9.1 Ten z Jimmim Choo.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Kolejne dwa dni były nieco spokojniejsze, ponieważ ograniczyły się tylko do odbierania telefonów, potwierdzania spotkań i sprawdzania umów. Nie działo się nic nadzwyczajnego, a i humor Cihangira zdawał się znacznie lepszy. Nie analizowałam tego jednak zbyt przesadnie. Każdemu zdarzały się gorsze momenty i nie zamierzałam za to krytykować własnego szefa. Odkryłam nawet, że tylko w stosunku do mnie bywał mrukliwy bądź złośliwy. Każdego innego pracownika traktował z należytą uprzejmością i rezerwą.

          Na szczęście działało to w dwie strony, więc nie mogłam się skarżyć. W końcu również i ja czasami przesadzałam. Nie powinnam pyskować, bądź być złośliwa, ale to było momentami silniejsze ode mnie.

          — Cześć, Mia. — Usłyszałam za sobą czyiś głos. Z trudem powstrzymałam się przed wzdrygnięciem.

          Miles wszedł do kuchni, strasząc mnie. Nie planował tego, ale tak po prostu wyszło, ponieważ byłam zbyt skupiona na własnych myślach, by zarejestrować na korytarzu odgłos kroków. Przekręciłam głowę i posłałam w jego kierunku lekki, przyjazny uśmiech. W ciągu kilku ostatnich dni nawiązaliśmy ze sobą nić porozumienia i moja początkowa niechęć do jego osoby zniknęła.

          Mogłam śmiało uznać, że stał się moim kolegą od picia kawy i ploteczek, ponieważ nie złapałam jakoś zbyt dobrego kontaktu z damską częścią personelu. Odnosiłam wrażenie, że niemalże każda kobieta miała mi za złe to, że pracowałam z Cihangirem, co było absurdalne, ale tak po prostu czułam.

          — Dzień dobry — odpowiedziałam, sięgając po kubek zaraz po tym, jak ekspres wydał dźwięk sygnalizujący zakończenie procesu parzenia kawy. — Co słychać? Tak wcześnie w pracy? — zapytałam, uśmiechając się pod nosem.

          Nie do końca rozumiałam szok, jaki wywołała w Cihangirze informacja, że to Miles oprowadzał mnie po biurze na samym początku, ale z każdym kolejnym dniem spędzonym w pracy, odkrywałam, co miał na myśli.

          Miles był lekkoduchem. Nie do końca przykładał się do własnych obowiązków i jeśli tylko mógł, wykorzystywał fakt bycia krewnym szefa. Spóźniał się albo wcale nie pojawiał w firmie. Mimo wszystko pracownicy go lubi, a i sam Cihangir traktował z lekkim przymrużeniem oka. Ciężko było go nie darzyć sympatią, ponieważ miał coś w sobie. Nie potrafiłam tego określić, ale potrafił przekonać do siebie niemalże każdego. Cihangir też to wiedział, dlatego głównym działem Milesa był PR.

          — Cihangir dzwonił i mi groził. Musiałem — odparł, odwzajemniając mój uśmiech. Otworzył szafkę, wyciągając swój kubek. — Masz jakieś plany na jutro? Kilka osób z biura idzie na drinka i jeśli masz ochotę, mogłabyś dołączyć — zaproponował.

          — Och, jutro? — powtórzyłam, upijając ostrożnie łyk kawy. — Mam już plany, może innym razem — odpowiedziałam, nie zagłębiając się w szczegóły.

          Obiecałam Jennifer, że zajmę się Juanitą, a ta wykorzystała to niemalże od razu, informując, że wyjeżdżają w piątek wieczorem, więc po pracy miałam stawić się w ich mieszkaniu. Czekał mnie intensywny weekend. Nie narzekałam jednak. Pokochałam siostrzenicę dosłownie minutę po tym, jak ją poznałam i chciałam nadrabiać stracony czas, jeśli istniała tylko taka możliwość. Jenny mi to ułatwiała. Na każdym kroku. Pozwalała odbierać ją z przedszkola, wozić na zajęcia dodatkowe i spędzać z nią popołudnia.

          Miguel czasami mi towarzyszył, ale zdarzały się dni, gdy pozwalał mi na przebywanie z nią sam na sam. On w tym czasie trzymał się na dystans, trochę niczym cień.

          — Szkoda, może innym razem — skomentował Miles, skupiając się na wciskaniu odpowiednich przycisków na ekspresie.

          Byłam gotowa odejść, gdy zauważyłam, że do pomieszczenia wszedł Cihangir.

          — Czego szkoda? — dopytywał, spoglądając to na mnie, to na własnego kuzyna.

          — Że Mia nie pójdzie z nami na drinka, ma już inne plany — oznajmił Miles, rzucając kuzynowi krótkie spojrzenie i wrócił do wpatrywania się w urządzenie.

          — Mia ma plany na resztę życia, więc powinieneś dać sobie spokój, prawda? — skwitował Cihangir, wpatrując się we mnie wyzywająco.

          Uniosłam brew, nie do końca wiedząc, o co mu chodziło, ale po chwili mnie olśniło. Chodziło mu o Miguela i fakt, że według niego byłam z nim zaręczona. Całe biuro w to wierzyło.

          — Planuję ślub, nie zamknięcie w wieży. Aczkolwiek na ten weekend mam już konkretne plany i nie mogę ich przełożyć, fakt — potwierdziłam, uśmiechając się uszczypliwie. — Ale jeśli będę wiedziała o kolejnym wspólnym wyjściu, chętnie dołączę. Miguel mi ufa — dodałam, upijając kolejny łyk kawy.

          — To nie są plotki? — zapytał zaskoczony Miles, wyłączając ekspres. Spojrzał najpierw na Cihangira, który stał nieopodal mnie z niewzruszonym wyrazem twarzy, a później na mnie. — Te o twoim narzeczonym?

          — Oczywiście, że nie. Nie słyszałeś plotek, większa część damskiego personelu o nim rozmawia. Ideał, przynoszący kwiaty, odbierający Mię z pracy i tym podobne. I zachwycają się pierścionkiem, ciężko nie zauważyć go na jej palcu — odpowiedział Cihangir, nie pozwalając mi dojść do słowa.

          Zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc, dlaczego w jego wypowiedzi znajdowało się, aż tyle uszczypliwości. Najwyraźniej nie lubił, gdy ktoś plotkował. A Miguel faktycznie był głównym tematem w ostatnim czasie. Wiedziałam, że tak długo, jak będą traktować mnie jak nową, będę na językach.

          — Nie. Miguel faktycznie istnieje. Na szczęście nie ma problemu z tym że mam własnych znajomych i potrafimy spędzać czas bez siebie. Jednakże nie mam zamiaru rozmawiać o moim prywatnym życiu w pracy, bo nie po to tutaj przyszłam — dodałam, wzdychając cicho. Upiłam kolejny łyk kawy, chcąc opuścić kuchnię.

          Cihangir zablokował mi jednak drogę, gestem dłoni nakazując mi, bym się zatrzymała. Tak też uczyniłam, unosząc brew, czekając na jakieś wytłumaczenie.

          — W takim razie, wracając do pracy, jesteś gotowa? — zapytał.

          — Gotowa na co? — odbiłam pytanie, mrużąc oczy.

          Miles zaśmiał się pod nosem, rzucił jakieś krótkie pożegnanie i wyminął nas, opuszczając kuchnię. Zostaliśmy sami.

          Stałam tuż przed szefem, zadzierając głowę, ponieważ, nawet gdy miałam szpilki na stopach, był ode mnie znacznie wyższy.

          — Za godzinę mam być na placu budowy. Myślałem, że chcesz jechać ze mną, podobno studiowałaś nie tylko architekturę, ale i budownictwo. Sądziłem, że...

          — Budownictwo było moim głównym kierunkiem — wtrąciłam, nie dając mu dokończyć. — Nie miałam pojęcia, że mam z tobą jeździć po placach budowy, ale oczywiście, jestem gotowa.

          — Dopij spokojnie kawę, wychodzimy za piętnaście minut — poinformował mnie, wykrzywiając idealnie skrojone wargi w nieznacznym uśmiechu.

          Nie czekał na moją reakcję, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Zrobiłam to samo. Przejrzałam od nowa grafik Cihangira, odebrałam dwa telefony, dopiłam kawę i wysłałam Miguelowi wiadomość, że zamierzam wyjść z Cihangirem, prosząc go jednocześnie, by nas nie śledził.

          Cieszyło mnie to, że szef pozwolił mi ze sobą jechać. Nie spodziewałam się tego po nim, ale z ekscytacji, ciężko było mi wytrzymać to piętnaście minut, które dzieliło mnie od wyjścia.

          Niewiele kobiet odczuwało radość z powodu obserwowania placów budowy, ale mi się to podobało. Charakterystyczne odgłosy, znajomy hałas i cała reszta były czymś, co przypominało mi najlepsze momenty ze studiów. Właśnie na budowach poznałam sporo ciekawych ludzi, nawiązałam kilka wartościowych relacji i naprawdę wiele się nauczyłam. Żaden podręcznik nie przygotowywał na to, czego można było dowiedzieć się na miejscu. Z pierwszej ręki, na żywo.

          Uśmiechałam się szeroko, sama do siebie, na samą myśl o tej wizycie. Właśnie po to spędziłam pięć lat z dala od rodziny, by się uczyć i później móc to wykorzystać. Wiedziałam, że Cihangir nie pozwoliłby mi nic tam robić, ale sam fakt, że zabierał mnie ze sobą był naprawdę miły.

          Najwyraźniej sprawdził moje cv i zapamiętał informacje, które w nim zawarłam. To w jakiś sposób łechtało moje spragnione uwagi ego.

          Punktualnie opuściłam własny gabinet, zabierając ze sobą tylko telefony. Prywatny i służbowy, który był połączony z każdym innym firmowym urządzeniem. W ciszy weszliśmy do windy i zjechaliśmy do podziemia, gdzie stał samochód Cihangira. Udało mi się wyrzucić z pamięci fakt, że jeździł chevroletem camaro ss. Drapieżnie czarnym. Przełknęłam cicho ślinę, spoglądając na szefa kątem oka. Liczyłam na to, że był tym typem człowieka, który pracował po drodze i korzystał z usług szofera.

          — A gdzie szofer? — zapytałam, nie tracąc nadziei.

          — W pogotowiu, mam ochotę się przejechać, poza tym, biorę ze sobą swoją prawą rękę, więc mogę prowadzić — odparł, uśmiechając się zadziorne. Obszedł samochód, otwierając przede mną drzwi. — Panie przodem — dodał, czekając, aż wsiądę.

          Nie protestowałam, zajęłam miejsce pasażera i odebrałam od Cihangira teczkę, którą ze sobą wziął. Posłusznie przejrzałam jej zawartość, zgodnie z jego poleceniem.

          Droga na plac budowy zajęła nam niewiele ponad czterdzieści minut i praktycznie całą przedyskutowaliśmy na temat budowy, którą zamierzaliśmy obejrzeć. Wprawdzie dopiero niedawno ruszyła, ale Cihangir lubił trzymać rękę na pulsie i sam kontrolował wszystko i rozmawiał z podwykonawcami, nie chcąc dać się zaskoczyć.

          Zaimponował mi tym, ponieważ nie był tylko bogaczem siedzącym za biurkiem, ale aktywnym uczestnikiem każdego przedsięwzięcia.

          Na terenie budowy, od razu otrzymaliśmy kaski i ruszyliśmy za kierownikiem, z którym Cihangir przywitał się krótkim uściskiem dłoni. Na mnie nieznajomy mężczyzna skinął tylko ruchem głowy i rozpoczął rozmowę z szefem, przekazując mu wszelkie informacje.

          Dyskutowali jakieś piętnaście minut, ciągle chodząc, a ja towarzyszyłam Cihangirowi niczym cień, milcząc. Szef był skupiony i nie trudził się w przedstawianie mnie nikomu. Sama również nie widziałam takiej potrzeby, zwłaszcza że już wzbudzałam niechciane zainteresowanie. Mój strój nie był odpowiedni do takiego typu miejsc. Mogłam się założyć, że nikt nie przychodził tam w szpilkach od Jimmiego Choo i obcisłej sukience. Nikt poza mną.

          Dlatego uważnie słuchałam Cihangira i kierownika i sama się nie odzywałam. Wiedziałam, że nie oczekiwał ode mnie niczego innego, a ja nie czułam potrzeby, by się wychylać...

          Tak bardzo skupiłam się na rozmowie, którą prowadzili mężczyźni, że nie zauważyłam podwyższenia, które powinnam przekroczyć. Zachwiałam się, widząc już w wyobraźni swój epicki upadek, gdy poczułam, że jakieś silne ramiona łapią mnie w pasie.

          Automatycznie objęłam dłońmi swojego wybawcę i uniosłam głowę, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia. W moje nozdrza uderzył znajomy zapach, a ja oparłam się na muskularnym ciele szefa, który trzymał mnie w swoim uścisku. Mimowolnie przesunęłam po dolnej wardze koniuszkiem języka, nie potrafiąc oderwać od niego swojego wzroku. Cicho przełknęłam ślinę.

          Trwaliśmy tak dobre kilkadziesiąt sekund, dopóki nie usłyszeliśmy chrząknięcia, któregoś z otaczających nas mężczyzn.

          — W porządku? — zapytał Cihangir, poluźniając swój uścisk. Przesunął wzrokiem po moim ciele, wracając nim po chwili do mojej twarzy. — Nic ci się nie stało?

          — Ucierpiała tylko moja duma — odparłam, wysilając się na szczery, nieco zakłopotany uśmiech. — Dziękuję.

          Odsunęłam się od niego, poprawiając materiał sukienki. Nie było takiej potrzeby, ale ja musiałam zająć czymś ręce i skupić myśli na czymś innym, niż serce, które obijało się o moje żebra.

          — Świetnie. Mia, zadzwonisz do dostawców i spytasz, co z tym zamówieniem, które się opóźnia? — zapytał, wracając do głównego tematu.

          Oczywiście, że ta sytuacja nie zrobiła na nim żadnego wrażenia i była tylko wyrazem jego uprzejmości. Najpewniej uratowałby każdego przed upadkiem. Potrząsnęłam głową i opuszkami palców przeczesałam włosy, odrzucając je w tył.

          Z tyłu głowy tłukła mi się myśl, że powinnam zabezpieczyć się przed takimi wypadkami, gdybym miała kolejny raz towarzyszyć Cihangirowi. Szpilki pięknie wyglądały na nogach, ale nie nadawały się do tego typu miejsc. Musiałam zostawić w biurze luźniejszy strój oraz trampki. Koniecznie!

          — Oczywiście, już się tym zajmuję, dajcie mi chwilę — odpowiedziałam, wyciągając z torebki służbowy telefon.

          Odnalazłam właściwy numer i oddaliłam się nieco, tym razem patrząc pod nogi. W ciągu kilku kolejnych minut zdołałam wyjaśnić wszystko, a właściwie wynegocjować, że dostawa zostanie zrobiona, a nawet zyskałam rabat, ponieważ dostawca nawalił. Potrzebowaliśmy materiałów i zgodnie z umową, powinien on znajdować się już na placu budowy, a nie w ich magazynie.

          Ja wykłócałam się z jakimś nieznanym mi mężczyzną przez telefon, a Cihangir kontynuował swoją wycieczkę z kierownikiem.

          — Zgubiłaś się, mała? — Usłyszałam za sobą, więc przekręciłam się całym ciałem, by zorientować się, kto do mnie mówił.

          Nie miałam żadnych wątpliwości, że te słowa były skierowane do mnie. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając przed sobą nieznajomego mi mężczyznę w roboczym kombinezonie. Najwyraźniej był członkiem ekipy budowlanej.

          — Z pewnością, a ty będziesz tak miły, że wskażesz mi właściwy kierunek? — zapytałam nieco uszczypliwie, powstrzymując się od wywrócenia oczami. — Czy ten tekst zrobił kiedykolwiek wrażenie na jakiejś kobiecie? — dopytywałam, krzywiąc się z niesmakiem.

          — I po co ta złośliwość, co? Chciałem być uprzejmy — odparł mężczyzna, uśmiechając się szeroko, pokazując mi tym samym swoje lśniąco białe, ale trochę krzywe zęby.

          — Dla zasady, bo nie lubię uprzedzeń, że kobiety nie pasują do placu budowy. Wprawdzie mój strój nie jest odpowiedni, ale zapewniam, że wiem, co tu robię. I, co ważniejsze, wiem, że powinieneś pracować, a nie urządzać sobie pogawędki — dodałam, wzdychając cicho. — Nie mam czasu na tę dyskusję, widziałeś gdzieś Cihangira? — kontynuowałam, nie przejmując się jego dziwnym wyrazem twarzy.

          Najwyraźniej liczył, że będę milsza. Zauważyłam jednak, że nie zrozumiał mojego pytania.

          — Pana Anetakisa? Widziałeś go? — powtórzyłam, używając innego określenia.

          — Ach, rozumiem, jesteś jego nową lalką — skomentował, uśmiechając się jednoznacznie, jakby odkrył Amerykę.

          Zignorowałam jego słowa, ponieważ, jedyne na co miałam przez nie ochotę, to uderzenie go. A nie chciałam tego robić, ponieważ nigdy nie uważałam przemocy za rozwiązanie. Nawet jeśli czasami imponowało mi to, że mężczyzna rzucał się na kogoś z pięściami, o ile miał dobry powód. Dlatego tak uwielbiałam Miguela. Był opanowany do bólu, ale gdy przychodziło coś do czegoś, potrafił nieźle przyłożyć.

          Uśmiechnęłam się do tej myśli i rozejrzałam dookoła, orientując się, że nieznajomy mi nie pomoże.

          — Olej go. On jest tylko bogaczem, a ja mogę zabrać cię do raju na ziemi, jeśli wiesz, co mam na myśli — oświadczył z przekonaniem, poruszając rytmicznie brwiami.

          — Wiesz, że mogę załatwić w kilka minut, by cię stąd wywali, prawda? — skwitowałam, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Puszczę jednak te uwagi mimo uszu i powtórzę pytanie, widziałeś gdzieś szefa? — zapytałam, akcentując specjalnie ostatni wyraz. Liczyłam na to, że tym sposobem zrozumie, że nie powinien przekraczać tej granicy.

          — Widziałem go dzisiaj, ale nie powiem ci, gdzie się teraz znajduje, bo tego nie wiem, zadowolona?

          — O tak, dziękuję. Twoja pomoc okazała się nieoceniona. Do zobaczenia nigdy — mruknęłam i wyminęłam go.

          Schowałam telefon do torebki i zaczęłam szukać szefa. Najpewniej schował się gdzieś w środku, ponieważ szkielet budynku był już gotowy.

          Kolejne kilkanaście minut, przechadzałam się po wnętrzu w akompaniamencie głośnych maszyn budowlanych. Właściwie ciężko było skupić się na własnych myślach w tym huku, ale nie przeszkadzał mi ten hałas. W czasie studiów zdołałam się do niego przyzwyczaić.

          W końcu zauważyłam Cihangira. Stał odwrócony do mnie tyłem i rozmawiał z kimś przez telefon. Nie planowałam podsłuchiwać, ale jednak mimo wszystko usłyszałam część jego rozmowy.

          I wcale mi się nie spodobała, bo wynikało z niej, że to wielkie i ważne spotkanie, które organizowałam na piątkowy wieczór, dotyczyło jego randki. Byłam pewna, że chodziło o ważny kontrakt albo coś w tym stylu, a ten podły drań wykorzystał mnie do umawiania się z jakąś kobietą.

          Zacisnęłam dłonie w pięści, powstrzymując się od tupnięcia nogą. Naginałam dla niego swoje zasady, wykorzystując własne, prywatne znajomości dla jakiejś durnej randki. Co więcej, dosłownie stanęłam na głowie, by zdobyć garnitur, wierząc w to, że naprawdę go potrzebował. Tymczasem chodziło tylko o to, by dobrze wyglądać dla kobiety, z którą chciał się spotkać.

          Cham i prostak, o!




Cześć!
Wiecie, co robić. Dajcie czadu, czekam na Wasze komentarze.
Tulę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro