Król Namiętności/AtriaAdara

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Recenzja, którą macie okazję czytać, dotyczy Króla Namiętności pisanego przez KatieBrillare. Oparta została na rozdziałach 1 — 11 i zawiera spojlery.

Okładka utrzymana jest w brązach. Przedstawia stół, na którym znajduje się niewiele przedmiotów: butelka alkoholu, dwie szklanki, pistolet. Na blacie spoczywa czyjaś ręka, trzymająca papierosa. Podejrzewam, że to ręka głównego bohatera, Michele*. To, co jest na okładce, pasuje do treści opowiadania, jest estetyczne. Nie ma jednak efektu wow. Tytuł opowiadania jest wyraźny, chociaż słowo „namiętności" jest małe w porównaniu do „króla", co, po dłuższym przypatrywaniu się, zaczyna mi przeszkadzać. Na okładce widnieje nick „K.P. Kanes" — podejrzewam, że chodzi o Autorkę. Myślę, że po zmianie nicku należałoby zmodyfikować okładkę, bo może to wprowadzać Czytelników w błąd.

*PWN twierdzi, że imiona męskie zakończone na -e (a mamy tu do czynienia z typowym włoskim męskim imieniem) powinny pozostać w formie nieodmiennej, chociaż w praktyce często bywają odmieniane — ma to również miejsce w opowiadaniu. Osobiście wygodniej jest mi pisać to imię nie odmieniając go, dlatego w takiej formie będzie się pojawiało w recenzji.

Opis zaczyna się od określenia namiętności, z którą mamy mieć do czynienia w opowiadaniu. Ta namiętność to hazard, alkohol, seks i śpiew. Myślę, że to całkiem dobry początek opisu (a raczej byłby całkiem dobry, gdyby nie pojawił się w nim dywiz zamiast myślnika), kilka słów, które pozwalają się wbić w rytm opowieści. Czemu śpiew? Tego, po jedenastu rozdziałach, jeszcze nie wiem. Kolejne akapity opisu pisane są z perspektywy głównej bohaterki, Archer, w narracji pierwszoosobowej, która występuje w dalszym tekście. Uważam, że to udany zabieg, daje nam rzeczywisty przedsmak tego, co nas czeka. Dostajemy informację, że praca w kasynie i romans z członkiem mafii to dopiero początek całej historii, która z czasem ma stać się jeszcze trudniejsza. Jak do tego doszło? Czytelnik pragnie się tego jak najszybciej dowiedzieć. Ostatni akapit opisu wskazuje na trudną, możliwe, że wręcz toksyczną relację, która zawiąże się między bohaterami, a kończy się mocnymi słowami Michele. Myślę, że opis jest dobry, ma swój rytm i klimat, zaciekawia Czytelnika. Dobra robota, chociaż w jednym miejscu „ę" nie ma ogonka i brakuje z dwóch, trzech przecinków, a jeden jest nadprogramowo. Wiele osób ma problemy z interpunkcją w bardziej złożonych zdaniach, ale uważam, że opis powinien być porządnie dopieszczony — w końcu to po jego lekturze decydujemy, czy będziemy dalej czytać.

Pierwszy rozdział mnie nie porwał. Mimo wystąpienia narracji pierwszoosobowej brakuje emocji w opisach, których jest bardzo dużo, chociaż niewiele wnoszą do opowiadania w takiej formie. Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam — czy główna bohaterka naprawdę przez pięć lat nie miała okazji odwiedzić swojej matki i siostry we Francji? Dlaczego? I dlaczego aż tak brakuje emocji w opisie pierwszego spotkania z rodziną? Trudno mi szerzej wypowiedzieć się na temat początku tej historii, ponieważ nawet nie poczułam, że zaczyna zarysowywać się jakaś fabuła, a cały rozdział można by sprowadzić do „przyleciałam — czekałam — dom — wyjście". Z jednej strony jest to pierwszy rozdział, wprowadzenie do opowieści, nie musi się w nim wiele dziać. Z drugiej jednak, gdybym nie czytała tego opowiadania w celu zrecenzowania go, prawdopodobnie nie podjęłabym się dalszej lektury. Myślę, że można by popracować na tym materiale, uczynić go żywszym, bardziej emocjonalnym i zajmującym.

Kolejna część właściwie mignęła mi między rozdziałem pierwszym i trzecim; jest bardzo krótka. Opis z baru zawiera właściwie tylko przelotną rozmowę z Michele, a później jeszcze bardziej przelotny opis Archer podczas zajmowania się upitą siostrą. O wiele więcej emocji wzbudził we mnie POV Michele**. Główna myśl, jaka towarzyszyła mi przy lekturze tego fragmentu, to „gość jest psychopatą" — wydaje mi się, że taki był zamysł. Czy to dobrze, czy to źle, zamierzam ocenić to później, gdy historia nieco się rozkręci. Na pewno jednak postaci niezbyt zrównoważone psychicznie potrafią być szalenie intrygujące i interesujące.

**Chociaż w rozdziale drugim jest przedstawiony jako Isaak. W ogóle zmiana jego imienia z Isaaka na Michele jest mocno niekonsekwentna, ale o tym napiszę więcej w części poprawnościowej.

Rozdział trzeci wydawał się na początku mieć potencjał. Rozmowa o pracę, na jaką pędziła bohaterka, wydawała mi się początkiem jakiejś fabuły, chociaż naprawdę nie mogę zrozumieć, jakim cudem doszło do takiej sytuacji. Na umowę o pracę zazwyczaj się umawia, ktoś dzwoni i zaprasza na dogodny termin albo wysyła maila — i zwykle czeka na odpowiedź. Nie wydaje mi się, aby na porządku dziennym było wysyłanie do hipotetycznego pracownika maila „bądź na rozmowę o pracę o tej godzinie tego dnia, kropka". Wejście do budynku firmy i uraczenie sekretarki słowami „do pana Andersona na rozmowę" bez żadnego „dzień dobry" też wydawało mi się raczej nie na miejscu. Czekałam jednak na samo spotkanie, bo czułam, że to ono będzie najważniejszą częścią tego rozdziału i zawiodłam się. Rozmowa była krótka i dość dziwna, odbiegała znacząco od standardowej rozmowy tego typu. Rozumiem, że zamysłem Autorki było ukazanie Andersona jako podejrzanego typa i wskazanie na jego zainteresowanie rodziną Archer, natomiast nic nie stało na przeszkodzie, by pociągnąć tę scenę dłużej, nadać jej wymiar rzeczywistej rozmowy kwalifikacyjnej. Sądzę, że rozbudowanie tej sytuacji dawałoby również potencjał do dokładniejszego zarysowania postaci dyrektora, a także świata, w jakim przyszło obracać się bohaterom.

Scena z parkingu tylko utwierdziła mnie pierwotnej ocenie Michele; nie mam pojęcia, dlaczego ten mężczyzna właściwie nie myśli o tym, by zbudować z główną bohaterką jakąkolwiek zdrową relację, tylko od razu chce ją porywać. Nie przemawiają do mnie jego tłumaczenia, iż boi się on odrzucenia, gdy Archer pozna prawdę — mógłby przecież dawkować jej ją od razu... Natomiast kolejna scena, z przekazaniem towaru, jest według mnie bardzo chaotyczna, chociaż krótka i nierozbudowana. Myślę, że skoro Król Namiętności jest historią mafijną, to właśnie takie mafijne wątki powinny zostać rozbudowane, stanowić ważną oś fabuły i akcji, obok romansu oczywiście.

Rozdział czwarty może i nie zaczyna się najlepiej, jeśli chodzi o ogólnie przyjętą moralność — seks z partnerką brata zdecydowanie nie jest wartym pochwały czynem — natomiast ta scena jest naprawdę dobrze napisana. Byłam zaskoczona, że opis tego aktu nie wywoływał u mnie ani trochę zażenowania i w tym miejscu muszę Autorce gorąco pogratulować. Nieczęsto zdarza się, aby sceny erotyczne były napisane odpowiednim językiem, nie były wulgarne ani krępujące dla Czytelnika. Dobra robota!

Niestety, część rozdziału dotycząca Archer ponownie mnie rozczarowała. Po pierwsze, stanowisko w pracy dogaduje się raczej w czasie rekrutacji — to, że bohaterka przyjęła pracę u Andersona bez wiedzy, czym będzie się zajmować, jest według mnie co najmniej dziwne. A szok i złość u dziewczyny, chociaż na pierwszy rzut oka wydają się zrozumiałe, to jednak nie współgrają z jej charakterem. Po drugie, Anderson jest szefem i naprawdę może żądać od pracownika wykonania jakiejkolwiek pracy (w granicach rozsądku, moralności i prawa oczywiście).

Jeśli chodzi o pomysł dorabiania w kasynie: siostra Archer w jednym akapicie dziwi się i jest zbulwersowana, że ta „z takim wykształceniem" dostała tylko posadę archiwistki, a chwilę później proponuje jej pracę kelnerki, która także jest znacznie poniżej kwalifikacji? To dość niespójny fragment. Tak szybka zgoda Archer na tę propozycję również dziwi, ale można to zrzucić na karb ogólnej złości na pierwszą pracę. Mimo wszystko oczekiwałam, że wątek kasyna — który według opisu ma być początkiem całej mrocznej przygody Archer — rozpocznie się w bardziej wiarygodny sposób. Poza tym, kasyna to raczej... ekskluzywne miejsca, w których kelnerzy, barmani i krupierzy mają odpowiednie, bardzo eleganckie stroje i zachowują się w odpowiedni dla takiego miejsca sposób. Zachowanie właściciela kasyna wydaje się bardziej odpowiednie dla właściciela speluny, którego niewiele obchodzi. Sądzę, że ten wątek wymaga sporego wygładzenia.

Wprowadzanie POV Michele w opowiadaniu to dobry pomysł. Może i nie jest do końca zrównoważony emocjonalnie, ale przynajmniej ciekawy. Kiedy czytam fragmenty z jego perspektywy, towarzyszą mi często emocje, a w gruncie rzeczy o to chodzi w szeroko pojętej sztuce. Staram się także go zrozumieć, ale to idzie mi o wiele gorzej. Cieszę się, że Autorka opisała rozterki moralne bohatera po seksie ze swoją szwagierką, że Michele nie przeszedł nad tym do porządku dziennego. Fajnie też, że dostajemy jego refleksję na temat mafijnego życia, do którego sam się wmieszał.

Wątek pracy Archer ma moim zdaniem spory potencjał. Napięte stosunki między pracownikami, ta dziwna atmosfera i podejrzliwość. Szkoda, że nie jej archiwalna praca nie została opisana szerzej, w sposób plastyczny i ciekawy. Wbrew pozorom nawet nudne sytuacje da się ciekawie opisać — sądzę, że to dobry materiał na ćwiczenie warsztatu pisarskiego. Dzięki temu możemy zrobić sobie wprawki na nieco mniej istotnym fabularnie elemencie opowieści, a jednocześnie nasz świat przedstawiony wydaje się pełniejszy, realniejszy. Sytuacja z wypadnięciem akt z koperty w torebce wydaje mi się nieco nieprawdopodobna, ale cenię, dlaczego została wprowadzona.

Za niechęć do kota Archer od razu dostała u mnie dużego plusa — nic nie mam do kotów, ale to niezbyt częste zagranie, aby bohaterka nie była zakochana w każdym napotkanym zwierzęciu. Szkoda tylko, że praktycznie od razu mięknie i zaczyna z nim mimo wszystko rozmawiać. Warto zwracać uwagę na takie drobiazgi, bo tworzą nam klimat całej opowieści.

Tak jak pisałam już wcześniej, kasyno to raczej eleganckie miejsce, a nie pełna podejrzanych typów speluna, toteż na strój Archer do pracy w tym miejscu i jej zachowanie spuszczę zasłonę milczenia. Uważam, że dobrze zostało rozegrane to, że pierwsze spotkanie bohaterów, w czasie którego rozmawiali dłużej i Archer została zaproszona do Michele, nie było cynicznie rozplanowane. Jednak zachowanie mężczyzny, który kompletnie zignorował wiadomość o kradzieży towaru, było niepokojące, chociaż nie mogę powiedzieć, że niespójne z jego charakterem.

W momencie przyjęcia przez Archer zaproszenia do Michele poczułam, że akcja naprawdę zaczyna się rozkręcać. Zastanawia mnie tylko, jakie są wyobrażenia Autorki na temat pracy prawniczej, bo to, o czym mówi bohaterka, przypomina mi bardziej dochodzenie prokuratorskie albo pracę wydziału śledczego policji, nie adwokata.

Wejście Laurenta dodało sporo dynamiki. Właściwie podoba mi się zachowanie Michele, dla którego priorytetem od samego początku historii była Archer. Dziwi mnie jednak, że w kwestii tak dużej kradzieży bracia jadą na miejsce wyśledzonego IP sami, bez żadnego wsparcia. I nie jest to pierwsza sytuacja, kiedy załatwiają mafijne sprawy bez pomocy swoich ludzi. Wydaje mi się to trochę niebezpieczne i nieodpowiedzialne, w końcu to pakowanie się w nieznane sytuacje lub pertraktacje z przemytnikami, w trakcie których ich życie może zostać narażone.

Strzelanina... Wyobraźmy to sobie: dwóch mężczyzn z bronią krótką na środku pustego pomieszczenia. Dookoła nich grupa uzbrojonych w broń długą, zabezpieczona hełmami i kamizelkami kuloodpornymi. Oni. Nie. Mieli. Prawa. Wyjść. Z tego. Żywi. (Kojarzy ktoś tę scenę z najnowszego sezonu La casa de papel, w której Gandía przebiega cały korytarz pod ostrzałem bez poważniejszej rany? No, więc jesteśmy na podobnym poziomie absurdu)

W pracy Archer zaczyna robić się coraz goręcej i coraz bardziej interesująco. Skandale Andersona, dziwne rozmowy z Abigail, przeszłość siostry bohaterki w tej firmie. Ten wątek mocno mnie interesował, chyba najbardziej ze wszystkich — sposób, w jaki został przerwany mocno mnie zawiódł. Bohaterka tak po prostu z dnia na dzień rzuca wszystko, bo...

No właśnie, bo co? Pragnę zauważyć, że w rozdziale siódmym dochodzi do zgwałcenia Archer. Gwałt nie jest bowiem związany tylko z penetracją, ale także ze 'zmuszeniem do poddania się innej czynności seksualnej'. Rozumiem, dlaczego sytuacja rozwinęła się w ten sposób. Więcej, nie zdziwiło mnie to — Michele to bohater porywczy, nieobliczalny i bardzo dobrze sam siebie charakteryzuje przed samym aktem. Ale reakcja Archer, a właściwie BRAK reakcji na tak dramatyczną przemoc wymierzoną w jej stronę był szokujący. Żadnych myśli w stylu „co ja mam teraz zrobić", „jak się z tego wyplątać", ani chwili zastanowienia nad możliwymi opcjami w takiej sytuacji? Po prostu zgoda na zaproponowany w taki sposób układ? Oczywiście, ofiary przemocy nie muszą reagować w żaden z góry określony sposób, psychika każdego człowieka jest indywidualna, ale Archer zachowuje się tak, jakby cała sytuacja w ogóle jej nie dotknęła. Sądzę, że to bardzo słaby punkt tego opowiadania, bo to jednak punkt zwrotny tej historii. Uważam, że należałoby tu sporo poprawić, aby uwiarygodnić tę sytuację i uświadomić Czytelnikom, że opisane nadużycie seksualne jest niezgodne z prawem. Mimo tego, że klimat mafijnej opowieści wymusza lub chociaż sugeruje możliwą obecność takich sytuacji, odczucie, jakie ma Czytelnik po takim fragmencie powinno być jedno: to zły, bezprawny czyn. Fakt, że w opowiadaniu zastosowano narrację pierwszoosobową sprawia, że bardzo łatwo byłoby unaocznić Czytelnikom niemoralność i nikczemność takiego zachowania, a także ukazać emocje Archer.

Kolejny rozdział jest naprawdę bardzo długi, wybija się na tle poprzednich, które były raczej krótkie. Możemy poznać nową bohaterkę, Camilie, która wydaje się sympatyczną duszyczką, chcącą dla Archer jak najlepiej, chociaż jej podejście do „seksualnego szantażyku" było porażające — doprawdy, nie rozumiem, jak niedojrzałym trzeba być lub mieć niewykształconą empatię, aby tak lekkim tonem mówić takie rzeczy i sugerować ofierze seksualnych nadużyć „prowokacje". Nawet nie mam siły dalej komentować tego fragmentu.

Ciekawie przedstawione zostało przyjęcie charytatywne. Cieszył mnie fragment z Laurentem, dobrze, że Archer ma szanse na relacje z innymi ludźmi niż Michele. W ich rozmowie na moment powrócił wątek Andersona, czyżby historia z pracy bohaterki miała nie zostać zakończona raz na zawsze? Sądzę, że naprawdę dobrym rozwiązaniem byłoby powrócenie do tej sprawy.

Rozdział jest długi i akcja znów zwalnia, chociaż tytuł rozdziału podtrzymuje lekkie napięcie podczas całej lektury — uważam, że to udany zabieg. Końcówka znów nadaje dynamizmu, Czytelnik pragnie się dowiedzieć, co oznaczają usłyszane przez bohaterów wystrzały. Przez tę akcję, która rozkręca się w kolejnym rozdziale, atmosfera znów się podgrzewa, niestety nie na długo. Archer praktycznie od razu zapomina o tym, że była w miejscu strzelaniny, traumatyczne wydarzenie ponownie spływa po niej jak po kaczce. Dlaczego?

Wybuch trudnych emocji bohaterki w kolejnym rozdziale to w końcu wiarygodne zagranie psychologiczne, ale sytuacje, które ją przerosły, według mnie rozmijają się z treścią opowiadania. Skoro została zastosowana narracja pierwszoosobowa, która daje Czytelnikowi prosty wgląd w myśli i odczucia bohatera, dlaczego nie mieliśmy żadnych przesłanek, aby sądzić, jak źle czuje się Archer? Dlaczego czarę goryczy przelała świadomość, że jeździ wszędzie z Michele wbrew swojej woli, a nie to, że de facto została przegrana w karty i o mały włos nie wylądowała w „haremie w Rio" jakiegoś podejrzanego typa? Naprawdę, nie rozumiem. Nie rozumiem też, jak to się stało, że światełkiem tego rozdziału został Michele, który zachował się dojrzale i postanowił nie wykorzystać faktu, że Archer jest pijana i chętna, aby uprawiać z nim seks. Za to dostał wyjątkowego plusa, bo nie spodziewałam się po nim tak odpowiedzialnego zachowania.

Cieszę się, że relacja bohaterów zaczyna powoli odnajdować swój właściwy tor. Jeśli ma być jednym z głównych wątków — o ile nie najważniejszym — to dobrze, że się docierają. Dobrze, że po tylu trudnych sytuacjach Archer będzie mogła zobaczyć się z rodziną, chwila wytchnienia zdecydowanie jej się należy.

Zanim jednak dostaniemy trochę rodzinnej sielanki, czeka nas znów niezbyt rozbudowana scena mafijna, związana z zakupem broni od niejakiego Takashiego. Jest oparta na dialogu, brakuje opisu tej sytuacji, miejsca, atmosfery. Myślę, że Autorka naprawdę powinna popracować nad tymi fragmentami historii, aby nadać jej prawdziwy klimat. Opowiadanie jest określane jako „romans mafijny", a ja po lekturze jedenastu rozdziałów właściwie nie odczułam klimatu mafii. I jeśli chodzi o rozdziały i fabułę, to na razie na tym opowiadanie się zakończyło. Natomiast jeśli chodzi o ich poprawność...

Chciałabym zacząć od kwestii imion bohaterów. Archer jest typowym imieniem męskim i bardzo dziwi mnie, że zostało nadane kobiecej postaci. Jednakże to wola Autorki, aby nazywać wykreowanych bohaterów tak, jak uważa za słuszne.

O wiele bardziej problematyczny jest dla mnie Michele. Albo Michelle? A może jednak Isaak? Różne imiona i różne formy zapisu przewijają się przez całe opowiadanie, poważnie wpływając na spójność historii. Jeśli Autorka zdecydowała się na zmianę imienia bohatera w trakcie pisania, należało uważnie prześledzić wszystkie rozdziały i wyłapać miejsca, gdzie funkcjonuje stare imię, czego nie zrobiono. A nie jest to wcale trudne! Wystarczy nacisnąć ctrl+f.

Drugą niepokojącą kwestią są przecinki, których brak lub złe umiejscowienie odnotowałam 521 razy. Pięćset dwadzieścia jeden razy w ciągu jedenastu rozdziałów! W opisie zaznaczono, że opowiadanie ma betę — mówiąc szczerze, naprawdę nie zauważyłam ingerencji kompetentnej osoby od korekty. Nałogowo pojawiają się literówki, co drugie „ę" nie ma ogonka. Mam wrażenie, że opowiadanie pisane jest w programie z bardzo prężnie działającą autokorektą, która czasem zmienia niektóre słowa. „Budził" zamiast „budzik", „zilustrował" zamiast „zlustrował", „chodź" zamiast „choć" — a to tylko przykłady z jednego (3.) rozdziału. W dodatku nie wszystkie.

Po opowiadaniu też bardzo często plączą się dywizy. Zdarza się, że w połowie rozdziału do zapisu dialogów poprawnie używane są myślniki, a we fragmencie poświęconym perspektywie drugiego bohatera pojawiają się użyte w tym celu łączniki. Dlaczego? Jak do tego doszło?

Często także źle zostają odmienione wyrazy w zdaniu: , „mniej przyjemną rzeczą, jakim było rozpakowanie się" (rozdział 1), „[człowieka], którego obchodzą to, co umiesz?" (rozdział 4), „odstawiając kieliszek na stole" (rozdział 6), „nalał sobie w szklankę" (rozdział 9).

W opowiadaniu występują też problemy z podmiotami, kiedy Autorka używa imiesłowów: „Widziałam po nim, że jest zupełnie kimś innym, a przebywając z nim, zachowywał się tak... delikatnie" (rozdział 7) — co oznacza, że podczas przebywania Michele z samym sobą zachowywał się delikatnie. Problemy składniowe tego typu są niestety dość powszechne i należy z tym walczyć.

Nie wiem też, dlaczego zwroty takie jak „pan/pani", „pański" w narracji i w dialogach zapisywane są dużą literą. To błąd i nie ma nic wspólnego z szacunkiem. Takie słowa dużą literą zapisujemy w listach. Tylko.

Manierą narracyjną Autorki jest także określanie osób poprzez ich kolor włosów lub oczu, co razi odbiorcę. O ile raz na jakiś czas można użyć słów takich jak „blondynka" czy „brunet" do określenia człowieka — w końcu w życiu codziennym czasem tak robimy — to nikt nie używa form „czarnowłosa" czy „niebieskooki" na porządku dziennym. Uważam, że takie epitety należy redukować, bo nie świadczą pozytywnie o stylu Autora. Innymi manierami jest nałogowe używanie czasownika „rzec" jako sposobu wypowiedzenia danej kwestii, używanie słowa „pierw" zamiast „najpierw" (czy to jakiś regionalizm?) i sformułowanie: „zerkając/patrząc na x, to na y", gdzie o wiele naturalniej brzmi „zerkając/patrząc to na x, to na y".

Podsumowując: akcja opowiadania rozkręca się dość wolno, a gdy już rozpoczynają się najważniejsze wątki, to raz zwalnia, raz przyspiesza. Niektóre kwestie zostają urwane: strzelanina w opuszczonych magazynach, o której w kolejnych rozdziałach już się nawet nie wspomina, praca Archer. Główna bohaterka, moim zdaniem, jest niedopracowana, nie do końca przemyślana, czasem zachowuje się sprzecznie. Michele wydaje się być szaleńcem, ale intrygującym, potrafił mnie zaciekawić na dłuższą chwilę. Inni bohaterowie właściwie w ogóle nie zostali rozbudowani. Lily, Laurent, Anderson, rodzina Archer, oni wszyscy pojawiają się i znikają, główni bohaterowie o nich nie myślą, nie wspominają. Styl jest raczej przeciętny, a opowiadanie, ze względu na rażącą liczbę błędów interpunkcyjnych, fleksyjnych i literówek, trudne w odbiorze. Natomiast bardzo sprawnie opisane są wszystkie sceny erotyczne, co zasługuje na uznanie i myślę, że dobrze rokuje na przyszłe prace Autorki. Myślę, że po pierwsze powinna skonsultować się ze swoją betą i jeszcze kimś innym, rzetelnym i bezstronnym, a po drugie przemyśleć drugoplanowe wątki swojej historii, które wydają się być traktowane po macoszemu. Niestety na ten moment nie mogłabym polecić tego opowiadania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro