrętwienia, które pojawiło się w niej w momencie, gdy dowiedziała się o ciąży swej jedynej, ukochanej córki. Wiedziała, iż w takiej sytuacji powinna cieszyć się, że zostanie babcią, ale nie mogła. Od wielu nocy dręczyły ją przeróżne koszmary, które nie pozwoliły jej zmrużyć oka nawet na sekundę. Anette była totalnie wykończona psychicznie. Pragnęła, aby jej córka wreszcie urodziła. Starsza pani nie miała pojęcia dlaczego tak bardzo się niepokoi. Może było to spowodowane obawą o życie jej nienarodzonej wnuczki. Poprzednie dziecko, które Samantha nosiła pod swym sercem urodziło się martwe. To była ogromna tragedia dla jej rodziny zwłaszcza, że tym dzieckiem również była dziewczynka. Anette obawiała się o swoją córkę. Tamto wydarzenie było dla niej ogromnym szokiem. Młoda kobieta wpadła w depresję. Życie stało się dla niej ciężarem i najgorszym z koszmarów, lecz dzięki pomocy ukochanego męża i rodziny udało jej się pokonać potwora, który był sprawcą chaosu w jej niespokojnej głowie. Anette zdawała sobie sprawę, że kolejne poronienie doprowadzi jej córkę do szaleństwa. Dlatego tak gorąco modliła się do Boga, żeby wszyscy doczekali szczęśliwego zakończenia. Na te myśli Anette poczuła się trochę lepiej, wzięła swój kubek w dłonie i podniosła się z ciepłego fotela. Udała się w stronę kuchni w celu przygotowania herbaty. Ten trunek zawsze uspokajał jej skołatane i rozszarpane ciągłymi oczekiwaniami nerwy. Anette postawiła czajnik na palniku i zaczęła wpatrywać się w krajobraz za oknem. Pogoda w tym miesiącu była niezwykle paskudna. Cały czas padało i miała dziwne przeczucie, że ta ulewa nie będzie miała końca. Czym prędzej odsunęła się od okna i skupiła swój wzrok na starym albumie, który leżał na kuchennym stole. Musiała czymś zająć myśli, aby nie analizować kolejnych okropnych scenariuszy jakie podsuwała jej podświadomość. Kobieta otworzyła pamiątkowy album i zatrzymała się na pierwszej stronie. Założyła okulary, które służyły jej do czytania i uniosła album wyżej tak, aby mogła dostrzec wszystkie szczegóły. Przewracała kolejne kartki z uśmiechem na twarzy. Zdjęcia przedstawiały jej młodość, chwile, które już przeminęły i nigdy więcej nie powrócą. Pozostały już tylko jedynie wspomnienia zamrożone i utrwalone na cieniutkim kawałku materiału. Wspomnienia przeszłości wywoływały w niej pozytywne i ciepłe uczucia, których bardzo potrzebowała w tej chwili. Z zamyślenia wyrwał ją odgłos dochodzący z czajnika, który sygnalizował, że woda ma już odpowiednią temperaturę, aby mogła przygotować wymarzoną herbatkę. Anette odłożyła pamiątkowy album na stół i czym prędzej udała się w stronę kuchenki. Wyłączyła gaz i uniosła czajnik w dłoni. Przygotowała jeszcze kubek, do którego włożyła herbatę i zaczęła zalewać ją wrzątkiem. Nagle usłyszała dźwięk telefonu dochodzący z salonu. Jej dłoń mimowolnie drgnęła pod wpływem skurczu, aż pół wody wylądowało poza kubkiem. Starsza pani nie miała czasu, aby przejmować się rozlaną wodą. Szybkim pędem pobiegła w stronę telefonu mając dziwne przeczucie, iż wie kto właśnie dzwoni. Drżącymi dłońmi uniosła telefon i przyłożyła go do ucha.

- Tak słucham? - odrzekła do słuchawki telefonu.

- Anette to ja. - w słuchawce usłyszała znajomy głos.

- Tak też myślałam. Już po wszystkim? - Anette ścisnęła mocniej telefon, aby z powodu tych wszystkich emocji nie wypuścić go z dłoni.

- Nie jeszcze nie, ale akcja porodowa właśnie się rozpoczęła. - głos Stephena był niezwykle roztargniony. Anette przeczuwała, że nie jest to najlepszy znak.

- Coś się stało? - kobieta była coraz bardziej zaniepokojona. Przez chwilę jej rozmówca się nie odzywał, po czym znowu zabrał głos.

- Nie jest dobrze Anette. Lekarz powiedział, że ciąża jest zagrożona. Być może Sam znowu poroni, albo co gorsza sama umrze. - ostatnie słowa wypowiedział na ostatnim wydechu. Dało się usłyszeć jak mężczyzna ciężko sapie. Najwidoczniej nie radził sobie z tą całą sytuacją.

- Zaraz będę w szpitalu. - starsza pani nie czekając na reakcję męża jej córki szybko się rozłączyła i odłożyła telefon na poprzednie miejsce. Rzuciła się pędem w stronę garderoby, z której wyjęła kawowy płaszcz i parasol, który przy takiej pogodzie był niezbędny. Chociaż Anette wątpiła, żeby w tej sytuacji na wiele jej się przydał. Wyszła na zewnątrz i ogarnęło ją przerażenie. Woda lała się dosłownie wszędzie, zalewając swym ogromem drogi. Nie zważając na ciężkie warunki pogodowe Anette czym prędzej wpakowała się do zaparkowanego nieopodal samochodu. Na całe szczęście na drodze nie było żadnego ruchu. Odczuła ogromną ulgę z tego powodu, ponieważ każda minuta w jej przypadku była na wagę złota. Musiała w jak najkrótszym tempie dostać się z ulicy Page Street do szpitala Evelina London Children's Hospital. To właśnie w tym szpitalu na świat miała przyjść jej upragniona wnuczka. Droga minęła jej w zupełnej ciszy. Towarzyszył jej tylko dźwięk odbijanych kropel od maski i szyb samochodu. W zadziwiająco szybkim tempie pojawiła się na parkingu szpitala, gdzie zaparkowała swój samochód.

- Oby wszystko zakończyło się pomyślnie. -mruknęła do siebie i ruszyła w stronę szpitala. Pomimo rozłożonego parasola czuła jak woda spływa jej po szyi i plecach. Anette nie wiedziała czy to od nerwów, które w niej wzbierały czy od tej przeklętej ulewy, która zalewała wszystko co napotkała na swojej drodze. Nie musiała szukać długo odpowiedniego oddziału. Szybko znalazła windę i udała się na oddział położniczy. W głowie miała różne myśli. Nie mogła zaprzestać ruchu pocierania dłoni, który w tamtym okresie się w niej wykształcił. Miała wrażenie, że musi je rozgrzać i zapobiec krzepnięciu krwi w jej żyłach. Drzwi windy otworzyły się z charakterystycznym piszczeniem w tle, które oznajmiało pasażerom, iż mogą już opuścić tę metalową skrzynkę. Anette wyszła na korytarz i rozejrzała się wokół. Zauważyła go. Siedział na jednym z krzeseł i mętnym wzrokiem wypranym z jakichkolwiek uczuć wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Biedny Stephen był takim dobrym mężem dla jej małej córeczki. Pamiętała jak bardzo przeżył śmierć ich pierwszej córki, lecz zachował ostatnie resztki rozsądku i nie pozwolił, aby on i jego żona popadli w obłęd.

- Będzie dobrze. - Anette oparła swą dłoń okalaną zmarszczkami na silnym ramieniu mężczyzny. Ten skierował swój smutny wzrok na nią i ujrzała na jego ustach cień uśmiechu. Najwidoczniej nie chciał pokazać jak bardzo dręczy go ta cała sytuacja. Anette usiadła obok zamyślonego mężczyzny i wodziła wzrokiem po całym korytarzu. Sama była bardzo podenerwowana i nie mogła wysiedzieć na miejscu. Nie chciała jednakże sprawiać niepotrzebnych nerwów Stephenowi, które mogłaby wywołać swoim gwałtownym zachowaniem. Obserwowała szczęśliwych ojców, którzy telefonicznie lub na miejscu obwieszczali dobre nowiny zgromadzonej tam rodzinie. Jakże Anette bardzo im tego zazdrościła. Minuty wlekły się niemiłosiernie. Czas jakby zwolnił. Wskazówki ściennego zegara poruszały się w niezwykle wolnym tempie. Anette miała wrażenie, że zaraz wybuchnie od nadmiaru negatywnych przeczuć i emocji. Spojrzała w stronę Stephena. Dokładnie zlustrowała jego młodą, lecz skrzywioną przez grymas strachu i niepewności twarz. Był bardzo przystojnym mężczyzną. Miał gęste blond włosy uczesane w modną fryzurę, błękitne oczy i tygodniowy zarost. Od tych wszystkich emocji nawet nie myślał o goleniu, chociaż broda dodawała mu męskości. Anette chciała coś powiedzieć, żeby podnieść na duchu swojego zięcia, lecz to on pierwszy zabrał głos.

- To trwa zbyt długo. Chciałem tam z nią być, ale nie pozwoliła mi wejść. Wie, że nie przeżyję kolejnej straty. - ukrył twarz w dłoniach, aby nie pokazywać swej bezsilności, która wymalowała się na jego twarzy.

- Musisz być silny mój drogi. Zobaczysz wszystko się ułoży. - Anette uśmiechnęła się do niego serdecznie, lecz on tego nie zauważył. Nawet na nią nie spojrzał.

- Wiem, że nie byłem najlepszym kandydatem na męża dla Twojej córki, ale wiedz, że bardzo ją kocham i zrobiłbym wszystko, by ją uszczęśliwić. - skierował swą pokrzywdzoną twarz w stronę Anette i spojrzał jej prosto w oczy. Starsza pani zdziwiła się na dźwięk jego słów.

- Co ty mówisz? - wyszeptała w jego stronę. On nadal patrzył na nią zbolałym wzrokiem.

- Dobrze wiesz, że gdyby wyszła za jednego z was takie sytuacje nigdy nie miałyby miejsca. - warknął podenerwowany odsuwając się trochę od Anette.

- Rozumiem, że ta cała sytuacja Cię denerwuje, ale nie musisz być taki oschły.

- Oschły...?! Tak masz rację! Jestem zdenerwowany. Jestem kurewsko zdenerwowany. Przestań mi wmawiać co innego. Wiem jaka jest prawda. - gwałtownie podniósł się z krzesła i zaczął krążyć pod jakąś tablicą z wywieszonymi informacjami. Anette podeszła do niego, żeby go uspokoić. Nie chciała, żeby ludzie zwracali na nich uwagę.

- Uspokój się. To nie jest miejsce do wylewania swoich frustracji. - stanęła przed nim i spojrzała mu prosto w oczy. Stephen złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie tak, aby mogła usłyszeć jego szept.

- Jeżeli moja córka przeżyje i odziedziczy wasze zdolności to wiedz, że nie pozwolę na to, aby zniszczono jej życie przez te wasze przeklęte proroctwa. - Anette widziała złość, która malowała się w jego niebieskich tęczówkach. Była przerażona zachowaniem Stephena. Zawsze był takim dobrym i pogodnym człowiekiem. Nigdy nie traktował jej w ten sposób.

- Doskonale wiesz, że jesteśmy zagrożone. Tylko my pozostałyśmy. To dziecko jest naszą ogromną nadzieją na... - nie dokończyła swej myśli, gdyż została ona gwałtowanie przerwana przez jej zięcia.

- Zamilcz! Mam już dosyć tej czczej paplaniny o magii, zaklęciach i wypełnieniu jakiegoś pradawnego być może nieistniejącego proroctwa. Widziałaś je kiedykolwiek na oczy? Co?? Albo znasz tego kto wymyślił te brednie?? - jego irytacja sięgnęła zenitu. Stephen nie wyobrażał sobie tego, że można być tak ślepym i zapatrzonym w coś co może okazać się zwyczajnym kłamstwem.

- Przestań pouczać mnie w tej dziedzinie. Jesteś tylko zwyczajnym, marny człowieczkiem, który nie ma pojęcia o czym mówi. - Anette poczuła w swym sercu ogromny żal do zięcia, ponieważ nie rozumiał i nie dostrzegał jej potrzeb. Potrzeb takich jak ona, jej własnej rasy. Stephen odsunął się od niej na krok ze zdziwieniem na twarzy. Coś go zszokowało. Anette po chwili zorientowała się, co wywołało w nim takie uczucia. To jej oczy. Z błękitnej barwy przyjęły teraz odcień chłodnego różu. Powoli zamknęła oczy, aby uspokoić oddech i kłębiące się w jej głowie myśli.

- Właśnie o tym mówię. Nie życzę sobie, żeby moje dziecko musiało to oglądać. Jestem jej ojcem i pragnę dla niej normalnego ludzkiego życia, nie gonitwy za czymś co nie istnieje. - zakończył rzeczowym tonem.

- To istnieje. - wychrypiała Anette. Zaskakującym był fakt jak szybko potrafiła zmienić ton swojego głosu.

- Wkrótce się przekonasz.

Stephen otworzył usta, gdyż chciał wypowiedzieć kilka argumentów za tym, iż nie ma takiej rzeczy na świecie, która mogłaby przekonać go do jej racji, gdy nagle zza oszklonych drzwi wychyliła się sylwetka wysokiego, szczupłego mężczyzny ubranego w biały kitel. Podszedł radosnym krokiem do dwójki stojących naprzeciwko siebie osób.

- Panie Cantuel, gratuluje. Został pan ojcem prześlicznej, zdrowej dziewczynki. - doktor przekazał tę wiadomość z szerokim uśmiechem na twarzy. Anette poczuła jak kamień opada jej z serca a wszelkie wątpliwości ustępują na rzecz radości. Stephen również był niezmiernie szczęśliwy, aż z tych wszystkich emocji przytulił stojącego tam doktora.

- To niesamowita wiadomość. Postokroć dziękuję! Nawet nie zdawał sobie Pan doktor sprawy co my tutaj przeżywaliśmy. - wręcz krzyczał ze szczęścia. Mało co a by odleciał.

- Rozumiem Pańskie obawy. Na początku pojawiły się pewne komplikacje. Dziecko owinęło się pępowiną. Na całe szczęście jakimś cudem wyplątało się z niej i w dalszym ciągu akcja porodowa przeszła bez żadnych przeszkód.

- Czy możemy zobaczyć się z moją córką i wnuczką? - zapytała podekscytowana takim obrotem spraw Anette.

- Oczywiście obie kobiety czekają już na was. Proszę jednakże nie zadręczać za bardzo Pani Samanthy. Trochę się namęczyła, aby wydać na świat to dziecko.

- My tylko na chwileczkę. - szybko wtrącił Stephen. Doktor zadeklarował się, iż osobiście zaprowadzi ich do sali, w której miała znajdować się Samantha i jej maleńka, nowonarodzona córeczka. Gdy Anette je ujrzała była już na sto procent przekonana, że jej wnuczka będzie niezwykłą dziewczynką.

- Mój Boże kochanie jaka ona piękna! - Stephen zakrzyknął z radości. Nie mógł doczekać się kiedy weźmie małą w ramiona.

- Mogę ją potrzymać? - zapytał z nadzieją w głosie.

- Tak. - Samantha była tak słaba, że nie miała siły, aby wypowiedzieć więcej słów. Cieszyła się z przyjścia na świat jej córki, lecz bała się, że przez zmęczenie może ją przypadkiem upuścić. Ramiona jej męża były dla niej teraz lepszym miejscem.

- Jest taka wspaniała! Moja idealna córeczka!! - Stephen nie posiadał się z radości. Wpatrywał się w różowiutką twarz noworodka tak jakby był to najpiękniejszy widok na całym świecie. Studiował każdy skrawek jej twarzy. Nie chciał niczego ominąć. Anette podeszła do łóżka córki i uśmiechnęła się do niej.

- Jak się czujesz moje dziecko? - i pogładziła jej zmierzwione od trudu porodowego włosy.

- Dobrze. Udało nam się mamo. - młoda kobieta uśmiechnęła się blado do swej rodzicielki i tajemniczym wzrokiem spojrzała na różowe zawiniątko, które Stephen przenosił z miejsca na miejsce. Anette z uśmiechem na twarzy podeszła do mężczyzny.

- Chcę poznać moją wnusię. - odrzekła słodkim głosem. Stephen machinalnie zasłonił dziecko obiema rękami, tak aby nikt oprócz niego nie miał do niego dostępu.

- Kochanie, moja mam chce tylko spojrzeć na naszego kwiatuszka. - Samantha słabym głosem poprosiła męża, aby pozwolił chociaż popatrzeć Anette na małą dziewczynkę. Stephen niechętnie, ale rozluźnił uścisk i odsunął trochę dziecko od siebie. Anette podeszła i odchyliła lekko różowy, miękki kocyk. Jej oczom ukazała się maleńka, okrągła, nieskalana jeszcze ziemskim trudem i problemami twarz małej dziewczynki. Jej wnuczki. Te słowa brzmiały tak pięknie, że Anette wydała jęk zachwytu.

- Wygląda jak aniołek. - wyszeptała prosto w twarz noworodka. Dziewczynka poruszyła się i otworzyła oczka. Na początku miały barwę błękitu, lecz później przybrały odcień chłodnego różu. Dokładnie takim sam kolor oczu, Anette miała na korytarzu, podczas kłótni ze Stephenem.

- Nie... -Stephen westchnął z przerażeniem. Jego córka odziedziczyła dar. Choć nie mógł się z tym pogodzić wiedział, iż taki obrót spraw był nieunikniony. Anette z zadowolenia uniosła większą część kocyka, tak aby odkryć dziecko. Razem ze Stephenem dostrzegli, iż dziewczynka ma maleńkie znamię w kształcie skulonego smoka na nadgarstku.

- Jest jedną z nas. - i spojrzała w stronę córki. Ta natomiast tylko pokiwała głową. Stephen miał ból w oczach. Nie miał nic do gadania. Ta stara wiedźma odbierze mu ukochane dziecko i będzie wpajać te bzdury przed, którymi chciał je chronić.

- Ale jest również Twoje Stephenie. Należy też do ludzkiego świata i w takim też świecie będzie się wychowywać. -Anette z powrotem przykryła maleńkie ciało dziecka kocykiem.

- A co z tą waszą przepowiednią? - odburknął Stephen.

- Jeżeli będzie miała się sprawdzić to tak będzie. Przygotuję ją, nauczę wszystkiego co powinna wiedzieć o sobie, swoim darze i pochodzeniu. Twoim zadaniem natomiast będzie chronienie jej przed wszelkim złem, które czyha w ludzkim świecie. - Anette wypowiedziała te słowa z powagą w głosie.

- Nie zawiodę. Będę najlepszym ojcem. - Stephen ze łzami w oczach spojrzał jeszcze raz na twarz noworodka, którego trzymał w ramionach. Jego maleńka słodko spała i nawet nie raczyła otworzyć swych pięknych dużych oczu.

- Wybrałem już dla niej imię. - odrzekł spokojnym głosem.

- Jakie? -zagadnęła jego małżonka.

- Co powiecie na Olivia?

- To ludzkie imię. Pozwoliłyśmy Ci wybrać jedno z waszych imion, żeby uczcić jej przynależność do ludzi. - odrzekła Anette.

- Zgadzacie się? - zapytał z błagalną nutą w głosie.

- Oczywiście. Olivia to piękne imię. - Samantha uśmiechnęła się promiennie do Stephena. Ten odwzajemnił jej uśmiech. Podszedł do niej i ucałował swą żonę w czoło.

- Dziękuję. - wyszeptał całując ją w policzek.

- Teraz pora wybrać jej drugie imię. Może Diorbhail.

- Dar od Boga. -westchnęła Samantha.

- Właśnie tak, bo nasza maleńka Olivka jest darem od Boga.

************************************
Two steps from hell- Eria

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro