0. Ten, w którym dorosłość nie świadczy o dojrzałości.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Zmrużyłam oczy, walcząc z chęcią płaczu. Wpatrywałam się w starszą siostrę i zastanawiałam się, jakim cudem mogłyśmy być jednocześnie tak podobne i tak różne. Cisza, która trwała w pomieszczeniu, boleśnie narastała pomiędzy nami.

    Nie chciałam się odzywać, ponieważ było to jednoznaczne z rozpoczęciem kolejnej kłótni. 

    Nie miałam jeszcze osiemnastu lat, ale czekała mnie jedna z trudniejszych życiowych decyzji. Studia, ich kierunek oraz wybór uczelni. Właściwie, jeśli miałam być szczerą, doskonale wiedziałam czego chciałam. Bałam się tylko powiedzieć o tym na głos.

    Nasi rodzice zginęli, gdy byłam małą dziewczynką, więc ledwo ich pamiętałam, a opiekę nad nami przejął ojciec taty. 

    Dziadek Pablo miał swoje zasady i starał się, by każdy dostosowywał się do jego wizji świata. Jennifer nie dostrzegała w tym niczego złego, tak długo, jak miała dostęp do majątku, którym dysponował senior rodu Ortega. To tylko ja ciągle miałam jakieś ale. Przerażała mnie myśl braku całkowitej kontroli nad własnym życiem, nawet najmniejszą jego częścią.

    Jęknęłam cicho, powstrzymując się od wywrócenia oczami i potarłam dłońmi ramiona, pokonując odległość, która dzieliła mnie od przeszklonej ściany,  składającej się z ogromnych okien. 

    Wpatrywałam się w oświetlone miasto, uśmiechając się pod nosem. Miami lokowało się na trzecim miejscu, jeśli chodziło o ranking, na „najbardziej imponującą panoramę” w Stanach Zjednoczonych. Nie dziwiłam się temu. Dookoła znajdowało się kilka  naprawdę wysokich drapaczy chmur, zasłaniając widok na resztę miasta. Dłuższy moment gapiłam się na Four Seasons, przypominając sobie, że lubiłam zatrzymywać się w tym hotelu. Widok, który rozciągał się z jego okien na ocean Atlantycki wprawiał w zachwyt.

    — Mia? — Ton głosu Jenny nieco mnie zaniepokoił. 

    Mówiła do mnie tak, jakbym nadal była małą, zlęknioną dziewczynką, która budziła się w nocy z krzykiem. 

    Spojrzałam na nią poprzez ramię i posłałam słaby uśmiech w jej kierunku.

    Podeszła do mnie, a jej jasne, farbowane włosy falowały dookoła jej ładnej twarzy z każdym kolejnym krokiem. Oczy miała mocno podkreślone za pomocą czarnej kreski i sporej ilości tuszu. Wyglądała zadziornie, ale jednocześnie kobieco. Właśnie z kobiecością zawsze mi się kojarzyła. Kochała elegancję i szyk.

    — Nie chcę takiego życia. Nie chcę być lalką, której inni mówią, co ma robić — mruknęłam pod nosem, wiedząc, że siostra i tak usłyszy wszystko.

    Przeniosłam spojrzenie na widok za oknem i potarłam palcami skronie. Bolała mnie głowa, czułam się okropnie. Było naprawdę późno, dochodziła już północ, a ja powinnam myśleć o teście z trygonometrii, który mnie czekał kolejnego dnia. 

    Miałam świadomość, że Jennifer wcale mnie nie zrozumie. Nie przeszkadzało jej życie, które wiodła. Studiowała tylko po to, by móc powiedzieć, że to zrobiła. Zakochała się i zaręczyła z człowiekiem, który pasował dziadkowi. 

    I najwyraźniej była szczęśliwa.

    — Jesteś zmęczona. To normalne, że po wakacjach, ciężko przyzwyczaić się do zmiany i nauki, ale za kilka dni wszystko wróci do normy — zawyrokowała, zaciskając dłonie na moich ramionach. Przy okazji oparła brodę na moim ramieniu, przytulając mnie. — Powinnaś spać. Właściwie powinnaś być już w internacie od kilku godzin, ale nieważne. Idź się połóż, jutro kierowca podrzuci cię do szkoły. Odpocznij — poleciła.

    Zazwyczaj tak kończyły się nasze rozmowy. Nie byłam pewna, czy tylko udawała, że mnie nie rozumie, by uniknąć kłótni, czy faktycznie nie widziała problemu.

    Zamrugałam gwałtownie powiekami, walcząc z chęcią płaczu i posłusznie pokiwałam głową. 

    Temat mojego niezadowolenia właściwie nie powinien istnieć. 

    — Masz rację. Pójdę spać, dobranoc. — Oswobodziłam się z jej uścisku i skierowałam do pokoju, w którym zazwyczaj spałam, gdy znajdowałam się w mieszkaniu siostry. — Nie przyjadę na kolejny weekend do domu. Musimy zrobić casting na cheerleaderki, ponieważ kilka dziewczyn skończyło szkołę. Śpij dobrze, Jen — dodałam.

    Nie kłamałam. Chociaż musiałam przyznać, że nie wiedziałam, czy istniało miejsce, w którym czułabym się lepiej, niż w internacie. Wprawdzie każdy tam znał mnie z powodu nazwiska i pokrewieństwa z Pablo Ortegą, ale byłabym hipokrytką, gdybym twierdziła, że nie lubiłam władzy i popularności. 

    Momentami tęskniłam za anonimowością, ale takie chwile mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Dosłownie. Tak długo, jak znikałam w świecie Edison Private School, nie musiałam przejmować się niczym. Zasłaniałam się nauką, gdy dziadek oczekiwał, bym pojawiła się na jakimś ważnym wydarzeniu i nie musiałam się z tego tłumaczyć. Lubiłam korzystać z tej opcji.

    Pablo Ortega doceniał to, że należałam do grona najlepszych uczniów. Właściwie, oczekiwał tego ode mnie. Od samego początku wychowywano mnie tak, bym szła prosto na szczyt. Zawsze i wszędzie...

    Kolejny tydzień minął w zatrważająco szybkim tempie. Nim się obejrzałam był już piątkowy wieczór.

    — Amelio, skończyłaś już swój esej? — zapytała Olivia, zmuszając mnie tym samym, bym na nią spojrzała.

    Przestałam stukać w klawiaturę palcami i uśmiechnęłam się do niej lekko, nieco pobłażliwie. Wypracowanie, które miało gwarantować mi miejsce na uniwersytecie, już dawno leżało w folderze z ukończonymi plikami. Właściwie, mogłam napisać je jakkolwiek, ponieważ dziadek postarał się o to, by przyjęli mnie do Columbii. 

    Studiował tam on, jego ojciec, dziadek, a nawet mój tata. Nie mogłam zapomnieć o Jennifer, która również kontynuowała rodzinną tradycję. 

    Potrzeba podejmowania samodzielnych decyzji w ostatnim czasie spędzała mi sen z powiek. Wiedziałam, że nadchodził moment, w którym moje życie miało zmienić się bezpowrotnie. W przeciwnym razie nie mogłabym bez żalu spoglądać w lustro. Zatraciłabym siebie.

    Nie zamierzałam wylądować na wyżej wspomnianej uczelni, ale przyłożyłam się do tego, by moje podanie było dobre. Włożyłam w to sporo wysiłku i według pani Kepner, która służyła pomocą wszystkim uczniom, mój esej był odpowiedni. Spodobał się jej. 

    — Oczywiście — przytaknęłam. 

    Miałam inne plany, aplikowałam również na zagraniczne uczelnie i liczyłam na to, że któraś z nich mnie przyjmie. Chciałam się uwolnić, spróbować nowego życia i zobaczyć, czy naprawdę byłam tak zdolna i dobra, czy wszystko wynikało z tego, że Pablo Ortega należał do wyjątkowo wpływowych osób w tym mieście, a nawet i kraju. 

    Dlatego University of Cambridge znajdował się na pierwszym miejscu, jeśli chodziło o uczelnię, na której planowałam wylądować. Nie przyznawałam się do tego. Obawiałam się rozmowy z bliskimi, ale zamierzałam martwić się tym dopiero w momencie, gdy się dostanę. 

    Wolałam nie rozpoczynać wojny bez powodu. 

    — Masz wolny wieczór? Może pomyślimy nad nowym układem...

    — Nie — przerwałam jej szybko, gestem dłoni nakazując, by zamilkła. — Mam już plany. Świetnie, że pytasz. Musisz mnie kryć, zamierzam wyjść — dodałam, uśmiechając się do niej przesłodko.

    Zazwyczaj wymykałyśmy się większą grupą albo chociaż razem, ale wtedy potrzebowałam samotności. Nie chciałam przy sobie nikogo, kto by mnie znał. Dociekał, co tak naprawdę mnie dręczy. Spodziewałam się zresztą, że niewiele osób, które znałam, zrozumie moją decyzję. 

    Wiedziałam, że powinnam skupić się na drużynie, ponieważ zostałam wybrana na nową kapitan, ale nie potrafiłam. Musiałam uciec, wyrwać się, chociaż na krótki moment.

    — Umawiasz się z kimś, a ja o tym nie wiem? — pisnęła z podekscytowaniem, pospiesznie pokonując odległość, która dzieliła ją od mojego łóżka i wskoczyła obok mnie, łapiąc mnie z entuzjazmem za rękę. — Kto to? Jest starszy? Chodzi z nami do szkoły? Znam go? — dopytywała, nie potrafiąc ukryć swojej ekscytacji.

    Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową. To były właśnie główne zmartwienia dziewczyn w mojej szkole. Chłopcy, zakupy, nowe układy taneczne. Nie chciałam jej okłamywać, ale wiedziałam, że jeśli uwierzy w to kłamstwo, chętniej mi pomoże złamać szkolny regulamin. Wychodzić mogliśmy tylko dzięki przepustkom, które załatwiali nasi prawni opiekunowie, bądź upoważnione do tego osoby. 

    — Nikt, o kim powinnam ci mówić, ale jeśli wypali, chętnie opowiem, dobrze? — odpowiedziałam dyplomatycznie, posyłając przesłodki uśmiech w jej kierunku, chcąc by się zgodziła.

    Dosłownie chwilę wpatrywałam się w jej zielone, błyszczące radośnie oczy, domyślając się, że wyrazi zgodę. 

    — No... niech ci będzie — zgodziła się, robiąc dziwną, pełną zawodu minę.

    Uścisnęłam ją na krótki moment, po czym wstałam z łóżka, kierując się do własnej szafy. 

    — Jesteś najlepsza, serio. I jakby coś, przekaż Xiomarze, że również ma mnie kryć — powiedziałam, przypominając sobie o tym, że druga z moich współlokatorek też musiała zostać wtajemniczona we wszystko. 

    — Co ubierzesz? — spytała, ignorując moje wcześniejsze słowa.

    Miałam pewność, że Olivia doskonale wiedziała, co powinna zrobić. Znałyśmy się od kilku lat i mogłyśmy na sobie polegać. Podobnie zresztą było z Xiomarą. Tworzyłyśmy zgrane trio. Ich ojcowie znali się z moim dziadkiem, więc łatwiej było nam się zaprzyjaźnić. Właściwie, nie miałyśmy innego wyjścia, spędzałyśmy ze sobą mnóstwo czasu już od najmłodszych lat. 

    — To tylko spacer, nie mogę się przesadnie stroić — odparłam, przesuwając drzwi, by odnaleźć odpowiednie ubranie.

    Zdecydowałam się na ciemne rurki i bordowy, koronkowy top. 

    — Żeby nie pomyślał, że ci zależy. Prawidłowo. — Pokiwała głową, śmiejąc się. Mrugnęła do mnie i wyłożyła się na łóżku, przenosząc swój wzrok na jasny sufit. — Weź tę luźną katanę, będzie fajnie wyglądać — doradziła. 

    — Taki miałam plan, idę pod prysznic — oświadczyłam, znikając za drzwiami łazienki.

    Wzięłam szybki prysznic, wcześniej spinając włosy, by ich nie zmoczyć. Ubrałam się, nałożyłam na twarz krem cc i to był cały makijaż, na który się zdecydowałam. Na całe szczęście moja kosmetyczka była cudotwórczynią i nie potrzebowałam nic więcej. Hennę rzęs i brwi robiłam raz w miesiącu i taki efekt mnie zadowalał. 

    Spięłam włosy, a właściwie ich część na czubku głowy, robiąc prowizorycznego koka, a resztę zostawiłam rozpuszczoną. 

    Spojrzałam na swoje odbicie, uśmiechając się sama do siebie. Chciałam uciec, ale nie było miejsca, do którego mogłabym się udać. Jęknęłam cicho, przełykając  ślinę. 

    Wróciłam do pokoju, gdzie Olivia wróciła na swoje łóżko i zajęła się nauką. Wnioskowałam to po tym, że na kolanach trzymała laptopa i uparcie wpatrywała się w ekran. 

    Słysząc moje kroki, uniosła znad niego głowę i uśmiechnęła się radośnie.

    — Wyglądasz pięknie — skomentowała, poruszając sugestywnie brwiami. 

    — Dziękuję — odpowiedziałam automatycznie, wyciągając z szafy kurtkę i czarną czapeczkę z daszkiem. Spakowałam rzeczy do torebki i spojrzałam na Olivię, czekając, aż się ruszy.

    Złapałam za klamkę, chcąc otworzyć drzwi, ale w tym samym momencie Xiomara weszła do pokoju, więc mnie nimi uderzyła.

    Odskoczyłam, ale nie zdążyłam zrobić tego na czas i poczułam ból na czole. Pomasowałam to miejsce, krzywiąc się.

    — Amelia? — pisnęła z przejęciem Xio, obejmując dłońmi moje ramiona, uważnie się we mnie wpatrując. — Nic ci nie jest?

    Uśmiechnęłam się do niej, wiedząc, że nie zrobiła tego specjalnie, choć pytanie było głupie samo w sobie. W końcu oberwałam drzwiami. Nie miałam do niej żalu. Liczyłam jednak na to, że nie będę miała pamiątki po tym zdarzeniu.

    — W porządku, jest okej — zapewniłam, odsuwając się nieco, chcąc oswobodzić się z jej uścisku. 

    — Wybieracie się gdzieś beze mnie? — spytała, wpatrując się we mnie.

    Najpewniej zauważyła, że Olivia stała tuż za mną, gotowa ruszyć dalej.

    — Ja się wybieram — odparłam szczerze, wygrzebując telefon z kieszeni, by włączyć aparat i zobaczyć szkody, jakie wyrządziła mi Xiomara.

    Niewielkie zaczerwienienie nie było zbytnio widoczne. 

    — Adam cię gdzieś porywa? — Uśmiechnęła się szeroko, z zadowoleniem.

    Mina mi zrzedła. Nie chciałam myśleć o człowieku, który samozwańczo określał się mianem mojego partnera. 

    Jego ojciec robił interesy z moim dziadkiem. Znali się, lubili i tylko dlatego poznałam Adama. Według nich, połączenie majątków byłoby odpowiednim krokiem, a właściwie kartą gwarancyjną dla fuzji, którą planowali.

    Powstrzymałam się od jęku i poprawiłam włosy niedbałym gestem. 

    — Nie, Mia kogoś poznała, ma romans! — wtrąciła Olivia, ciesząc się.

    Nie komentowałam tego. Obydwie wierzyły w to, że z Adamem łączyła mnie wielka miłość, dlatego też nie rozumiałam entuzjazmu, który okazywała. 

    — Nie mam romansu, ponieważ Adam...

    — Tak, tak, wiemy, Adama i ciebie nic nie łączy — przerwała mi Xio, uśmiechając się złośliwie.

    Słyszały mnie, ale ewidentnie mnie nie słuchały. Wywróciłam teatralnie oczami i wyminęłam blondynkę. 

    Xiomara miała na sobie dość kusy zestaw ubrań, który świadczył o tym, że i ona się gdzieś wybierała. Nie pytałam jednak o to. Nie interesowało mnie to.

    — Olivio, chodź, nie mam czasu, musimy to załatwić szybko — ponagliłam przyjaciółkę, wykonując charakterystyczny gest głową.

    Potrzebowałam świeżego powietrza, natychmiast.

    — Też wychodzę, wezmę tylko rzeczy i wyjdę z wami — oświadczyła Xiomara, wykonując kolejne czynności w ekspresowym tempie...

    Wyjście z budynku wcale nie było łatwe. Wszędzie znajdowały się kamery, a i ochrona pilnowała wejścia. Przejść można było tylko z przepustką. Dlatego wykorzystywałyśmy zazwyczaj fakt, że jeden z ochroniarzy był dość młody i lubił być adorowany przez uczennice...

    Piętnaście minut później znalazłam się na zewnątrz, pożegnałam Xiomarę i wsiadłam do taksówki, którą zamówiła mi Olivia, gdy ja się myłam. 

    Nagle, właściwie, zaraz po tym, jak kierowca zapytał o cel podróży, uzmysłowiłam sobie, że mam ochotę wybrać się na plażę. 

    Tak też zrobiłam, chociaż w samochodzie spędziłam nieco więcej czasu, niż zakładałam.

    Piątkowy wieczór oznaczał korki, zawsze. 

    Nie chciałam wylądować jednak w miejscu, gdzie znajdowało się mnóstwo ludzi, którzy łaknęli wrażeń, bądź po prostu imprezowali. Dlatego skierowałam się do jednego z pobliskich sklepów z zamiarem kupienia alkoholu.

    Fałszywy dowód zawsze się przydawał, a moje szczęście pozwalało mi na używanie go bez żadnych konsekwencji. Opłacało się wydać na niego kilka tysięcy dolarów, ponieważ nikt jeszcze nie zauważył, że był podrobiony. 

    Przemierzałam kolejne alejki, szukając wzrokiem alkoholu. Nie powinnam przesadzać, ale piwo mogłam wypić. W końcu je odnalazłam. Wybrałam to o smaku mango, wzięłam czteropak i skierowałam się do kasy.

    — Mógłbym zobaczyć twój dowód? — zapytał kasjer, unosząc jedną ze swoich brwi.

    Zmusił mnie tym samym, bym poświęciła mu nieco więcej uwagi, niż początkowo zamierzałam. Zlustrowałam go wzrokiem. Zazwyczaj mężczyźni bez problemu sprzedawali mi alkohol.

    — Oczywiście — odpowiedziałam automatycznie, grzebiąc w torebce, by odnaleźć portfel.

    I właśnie wtedy pojawiły się schody, ponieważ nie odnalazłam fałszywego dokumentu, który miał świadczyć o mojej pełnoletniości. Zmarszczyłam z niezadowoleniem nos i spojrzałam na mężczyznę.

    Był ode mnie starszy może jakieś pięć, sześć lat. Uśmiechnęłam się więc najpiękniej, jak tylko umiałam i zatrzepotałam rzęsami, licząc na to, że mój urok osobisty przekona go do zapomnienia o żądaniu dowodu.

    — Chyba jednak go zapomniałam — powiedziałam, rozkładając bezradnie dłonie.

    — Chyba jednak nie wypijesz tego piwa — odparł natychmiast. Uśmiechnął się, pokazując nieco krzywe, białe zęby. — Wróć z dowodem.

    — To nawet nie alkohol, wręcz sok! — mruknęłam z niezadowoleniem, rezygnując z prób kokietowania go.

    — Sok ci sprzedam, alkoholu nie — oznajmił pewnie, kategorycznie, nie odpuszczając.

    Idiota!

    Zdenerwował mnie, chociaż musiałam przyznać, że sama byłam sobie winna. Jęknęłam cicho, zacisnęłam usta w cienką linię i wzięłam piwa, chcąc odłożyć je na miejsce.

    Przynajmniej taki był początkowy zamiar, dopóki nie zauważyłam w sklepie kolejnego mężczyzny.

    Nie byle jakiego. Ponad sto osiemdziesiąt centymetrów czystego seksu. Nie mogłam inaczej go określić. 

    Adonis. Bóg seksu. Powód do grzechu.

    Ciemnobrązowe włosy miał krótko przycięte po bokach, z dłuższą górą, która zdradzała tendencję do kręcenia się i czarne, przenikliwe spojrzenie oczu, otoczonych wachlarzem długich rzęs. Pierwszą moją myślą było to, że mu ich zazdrościłam i byłam pewna, że każda inna kobieta również.

    Wyglądał, jakby używał zalotki, dosłownie. 

    Rozchyliłam usta, ale po sekundzie się opamiętałam i zagryzłam dolną wargę do wewnątrz, mrugając.

    Serce zaczęło mi bić nieco szybciej, a ja zupełnie zapomniałam, że miałam go o coś zapytać, dlatego stanęłam mu na drodze.

    — Urwisie? — Usłyszałam, więc potarłam palcami dolną wargę, chcąc się skupić.

    Mówił coś do mnie, ale byłam zbyt zajęta podziwianiem jego aparycji, by to zanotować.

    Ledwo zdołałam zarejestrować fakt, że zbliżył się do mnie, naruszając moją przestrzeń osobistą. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ w moje nozdrza uderzył odurzający, piżmowy, męski zapach. 

    — Tak? — spytałam głupio, nie odnajdując żadnych, bardziej właściwych słów.

    — Pytałem, czy czegoś potrzebujesz? — wyjaśnił, uśmiechając się.

    I kiedy się tak do mnie uśmiechał, miałam w głowie jedynie psoty i kłopoty. I złamane serca. Tak sądziłam i taka myśl we mnie uderzyła.

    — Zapomniałam dowodu. Mógłbyś kupić mi piwo? — zapytałam, odzyskując panowanie nad własnym ciałem.

    Mógł wyglądać jak grecki bóg, ale przecież był tylko facetem. Nie mogłam tracić rozumu z tak błahego powodu.

    — Urwisie, na pewno masz dwadzieścia jeden lat? — Uniósł sceptycznie jedną z brwi, a ja w ramach odpowiedzi wzruszyłam lekko ramionami, uśmiechając się do niego najsłodziej, jak tylko potrafiłam, licząc, że spełni moją prośbę.

    Nie miałam właściwie nic do stracenia.




Cześć!
Oto początek, czekam na Wasze opinie. Nie będę się rozpisywać. Nie wiem kiedy ruszę z publikacją, ale obiecuję dodawać chociaż rozdział na dwa tygodnie.
Tulę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro