#7 - Impreza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Chyba nigdy wcześniej się tak nie denerwowałam przed czymkolwiek. Nawet do egzaminów gimnazjalnych podchodziłam z mniejszym zaangażowaniem. Nie wiedziałam, co założyć, jak się pomalować, czy na domówkach się tańczy i czy lepiej włożyć obcasy czy normalne buty? Czy w ogóle zostanę w butach? Może każą mi je zdjąć i zostawić w przedpokoju?

Najbardziej jednak chciałam zrobić na Adamie jak największe wrażenie, więc musiałam się postarać najlepiej jak mogłam.

Najgorzej wypadła moja rozmowa z rodzicami.

— Tato, mogę iść jutro na imprezę? — zapytałam, robiąc sobie herbatę do łóżka.

— Cóż to za impreza? — Wtrąciła się mama znad kubka.

— Mamy kilku członków koła teatralnego, którzy dopiero teraz postanowili dołączyć, no i Adam organizuje wieczorek. Wiesz, to, co zwykle robią takie nerdy jak my. Pewnie włączymy jakąś muzykę i będziemy objadać się chipsami.

— Mogłabyś się czasem bardziej zabawić, weź przykład z Antka.

Tyle byłoby z rozmowy z moją mamą. Ona, będąc w moim wieku, biegała na imprezę każdego wieczoru i niewiele czasu spędzała w domu. Przynajmniej takie historie opowiadała nam babcia z dziadkiem, kiedy przyjeżdżali na święta lub niekiedy w weekendy.

— To mogę iść?

— Oczywiście, córuś. — Tata zawsze miał więcej oleju w głowie od mamy. Ale mimo tego kochałam ich dwójkę tak samo. No, dobra, może tatę nieco bardziej, ale tak tylko odrobinkę.

Przechodząc przez całą sobotę obowiązków, około piątej się umyłam, potem ułożyłam włosy i zrobiłam delikatny, ale nadal ładny i przyciągający wzrok makijaż. Znaczy... Tak myślałam, ale kiedy zobaczyła mnie rodzicielka, zaciągnęła mnie do łazienki i zrobiła z moimi oczami coś, co wyglądało mega seksownie, ale jednocześnie zupełnie do mnie nie pasowało.

Zostawiłam jednak wszystko tak, jak było.

Męczarnie zaczęły się w momencie, w którym otworzyłam szafę. Była przepełniona koszulami, swetrami i najzwyklejszymi dżinsami. No, może gdybym naprawdę głęboko się zagrzebała, znalazłabym ze dwie spódniczki. Chciałam wyglądać naprawdę ładnie i z pazurem.

Koniec końców, wzorując się na mnóstwie zdjęć w Internecie, które przeglądałam razem z Hitlerem, siedząc na łóżku, włożyłam zwykłe, czarne rurki, białą koszulę i czerwony sweter. Wyjęłam kołnierzyk i od razu przypominałam jedną z tych super lasek. Taaa, tak naprawdę okłamywałam samą siebie.

Mimo wszystko wyglądałam naprawdę ładnie, a rozpuszczone włosy i kreski na powiekach sprawiły, że rzeczywiście wyglądałam jak kot.

Wygrzebałam z szuflady białe skarpetki i w momencie, kiedy je nasuwałam na stopy, zadzwonił dzwonek do drzwi. Wyświetlacz telefonu wskazywał dziewiętnastą osiem.

Przełknęłam ślinę, spakowałam do torebki gumkę do włosów, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak rozpuszczone kłaki dały mi się we znaki, po czym zbiegłam na dół.

Serafin opierał się o drzwi i rozmawiał z moim ojcem. Wyglądał naprawdę... Dobrze. Miał na sobie najzwyklejszą, białą koszulkę z nadrukiem miasta i dżinsowe, zwężane spodnie. Nie zapiął kurtki. Uśmiechał się delikatnie, odpowiadając na pytania taty. Kiedy zobaczył mnie zbiegającą po schodach, na ułamek sekundy otworzył usta, lecz zdążył je zamknąć, nim zareagowałam w jakikolwiek sposób.

— Cześć, Melciu — przywitał się, jak zwykle szelmowsko się uśmiechając.

— Cześć, cześć — odpowiedziałam, nakładając płaszcz.

— Masz bardzo miłych kolegów, Melanio — rzucił tata.

— Otaczam się tylko miłymi ludzi. — Czułam się głupio, mówiąc takie kłamstwa o Serafinie i to właśnie mojemu ojcu. — Na razie, tato.

— Baw się dobrze!

Zamknęłam drzwi i momentalnie przestałam się uśmiechać. Okłamywałam tatę, a Serafin bawił się w najlepsze. Już zaczął gładzić moje wystające spod czapki włosy.

Gdy tylko wsiedliśmy do auta, Serafin wbił wzrok w moją twarz.

— Wyglądasz jak kot — powiedział, a ja ściągnęłam brwi. — Zupełnie jak kot. Zrobiłaś to specjalnie, prawda?

— Ogarnij się. — Trzepnęłam go ręką w głowę, a ten syknął z bólu. — Nie wyglądam jak kot i wcale się o to nie starałam. To ty sobie to ubzdurałeś. A teraz jedź, nie idę na tę imprezę ze względu na ciebie.

— Szkoda.

Mimo niezadowolonej miny ruszył.

Nie odzywaliśmy się do siebie w trakcie podróży. Serafin tylko raz odebrał telefon i jakieś pięć minut rozmawiał z – najprawdopodobniej – organizatorem imprezy, powiadamiając go o tym, że już jest w drodze i wiezie „kocią dziewczynę". Nie spodobało mi się to określenie, ale nic nie powiedziałam.

Czułam się nieco dziwnie, kiedy prowadził mnie przez przycięty trawnik pod drzwi naprawdę pięknego i dużego domu. Aż poczułam się głupio, że chamsko wprosiłam się na cudzą domówkę. Zagryzłam wargę, kiedy Serafin zadzwonił dzwonkiem.

Otworzył nam blondwłosy chłopak. W przyćmionym świetle niedokładnie widziałam kolor jego oczu, ale mimo to miałam wrażenie, że są zielone. Miał ładnie wyregulowane brwi i zarysowaną szczękę oraz nos. Uśmiechał się lekko, trzymając w dłoni butelkę piwa.

— Dobry wieczór — przywitał się półprzytomnym głosem. — Tymon jestem. — Nachylił się i złożył mi pocałunek na policzku. — Miło mi, że wpadłaś.

— Melania. Mnie również jest miło.

Nie wiedziałam, jak mam się zachować w takiej sytuacji, więc po prostu uśmiechnęłam się najszczerzej jak potrafiłam.

Tymon wpuścił nas do środka. Serafin, który wydawał się nieco zdenerwowany, pomógł zdjąć mi płaszcz i powiesił go tak wysoko, że gdybym miała zdjąć go sama, z całą pewnością zginęłabym przygnieciona stertą zrzuconych ubrań. Chyba chciał się w ten sposób ubezpieczyć przed moją samotną ucieczką.

— Trzymaj się mnie, inaczej któryś zaciągnie cię do pokoju. Bynajmniej nie na rozmowę — wyszeptał mi do ucha Gliński, a potem popchnął do przodu, kładąc rękę na plecach.

— Serafin!

I tyle Serafina widziałam. Został popchnięty w wir ludzi, którym przybijał piątki. Ja powoli przechodziłam między gośćmi, przyglądając się wszystkiemu. Ludzie pili i podrygiwali w takt lecących z głośników muzyki. Wszędzie stały opróżnione puszki i butelki po piwie. Na stoliku w kuchni piętrzyły się miski z chrupkami i wszelkiej maści chipsami oraz kubeczki i napoje niealkoholowe.

Czułam się dziwnie. Ci wszyscy ludzie wydawali się znać, a ja błąkałam się jak samotna owieczka z zażenowaniem wymalowanym na twarzy.

— Mela? Co tu robisz w takim miejscu?

Odwróciłam się i zobaczyłam Adama. Adama, który z papierosem w ustach i nieułożonymi włosami nie wyglądał już tak idealnie. Śmierdziało od niego, a koszulkę miał ubrudzoną sosem pomidorowym.

— Bo wiesz, wzięłam sobie do serca twoje słowa i postanowiłam pogodzić się z Serafinem. — wyjaśniłam z uśmiechem. — No i zaprosił mnie na imprezę.

— No... Wyglądasz... Wow, nie powiem. Nie spodziewałem się, że drzemie w tobie taki... potencjał. — Widać było, że stara się o dobór jak najgrzeczniejszych i odpowiednich słów. — To... Napijesz się czegoś?

To był moment mojego największego zawahania w życiu. Nie piłam alkoholu, bo i nie miałam gdzie ani z kim. Chyba że liczyć bezalkoholowe piwo, które latem pozwalali nam pić rodzice w czasie sąsiedzkich spotkań pod chmurką przy grillu. Nie wiedziałam więc, jak zareaguję na najmniejszą jego dawkę, na ile powinnam sobie pozwolić, żeby pozostać przy zdrowych zmysłach ani jak wygląda sam proces upojenia alkoholowego.

— Możesz mi przynieść zimne piwo z lodówki? Nadal niebardzo ogarniam, co gdzie jest. — Uśmiechnęłam się lekko, a Adam dał się złapać na haczyk.

— Nie ma sprawy, poczekaj chwilę. — Puścił do mnie oczko i zniknął.

To będzie długi wieczór, pomyślałam, żałując, że jednak podoba mi się ktoś taki.


Pamiętajcie, że to tylko fikcja literacka. Nie należy powielać słabych tekstów na podryw Serafina oraz jego, jak i Melanii, zachowania.

Trzymajcie się ciepło!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro