6.2 Ten, w którym poznajemy Halinę.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Otworzyłam nieco szerzej oczy, nie kryjąc zaskoczenia. Wpatrywałam się w kobietę, która siedziała za biurkiem i nie byłam pewna, czy faktycznie dobrze ją zrozumiałam. Wprawdzie angielski nie był jej ojczystym językiem, ale posługiwała się nim naprawdę dobrze. Jej akcent — typowy dla obcokrajowców — mi się spodobał. Cihangir się go praktycznie pozbył, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie podczas trwania tych kilku krótkich rozmów. 

    Halina Anetakis wzbudzała we mnie pewną nieśmiałość. Zdecydowanie nie wyglądała na swój wiek i byłam gotowa wierzyć w to, że prasa nie znała jej prawdziwej daty urodzenia. Patrząc na nią, ciężko było uwierzyć w to, że dobiegała sześćdziesiątki. Prezentowała się znakomicie, a jej twarz zdobił delikatny makijaż, który podkreślał atuty urody. Ciemne, symetryczne brwi, które najpewniej były dziełem dobrej kosmetyczki i subtelnie przedłużone i zagęszczone rzęsy metodą objętościową, ale bez przesady. Włosy nosiła krótkie, proste, ledwo sięgały jej do ramion i posiadały ten sam kolor, co jej bratanka — ciemnej czekolady. 

    Niewątpliwie należała do piękności. Nie mogłam jej tego odmówić. Mimo to naprawdę nie wierzyłam w to, co usłyszałam dosłownie przed chwilą. 

    Powinnam zacząć od początku, wiem. W tym gabinecie znalazłam się przypadkiem, gdy starałam umówić na spotkanie z Cihangirem.

    Halina — jego ciotka — przechodząc obok, usłyszała moją rozmowę z recepcjonistką i zaprosiła mnie do siebie. Początkowo zakładałam, że chciała mi podziękować, ponieważ bratanek powiedział jej, co zrobiłam. Nie mogłam się jednak bardziej pomylić.

    — Przepraszam, ale czy pani mi właśnie powiedziała, że jestem za ładna? — zapytałam, akcentując ostatnie słowo.

    Naprawdę ciężko było mi w to uwierzyć, zwłaszcza że sama była kobietą i liczyłam na to, że wspierała naszą płeć. Nie potrafiłam pojąć, że odrzucała moją propozycję z powodu mojej urody. 

    Całe życie słuchałam, że ładniejsze kobiety mają zdecydowanie łatwiej i w tamtym momencie dotarło do mnie, że to jednak był stek bzdur, jeśli chodziło o współpracę z inną przedstawicielką płci pięknej. 

    — Tak. Mój bratanek musi się skupić na pracy, a ja z natury nie ufam pięknotkom. Lubicie szukać bogatych mężów — wyjaśniła, uśmiechając się kpiąco. — Nie mogę ci na to pozwolić — dodała, wzruszając z pozoru obojętnie swoimi ramionami. — I nie oszukujmy się, Mio. Masz zbyt wysokie kwalifikacje, by chcieć zostać asystentką.

    Zamrugałam pospiesznie, walcząc ze złością, która zalewała moje ciało. Liczenie do dziesięciu na niewiele się zdało, właściwie nawet do miliona, by nie pomogło. 

    Podniosłam się z miejsca i uśmiechnęłam. Włożyłam w ten gest sporo wysiłku, ale miałam świadomość, że pozostał sztuczny. Uprzejmy do bólu, ale miałam w tym wprawę. Od najmłodszych lat się tego uczyłam — pozostawania grzeczną, gdy w środku kipiałam ze złości.

    — Nie będę marnować zatem pani czasu — oznajmiłam chłodno, odrzucając włosy w tył. Zabrałam torebkę i rzuciłam jej ostatnie spojrzenie. — Do widzenia.

    Nie spodziewałam się czegoś takiego, naprawdę. Co więcej, wiedziałam, że jeśli przyznałabym się, że jestem wnuczką Pablo Ortegi, ta rozmowa przebiegłaby zupełnie inaczej. To zabolało. Po raz kolejny życie pokazało mi, że sprawiedliwość nie istniała. Jako bogata dziedziczka zostałabym potraktowana znacznie lepiej. Nie było to miłe odkrycie. Po Halinie Anetakis spodziewałam się dużo więcej. Zawiodłam się.

    Opuściłam jej gabinet. Nowoczesny i chłodny na równi z nią. Rozejrzałam się dookoła, bez trudu dostrzegając Miguela, opierającego się o jedną z przeszklonych ścian. Skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej i czekał.

    Zauważył mnie od razu. Wyprostował się i zmarszczył brwi, dostrzegając moją pełną niezadowolenia minę. Ciężko było mi ją ukryć, gdy jedyne czego chciałam to kopnąć w ogromną donicę, którą minęłam. Żal mi jednak było kwiatka, który został w niej posadzony. 

    — Coś się stało? — zapytał, mrużąc lekko oczy.

    Potrząsnęłam głową w ramach zaprzeczenia i zacisnęłam mocniej palce na torebce. Tak mocno, że moje opuszki zbielały. Musiałam się uspokoić. Nie sądziłam, że rozmowa z ciotką Cihangira wyprowadzi mnie z równowagi, aż tak bardzo. 

    — Nic. Chodźmy stąd — wymamrotałam i niedbale, ponownie, poprawiłam włosy. 

    Miałam ochotę wrzeszczeć, rzucić czymś albo tupać nogami, ale wiedziałam, że żadne z tych zachowań nie wchodziły w rachubę. Byłam dorosła i właśnie tak powinnam się zachowywać, odpowiedzialnie. I ze spokojem, chociaż się we mnie gotowało.

    Miguel złapał moje ramię, przesuwając wzdłuż niego swoje palce, aż dotarł do nadgarstka, zmuszając mnie tym samym do zatrzymania.

    Uniosłam walecznie brodę, mierząc go spojrzeniem. 

    — Czy ta kobieta sprawiła ci przykrość? — dopytywał, bezbłędnie odczytując moją reakcję.

    Zamrugałam pospiesznie, walcząc z chęcią płaczu. Gdyby nie pytał, szybciej bym się uspokoiła. Przez myślenie o tym, czułam się coraz gorzej.

    — Nie. Po prostu stąd wyjdźmy, proszę — powiedziałam z naciskiem, mając nadzieję, że tym sposobem wygram i on sobie odpuści. 

    Nie zamierzałam pozostać w tym miejscu nawet minuty dłużej, niż to było konieczne. Najwyraźniej cała rodzina Anetakisów była taka sama. Wprawdzie nie znałam ich zbyt dobrze, ale zdążyłam wyrobić sobie niepochlebną opinię. Piękny wygląd nie szedł w parze z wnętrzem. Niestety.

    — Mia — wypowiedział moje imię trochę ostrzegawczo.

    Zupełnie tak, jakby chciał mi dać znać, że był gotowy ruszyć do ataku, jeśli tylko istniała taka potrzeba. Uśmiechnęłam się do niego, nie potrafiąc zapanować nad tym odruchem. Zachowywał się momentami niczym rycerz, który w każdym momencie mógł ruszyć na ratunek swojej księżniczce. Rozbawił mnie. 

    Kciukiem i palcem wskazującym, złapał mnie za brodę, zmuszając tym samym, bym ponownie na niego spojrzała. Nie protestowałam.

    — Miguel, w porządku, naprawdę — zapewniłam.

    I nie kłamałam. Wprawdzie byłam wściekła do granic możliwości, ale nie chciałam robić niepotrzebnych awantur. Nie przedstawiłam się, ale wiedziałam, że ściany miały uszy. I nie mogłam pozwolić sobie na niepotrzebny rozgłos. 

    Wnuczka Pablo Ortegi miała dobre maniery we krwi, a zasady etykiety piła już z mlekiem matki. Musiałam o tym pamiętać.

    Cofnął swoją dłoń i pokiwał głową, odpuszczając. Uśmiechnęłam się, gotowa odejść, gdy usłyszałam chrząknięcie. Przekręciłam głowę i napotkałam ciemne spojrzenie oczu Haliny. Ich barwa przypominała tęczówki Cihangira. Byli do siebie podobni. 

    — Mio, możemy zamienić ze sobą słówko? — zaproponowała, przenosząc swoją uwagę na Miguela.

    Nie zaskoczyła mnie tym. Wchodząc do biura, zdążyłam już zauważyć, że Miguel wzbudzał zainteresowanie wszystkich kobiet, które nas mijały. Na nim nie robiło to wrażenia. Pozostawał niewzruszony z tą swoją poważną miną. 

    Miałam ochotę jej odmówić, powiedzieć, że nie mam dla niej już nawet minuty, ale coś mnie powstrzymało. Całkiem możliwe, że chodziło o wyraz jej twarzy. 

    — Oczywiście — odparłam po chwili, zerkając kątem oka na ochroniarza. — Wracam za chwilę — oznajmiłam i posłusznie wróciłam do gabinetu, który chwilę wcześniej opuściłam.

    Istniały sytuacje, w których nie mogłam pokazywać własnego temperamentu. 

    Kobieta gestem dłoni wskazała mi miejsce, bym usiadła, ale odmówiłam. Nie zamierzałam zostawać na długo. Nie awanturowałam się, ale nie potrafiłam też pozostać, aż tak ugodową. To nie było zgodne z moją naturą.

    Wpatrywałam się w starszą kobietą, oczekując na jakiekolwiek słowa. Nie chciałam jej tego ułatwiać. Zresztą nie wyglądała na taką, która nie wiedziała, co powiedzieć.

    Skrzyżowałam dłonie na wysokości klatki piersiowej i przechyliłam głowę, mrużąc oczy. Nadal czekałam.

    — Masz tę posadę — oświadczyła, zaskakując mnie.

    Ta kobieta była niereformowalna. Zachowywała się nadzwyczaj dziwnie, właściwie tak, jakby miała rozdwojenie jaźni. Kilka minut temu twierdziła, że nie mam czego szukać w ich firmie. 

    Koniuszkiem języka zwilżyłam wargę, nie przejmując się tym, że mogę zetrzeć szminkę i zagryzłam ją do wewnątrz. Powinnam wybuchnąć śmiechem, ale jej mina wskazywała na to, że mówiła poważnie.

    — Mogę wiedzieć, co się zmieniło w ciągu ostatni kilku minut? Skąd ta nagła zmiana? — dopytywałam, starając się ukryć własne rozdrażnienie.

    Nie znosiłam niezdecydowania, lubiłam konsekwencję, chociaż czasami i ja nie wiedziałam, czego chciałam.

    — Twój narzeczony — wyjaśniła, uśmiechając się szeroko, dumnie, z zadowoleniem. 

    Jakby właśnie odkryła tajemnicę pozostania wiecznie młodą. I nieśmiertelną. Mniej więcej tak.

    Skrzywiłam się, nie rozumiejąc jej. 

    Po sekundzie dotarło do mnie, że ona — tak samo, jak Cihangir — wyciągnęła błędne wnioski. Powinnam zdjąć z palca pierścionek, ale najwyraźniej okazał się on niezwykle przydatny. Nie powinnam kłamać ani utwierdzać ludzi w nieprawdzie, ale nie mogłam nic poradzić na to, że fikcyjny związek przynosił korzyści.

    — Co ma do tego Miguel? — zapytałam, chcąc w pełni zrozumieć jej rozumowanie.

    Dałabym sobie rękę uciąć, że właśnie jego miała na myśli, gdy użyła określenia narzeczony. Nie było innej opcji.

    — Jesteś zaręczona z niezwykle atrakcyjnym mężczyzną. Bogatym, nawet bardzo, sądząc po pierścionku, który nosisz na palcu. Siedemnaście karatów?

    — Osiemnaście. Diamenty Baguette w szlifie brylantowym — wtrąciłam automatycznie, pamiętając słowa siostry. 

    — O tym właśnie mówię. Masz przystojnego i bogatego narzeczonego. Nie ma opcji, byś szukała szczęścia u boku Cihangira. Dlatego jesteś odpowiednią kobietą na to stanowisko. Mam pewność, że skupisz się na pracy, a nie romansowaniu, to wszystko — rozwinęła swoją myśl, uśmiechając się szeroko. — Musisz mi to wybaczyć, ale traktuję Cihangira niczym syna. Stracił rodziców i to ja przejęłam nad nim opiekę. Możliwe, że jestem nadopiekuńcza, ale taka jestem. Więc droga Mio, nadal jesteś chętna, by być asystentką mojego bratanka? — kontynuowała.

    Zupełnie nie przejmowała się moim zaskoczeniem ani tym, że miałam ją właśnie za wariatkę. Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia i te słowa nadal nie świadczyły na jej korzyść. Zwłaszcza że były stekiem bzdur. Nie miałam bogatego i wpływowego narzeczonego, ale zyskałam szansę zdobyć doświadczenie, którego potrzebowałam. Musiałam tylko trochę nagiąć fakty. I chociaż nie znosiłam kłamać, byłam gotowa zacząć grać, by osiągnąć cel.

    — Bogaty narzeczony? Pani jest poważna? — zapytałam kpiąco, kręcąc z niedowierzaniem głową.

    Ta reakcja była silniejsza ode mnie. Ciężko było zachować spokój, gdy miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Cała ta rozmowa przypominała istny cyrk. 

    A ja nie byłam fanką cyrków, ponieważ uważałam, że to forma znęcana się nad biednymi zwierzętami. 

    — Oczywiście, Mio — odparła niemalże natychmiast, zaciskając usta w wąską linię. — Czytałam twoje CV, podoba mi się to, co tam znalazłam. Jesteś ambitna, ukończyłaś świetny uniwersytet. Dwa kierunki. Nasza firma to dobry start. Może w przyszłości znajdzie się dla ciebie miejsce wyżej, kto wie? — powiedziała i się uśmiechnęła. Wyglądała przy tym dość złowieszczo. — Jesteś zainteresowana, czy nie? 

    — Jestem — odpowiedziałam bez najmniejszego zawahania.

    To była szansa i nie mogłam jej zmarnować, chociaż opierała się na wierutnym kłamstwie. Byłabym idiotką, gdybym odmówiła.

    — Znakomicie. W takim razie przyjdź w poniedziałek o dziewiątej. Ktoś wprowadzi cię we wszystkie bieżące sprawy i wyjaśni zakres twoich obowiązków — poinformowała, zerkając na wyświetlacz telefonu, którego dźwięk rozbrzmiał w pomieszczeniu.

    Był to znak, że nasza rozmowa dobiegła już końca. Nie zamierzałam zajmować jej więcej czasu, nadal będąc w ciężkim szoku. Dostałam posadę. Nie musiałam szukać pracy, ponieważ zostałam asystentką samego Cihangira Anetakisa. Wprawdzie nie planowałam takiej ścieżki kariery, ale każdy musiał od czegoś zacząć. Wolałam to, tutaj, niż pracę gdziekolwiek indziej, ponieważ od tego mężczyzny mogłam się naprawdę wiele nauczyć.

    I nie zawdzięczałam tego pieniądzom rodziny, co też było plusem. Zignorowałam myśl, że nie sprostowałam wierutnego kłamstwa i westchnęłam ciężko.

    — Do widzenia, pani Halino — powiedziałam, uśmiechając się do niej przesłodko i odwróciłam się na pięcie. Opuściłam jej gabinet, nie czekając na żadne zbędne słowa. 

    Miałam pracę!

    Miguel czekał na mnie pod drzwiami. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i niewiele myśląc, rzuciłam się na jego szyję, piszczą cicho, radośnie. Zaskoczyłam go tym, ale się nie odsunął. Oparł dłonie na dole moich pleców i pozwolił mi na ten uścisk. To też był kolejny, spory sukces.

    Miguel naginał zasady, a i owszem, ale nigdy nie w miejscach publicznych, gdzie ktokolwiek mógł nas zauważyć.

    — Mia? — wymamrotał wprost w moje włosy, trącając swoim szorstkim policzkiem o mój. 

    Otrzeźwiło mnie to nieco, więc się odsunęłam i poszerzyłam uśmiech. Zadowolenie emanowało z mojej sylwetki, ale nie zamierzałam go ukrywać. 

    — Opowiem ci wszystko w domu. Muszę kupić szampana! — oświadczyłam. 

    Złapałam jego dłoń i pociągnęłam go w kierunku windy, przy okazji machając do recepcjonistki, która przyglądała nam się z uśmiechem.

    Chociaż miałam niemalże stuprocentową pewność, że ten gest przeznaczony był dla Miguela. Byłam jednak tak szczęśliwa, że to zignorowałam.

    W milczeniu zjechaliśmy widną na podziemny parking i dotarliśmy do samochodu. Zajęłam miejsce pasażera i wybrałam muzykę, nie przestając się uśmiechać.

    — Mia, zachowujesz się dziwnie. Co się stało? — zapytał po dłuższej chwili, włączając się do ruchu.

    Oparłam głowę na zagłówku i przymknęłam oczy, czując przyjemnie promienie słoneczne muskające moją twarz. Miguel skręcił w prawo w zjazd na I-95 N, a po kolejnych kilku minutach był na Northwest 6th Avenue

    Milczeliśmy. On czekał na odpowiedź, a ja rozkoszowałam się satysfakcją, ponieważ mi się udało. Za pomocą drobnego kłamstwa, ale jednak osiągnęłam cel.

    Odchrząknął, chcąc zmusić mnie do tego, bym zwróciła na niego uwagę.

    — A chcesz usłyszeć najpierw dobrą, czy złą wiadomość? — odbiłam pytanie, spoglądając na niego kątem oka.

    Skrzywił się, pocierając palcem wskazującym nos. Wiedziałam, że nie spodobało mu się to, co usłyszał, ale widząc jego minę, nie mogłam się nie roześmiać.

    Jeszcze pół godziny wcześniej, miałam ochotę mu przyłożyć, bo wydawało mi się, że wszystko spieprzył, będąc niemiłym dla Anetakisa. Jednak po rozmowie z Haliną, uzmysłowiłam sobie, że Miguel był moim amuletem, który przynosił mi szczęście. 

    Wierzyłam w to. 

    — To nie jest zabawne, panienko — ostrzegł, rzucając mi pełne dezaprobaty spojrzenie.

    Czasami zachowywał się tak jakby miał już pięćdziesiątkę na karku, a przecież niedawno skończył dopiero dwadzieścia osiem. Wiem, bo w ramach żartu przysłałam mu jako prezent chippendalesa do mieszkania. Nie był zachwycony. 

    — Jak i to twoje nazywanie mnie panienką, Miguel. Nikogo tu nie ma, jesteśmy sami, pamiętasz? — odcięłam się.

    Nie znosiłam tego określenia. Źle mi się kojarzyło. Nie chciałam, by ktoś patrzył na mnie tylko przez pryzmat majątku mojej rodziny. I mojego, ponieważ odkryłam, że dziadek przywrócił mi dostęp do funduszu. Nie chciałam jednak z niego korzystać. 

    — Od dobrej, mów. To złagodzi cios — poprosił, ignorując moje wcześniejsze słowa.

    Mogłam się tego spodziewać. Zazwyczaj ludzie woleli najpierw te gorsze wieści, ale on zawsze był nieco niereformowalny. Ceniłam to w nim.

    Przekręciłam się na fotelu pasażera, by swobodniej móc się w niego wpatrywać. Świetnie potrafił ukrywać emocję, ale musiałam przyznać, że w takiej surowej wersji robił najlepsze wrażenie. Prezentował się niczym grecki bóg. Taki niedostępny i nieosiągalny dla plebsu. 

    — Dobra wiadomość jest taka, że dostałam pracę i zaczynam w poniedziałek — wyjawiłam, zacierając z entuzjazmem ręce. 

    Usta Miguela drgnęły minimalnie, jakby chciał ułożyć je w uśmiechu, ale jednak w ostatniej chwili zrezygnował z tego pomysłu. Najwyraźniej w głowie nadal miał myśl, że czekała go jeszcze zła wiadomość.

    — Okej, a ta zła? — dopytywał, chcąc jak najszybciej wiedzieć wszystko.

    Skrzywiłam się lekko, drapiąc się po policzku. Wiedziałam, że ta informacja mu się nie spodoba, ale to on pierwszy zaczął i to przez niego ludzie uważali, że był ze mną związany. Nie licząc oczywiście pierścionka, który podobno raził po oczach. Miguel zdecydowanie był współwinny.

    Przeniosłam spojrzenie na szybę, udając, że podziwiam widok. Morningside Park o tej porze roku prezentował się naprawdę dobrze. Jednak tak naprawdę szukałam właściwych słów, które mogłyby nieco złagodzić odpowiedź. Wiedziałam, że mu się nie spodoba. 

    — Amelio — wypowiedział pełną wersję mojego imienia z naciskiem, trącając mnie w ramię.

    Spojrzałam na niego, łącząc ze sobą wargi. Zwilżyłam je językiem i westchnęłam ciężko.

    — Myślą, że jesteś moim narzeczonym. I nie sprostowałam tej informacji, ponieważ ciotka Cihangira nie lubi ładnych dziewczyn. Podejrzewała, że mogłabym polować na jego majątek i...

    — Że co?! Kim? — wtrącił, nie chcąc słuchać do końca. 

    Skrzywił się i zmarszczył brwi, posyłając mi gniewne spojrzenie. 

    — Samo tak wyszło. Ja tylko nie zaprzeczyłam — oświadczyłam, wzruszając lekko, z pozoru obojętnie ramionami.

    Musiałam się bronić. Jakkolwiek. 

    Miguel skręcił gwałtownie, zatrzymał się na poboczu, w akompaniamencie klaksonów innych kierowców i włączył światła awaryjne. Przekręcił się i zaczął uparcie mi przyglądać.

    — Mia, coś ty najlepszego zrobiła? — zapytał.

    I w jego ustach brzmiało to tak, jakbym zrobiła coś złego. A ja musiałam kłamać, ponieważ nie chciałam, by zatrudniono mnie tylko dlatego, że byłam spokrewniona z Pablem Ortegą. Musiałam pokazać, na co mnie stać. I tylko tak mogłam mieć na to szansę.

    — Miguel, proszę — wyszeptałam, bawiąc się palcami. Dość nerwowo.

    — Przecież to wierutne kłamstwo. Mia, nie wolno tak kłamać! — warknął z niezadowoleniem.

    — Nie krzycz na mnie, nie mam pięciu lat! — odparłam ze złością.

    — Nie? Na pewno? Bo zachowujesz się jak dzieciuch. Nie możesz okłamywać tylu ludzi. Prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw i będziesz miała kłopoty — zauważył kpiąco, kręcąc z niedowierzaniem głową.

    — Nie wyjdzie, już my się o to postaramy — oznajmiłam, uśmiechając się do niego błagalnie.

    — Nie ma mowy, nie zmusisz mnie do kłamstwa! — ostrzegł, celując we mnie palcem wskazującym.

    W tamtym momencie wiedziałam już, że wygrałam. Nie popierał tego, ale miałam pewność, że mnie nie wyda. Z jednego prostego powodu — Miguel zawsze mnie wspierał, niezależnie od absurdalności moich pomysłów.



Cześć!
Kolejny rozdział za nami. Czekam na Wasze opinie, dziękuję, że nadal ze mną jesteście i informuję, że kolejny rozdział dopiero w połowie lutego. Wszelkiego rodzaju spekulacje mile widziane. Jesteście najlepszymi czytelnikami, uwielbiam Was, dlatego tak szybko daję kolejną część. Dajcie znać, co myślicie, koniecznie.
Tulę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro