ROZDZIAŁ 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mike..?

Cisza. Doktor Michael doskonale zdawał sobie sprawę, że jego młodsza siostrzyczka jest na niego zła za ich ostatnią rozmowę podczas kolacji. Pokłócili się wtedy o Drake'a, chłopaka, który jest sprawcą największych rodzinnych problemów. Gdyby tego było mało, zaczął obnosić się ze swoimi żalami na zewnątrz.

- Słuchaj, Drake jest w domu...? - Michael nie miał czasu, żeby wszystko po kolei wyjaśniać. Czuł, że ma bardzo mało czasu.

- Tak, skąd wiesz...? - głos jego siostry był już mniej złośliwy, ale wyczuł w nim nieprzyjemne napięcie.

- Później wyjaśnię. Nie pozwólcie, by wyszedł z domu. Niedługo wrócę.

- Mike co się dzieje...?

Michael poczuł jak Selene się niepokoi. Chociaż nie mógł jej ujrzeć, wyobraził sobie jak właśnie marszczy brwi.

- Nic, zrób to o co cię proszę, zgoda..? - Michael czekał jeszcze, aż Sel jakoś zareaguje na jego słowa. Następnie usłyszał tylko głośne westchnięcie i ciche mruknięcie wyrażające zgodę. Pospiesznie się rozłączył, by nie musieć wysłuchiwać kolejnych pytań i przemyśleń jego młodszej siostrzyczki. Był bardzo zdenerwowany. Zaczął krążyć po gabinecie. Burza jego splątanych i skołatanych myśli przybierała na sile. Musiał znaleźć jakiś sposób, aby dowiedzieć się czegoś na temat tego ataku. Modlił się tylko w myślach, by dziewczyna nie pamiętała zbyt wielu szczegółów dotyczących tamtego zdarzenia. Im dłużej się zastanawiał tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jego jedynym wyjściem z tej sytuacji jest ponowne złamanie jednej z jego zasad. Miał to uczynić już drugi raz podczas tego samego wieczora. To było okropne. Michael czuł jak wewnętrzny demon budzi się i podżega go do tego pomysłu. Tak długo z nim walczył, z tym szatańskim głosem, a teraz zmuszony jest uwolnić go na światło dzienne. Spiętym krokiem podszedł do kosza, w którym znajdowały się zakrwawione bandaże.

- Spokojnie Michael nie robisz niczego złego. To dla dobra Twojej rodziny, nie jesteś potworem... - tymi słowami próbował zagłuszyć wewnętrzny głos sumienia, który podpowiadała mu, iż to co zaraz zamierza uczynić jest najgorszym złem na całym tym świecie. Pomimo takich zapewnień nie poczuł się lepiej, wręcz przeciwnie. Jego prawa dłoń zaczęła lekko drżeć. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego. Nienawidził tego uczucia, gdy musiał robić coś wbrew sobie. Już miał wycofać się z tego planu i pozostawić wszystko w rękach losu, gdy nagle uderzyła w niego pewna myśl. Wyobraził sobie Jane, jej roześmianą twarz w momencie, w którym dowiedziała się, iż Mike zgodził się na przyjęcie dwójki zbłąkanych wampirów do ich wspólnoty. Następnie w jego umyśle wykreował się kolejny obraz. Tym razem przedstawiał zapłakaną i załamaną Jane, która rozpacza po utracie najmłodszego członka rodziny, który był dla niej jak rodzony syn. Michael nie mógł jej tego zrobić. Choć Drake działał mu na nerwy, musiał mu pomóc. Bez względu na wszystko to był również jego brat i ani myślał zostawić go w takiej sytuacji. Doktor westchnął ciężko i uchylił wieko kosza. Nadal tam były... Dobrze, że nie zdążył wyrzucić śmieci. Ostrożnie wyciągnął bandaże z wnętrza kosza tak, by nie upadły na podłogę i przypadkiem jej nie pobrudziły. Mike wiedział, że to zakrzepła krew i nic takiego, by się nie wydarzyło, ale jego przewrażliwiony umysł kazał postępować mu w tej sytuacji inaczej. Ponownie umieścił je na umywalce i pustym wzrokiem wypranym z wszelkich emocji, zaczął się im przyglądać. Następnie uniósł swą twarz i spojrzał w lustro. Nie był pewny, czy to tylko omamy, ale wydawało mu się, że ma ogromne sińce pod oczami. Czuł się wykończony nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Przetarł zimną wodą zmęczone oczy i twarz, aby choć trochę się odświeżyć. Spojrzał na ścienny zegar wiszący nad jego biurkiem. Było już po jedenastej. Zorientował się, że dawno powinien być w domu na kolacji. Przyjemności muszą poczekać, teraz zamierzał wcielić w życie swój iście diabelny plan. Uniósł ostrożnie jeden z bandaży i oderwał z niego mniejszą, najbardziej zakrwawioną część.

- Do dzieła... - Mike włożył mały kawałek materiału do ust i zaczął go żuć. Od razu poczuł zapach i smak tej intensywnej krwi. Nie było jej wiele, ale Michael był pewien, że przyniesie oczekiwane skutki. Postarał się o to, by wyssać z bandaża jak najwięcej, po czym wypluł go do umywalki. Krew dziewczyny pobudziła jego zmysły. Wzrok, słuch, węch momentalnie się wyostrzyły. Tego właśnie doktor Parker potrzebował w tej sytuacji. Szybkimi ruchami uprzątnął pozostawiony przez siebie bałagan i wyszedł na korytarz, uprzednio zabierając ze sobą jakieś papiery. Stanął w nieznacznej odległości od sali, w której policjant wraz ze swym współpracownikiem prowadzili wymianę zdań z młodą dziewczyną. Po upewnieniu się, że wszystko bardzo dobrze słyszy z tej odległości, zaczął przeglądać zabrane ze sobą dokumentacje, by nie sprowadzać na siebie dodatkowych podejrzeń.

Poczekam, aż sobie pójdą. Wtedy pojadę do domu i rozliczę się z braciszkiem, pomyślał doktor Parker.


*****

- Dobrze widzieć cię całą i zdrową. Gdy dostaliśmy telefon od pana Smitha przeraziliśmy się nie na żarty. - wyższy rangą funkcjonariusz uśmiechnął się uspokajająco do młodej dziewczyny i jej rodziców.

- Macie już jakieś ślady? - matka Kariny siedziała na łóżku córki i gładziła ją po jej długich, rozpuszczonych włosach.

- Niewiele. Pan Smith nie podał nam zbyt wielu szczegółów. Wspomniał tylko, iż zauważył wysoką postać ubraną na czarno, prawdopodobnie był to mężczyzna. Rozmowa nie trwała zbyt długo, ponieważ świadek był w szoku, że coś takiego się wydarzyło. Do niedawna to była spokojna dzielnica... - inspektor Brown podrapał się po brodzie. Swoją odpowiedzią nie zadowolił rodziców dziewczyny.

- Osobiście mu podziękuję. Dzięki Bogu był tam na miejscu i ocalił naszą córkę, w innym razie mogłoby stać się coś o wiele gorszego. Nawet nie chcemy o tym myśleć... - wzrok mężczyzny zmętniał.

- Rozumiem, gdyby to dotyczyło moich dzieci czułbym to samo. Karino, jesteś na siłach, by opowiedzieć co stało się tego wieczoru...??

Inspektor James Brown podszedł bliżej szpitalnego łóżka i obdarzył troskliwym spojrzeniem wątłą brunetkę.

- Tak...

- Skarbie, jeżeli nie czujesz się dobrze...

- Poradzę sobie mamo, nic mi nie jest. Poza tym chcę mieć to za sobą. Ten człowiek jest na wolności, a co jak ponownie mnie zaatakuje, albo... albo... zaatakuje was.... Coralin.... Kogoś innego....? - z każdym kolejnym wypowiadanym słowem, głos dziewczyny stawał się coraz bardziej łamliwy i płaczliwy, aż wreszcie strumień łez wypłynął spod jej powiek. Matka pogładziła czule dziewczynę po włosach i ucałowała ją w głowę.

- Możemy zostać przy córce? Jest roztrzęsiona, nie chcemy zostawiać jej samej. - pan Jeffrey zapytał błagalnym tonem swego przyjaciela.

- Oczywiście, wolałbym nawet, żebyście byli przy tej rozmowie. No dobrze Karinko, pamiętaj jesteśmy tu po to, by Ci pomóc. Co pamiętasz z tego wieczoru?

Współpracownik inspektora Browna przewrócił kartkę w swym notesiku i przygotował ją na kolejne zeznania.

- Od czego zacząć...? - dziewczyna jeszcze trochę pochlipywała, ale pod czułym dotykiem swej rodzicielki zaczęła się uspokajać.

- Najlepiej od samego początku. Mamy zeznania Coralin, twierdzi, że nie zauważyła niczego podejrzanego, ale z twojej perspektywy mogło wyglądać to inaczej.

Karina trochę się zastanowiła. Zaczęła po kolei analizować wydarzenia, które rozgrywały się zaledwie kilka godzin temu.

- Byłyśmy na próbie, w teatrze. Przygotowywałyśmy się do nowej sztuki, w której będziemy grać...

- Dobrze, ale zacznijmy od momentu, w którym wyszłyście z tej próby. - inspektor Brown przerwał rozważania Kariny na temat próby w teatrze. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Przypominanie sobie tragicznych wydarzeń nie było takie łatwe. Teraz rozumiała jak tacy ludzie się czują, jak spłoszone zwierzęta. Bała się, że już nikomu nie będzie w stanie zaufać.

- Wracałyśmy piechotą, tą samą trasą co zawsze i naprawdę nie zauważyłam niczego podejrzanego, no może poza jednym mężczyzną...

Wszyscy zareagowali na słowo mężczyzna i unieśli wyżej głowy (Michael stojąc na korytarzu, prawie upuścił trzymane przez siebie papiery).

- Jaki mężczyzna? Możesz go opisać? - w oczach pana Browna pojawiły się iskierki zainteresowania. Jego partner również zapisywał coś, ze skupieniem na twarzy.

- Był starszy od nas, miał ciemną karnację i chyba jasną bluzę, ale nie jestem do końca pewna nie skupiałam się na nim za bardzo. - Karina zmarszczyła nos z niezadowolenia, że nie potrafiła opisać wyglądu wspomnianego faceta.

- W porządku, zachowywał się jakoś podejrzanie, nietypowo? - inspektor Brown starał się wypowiadać słowa miłym tonem, ale Karina wyczuwała w nich nutę frustracji. Najwidoczniej jej zeznania, ani trochę nie rozjaśniały tej sprawy.

-  Tylko coś krzyczał do nas i pogwizdywał, ale Coralin uznała, żebyśmy go zignorowały i poszły dalej.

- Gdzie to było?? - policjant skrzyżował ręce na piersi.

- Na końcu ulicy Baker Street przy jednym ze sklepów z eleganckim sukienkami. Zamierzałyśmy wybrać się tam na zakupy któregoś dnia.

- Ohhh... moja dziecinko już nigdzie nie puścimy cię samej a na pewno nie w tamte okolice. - matka dziewczyny złapała ją za rękę. Karina odwzajemniła uścisk i uśmiechnęła się miło do swej mamy.

- Co było dalej?

- Trochę się wygłupiałyśmy i po tym jak ten mężczyzna zaczął krzyczeć w naszą stronę zaczęłyśmy biec wzdłuż ulicy. Następnie doszłyśmy do mostu i rozstałyśmy się. - Karina wzruszyła ramionami i spojrzała gdzieś w bok. Opisywanie minionych zdarzeń szło jej bardzo ciężko, a przecież nie doszła jeszcze do sedna sprawy.

- To samo zeznała twoja przyjaciółka Coralin, czy widziałaś jeszcze gdzieś tego mężczyznę?

- Już nie panie inspektorze...

Karina miała dosyć. Wolałaby być pewną tego kto to zrobił, ale tak naprawdę nie miała żadnych poszlak ani domyśleń.

- Przejdźmy teraz do tego co wydarzyło się po rozstaniu na moście.

- Skierowałam się w stronę przystanku. Zorientowałam się, że mój autobus pojedzie za parę minut, więc postanowiłam, że będę na niego czekać. Chciałam jak najszybciej być w domu. Miałam zająć się młodszym bratem. Zadzwoniłam do niego, aby oznajmić, że jadę już do domu. Nie chciałam, żeby się o mnie martwił.

- O której godzinie przyjechał autobus?

Pan Brown poczuł jak nogi mu cierpną, więc zabrał krzesełko stojące pod ścianą i umiejscowił je obok łóżka dziewczyny.

- Piętnaście po ósmej. Wsiadłam do niego, a potem wysiadłam w mojej dzielnicy.

- Czy zauważyłaś kogoś podejrzanego w autobusie, kogoś kto dziwnie się zachowywał? - mężczyzna pochylił się nieznacznie w kierunku dziewczyny i siedzącej obok niej kobiety.

- Nie, wtedy zadzwoniłam do brata. Nie zwracałam uwagi na innych ludzi. Nie lubię się rozglądać. - Karina zwiesiła głowę. Była na siebie zła, za to, że jej nieśmiała postawa zawsze zwyciężała.

- Ale na pewno nie wsiadałaś sama na tym przystanku? - policjant lekko przymrużył oczy. Stawał się coraz bardziej dociekliwy. Karina nie mogła mieć mu tego za złe. Próbował tylko dotrzeć się do prawdy.

- Zgadza się, ale na przystanku było mnóstwo ludzi. Później wiele z nich wsiadało i wysiadało, nie bardzo zwracałam na to uwagę.

Kolejna niewygodna odpowiedź.

- Rozumiem, gdy już wysiadłaś podążyłaś w stronę domu tak?

- Tak, bardzo się spieszyłam.

- Nie wyczułaś, że ktoś może cię śledzić? - inspektor zadał to pytanie z nutą niedowierzania w głosie. Karina spojrzała na niego urażonym wzrokiem. Wiedziała, że mu nie pomaga, ale naprawdę nie wiedziała nic więcej.

- Przykro mi, ale niczego nie zauważyłam. Zorientowałam się, że coś złego mnie czeka w momencie, gdy ktoś złapał mnie od tyłu i zatkał mi usta dłonią.

- Mój Boże... - matka dziewczyny zakrzyknęła tak głośno, iż doprowadziła do nierównego rytmu serca wszystkich zgromadzonych w tym pokoju. Jej mąż podbiegł do niej i złapał ją za ramiona.

- W porządku? - inspektor James spojrzał na kobietę z przestrachem w oczach.

- Nic mi nie jest, to okropne... - kobieta bardzo zbladła. Najwidoczniej przejęła się słowami córki. Mężczyzna stojący obok niej również nie wyglądał na zadowolonego.

- Wracajmy do zeznań, mówisz, że zatkał Twoje usta dłonią. Zauważyłaś na nich jakieś znaki szczególne?

- Niestety nie, miał rękawiczki. Nie widziałam niczego. - dziewczyna jeszcze bardziej posmutniała.

- Co było dalej?

Nagle Karina poczuła się okropnie. Bardzo zbladła. Skóra na jej twarzy przypominała teraz kartkę papieru, jakby cała krew odpłynęła z jej głowy i ulokowała się gdzieś indziej. Zrobiło jej się czarno przed oczami, miała wrażenie, iż zaraz zemdleje.

- Niewiele pamiętam... - młoda dziewczyna wyszeptała ledwo słyszalnym, zachrypniętym głosem.

- Wiem, że to dla ciebie ciężkie przeżycie, ale im więcej zdradzisz nam szczegółów, tym łatwiej będzie nam złapać tego potwora... - inspektor Brown ściągnął złowieszczo brwi, a widok twarzy mężczyzny nie spodobał się Karinie.

-, Zróbmy przerwę. Jest wykończona. - ojciec Kariny próbował protestować.

- Zaciągnął mnie w jakieś odludne miejsce i tam próbował... - głos dziewczyny był przeraźliwie cienki i rozdygotany, aż wreszcie ucichł. Ogromna panika rozlała się po jej ciele, zastępując wszystkie pozytywne uczucia i radość z przyjazdu rodziców, jaką do niedawna odczuwała. W jej umyśle ponownie pojawiło się poczucie niewysłowionego bólu i strachu. Strachu, który paraliżował wszystkie kończyny i zatrzymywał pracę wewnętrznych organów. Zdawało jej się, ze nawet jej serce zaczyna bić wolniej, choć na pewno pompowało krew jak oszalałe.

- Karino słyszysz mnie...? - poczuła jak ktoś łapie ją za dłoń i mocno ją ściska. Uniosła oczy i skierowała je w stronę dochodzącego głosu. Łzy, które zaczęły zalewać jej policzki, rozmazywały pole widzenia. Czuła się tak, jakby ktoś ją zahipnotyzował, jakby przebywała w jakimś innym wymiarze, innej przestrzeni. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Nie chciała odczuwać tych uczuć, ale w jej umyśle pozostawał ogromny zamęt, którego nie sposób było uspokoić.

- Nic już nie wiem, przepraszam... - dziewczyna wpadła w panikę. Zaczęła płakać tak głośno, że rodzice nie byli w stanie doprowadzić jej do porządku. Oboje bardzo wystraszyli się reakcją córki. Dziewczyna próbowała wyrzucić z siebie to wszystko co ją dręczyło, ale nie potrafiła. Teraz już wiedziała, że będzie skazana na życie z tymi obrazami i emocjami do końca życia i ta świadomość jeszcze bardziej napawała ją lękiem, sprawiając, że nie mogła pohamować łez.

- Spokojnie, zakończmy już ten temat. Bardzo nam pomogłaś. Dziękuję, pójdziemy już sobie.

Inspektor James Brown uniósł się ze swego krzesła i obdarzył ponaglającym wzrokiem milczącego partnera.

- Ja-a.... przepraszam,.... Ja... chcę pomóc, ale...

- Wiem, na dziś wystarczy. Odpocznij, porozmawiamy przy innej okazji, teraz już o tym nie myśl... - funkcjonariusz uśmiechnął się miło do dziewczyny, następnie pożegnał się z jej rodzicami, po czym wraz ze swym współpracownikiem opuścił szpitalny pokój.

- Ale się porobiło i co teraz?? - podinspektor Edison obdarzył przenikliwym spojrzeniem kolegę po fachu. Pan Brown westchnął głęboko, a następnie skierował swój wzrok w stronę gabinetu, który wcześniej odwiedzili. Drzwi prowadzące do środka były niedomknięte.

- Jak to co..? Znajdziemy tego skurwysyna i postaramy się o to, by otrzymał jak najwyższą karę.

Michael nie mógł dostrzec tej pogardy i grymasu, które wymalowały się na twarzy inspektora Jamesa Browna. Był to człowiek niezwykle dociekliwy i zawzięty. Właśnie tych cech Mike obawiał się najbardziej.

************************************

Witam wszystkich!!
Po tak długiej nieobecności wreszcie dodaję rozdział. Mam nadzieję, że będzie sie Wam podobał. Jeśli macie jakieś przemyślenia dotyczące tego rozdziału, bądź ogólnie tej opowieści podzielcie się tym ze mną w komentarzu, chętnie poznam wasze zdanie 😀😀 na razie to wszystko. Wkrótce pojawią się nowe rozdziały i będą się one pojawiać regularnie.
Pozdrawiam 😘😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro