Partytura uczuć/Selene Helder

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tytuł: Partytura uczuć

Autor: Cantabile_

Dobrnęłam w końcu i mam - moja pierwsza recenzja w WNTG. Opowiadanie, nie powiem, ciekawe, wróżę dobrą przyszłość. Tak bym krótko skomentowała „Partyturę uczuć" autorstwa Cantabile_, ale to nie wystarczy, żeby wnikliwie przeanalizować tekst.

Może po kolei - opis. Składa się z dwóch, a nawet jakby trzech części, pierwszą jest krótki fragment i... tu się zatrzymam. Po przeczytaniu go, ogarnęło mnie takie dziwne uczucie, bo miałam wrażenie, że będzie to opowiadanie o nastolatkach, a dostałam dorosłych i przez chwilę miałam tzw. mindfuck, bo zastanawiałam się, czy to osoby nieletnie mają dziecko do odebrania z przedszkola. Całkiem zabawna sytuacja, nie powiem. Pomijając moją głupotę i niedopatrzenie, odniosłam wrażenie, że albo tu był przeprowadzony dobry research, albo autorka faktycznie zna się na tym gatunku muzycznym. Pojawiły się pojęcia jak takt czy forte i to już dało taki zalążek tego, z czym to się je. Jedyną rzeczą, o którą może się ktoś przyczepić, są dywizy zamiast pauz, ale to mało istotny fakt.

Dalej jest ten właściwy opis, czyli jaką historię przedstawia „Partytura uczuć". I znowu zostałam chytrze nabrana, bo jak tylko przeczytałam, że był jakiś wypadek Wrocławskiej Orkiestry Symfonicznej, to przegrzebałam Internet, a tam oczywiście nic się nie pojawiło (głupia ja). Sam opis prezentuje się bardzo dobrze, jest dosyć przyjemny. Jedyne, co mi nie pasowało, to czułam jakiś zgrzyt, kiedy to czytałam, jakby ta dłuższa część o wypadku nie mogła się do końca pokryć z przeskokiem do tej konkretnej akcji opowiadania, gdzie się ono już tam rozkręca.

Z całości opisu został cytat. Myślę, że słowa Agnieszki Osieckiej idealnie tu podsumowały to, co przedstawiła do tej pory autorka. Nic dodać, nic ująć.

Zanim konkrety fabularne, to najpierw jeszcze słowo wyjaśnienia: nie odsłuchiwałam piosenek z mediów, bardzo przepraszam. Większość z nich, oczywiście, była mi znana (kto nie zna klasyków, co?), ale jeśli miały one na celu pomóc wczuć się w atmosferę, no to niestety nie skorzystałam. Przepraszam.

Co do prologu... Trochę na początku się w nim zgubiłam, może niekoniecznie traciłam wątek, ale było tam tyle gwiazdek oddzielających tekst, że można tym pół Wattpada obdarować. Nie no, żartowałam, bez przesady, ale po prostu widząc, że tekst, który ma być momentem wybudzania się i zasypiania jest pisany kursywą, to moim zdaniem nie potrzebował aż tylu znaków rozdzielających (tych ***). Nieco to przeszkadzało. Poza tym, znalazło się parę potknięć, jakieś powtórzenia (np. ciężkie życie, a dalej ciężkie chwile), dziwnie skonstruowane zdania i drobne niedociągnięcia. Najbardziej jednak mnie rozproszyły pytania zapisane w formie twierdzącej, tzn. wcale nie miały to być pytania, ale niestety przez przypadek wyszło inaczej. Tutaj szczególnie chodzi mi o „gdybanie" głównej bohaterki, czyli „może gdyby...?", gdzie na końcu były kropki. Rozumiem, zdarza się, a to jest do poprawki, wszystko tutaj ma przecież na celu ulepszenie pracy, a nie zjechanie autora, oczywiście (tak tylko przypominam). Nie będę już może się rozwodzić nad złym rozdzieleniem zdań, gdzie też przez to wychodzi drobny bubel, podobny do „gdybania", ale kropek tyle tam nie potrzeba.

Zastanawia mnie też, dlaczego aż trzydzieści osób znajduje się w dwóch grobach... Liczyłam, że gdzieś jeszcze w prologu się to wyjaśni, ale nic tam dalej nikt nie wspomina o tym, nawet w rozdziałach, a ja bym chciała wiedzieć, bo to trochę niecodzienna sytuacja. Zwykle chyba każdy rodzic wolałby, każda osoba wolałaby właściwie, pochować swojego członka rodziny w jednym, jego własnym grobie. Może była aż taka masakra, że nie dało się zidentyfikować ciał? Tego nie wiem. I się nie dowiedziałam.

Fabularnie natomiast początek jest trochę... suchy. Nie mówię tu o całości, ale opis ubierania się po kolei w czapkę, szalik i płaszcz jakoś nie przekonuje, żeby czytać dalej. Właściwie chodzi mi tylko o moment, kiedy Marianna już wyszła ze szpitala i akcja znajduje się praktycznie we właściwym spektrum czasowym pod względem opowiadanej historii. Do momentu przywołania przez nią wspomnień nie myślałam, że będzie to dobre opowiadanie, ale jest, o czym przekonałam się później.

Jednak nie skreślam całkowicie prologu opowiadania. Dlaczego? Przez opis pobytu w szpitalu oraz ten z chwili wypadku. To nadało dramatyzmu, rozbudziło uśpioną nudnymi elementami garderoby ciekawość. Podobało mi się także to, że relacje z rodzicami wykreowane były prawdziwie. Tam był stres, było zamartwianie się o córkę, było realne rodzicielstwo. Brawo.

Przechodząc do rozdziału pierwszego czuło się taką odskocznię, nie tylko ze względu na informację, że minęło pół roku po wypadku, ale sam sposób wykonania i wykreowania go. Czułam, że wreszcie trafiłam dobrze i tak właśnie było. Z każdym kolejnym rozdziałem powoli mnie „Partytura Uczuć" do siebie przekonywała i wreszcie pochłonęła. Chociaż, muszę przyznać, błędy nadal wyłapywałam. Niekoniecznie odnoszące się do zasad poprawnego pisania, ale takie bardziej merytoryczne. Były sytuacje powtarzające się, były jednorazowe wybryki, ale to po kolei, bo tak jest najlepiej.

Początek pierwszego rozdziału zapowiadał się nieźle, ale nie rozumiałam trochę sposobu rekrutacji kawiarenki, w której to Marianna chciała pracować. Cały zarząd siedzi i wybiera jedną pracownicę - w to jeszcze uwierzę, ale dostanie się na okres próbny po dwóch pytaniach i jawnym stwierdzeniu, że główna bohaterka jest milsza niż pozostałe kandydatki? No proszę...

Po lekkim niedociągnięciu jednak dostałam kawałek fajnego tekstu. Zdążyłam też w przeciągu ledwie dwóch zdań znienawidzić panią Janinę, sąsiadkę, która jest wrednym babsztylem; o wszystko się przyczepia, ale na siebie nie spojrzy (trochę tak jak recenzent, no nie? - żartuję, oczywiście). Sama postać Marianny raczej wzbudziła moją sympatię, zyskała bardzo na kontakcie z Janinką spod czwórki i jej opanowaniu, gdy staruszka rzucała w nią obelgami, bo ja bym raczej tak długo nie wytrzymała. Serio.

Przy kolejnym rozdziale znów wkradły się dosyć zabawne spostrzeżenia, bo nie potrafiłam przescrollować obojętnie „pulchnych bioder" mamuśki, za które złapał tatuś. Mimo że zdaję sobie sprawę, że mogło być to efektem jej urazu, zostało to tak sformułowane, że wyobrażałam sobie w mojej głupiej głowie różne dziwaczne rzeczy. Przepraszam.

A tak już bez żartów i kosmatych myśli o rodzicach Marianny, relacje rodzinne zostały tu trochę przerysowane i o ile chwaliłam sposób ich przedstawienia w prologu, o tyle tutaj wszystko miałoby przysłowiowe ręce i nogi, gdyby nie wywody i próby wystrzegania się powtórzeń. Tak to odebrałam. Raczej córka myśląc o ojcu albo zwracając się do niego, nie użyje jego pełnego imienia i nazwiska. Może to styl albo sposób pisania, ale jak dla mnie to było wystrzeganie się powtórki ze słowem „tata" czy „mama". Zepsuło to cały lekki klimat rozmowy, którą ze sobą prowadzili. Było zbyt... oficjalnie.

Mój ból egzystencjalny też nie pozwala mi nie wspomnieć o niecenzuralnym słowie na „ch", jakie pada z ust matki. Rozumiem, że ponad połowa polskich rodzin w domu nałogowo przeklina, ale tutaj ten zabieg nie przysporzył mojej sympatii. Myślę, że było to niepotrzebne i nie na miejscu. Dałoby się stworzyć fajny dialog z żarcikiem w tle bez używania wulgaryzmów, naprawdę.

Rozdział trzeci - to samo. Nie rozumiem, dlaczego w wypowiedziach bohaterów, gdzie można tam wsadzić, co się żywnie podoba, znowu wyszedł ten oficjalny ton. Zauważyłam też, że mało używane były zaimki „jego" i „jej", co przecież zdecydowanie ułatwiłoby unikanie powtórzeń, tym samym dodałoby to swobody do konwersacji. To do przemyślenia.

Oczy mi się rolowały też trochę od ciągłego słowa „rodzicielka". Szczerze, wolałabym narzekać na ciągłe powtórzenia słowa „mama", niż czytać kilka zdań dosyć blisko siebie z tym zamiennikiem. „Rodzicielka", moim zdaniem, to dosyć rzadko używane słowo i lepiej niech tak zostanie. Tak się do siebie zwracali w zamierzchłych czasach, przez co znowu wyszła sztywna rozmowa.

Był też taki drobny błąd logiczny, bohaterka stwierdza, że zadzwoni do, cytuję, rodzicielki, a zaraz w następnym zdaniu jest „Mieli dużo spraw...", ale to przeoczenie, tak tylko zwracam uwagę (taka moja praca).

Do tych trzech rozdziałów mam jeszcze jeden poważny zarzut - opisy przedmiotów, pomieszczeń, ubrań i czegokolwiek. Za dużo informacji, czytelnik może poczuć się zarzucany szczegółami, które, umówmy się, są mniej istotne. Myślę, że mało kogo obchodzi, że Marianna ma konkretny fason, kolor, wzorek czy co tam jeszcze z ciuchem powiązane. Tak samo kolacja z rodzicami - można trochę ograniczyć te opisy, nawet o kilka słów, bo „nakładanie puree brązową gałką na prostokątny talerz" to więcej informacji do przetworzenia niż po prostu „nakładanie puree na talerz". Owszem, wszystko trzeba w miarę dokładnie opisywać, ale zbytnia dokładność przytłacza, niekoniecznie czytelnik musi znać kolor każdej rzeczy, którą Marianna dotknie, to nie tak działa.

Czwarty i piąty rozdział to już miód na moje serduszko. Dostałam piękną i ciekawą rekompensatę za kulejący początek, autorka najwyraźniej się rozkręciła. I dobrze, bo dzięki temu wciągnęłam się w tę opowieść. Autentycznie. Tam już naprawdę nie szło się o nic przyczepić, a wszystko układało się w jedną, sensowną całość. Ba, nawet włączyłam się w komentowanie!

Podsumowując - co tak w kilku zdaniach myślę o „Partyturze uczuć"? Trochę jest do poprawy, ale finalnie opowiadanie mnie zaintrygowało i przyciągnęło do siebie na dłużej (zapisane w mojej prywatnej biblioteczce czeka na kolejne aktualizacje). Postaci wykreowane są w punkt, główna bohaterka jest normalną dziewczyną po traumie, która chce od nowa rozpocząć życie na nowo, a towarzyszą jej w tym wszelakie charaktery z (na ich sposób) naturalnymi zachowaniami. Fabuły jako-tako na razie nie jestem w stanie ocenić, bo to dopiero początek (pięć rozdziałów i prolog), ale widać, że się rozkręca, powoli wciąga i zachęca (tak rymem rzecze wieszcz). Warto dać mu szansę, autorka ma ogromny potencjał i pasję, którą przelewa na papier i pomimo tych potknięć, historia broni się. Naprawdę, ale to naprawdę, jak na początku recenzji wspomniałam, wróżę temu przyszłość.

selenehelder

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro