ROZDZIAŁ 57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień był niezwykle paskudny, zresztą jak każdy kolejny, o tej porze roku. W końcu wkrótce miały zawitać potężne mrozy i śnieg. Karina nie miała ochoty wybierać się dziś do szkoły. Na zewnątrz było pochmurnie i zimno. W dodatku, tej nocy dręczyły ją potworne koszmary, z zakapturzonym napastnikiem w roli głównej. Dziewczyna czuła same mdłości na myśl, co jej chory od tego wszystkiego mózg potrafił wykreować. W tych snach, dręczyciel nie tylko atakuje ją z nożem w ręku, lecz również zabija, a ona, zapewne jako duch przygląda się temu z boku, zmuszona patrzeć na to całe okrucieństwo. Za każdym razem młoda dziewczyna budziła się z krzykiem, wyrywając przy tym zatroskanych rodziców i młodszego brata ze snu. Tej nocy było tak samo. Dziewczyna zebrała w sobie wszystkie siły i postanowiła pójść do szkoły. Nie chciała opuszczać zajęć, z powodu złego samopoczucia po źle przespanej nocy. Lecz nie tylko to ją dręczyło. Do niedawna, nowy kolega w klasie, również był jednym z powodów, dla których Karina tak chętnie chodziła do szkoły. Z drugiej strony, dziewczyna lubiła swych nauczycieli, przyjaciół i trochę też naukę, lecz gdy pojawił się ten nowy uczeń, nie była w stanie przestać na niego patrzeć i o nim myśleć. Cieszyła się, gdy choć przez chwilę mogła zerknąć na niego ukradkiem, lub wiedziała, że znajduje się gdzieś w pobliżu. Niemniej jednak, to się zmieniło od momentu, gdy Kaina zobaczyła go z inną dziewczyną w kawiarni. Prawdopodobnie była to jego własna dziewczyna. 

- Ładna była ta laska. Ciekawa jestem, czy to jego dziewczyna, czy tylko jakaś znajoma? A ty co o niej sądzisz?

Coralin maltretowała ten temat od samego rana, przyprawiając Karinę o nierówny rytm serca.

- Nie mam pojęcia.

Brunetka zwiesiła głowę, próbując skupić swoją uwagę na stawianych przez nią krokach. Coralin spojrzała na nią ze słabym uśmieszkiem. 

- Jesteś zazdrosna, co? - uśmiechnęła się chytrze, lecz gdy zauważyła, że Karinie wcale nie jest do śmiechu, a w jej oczach pojawiły się łzy odpuściła. 

- Wybacz, nie chciałam, tylko nadal nie potrafię zrozumieć, jak możesz kochać się w tym dupku.

- Nie kocham się w nim - Karina podniosła głowę i zaprzeczyła słowom koleżanki, wykonując odpowiedni ruch głową. 

- Nie oszukuj mnie, widzę, że ci się podoba. Nie rozumiem dlaczego? Co on takiego ma, co? To zadufany w sobie, egocentryk, który zwraca uwagę tylko na koniuszek własnego nosa, innych traktuje jak powietrze i myśli, że jest taki zajebisty i najlepszy, bo zgrywa ponuraka i buraka, pffff.... Może Bóg nie poskąpił mu urody i tak dalej, ale weź! Prócz tego, on nie ma nic do zaoferowania. Koniec, kropka - Coralin oparła się o jedną z szafek i zmrużyła oczy. Dokładnie lustrowała twarz i zachowanie koleżanki, która widocznie zbulwersowała się na jej słowa. 

- Nie mów tak o nim, nawet go nie znasz.

- Nie znasz go, a ty go niby znasz? Pfff... Kari, ja doskonale wiem, jacy są chłopcy. Pewnie tamta dziewczyna, z którą się prowadza, nie jest jego pierwszą. Zresztą, chwilę z nią pochodzi, a później rzuci w kąt, jak parę brudnych, znoszony skarpetek. Tylko mi nie mów, że chciałabyś, żeby cię tak traktował. Zasługujesz na kogoś lepszego, a on? Jeśli nawet zwróci na ciebie uwagę, w co szczerze wątpię, to będzie chciał cię przelecieć nic więcej i na tym skończy się wasza piękna i cudowna (nie)miłość.

Coralin z zapałem próbowała wytłumaczyć to swojej przyjaciółce, lecz ona nie zwracała na nią uwagi. Z ponurą miną, majstrowała przy kodzie do szafki, próbując ignorować koleżankę, lecz to było nie możliwe. Gdy Coralin zaczynała mówić, wszyscy musieli jej słuchać, inaczej dziewczyna wkurzała się i strzelała focha. 

- Mówię ci to, jako twoja najlepsza przyjaciółka. Nie chcę, żebyś cierpiała przez takiego gnojka. Zasługujesz na takiego faceta, który codziennie będzie kupować ci kwiaty i przynosić śniadanie do łóżka. Jesteś wspaniałą osobą i nie pozwolę, by ktoś traktował cię jak przedmiot.

Coralin położyła dłoń na ramieniu koleżanki. Próbowała spojrzeć jej w oczy, lecz Karina wciąż stała do niej bokiem z lekko urażoną miną. Coralin wiedziała, że jej słowa dotknęły młodą dziewczynę. Nie zamierzała wyrządzić jej krzywdy, a pomóc. Fakt, może nie znała nowego kolegi, lecz jednego była pewna, nie byłby uczciwy wobec takiej osoby, jaką była Karina. Zresztą dziewczyna na pewno nie była w jego typie. Brunetka wyciągnęła potrzebne książki i udała się w stronę sali, w której miały odbywać się zajęcia z biologii. Nic nie mówiła, a ta cisza sprawiała, że wnętrzności Coralin gotowały się we własnej krwi. 

- Kari, nie możesz mnie ignorować przez cały dzień. Spójrz na mnie do cholery?!

Karina nagle zatrzymała się. Uczyniła to nie dlatego, iż wystraszyła się nagłego wybuchu Coralin, ale dlatego, że dotarły już pod odpowiednią klasę. Dziewczyna usiadła na krześle, mieszczącym się pod gdzieniegdzie odrapaną ścianą i zaczęła przeglądać jedną z książek. 

- Dobra, obrażaj się, chociaż sama dobrze wiesz, że jest to bezsensowne. On nigdy nie zwróci na ciebie uwagi. Jesteś dla niego za dobra, on nie jest ciebie wart, szkoda, że tego nie widzisz.

Brunetka poczuła, że jedna z łez wydostała się z kanaliku i spłynęła w dół, po zaróżowionym od zdenerwowania policzku. Coralin usiadała obok Kariny, lecz udawała, że przegląda coś w telefonie. W rzeczywistości nie mogła skupić się na tej czynności. Było jej bardzo przykro, że słowami zraniła swą najlepszą przyjaciółkę, która była dla niej jedną z najbliższych jej osób. 

- Przepraszam...

Nagle usłyszała cichy głosik. Blondynka uniosła oczy i spojrzała na brunetkę, której smutek odebrał dziecinny urok. 

- Nie, to ja przepraszam, zachowała się, jak suka.... Wybacz, nie powinnam się wtrącać - Coralin przybliżyła się do koleżanki i objęła ją na przeprosiny. Dziewczyna odwzajemniła uścisk i otarła spływające łzy. 

- Masz rację, nie ma co się łudzić. On nigdy nie zwróci na mnie uwagi. Tamta dziewczyna miała ładną buzię i zgrabne ciało, a ja? Mam grube biodra i nos, jak u świni - Karina podniosła dłoń i dotknęła zadartego noska. 

- Ale ty wymyślasz! Masz śliczny i uroczy nosek, a twoje biodra są seksowne i kuszące. Chłopcy lubią większy tyłek - Coralin poruszyła zabawnie brwiami i założyła nogę na nogę. 

- Odezwała się ta, co ma idealnie zgrabna pupę - Karina posłała koleżance smutne spojrzenie. 

- Ja i zgrabna pupa, pfff.... Nie widziałaś tego cellulitu na moich pośladkach. Nikt nie jest idealny Karinko. Ważne, żeby spotkać kogoś, kto zaakceptuje twoje wady i zalety, po prostu ciebie, taką jaką jesteś. Mam szczęście, to fakt. Spotkałam mojego głupka i wiem, że choćby nie wiem co, nie zostawię go. Zbyt wiele razem przeszliśmy, by teraz powiedzieć żegnaj. Kocham go i pomimo tego, że czasem jest mega wkurzający i zachowuje się jak maleńkie dziecko, które musi być nadzorowane dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie wymieniłabym go na nikogo innego, bo wiem, że nikt nie zrozumie mnie tak jak on.

Coralin uśmiechnęła się zadowolona. Karina również. Cieszyła się szczęściem najlepszej przyjaciółki. Potajemnie wierzyła, że kiedyś spotka kogoś równie wartościowego, jak Chris. 

- Właśnie idą nasi muszkieterowie.

Brunetka przybrała promienny wyraz twarzy, choć w głębi siebie czuła, iż nie będzie w stanie pełnić funkcji oazy spokoju i dobroci. Te dziwne uczucia, te okropne sny, rzutowały na każdy aspekt jej życia, wytrącając ją z równowagi i sprawiając, że jeszcze bardziej nienawidziła siebie i tego, kto zamierzał zniszczyć, a raczej odebrać, kochane życie. Blond włosa licealistka wstała i podbiegła do chłopaka, którego włosy posiadały tę samą barwę, co jej. Uśmiechnął się szeroko, rozłożył ramiona, po czym owinął szczelnie ciało blondynki, mocno tuląc ją do siebie. Gdy dziewczyna oderwała się od chłopaka, przywarła do jego ust. 

- Zakochane gołąbki - westchnął Yves, który prowadził za rękę Jennifer. Dziewczyna prezentowała się bardzo uroczo w koku. Zazwyczaj rudowłosa koleżanka nosiła rozpuszczone włosy i właśnie, dzięki tej fryzurze była rozpoznawalna w całej szkole. Jej głowa pokryta była gąszczem nieokiełznanych, płomiennych loków, sprawiających wrażenie, dzikich i nieprzystępnych. Rudowłosa mocniej przyciągnęła do siebie Latynosa, po czym uformowała dziubek z ust. Yves nie zastanawiając się, musnął swymi grubymi wargami, czerwone usta, Jennifer. Przyjaciele Kariny byli tacy szczęśliwi. Tylko ona nie pasowała do tej, wypełnionej miłością i radością, układanki. Brunetka spuściła wzrok i ulokowała go na swych dłoniach, które teraz spokojnie spoczywały na skórzanej torebce, pełniącej funkcję szkolnej torby. Nigdy nie przeszkadzało jej to, że nie ma chłopaka, przysłowiowej drugiej połówki, miała przyjaciół, na których mogła liczyć, plany do zrealizowania. Chłopak wydawał się być zbędny, lecz w tamtej chwili poczuła nieopisane przygnębienie i samotność. Każdy miał kogoś, tylko ona nie miała do kogo się przytulić. Dziewczyna splotła dłonie i zmarszczyła brwi. Jakieś przeczucie kazało jej unieść głowę do góry i spojrzeć w wyznaczonym kierunku. Wtedy go ujrzała. Stał, opierając się o parapet i z obrzydzeniem wyrysowanym na twarzy, patrzył na Chrisa i Coralin. Karina zasmuciła się. Jej przyjaciółka miała rację, ten chłopak chyba naprawdę nie potrafił obdarzyć nikogo pozytywnym uczuciem, no może poza tamtą dziewczyną z kawiarni. Karina ponownie spojrzała na chłopaka, lecz tym razem, on patrzył na nią. Prosto na jej twarz. Dziewczyna lekko się speszyła i zaczerwieniła. Złapała za włosy i zakryła nimi buzię, by ukryć rumieńce, wykwitające na policzkach. Chris, Yves, Coralin i Jennifer, usadowili się obok niej na krzesełkach i nie zwracali uwagi na kolegę, który toczył niemą rozmowę z brunetką. Nie mogła się oprzeć, więc ponownie zerknęła w jego stronę, spoglądając przez chwilę na medalion, dyndający na grubym, srebrnym łańcuszku, majaczącym na tle czarnej bluzy. Nagle poczuła mrowienie w miejscu, gdzie widniała słabo widoczna rysa. Pamiątka po nożu, którym ktoś próbowała ją zabić. Młoda dziewczyna wzdrygnęła się na tę myśl i odwróciła wzrok, lecz spoczęła nim na oczach młodzieńca. Nie były złe, ani dobre, były jakieś takie tajemnicze, nieodgadnione. Ktoś mógłby rzec, że nijakie. Karina przypatrywała mu się, choć co jakiś czas zrywała kontakt wzrokowy i przenosiła go na rozmawiających i śmiejących się przyjaciół, ale za każdym razem, gdy spoglądała w stronę kolegi, on patrzył prosto na nią, na jej twarz i oczy. To było cudowne. Dziewczyna bardziej się ośmieliła, więc zagarnęła włosy za uszy. Wiedziała, że nieznajomy, analizuje jej ruchy, ale po co? 

- Macie rozwiązane te zadania z grupy? - Chris zagadnął do przyjaciół, przytulając do siebie Coralin. 

- Jasne, wszyściuteńkie - Yves uśmiechnął się szeroko, ukazując przy tym wszystkie ząbki. 

- Ten nowy nie zapisał się donaszej grupy, jestem ciekawa, jak wytłumaczy się naszej ukochanej wychowawczyni, z tego, że nie odrobił pracy domowej - Coralin posłała w stronę znajomych zgryźliwy uśmieszek i zmrużyła zabawnie oczy, niczym kotek. 

- Może jego rodzinka zapłaciła dyrce grube miliony i teraz nasz koleżka ma lepsze przywileje - Chris uczynił ważną minę, jak na prawdziwego bogatego snoba przystało, po czym wszyscy zanieśli się śmiechem, prócz Kariny. Dziewczyna uśmiechnęła się krzywo, a następnie odwróciła głowę w stronę, stojącego nieopodal chłopaka. Nie ruszył się ze swego miejsca, ani na centymetr, ale coś zmieniło się w jego pozie i zachowaniu. Ukrył dłonie w kieszeniach spodni i zwiesił głowę. Przez chwilę brunetka nie mogła zaobserwować wyrazu jego twarzy, lecz coś podpowiadało jej, że młodzieniec posmutniał. Może słyszał ich rozmowę. Karinie było przykro z tego powodu, nie chciała, by Drake czuł się źle w tej szkole. Może w ogóle ze sobą nie rozmawiali, nie znali się, a chłopakowi nie zależało na tym, czy ktoś taki jak ona będzie istniał na tym świecie, bądź nie, niemniej jednak, miała ochotę podejść do niego i zagadać. W tej chwili, gdy rozważała plan zagadania chłopaka, on uniósł głowę i ponownie zespolił ze sobą, tęskne spojrzenia. Dziewczyna zauważyła, że jego wargi lekko drgnęły, a palce w kieszeniach poruszyły się niespokojnie. Ona również to czuła, tę dziwną, niezaspokojoną chęć bycia blisko niego, już nie tylko mimicznie, czy werbalnie, lecz także na innej płaszczyźnie, głównie cielesnej. Wzajemnie badali się wzrokiem, aż do rozpoczęcia zajęć.

*****

Pani Bedford z zapałem, godnym wykładowców uniwersyteckich, przekazywała zdobytą wiedzę, młodszym pokoleniom. Choć sama miała niewiele ponad trzydzieści lat, kochała swoich uczniów, niczym własne rodzone dzieci, zawsze chętna i gotowa do udzielenia pomocy, bądź przekazania rady. Dzisiejsze zajęcia dotyczyły układu krwionośnego, czyli układu krążenia i naczyniowego (Drake nie mógł zaprzeczyć, temat zajęć po trosze go zaintrygował, z wiadomych powodów.) Pani Bedford przechadzała się tam i z powrotem, po prostokątnej sali, a obcasy jej beżowych butów, wybijały równy rytm, mogący posłużyć, jako niezły bit do utworu muzycznego. Co jakiś czas zadawała pytania, by ożywić klasę i sprowokować do udzielania odpowiedzi i wdawania się w dyskusję. W sali znajdowało się mnóstwo różnych regałów, na których umiejscowione były, jakieś książki, na innych zaś akwaria, skamieliny, szkielety i inne tego typu badziewia, służące do wizualizowania problemu. Najbardziej Drake'owi podobało się, gdy pani Bedford przytaszczyła ze sobą wielkiego, manekina, przypominającego trochę te sklepowe kukły, jednakowoż później okazało się, iż owy manekin, otwierał się, a w jego wnętrzu znajdowały się kości, narządy i wyrysowane układy. Pani Bedford skrupulatnie tłumaczyła, co znajduje się gdzie, wskazując przy tym odpowiednie miejsca, za pomocą lasera. W mniemaniu Drake'a, te zajęcia nie były takie okropne. W pewnych momentach myślał sobie, że może powinien bardziej zainteresować się tymi tematami, zacząć zachowywać się normalnie w stosunku do znajomych, lecz po chwili uświadomił sobie, że to tylko marzenia ściętej głowy. Zresztą wiedział, co inni o nim myślą. Wcale jakoś specjalnie nie ukrywali się z tym. Wręcz przeciwnie, traktowali go jak najgorszego człowieka na świecie. Patrzyli na niego tak, jakby odebrał im coś cennego, zabił kogoś bliskiego. Fakt, faktem, sam chciał, by nowi koledzy i koleżanki trzymali się od jego osoby z daleka, dlatego zachowywał się tak odpychająco, niemniej jednak, to bolało i to nawet bardziej, niż to sobie wyobrażał. Czasem pragnął, by ktoś po prostu podszedł do niego, powiedział: Ej stary, nie ma co się przejmować opinią innych ludzi, będzie dobrze, obiecuję! I przytulił go. Właśnie o tym marzył. Marzenia dla mięczaków i bezjajowych cip. Chłopak mocniej ścisnął długopis. Poczuł, że brunetka patrzy w jego stronę. Nie wytrzymał. Również obdarzył ją spojrzeniem. Dziewczyna uniosła lekko kąciki swych warg i patrzyła na niego wyczekującym spojrzeniem. Czekała na jego reakcje, lecz Drake nie wykonał żadnego ruchu, tylko się gapił, by po kilku sekundach wlepić wzrok w kartkę papieru. Dziewczyna odwróciła oczy i nie patrzyła już na jego twarz, najprawdopodobniej czując niedosyt i rozczarowanie. Drake był wściekły na siebie, za to, że choć raz nie potrafił postąpić tak, jak podpowiadało mu serce. 

Ty nie masz serca... 

Młody wampir przełknął ślinę, miał wrażenie, że w gardle zagnieździły mu się robaki, próbujące wywiercić dziurę w szyi, by wydostać się na zewnątrz. To przeświadczenie przerodziło się w prawdziwy ból gardła, pulsujący i rozrywający. Pani Margharet klasnęła w dłonie, by przywołać klasę do porządku. Jej blond włosy, skręcone w łagodne fale podskoczyły na ramionach. 

- Zostało nam jeszcze pięć minut do końca zajęć. To czas, w którym możecie złożyć waszą pracę domową.

Kobieta zaczęła chodzić po klasie zbierając, od każdego z uczniów, po kilka arkuszy papieru. Drake nagle wybudził się z dziwnego odrętwienia, gdy usłyszał słodki i spokojny głos wychowawczyni, obwieszczający niepokojący (dla niego) komunikat. Drake nie zrobił żadnego zadania, zresztą i tak pewnie, by go nie zrobił, lecz nie przypominał sobie, by ostatnim razem było coś zadane. Co prawda nie był obecny na pierwszych zajęciach, lecz później pojawiał się, mniej lub bardziej spóźnionym. Chłopak wyprostował się na krześle i zauważył, że wszyscy z zadowoleniem na twarzach składają w ręce wychowawczyni, jakieś papiery, a Drake nawet nie wiedział o co chodzi. Właśnie wtedy, jeszcze bardziej obrzydła mu ta pieprzona klasa. Lucas i wytapetowana dziwka Sabine, na nieszczęście Drake'a, chodzili z nim na biologię, posyłając mu szydercze i prześmiewcze uśmieszki. Chłopak starał się to ignorować i nie dać się im, lecz gdzieś wewnątrz siebie czuł, że zaraz wyjdzie z siebie. 

- Ma pan dla mnie rozwiązany test panie Townshend? - pani Bedford stanęła nad Drake'iem i omiotła go opiekuńczym spojrzeniem. Po klasie rozniósł się stłumiony śmiech i szepty. Młody wampir zacisnął mocniej pięści i już miał otwierać usta, gdy nagle usłyszał cienki, nieśmiały głosik. 

- Przepraszam, proszę pani, ja go mam.

Margharet Bedford odwróciła się i stanęła bokiem do wampira, miło uśmiechając się do osóbki, która wypowiedziała te słowa. 

- Karinko, mam nadzieję, że mnie nie okłamujesz. To na pewno praca pana Townshenda? - wychowawczyni zapytała z nutką niedowierzania w głosie. Teraz wszyscy skupiali swe oczy jak nie na Karinie, to na Drake'u, oraz na pani Bedford, która czekała na odpowiedź brunetki. Coralin wytrzeszczyła oczy. Wyglądała na osobę, która usiadła na paralizatorze. Jennifer również zdawała się być zszokowana, lecz mniej niż koleżanka, chyba był bardziej zainteresowana rozwojem wydarzeń. Natomiast Chris i Yves patrzyli na siebie, niczym bezmózgie stworzonka. Najprawdopodobniej móżdżki zagotowały im się od takiej rewelacji. Lucas i Sabine uśmiechali się mniej szyderczo i wlepiali gały w Drake'a, który miał ochotę zapaść się dwadzieścia metrów pod ziemię i nigdy przenigdy spod niej nie wychodzić. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak, jakby stał pod ścianą. 

- Tak to jego praca. Przed zajęciami porównywaliśmy wyniki i ja... no... przez przypadek spakowała ją do torby. Przepraszam - dziewczyna uczyniła przepraszającą minę i uśmiechnęła się do nauczycielki. Drake nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce. Czyżby ta brunetka, którą usiłował zgładzić, ratuje mu dupsko przed jedynką z tego przedmiotu? Ale po co? Dlaczego? Przecież jej o to nie prosił, nie dał jej żadnego znaku, nie wykrzyczał jej prosto w twarz, by mu pomogła, nie zmusił do tego, a jednak brunetka sama wykazała się taką inicjatywą, okłamując ich wspólną wychowawczynię. Kobieta uniosła jedną brew do góry i spojrzała na młodego chłopaka, który bił się z myślami. 

- Drake'u to prawda co mówi koleżanka?

Co miał powiedzieć? Nie, to nie prawda? Wtedy wyszedłby na skończonego hipokrytę, niewdzięcznika, a brunetka na kłamczynię i oszustkę. Po tym incydencie, żaden z profesorów, czy doktorów już nie zaufałby jej. Chłopak spojrzał na Karinę, która patrzyła na niego z prośbą w oczach. Chyba chciała tego, by ciągnął to kłamstwo. 

- Tak, mówi prawdę.

Drake wypowiedział te słowa zachrypniętym głosem. Miał wrażenie, że jego gardło zaraz spłonie w żywym ogniu, a serce wyskoczy z piersi i popędzi tam, gdzie pieprz rośnie, zostawiając go z dziurą w klatce piersiowej. Ręce zaczęły mu się pocić. Poczuł to gorąco, towarzyszące piekielnemu darowi, który otrzymał. Nauczycielka uśmiechnęła się łagodnie. 

- Dobrze, w takim razie cieszę się, że traktuje pan na poważnie moje zajęcia.

Chłopak pokiwał głową, a kobieta podeszła do Kariny i wzięła z jej rąk pracę, obdarzając ją przenikliwym spojrzeniem. Karina uśmiechnęła się i zaczęła pakować swoje rzeczy. Wkrótce zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec zajęć. Uczniowie tłumnie cisnęli się do drzwi, przepychając się nawzajem. Coralin bez słowa wstała z krzesła i wyszła z klasy nie zwracając uwagi na chłopaka siedzącego w ostatniej ławce, pochylonego nad plecakiem. Karina powoli wstała od stolika, pożegnała się z panią Bedford, po czym spojrzała jeszcze na kolegę. Ten machinalnie uniósł głowę, jakby wyczuwał, że ona patrzy na niego i oczekuje reakcji z jego strony. Drake nie uśmiechnął się do niej tak, jak ona to czyniła. Nie chciał, by wystraszyła się tego grymasu na jego twarzy. Nie potrafił się uśmiechać, a jedynie szczerzyć. Nic w jego życiu nie było autentyczne, nawet uśmiech. Mógł tylko patrzeć, z nadzieją, że brunetka dostrzeże w jego oczach coś więcej niż tylko ciemność i nienawiść do rodzaju ludzkiego. Młoda dziewczyna ponownie odczuwając niezadowolenie, odwróciła wzrok i wyszła z klasy. On uczynił to samo, lecz raczej powłóczył nogami, niczym żywy trup. Stanął na środku korytarza i odprowadzał ją wzrokiem, aż do momentu, gdy zniknęła schodząc w dół po schodach. 

Pamiętaj, nie masz serca, przyjacielu.

****

Stał w łazience przed lustrem i gapił się na swój ryj. Krzywił i rozszerzał usta, w grymasie przypominającym uśmiech.

- Wyglądam jak idiota, w dodatku chory psychicznie idiota.

Drake głośno westchnął i przeczesał palcami swą czuprynę. Nagle, bez żadnej zapowiedzi, do szkolnej łazienki wszedł jeden z uczniów. Obdarzył chłopaka enigmatycznym i pytającym spojrzeniem, choć szybko odwrócił wzrok. Chyba połapał się, że nie powinien zbyt długo patrzyć na nowego kolegę, gdyż to zachowanie może go rozdrażnić. Chłopak poczłapał w stronę jednej z kabin i zamknął się w niej. Drake nadal stał w tym samym miejscu, przywdziewając na swą twarz coraz to nowsze maski, wyrażające głębsze i pozytywniejsze uczucia. Trenował nawet uśmiech, by przy następnej okazji, gdy brunetka spojrzy na niego, delikatnie uśmiechnąć się, nie strasząc jej przy tym. Jednakowoż to, co pojawiało się na jego twarzy, nie można było zaliczyć do radosnego, bądź nawet zalotnego uśmieszku. Młody wampir pokręcił głową ze zrezygnowaniem i spojrzał na siebie z ogniem w oczach. 

- No dalej, przecież potrafisz...

Drake usłyszał dźwięk spłukiwanej wody i z kabiny wyszedł chłopak, który wcześniej przeszkodził wampirowi, w trenowaniu uśmiechów. Nie patrzył na Drake'a. Podszedł do umywalki, szybko umył ręce i wyszedł z pomieszczenia. Chłopak był zadowolony z takiego obrotu spraw. Przynajmniej nie trafił mu się jakiś upierdliwy koleś, co by się gapił, jakby nigdy w życiu nie widział innej osoby. Tacy ludzie bardzo rozsierdzali młodego wampira. Drake uczynił kilka kroków w tył i dokładnie zlustrował swoją posturę. Miał na sobie czarną, grubą bluzę z białym napisem BONES i luźne, czarne spodnie. Nie nosił obcisłych rureczek, gdyż uważał, że to spodnie dla gejów. Jego styl czasem był niechlujny, ale palić licho i opinie innych. Jeszcze raz wykrzywił usta w półuśmiechu, po czym schylił się, by podnieść z ziemi plecak. Odczuł ogromną ochotę na papierosa. Chłopak wyszedł z łazienki i skierował się w stronę wyjścia, cały czas rozmyślał o wydarzeniu, które miało miejsce podczas zajęć z biologii. Nie mógł się oszukiwać, ta dziewczyna zaimponowała mu. Sprawiała, że ciało wampira miękło, a myśli, przepełnione jadem, chaosem i nienawiścią, przybierały rozmaitych barw i kształtów. Nigdy nie czuł się w ten sposób, te emocje były dla niego obce, nieznane, wywoływały lęk i strach, a przecież pomiędzy nimi do niczego nie doszło. Drake bał się zbliżać do dziewczyny. Wiedział, że pewnego dnia nie wytrzyma i będzie musiał jakoś z nią pomówić. Miał jednak nadzieję, że do tego czasu znajdzie szkatułkę i wszystko jakoś się ułoży. Przy tej myśli zatrzymał się. Czy tak naprawdę chciał znaleźć ten przedmiot i zniszczyć to nowe uczucie, które z każdym dniem kiełkowało i kwitło na nowo, czy pragnął zniszczyć coś, co jeszcze się nie zaczęło? Czy mógł pozwolić sobie, na taką słabość i związać się z kimś, kto nie należał do jego świata? 

Miłość to złudne uczucie, mój przyjacielu. To czara przepełniona bólem i goryczą. Powiesz teraz, a czymże jest ból? Czyż nie za wiele było go w moim życiu? Prawdą jest, że ten ból, wcale nie jest taki najgorszy. To nie on cię przeraża. To co spędza sen z twych powiek, leży gdzie indziej, nie w psychice, lecz w ciele. Boisz się pieszczot, przeraża cię to, gdyż są dla ciebie nieznanym gruntem. Co będzie, gdy na to pozwolisz, przywykniesz, a później? Co będzie później? Otworzysz się, pozwolisz wejść jej do środka, a wtedy? No właśnie, co wtedy? Zobaczy każdy skrawek twego nagiego ciała i duszy, po czym okradnie cię ze wszystkiego co piękne i porzuci, w odmętach własnego bólu i rozpaczy. Nie warto kochać, przyjacielu, nie warto. To niebezpieczne uczucie, z którym nie warto igrać. 

Drake otworzył drzwi. Powietrze buchnęło mu w twarz, po czym świsnęło obok uszu. Chłopak wyszedł na zewnątrz, szukając odpowiedniego miejsca, gdzie mógłby zapalić. Musiał jakoś rozładować to całe napięcie i wściekłość, która rozsadzała go od środka. Może wewnętrzny demon miał rację. Nie warto tracić czasu, na jakiegoś tam człowieka, przecież miał inne, lepsze plany do zrealizowania. Na zewnątrz było zimno i pochmurnie, zanosiło się na deszcz. Drake wypuścił powietrze z płuc, po czym wyciągnął z kieszeni, zapalniczkę i jednego papierosa. Podszedł pod jedną ze ścian budynku, naprzeciwko której rosło stare drzewo. Drake przypomniał sobie rozmowę z Nedem, którą toczył w tamtym miejscu. Pamiętał, że wtedy bardzo wkurzył się na swego mrocznego kompana, bo ten planował, jak wyeliminować brunetkę. Wampir odpalił koniuszek papierosa, po czym włożył go do ust i zaciągnął się. Kłęby dymu wirowały w powietrzu, tworząc dymną aureolę nad jego głową. Przygryzł dolną wargę i rozmyślał, wciąż o dziewczynie i tylko o niej. To zakrawało o psychozę. Nieopodal, na ogołoconych gałęziach potężnego, starego drzewa, zaczęły zlatywać się czarne ptaki, dokładniej ogromne kruczyska, wystawiające swe łebki w stronę coraz mocniejszych podmuchów wiatru. Przypatrywały się posturze chłopca, swymi małymi, koralikowatymi oczkami, wykazując zdrowy rozsądek. Jakby rozumiały, jakby coś wyczuwały, przeczuwały nadejście kogoś. 

- Ile jej zapłaciłeś, żeby odrobiła za ciebie pracę domową?

Drake obdarzył ponurym spojrzeniem Lucasa i jego ziomków, którzy pojawili się znikąd, jak jakieś widma. 

- Nie powinno cię to obchodzić Lucas - Drake syknął przez zęby, błagając w myślach, by sobie poszedł. Nie miał ochoty na kolejną przepychankę słowną i fizyczną. 

- Pewnie poszliście na kompromis. Ona zrobiła ci zadanie, a ty wykorzystałeś swój mózg do zrobienia czegoś innego - Lucas uśmiechnął się głupkowato i spojrzała z wyższością na Drake'a. Młody wampir ziewnął i pomachał ręką przed twarzą, by rozwiać obłoczki pary. 

- Długo zastanawiałeś się nad tym żarcikiem? Mój drętwy braciszek prezentuje aluzje na znacznie wyższym poziomie od ciebie, więc muszę cię rozczarować. A tak przy okazji, skoro już o mózgach rozmawiamy, wydaje mi się, że twoja szara papka nie byłaby w stanie wykombinować tak genialnego planu, dlatego uciekasz się do tak prymitywnego móżdżku, jakim jest twój fiut. Sam przed chwilą powiedziałeś, że kutas a mózg to w twoim przekonaniu jedno i to samo, zatem biegnij w podskokach do swej dziewczynki i okaż jej swój intelekt.

Drake włożył papierosa do ust i mocno się zaciągnął. Końcówka papierosa zrobiła się czerwona, by po chwili rozpaść się na drobne kawałeczki. Młody wampir wypuścił dym nozdrzami, jak czynił to, gdy był bardzo zdenerwowany. Jego przeciwnicy wiedzieli, że nie należy podchodzić zbyt blisko, zatem cofnęli się o kilka kroków. 

- Jeszcze jedno - Lucas uniósł dłoń i wskazał palcem w stronę wampira. - Jeszcze raz tkniesz moją laskę...

- Tę dziwkę, co daje dupy każdemu napotkanemu faciowi? Bez obaw, nie gustuję w brudnych szmatach, możesz się z nią zabawiać do woli.

Młody wampir stracił zainteresowanie i nie zamierzał kontynuować dalszej rozmowy. Rzucił niedopałek, gdzieś, za stojących przed nim kolesiów i odwrócił się na pięcie. 

- Uciekaj Townshend i tak masz przewalone. Zobaczysz, szybciutko wylecisz.

- Więc na co czekasz? Nie zamierzam kończyć tej durnej szkoły - Drake parsknął sztucznym, wypełnionym cynizmem śmiechem. Czarne kruki zwabione śmiechem młodzieńca, uniosły się z gałęzi, po czym z jazgotem przeleciały na inne z drzew. Drake nie zważając już na Lucasa i jego bandę, wkroczył do wnętrza szkoły. Od razu poczuł przyjemne ciepełko, które pieściło zimną od wiatru, bladą twarz chłopaka. Przed nim jeszcze ostatnia lekcja, zajęcia z profesor, jak jej tam było? Drake musiał się chwilę zastanowić. Wyciągnął z kieszeni pomięty i poszarpany plan, na którym miał wypisane nazwiska, wszystkich nauczycieli, z którymi miał wykłady. 

Aaaaaa, tak profesor Adamson. Kurwa, co to za badziewne nazwisko. Kojarzy mi się z rodziną Adamsów, wcale się nie zdziwię, jeśli to będzie jakaś Gotka, uwielbiająca jeść robale i torturować ludzi. Chociaż, na dłuższą metę, to mogłoby być bardzo zabawne. 

Chłopak pomyślał sobie, że mógłby nawet polubić tę kobitę. Miał z nią mieć chemię. Oby jakoś to przeżyć. Drake wszedł na piętro, gdzie roiło się od uczniów. Co gorsza, tak było codziennie, więc chłopak musiał jakoś się do tego przyzwyczajać. Aby zabić ostatnie minuty, które wlekły się w nieskończoność, robiąc na złość wampirowi, wyciągnął czarny telefon i odczytał wiadomości pozostawione przez Sel i Jane. Obie martwiły się o niego i oczekiwały go w domu na kolacji. Szybko odpisał do każdej z nich krótką wiadomość, po czym ukrył telefon w czeluściach jednej z kieszeni. Wreszcie zabrzmiał upragniony dzwonek, rozganiający uczniów do klas. Drake rozejrzał się po korytarzu, a jego brązowe oczy spoczęły na dziewczynie, która zrobiła dla niego coś, o co chłopak nigdy by jej nie posądził. Stała pod salą z uśmiechem na ustach i rozmawiała z grupką osób, która nie odstępowała jej na krok. Drake już dawno zorientował się, iż są to jej najlepsi przyjaciele, z którymi spędza większość wolnego czasu. Dziewczyna nie zwracała na niego uwagi, dlatego młody wampir miał czas, by przyjrzeć się jej nieco dokładniej. Miała dziś na sobie, luźne dżinsy, białe adidasy i buraczkowy sweterek. Rozpuszczone włosy, opadały niczym welon na ramiona. Była taka zwyczajna, a zarazem pociągająca. Drake nie znał jej w ogóle, mimo tego czuł do niej coś, czego jeszcze nie potrafił opisać. W jego nędznym, naznaczonym przez cierpienie, życiu nie było miejsca na takie uczucia, na zastanawianie się, czy kontemplowanie. Teraz wiedział, że jest zauroczony, zbzikowany na jej punkcie, jak nigdy wcześniej. 

Nie możesz tak myśleć, to istne szaleństwo! 

Głos w jego umyśle krzyczał, lecz Drake nie dopuszczał go do siebie. Wierzył, że tak właśnie jest, że czuje to, co czuje. Zauroczenie, pożądanie, może nawet miłość. Brunetka nie spojrzała na niego ani razu, aż wreszcie przybyła pani Adamson. Wkroczyła lekko ociężałym krokiem, gdyż była to kobieta po pięćdziesiątce, w dodatku o dość obfitych kształtach. Powitała uczniów grubym, surowym tonem i zaprosiła ich do klasy. Może ta kobieta, nie prezentowała się tak, jak Drake ją sobie wyobrażał, lecz nie przypadła mu do gustu. Wszyscy weszli do sali i zajęli miejsca. Wampir, jak zwykle, znalazł jakieś miejsce z tyłu, najdalej oddalone od innych, po czym położył się na ławce z zamiarem ucięcia sobie krótkiej drzemki.

- Panie Townshend! To lekcja chemii, a nie pańska sypialnia! Proszę się skupić.

Nauczycielka wstała zza biurka i krzyknęła na młodzieńca, wymachując w dłoni kredą, którą o mało co, nie rzuciła w zdezorientowanego chłopaka. Drake chrząknął z niezadowolenia i oparł podbródek na swej dłoni. W pomieszczeniu panowała idealna cisza. Widać było, że pani Adamson, nienawidziła kiedy ktoś odzywał się nieproszony. Trzymała ostrą dyscyplinę i nie wahała się, gdy trzeba było użyć kredy, jako wyzwalacza kreatywności. Drake spojrzał znużonym wzrokiem na brunetkę. Siedziała lekko przygarbiona i przepisywała wzory, które pani Adamson napisała na tablicy. Ani razu nie obejrzała się za siebie, więc wampir uznał, iż dziewczyna jest na niego obrażona. Pewnie za to, że nie podziękował jej za zadanie z biologii. Drake jeszcze bardziej wbił podbródek w dłoń i zaczął zastanawiać się nad planem, który niedawno wpadł mu do głowy. 

- Pani profesor mam pytanie.

Ciężki głos nauczycielki, został zakłócony przez pytanie rzucone z drugiego końca sali. 

- Słucham? - kobieta uniosła jedną, ciemną brew i zmierzyła wzrokiem ucznia, który śmiał jej przerwać. Lucas rozparł się wygodnie na krześle i umieścił nogę na nodze, stykając przy tym kostkę o górną część kolana. 

- Tak się zastanawiałem, wiem, że to nie jest związane z dzisiejszym tematem zajęć, ale dręczy mnie ta kwestia.

- O co chodzi panie Butcher?

Wszyscy skupili wzrok na Lucasie, który łypnął oczami, najpierw na Chrisa, a później na Drake'a, w stronę którego posłał ironiczny uśmieszek. 

- Wokół uniwersytetu pojawia się coraz więcej bezpańskich i niechcianych zwierząt, czy istnieje zagrożenie, iż któryś ze studentów, mógłby zostać zarażony wścieklizną? - Lucas zadowolony z siebie, odchylił głowę do tyłu. Drake przebił go ponurym spojrzeniem. Wiedział do czego pije, to gorsze wcielenie Kena. 

- Tak, ale po więcej informacji, proszę zgłosić się do pani Bedford - nauczycielka ucięła temat, lecz chłopak jeszcze nie skończył. 

- Dobrze, myślę, że niektórzy mogą potrzebować fachowej pomocy, prawda Drake'u?

Chłopak posłał mu jadowite spojrzenie. Wampir nie był mu dłużny, przeszył go na wskroś, parą swych ciemnych, łaknących zemsty, oczu. 

- Dosyć tego Lucas! - pani profesor zganiła młodzieńca. Sabine zaczęła chichotać, jak idiotka, a razem z nią podśmiewali się też inni. Karina i jej znajomi siedzieli cicho. Wcale nie było im do śmiechu. Brunetka była wściekła na Lucasa za to, że pozwalał sobie na coraz więcej. 

- Podobno Townschendzi jedzą bezdomne koty, hasające sobie po mieście. Najgorsze siedlisko wścieklizny, nieprawdaż pani Adamson?

Kobieta była widocznie zbulwersowana, lecz nie tylko ona. Drake zacisnął pięści. Ten słaby, marny człowieczek próbował ośmieszyć go przed całą klasą. 

Zaraz ty będziesz potrzebować fachowej pomocy. 

- Proszę przestać panie Butcher, nie życzę sobie tego typu odzywek, na moich zajęciach, jeszcze raz powie pan coś takiego...

Plask! Po klasie, rozniósł się odgłos przypominający uderzenie, czegoś ciężkiego o szkło. Nauczycielka skierowała zaciekawione spojrzenie w stronę okna. Zauważyła plamę krwi i kilka drobnych rys na szybie. 

- Upierdliwe ptaszyska.

Pani Adamson skierowała się w stronę okien, by zasłonić je żaluzjami, lecz zauważyła kolejnego ptaka i następnego, które z impetem waliły głowami, bądź tułowiami o powłokę okna. Kobieta cofnęła się do tyłu, a uczniowie siedzieli z niewyraźnymi minami i patrzyli na to całe widowisko. Drake również był zaskoczony, lecz nie rozluźnił pięści. Gdy spojrzał na Lucasa, kolejna fala wściekłości przepłynęła przez jego ciało, domagając się ujścia na zewnątrz. Potężna chmara czarnych kruków zbliżyła się do okien i uderzyła w nie z całą swoją siłą. Studenci, oraz pani profesor padli na ziemię z krzykiem, natomiast Drake siedział i patrzył, jak ptaki atakują Sabine i Lucasa, dziobiąc ich po głowach i wyrywając włosy. Wyglądały na szalone, lecz gdy jeden z nich skierował swe wypukłe, lśniące oczka w stronę młodego wampira, ten już wiedział, iż ten atak był w zupełności zamierzony. Robiły to, bo chciały go ochronić. Gniew chłopaka był ich gniewem, kruki to pamiętne i mściwe patki. Nie mogły pozwolić, by brukano ich pana. Drake wyskoczył zza ławki i uderzył plecami o stojący za nim regał z przyrządami laboratoryjnymi. Fiolki, pipety i inne naczynia, które tam stały, pod wpływem wstrząsu, spadły na ziemię i potłukły się. Nikt nie zwracał na to uwagi. W klasie zapanował ogromny chaos. Ktoś podbiegł do drzwi i otworzył je na oścież. Jeszcze ktoś inny wbiegł do sali z gaśnicą w dłoni i zaczął wyganiać kruki, białą pianą. Ptaszyska z głośnym krakaniem, ulatywały z klasy na chwilę stając przed Drake'iem na jego ławce i patrząc na niego inteligentnie. Młody wampir skinął głową i wszystkie ptaki, w mig odleciały w sobie znanym kierunku. Drake rozejrzał się po klasie. Zauważył, że jakiś mężczyzna, prawdopodobnie, jeden z nauczycieli, przyniósł gaśnicę i za jej pomocą walczył z ostatnim ptactwem, które jeszcze pozostało. Pani Adamson, siedziała skulona przy drzwiach, ze zgrozą wymalowaną na twarzy, lecz gdy ten Armagedon się skończył, wstała i chodziła po klasie sprawdzając stan uczniów. Właśnie! Chłopak szukał wzrokiem Kariny. Siedziała pod ławką ze łzami w oczach i krwawiącą dłonią. Prawdopodobnie odłamek szkła, skaleczył jej delikatną rączkę. Nagle do klasy wparowała pani dyrektor i z otwartymi ustami patrzyła na to wszystko, na porozwalane ławki, wywrócone krzesła i wybite okna. Omiotła wzrokiem wszystkich uczniów i zatrzymała go na chłopaku, który stał pod regałem i z dziwnym wyrazem oczu, przypatrywał się, zbierającej się z ziemi dziewczynie. Drake nie mógł tego znieść. Znów poczuł ten cudowny zapach krwi. Na chwiejnych nogach wyszedł z klasy, nie patrząc już na nikogo. Pragnął jak najszybciej zniknąć. Znalazł się na zewnątrz, choć do końca nie wiedział jak tego dokonał. Poszedł za budynek szkoły i tam zwrócił wszystko, co mieściło się w jego żołądku. Oparł się o ścianę i przetarł spocone czoło. Przyjemny chłód, gładził ciepłe policzki. Chłopak zamknął oczy i wdychał ożywcze powietrze, lecz wkrótce znów musiał je otworzyć, gdyż usłyszał przed sobą głośne krakanie. Czarne, jak noc ptaszysko stało w trawie na swych cienkich nóżkach i patrzyło na Drake'a, tak jakby oczekiwało pochwały. Chłopak skrzywił się i zmarszczył brwi. 

- Chciałem, by cierpieli, ale nie w ten sposób - wyszeptał w stronę kruka, a ten podniósł do góry skrzydła, jakby chciał wzbić się do lotu i głośno zaskrzeczał.  - Jesteście po mojej stronie, prawda?

Młody wampir zapytał bardziej poufałym tonem i wyciągnął rękę w stronę ptaka. Ten momentalnie znalazł się na jego dłoni, patrząc mu głęboko w oczy. 

- Czy to piekielny dar?

Kruk nie udzielił odpowiedzi na to pytanie. Stał na dłoni chłopaka, przez chwilę analizując jego twarz, po czym wzleciał w górę i zniknął gdzieś w oddali. Drake głęboko odetchnął. Jeśli Mike dowie się o tym incydencie, będzie miał przerąbane. Kolejna fala mdłości napłynęła, przez co młody wampir skulił się i czekał, aż wszystko się skończy.

******

Drake nie zdawał sobie sprawy z tego, iż nieopodal stał mężczyzna, w długim, czarnym płaszczu i obserwował tę scenę. Gdy zauważył gromadzące się na gałęziach kruki, już wiedział, że gdzieś w pobliżu znajduje się ktoś z rodu Townshendów i się nie mylił. Zmasowany atak, też go nie zaskoczył. Prędzej, czy później, to musiało się wydarzyć. Mężczyzna z uznaniem w oczach, obserwował darmowy spektakl zafundowany przez młodzieńca. Następnie przypatrywał się jego posturze i rozmowie z ptakiem. Chłopak chyba nie był świadomy do końca tego, co potrafił. Mężczyzna w płaszczu, usunął się w cień i podążył w stronę, jednego z opuszczonych hoteli, który pełnił funkcję kryjówki. W jego wnętrzu zawsze panował mrok. Ani jeden, nawet najmniejszy promyczek świtała, nie był w stanie przedrzeć się przez zasłony utkane z samego mroku. W powietrzu unosił się zapach kurzu, zaniedbania, krwi i staroci. Podłogi, będące kiedyś ekskluzywnymi, teraz zamieniły się w straszące, czarne, poniszczone plamy. Mebel, obsiadł pył, a upływający czas sprawił, że farba, którą były pokryte, ulegała zdarciu. To samo tyczyło się ścian. Szeroki w barach mężczyzna, nie zważając na te wszystkie detale, postąpił na przód, poszukując tego, który dał mu schron, który był jego Bogiem i Panem i znalazł go. Leżał w ogromnym, małżeńskim łożu z przymkniętymi powiekami. Sprawiał wrażenie śpiącego, lecz był jak najbardziej przytomnym. Ciemność, którą się okrył, pulsowała na jego ciele, przemieszczając się i muskając przez ubranie, skórę pana nocy. Gdy usłyszał skrzypnięcie podłogi, uchylił powieki i spojrzał w sufit. Po chwili spędził z siebie, mroczne macki i usiadł na łóżku. Zamglonym wzrokiem patrzył na swego sługę, który stał przed drzwiami, przynosząc mu niezwykłe wieści. 

- Coś nowego?

Ned uniósł się z łoża i podszedł do barku, gdzie trzymał butelkowaną krew, na różne okazje. Przeczuwał, że i ta okazja będzie dobra, aby się napić. 

- Tak, mój Panie. Ten chłopak, użył swej mocy. Wezwał kruki i rozkazał im zaatakować ludzi. To było niesamowite.

Ned uśmiechnął się sam do siebie, lecz zdający relację wampir, tego nie zauważył. Mroczny wampir stał do niego tyłem i nalewał sobie krwi do kielicha. 

- Pysznie....muahh.. a jak mu idzie władanie demonem?

Ned mlasnął ustami i ponownie usiadł na łóżku, poprawiając elegancką, czarną koszulę. 

- Kontaktuje się z nim. Ostatnim razem, nawet użył swej mocy, by nad nim zapanować. Robi się coraz silniejszy, choć wciąż jeszcze nie jest świadomy w pełni, wszystkich swych umiejętności.

- Wkrótce to się zmieni. Niedługo odnajdziemy szkatułkę, a na świecie zapanują nasze rządy, to znaczy moje. Wtedy już nikt mnie nie powstrzyma - Ned roześmiał się złowieszczo. Przybyły wampir stał i gorączkowo analizował coś w swoje głowie. Chciał zadać pytanie, lecz obawiał się, jak Ned na nie zareaguje. Jego Pan widząc skonsternowanie kwitnące na twarzy wampira, kazał mówić mu dalej. Mężczyzna zapatrzył się na Neda i rzekł.

- Czy on będzie musiał zginąć mój panie?

Ned jeszcze głośniej się roześmiał. To naiwne pytanie przyprawiło go o spazmatyczny śmiech. Jego słudzy bywali tacy obcesowi. Mroczny pan szybko rozwiał jego wątpliwości. 

- Oczywiście, taka jest przepowiednia. Drake narodził się po to, by oddać swą duszę i uwolnić wszelkie zło, które skrywa ta drewniana skrzynia. Wówczas stanie się strażnikiem, będzie bardzo potężny, lecz z tej zamkniętej puszki, nie będzie mi przeszkadzał. Wtedy to ja, stanę się panem i władcą tego wszystkiego. Drake jest tylko moim narzędziem. Ahhhh... Co najlepsze, jedyne istoty, które mogłyby mu pomóc, zostały wymazane z historii tego świata. Sam się o to postarałem, a ich siostry, no cóż, one są tak samo zepsute i plugawe, jak ja, więc mam wszystkich, który potrzebuję, by wreszcie ziścił się mój sen. Brakuje tylko szkatułki..... tylko tej cholernej szkatułki.

Ned zaczął stukać palcem o powierzchnię kielicha. 

- A jeśli Townshendzi, również wezwą swych sojuszników? Czy wtedy nie będziemy mieć problemów?

Ned spojrzał na wampira władczym wzrokiem. 

- Przyjaciele Wiktora są niczym, w porównaniu z oddanymi mi istotami. Najważniejszy i najsilniejszy z jego sojuszników, zginął bardzo dawno temu, jeszcze w czasach, gdy oboje walczyliśmy o władzę i hegemonię. Ciemność przejęła stery, Gabrielu i to ciemność zwycięży ostateczną batalię. Wszystkie te gadki, szmatki udowadniające, iż mrok nigdy nie pokona światła, obrócą się w perzynę, jak zresztą wszystko co dobre..... Uczeń przerósł swego mistrza, a jego sny o zwycięstwie doczekają się spełnienia.

Wampir o imieniu Gabriel nie pytał już o nic więcej. Jego pan często posługiwał się pewnymi zagadkami słownymi, których nie rozumiał, ale nie drążył tematu. Powoli zaczął wycofywać się w stronę drzwi. 

- Każda oznaka zdrady i nieposłuszeństwa, będzie surowo karana. To tak dla twojej wiadomości. Będę cię potrzebował i wszystkich twoich bezmózgich braci, a teraz pora na jedzonko.

Zanim Gabriel opuścił pomieszczenie, do środka wszedł ktoś jeszcze. Wysoki, modnie ubrany mężczyzna o czarnych włosach, zaczesanych do góry i niebieskich oczach. Obdarzył postawnego wampira, pojrzeniem pełnym wyższości i skierował się w stronę mrocznego Pana. Gabriel odczuł ukłucie wściekłości. Jak ktoś taki, nędzny człowieczek mógł patrzeć na niego w ten sposób. Nie mówiąc nic więcej wyszedł z pokoju, zostawiając dwójkę mężczyzn sam na sam. Ned uśmiechnął się na widok przybyłego faceta i wskazał mu ręką łóżko, na którym owy mężczyzna usiadł. Wampir rozpoczął przesłuchanie. 

- Jak miewa się nasz plan? Czy sprawy zmierzają w dobrym kierunku? - Ned uśmiechnął się kpiącą na dźwięk słowa dobro. Nie był przyzwyczajony, do ich wypowiadania. Smak tych słów był odstręczający. 

- Wszystko układa się po naszej myśli. Jest mną oczarowana. Wkrótce przejdziemy do następnego etapu, na razie niech myśli, że spotkała księcia z bajki.

- A manipulacja? Przebiegła pomyślnie?

Ned krążył po otulonym w mroku pomieszczeniu. Ciemnowłosy mężczyzna wytężał wzrok, lecz nie mógł dostrzec pełnej sylwetki wampira. Miał wrażenie, że zlewa się ona z mrokiem i przez to, tworzą jedną, wielką całość. 

- Tak, mój panie. Byłem pod wrażeniem. Nie wiedziałem, że tak można. Podziwiam wasze umiejętności.

- Jeśli będziesz wystarczająco posłuszny i wykonasz wszystkie moje polecenia, również otrzymasz taki dar, Arthurze. To tylko kwestia czasu.

- Dziękuję mój mistrzu.

Ned uśmiechnął się złowieszczo. Jego długie kły zabłysły w cieniu, a oczy zalśniły czerwienią. 

- To wszystko mój drogi, ludzki, przyjacielu. Możesz już spokojnie udać się do swej ukochanej.

Ned podszedł ponownie do barku, po czym schował do niego, wyjętą wcześniej butelkę z krwią. Arthur wstał pospiesznie, może zbyt gwałtownie, lecz obcowanie sam na sam z wampirem w jednym pomieszczeniu, napawało go lękiem. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, iż Ned to wyczuwa, lecz nie mógł nic na to poradzić. Wyszedł z pokoju, wpuszczając do wnętrza trochę czystego powietrza. Wampir ponownie położył się na łożu, przymykając powieki i opatulając się kocem, utkanym z cieni, zbłąkanych dusz, które jeszcze nie odnalazły drogi do światła. W ich objęciach, Ned czuł błogi spokój, żadna kochanka nie była w stanie dać mu takiej rozkoszy i wytchnienia. Zanim ponownie zapadł w nieziemskie odrętwienie, pomyślał jeszcze o tym, jak sam niegdyś zwiódł i uwiódł, piękną i młodą wampirzycę. 

- Ahhh..! Selene... - mruknął niewyraźnie i odpłynął. 

😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈

Linkin Park - Somewhere I belong.

Dziękuję za wszystkie głosy i komentarze!!😘😘❤💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro