Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pioseneczka u góry nawet pasuje, więc dodałam, możecie sobie włączyć. Oczywiście jeśli się Wam załaduje, bo wattpad ostatnio ma okres xD

Ja nie mogłam usnąć, jednak dla Cole'a i Jay'a nie stanowiło to problemu. Natłok informacji buzował w środku mojej głowy.

Jedyne, co chciałam wtedy zrobić, to wrócić się do swojego domu, by porozmawiać z mamą. Byłam pewna, że na pewno wiedziała o tajemniczej Andrei oraz okolicznościach jej śmierci. Tylko dlaczego mi nie powiedziała? Tak naprawdę pewnie wszyscy wiedzieli, a ja zostałam niedoinformowana - jak, zresztą, zawsze.

Postanowiłam się tym więcej nie przejmować. Porozmawiam z mamą, kiedy pokonamy Nadakhana i to wszystko się skończy. Zostały mi jeszcze dwa życzenia, to nie był koniec.

Spojrzałam na zegarek. Wpół do jedenastej, pora budzić chłopców.

Cole wstał po pierwszym potrząśnięciu jego ramionami, ale z Jay'em było więcej problemów. To wszystko zdecydowanie go wykończyło. Gdy wreszcie się obudził, na jego twarzy widać było wyraźną chęć zabicia samego siebie.

- Spokojnie, Jay, bracie. Idziemy po Nyę i resztę. Wszystko się dobrze skończy. I to jeszcze dziś. - Cole pomógł mu wstać, jednocześnie próbując go pocieszyć.

- Jest dobrze. Jestem ninją. Ninja się nie poddają, prawda? Głupie pytanie. Oczywiście, że się nie poddajemy.

Byłam zadowolona, widząc poprawę u Jay'a.

Wyciągnęłam z kieszeni pogniecione zdjęcie, na którym widniał Kai. Był uśmiechnięty i pełen życia. Chciałam, żeby został taki na zawsze, jednak najpierw musiałam go uratować.

Odgoniłam łzy cisnące mi się do oczu i bez słowa schowałam zdjęcie.

- Pora sprać kilka pirackich tyłków. - Założyłam kaptur na głowę, a Jay i Cole poszli za mną w ślad.

~~~

- Czy widzieli mnie?

- Nie. Idź przodem, cholero mała.

- Ciszej, Jay. I nie nazywaj mnie tak.

Podczas gdy czarny i niebieski ninja się kłócili, ja zastanawiałam się co zrobić z mieczem, który cudem ukradliśmy Nadakhanowi. Przez jakąś godzinę ścigali nas piraci, ale znaleźliśmy schornienie na jednej z podniebnych wysepek.

- A może by tak... dźgnąć? - zastanawiałam się na głos.

- Dźgnąć? - Ożywił się Cole, który do tej pory próbował podglądać Nadakhana, bo ten robił coś podejrzanego na innej wysepce.

- Tak. Dajmy na to, Jay'a. Dźgnęłabym go w brzuch.

- Nie będziesz mnie dźgać! Ja muszę przeżyć! Ja będę żyć! - Niebieski ninja zaczął się szamotać.

- Uspokój się, tchórzofretko. Już wyjaśniam. Nadakhan nie używa tego miecza jako broni, tak? Jest to jakiś tam magiczny artefakt. Wchłonął naszych przyjaciół. Może jeśli użyje się tego miecza tak, jak inne miecze, to coś by się stało?

- Tak. Jeśli go dźgniesz - powiedział Cole - to on wykrwawi się na śmierć. Chociaż tyle. Możesz dźgać. Będzie spokój.

- Nie ufacie mi?

- Aktualnie nie, bo gadasz jak nawiedzona - stwierdził Jay.

Zaczęłam wątpić w swoje przekonania. A jeśli miecz faktycznie zabiłby niebieskiego ninja po dźgnięciu? A może wchłonąłby go tak, jak innych?

- Skoro tak... - Wzięłam magiczny miecz za rękojeść i przyłożyłam go sobie do brzucha.

- Matko moja, Stutter, co ty najlepszego wyrabiasz?!

- Odłóż ten miecz, Charlotte. Dla dobra własnego i innych!

Nie posłuchałam ich. Po prostu wbiłam sobie ten przeklęty miecz w brzuch.

I stało się coś niezwykłego. Nagle zaczęłam lewitować w jakiejś dziwnej...

Pustce?

Było zimno, cholernie zimno. I ledwo mogłam oddychać. Dookoła nie było nic poza jakimiś białymi kropkami.

I nagle zauważyłam unoszące się ciało senseia Wu.

Starałam się jakoś do niego podlecieć, ale nie było to łatwe. Po wielu wysiłkach, w końcu udało mi się do niego zbliżyć. Miał zamknięte oczy. Miałam nadzieję, że po prostu jest nieprzytomny, a nie martwy.

Cóż, nadzieja matką głupich.

Pomyślałam, że skoro Wu tu jest, to inni pewnie też.

I faktycznie tak było. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam Lloyda, Misako, Zane'a i Kaia.

Chwyciłam Wu za nogę i "podleciałam" do reszty, zgarniając ich ze sobą po kolei. Gdy wreszcie dostałam się do Zane'a, zauważyłam otwór. Stwierdziłam, że właśnie tam muszę się dostać. Jeszcze tylko Kai i uratuję wszystkich.

Zimno i mała ilość powietrza coraz bardziej dawały o sobie znać. Nie mogłam ich wszystkich dalej sama ciągnąć.

Otwór zaczął się zamykać. Miałam coraz mniej czasu.

Postanowiłam obudzić Lloyda, żeby mi pomógł. Na szczęście, blondyn szybko się obudził, a jego początkowy szok nie trwał długo. Rozeznał się w sytuacji i wziął ode mnie senseia i Zane'a, a ja - mając ze sobą tylko Misako - mogłam spokojnie dolecieć do Kaia.

Lloyd sprawnie przedostał siebie i resztę przez otwór, a ja wciąż zmagałam się z zimnem, brakiem powietrza i zmęczeniem. Jednak otwór się zamykał, a ja musiłam nas uratować.

Zamknęłam oczy, bojąc się tego, co zaraz będzie. Przyspieszyłam ruchy rąk oraz nóg.

Z otworu została mała dziurka, przez którą mogła przedostać się jedna osoba. Przecisnęłam najpierw Kaia, a tuż po nim Misako.

Westchnęłam z ulgą. Moja kolej.

Już miałam przejść przez otwór, ale zamknął się on tuż przed moją twarzą.

~~~~

Rozdział miał być dłuższy, ale wtedy nie byłoby tego epickiego polsatu, który zresztą nie był planowany - wymyśliłam go w trakcie pisania. Początkowo to Jay miał wszystkich uratować i w tym rozdziale miał się zakończyć wątek z Nadakhanem, ale niee, czarna tęczynka zawsze musi mieć "lepszy" pomysł.

Pozdrawiam najbardziej niecierpliwą osobę na świecie. Tak, bizon69, do Ciebie mówię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro