13.2 Ten, w którym przekraczają granicę.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Początkowo wcale nie martwiłam się tym, że dowaliłam Aurorze. Właściwie odczuwałam satysfakcję, co nie świadczyło o mnie najlepiej. Nie byłam już nastolatką, która cieszyła się z powodu takich zagrywek. Przynajmniej nie powinnam, jednak pamięć o złośliwości, którą w przeszłości okazywała mi Aurora — cóż, sprawiła, że wcale nie było mi przykro. Ani trochę. Mogłam się oszukiwać i udawać, że potrafiłam być ponadto, ale nic takiego nie miało miejsca. Nie brałam przykładu z Jezusa, który po uderzeniu w policzek, nadstawiał kolejny. To nie był mój styl. Na szczęście!

          Zajęłam się swoimi obowiązkami i tak mijał mi czas, aż do momentu, gdy nie odkryłam, że Aurora mogła skontaktować się z Cihangirem. I powiedzieć mu. Zdradzić, kim tak naprawdę jestem. Przez złośliwość i niewyparzony język — ściągałam na siebie jeszcze większe kłopoty. Na własne życzenie. Wątpiłam, by szef był zadowolony, gdyby odkrył tę prawdę przed tym, gdy sama mu ją wyjawię. Bo planowałam to. Przyznać się do wszystkiego, w odpowiednim czasie. Gdy zyskam pewność, że nie wylecę za to kłamstwo z pracy. I za udawanie narzeczonej Miguela, tylko po to, by móc zatrzymać stanowisko asystentki. Po dłuższym namyśle nie brzmiało to najlepiej. Dlatego czekałam, aż Cihangir pojmie, że jestem niezastąpiona, by nie chciał mnie zwolnić.

          Zrobiło mi się zimno na samą myśl, a gęsia skórka pokryła moje ciało. Przez głupią chwilę satysfakcji mogłam stracić wszystko, na co ciężko pracowałam. Nie znosiłam kłamać, a zamieniłam się w zawodową kłamczuchę, by móc zostać w firmie. Metoda, którą wybrałam, nie była najlepsza i ciężko było szukać dla niej aprobaty, ale dawała efekt, który mnie zadowalał.

          Chciałam nadal pracować z Cihangirem, uczyć się od niego, ponieważ pozwalał mi na coraz więcej. Mogłam obserwować, jak tworzy, czasami nawet brać udział w jego rozmowach z inwestorami i innymi ważnymi osobami, a nawet tworzyć rysunki do mniejszych projektów. Nie dopuszczałam do siebie strasznej myśli o utracie posady.

          Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos pukania. Uniosłam głowę, by zauważyć Milesa, który pojawił się w pomieszczeniu. Byłam mu za to wdzięczna. Mając więcej czasu, pozwoliłabym sobie na ułożenie zbyt wielu czarnych scenariuszy.

          — Mogę zająć ci chwilę?

          — Jasne, siadaj — odpowiedziałam, odchylając się, by oprzeć się wygodniej w fotelu. Posłałam w jego kierunku lekki uśmiech. — Sprowadza cię praca czy ochota na kawę? — zapytałam, mając nadzieję, że chodziło o ten drugi powód.

          Potrzebowałam się czymś zająć, by przestać się dręczyć. Nie potrafiłam cofać czasu, więc musiałam poczekać na konsekwencje. O ile te w ogóle miały nadejść. Chciałam wierzyć w to, że tym razem będę miała nieco więcej szczęścia i po prostu mi się upiecze. W końcu Cihangir rzucił Aurorę, więc istniał cień szansy, że nie odbierze od niej telefonu. Szczerze na to liczyłam.

          — Coś pomiędzy — odparł, podchodząc do biurka. Odłożył na blat teczkę i uśmiechnął się do mnie w swój czarujący sposób, który przypominał ten u kilkuletniego chłopca — gdy chciał coś wymusić na dorosłym. Juanita ciągle się tak uśmiechała. I za każdym razem się na to nabierałam i za późno docierało do mnie, że dałam się podejść.

          — Co to za teczka? — Sięgnęłam po nią, otwierając, by sprawdzić jej zawartość. Dotyczyła zebrania zarządu. — Dlaczego mi to przyniosłeś?

          — Halina poprosiła mnie, bym podrzucił to Cihangirowi do podpisu. Potrzebuje tego na później — wyjaśnił, opadając na krzesło, naprzeciw mnie.

          Rozpiął guziki marynarki i rzucił mi pełne błagania spojrzenie.

          — Okej, zleciła ci to ciocia. Tobie, więc dlaczego ląduje to u mnie? — kontynuowałam, marszcząc brwi, udając, że wcale nie zrozumiałam, do czego zmierzał.

          Oczywiście, domyślałam się, że chciał na mnie to zrzucić, ale nie było takiej opcji, ponieważ Cihangir nie zamierzał wrócić do biura. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajdował, a po porannej rozmowie wolałam mu nie przeszkadzać.

          — Mam ważne spotkanie, odwołując je, wyjdę na totalnego amatora i idiotę, a z drugiej strony, jak nie dostarczę ciotce tych papierów przed osiemnastą, urwie mi głowę — wytłumaczył, przesuwając dłonią po szczęce.

          — Cihangir nie wraca dzisiaj do pracy — oświadczyłam, odkładając z powrotem teczkę na blat. Przesunęłam ją bliżej niego. — Nie mam jak mu tego przekazać.

          — Możesz jechać do niego, poprosić o podpis i wrócić. Jest w swoim domu — odparł natychmiastowo. Przygotował się do tej rozmowy. — A skoro go nie ma i odwołał spotkania, ty też nie masz zbyt wiele do roboty.

          — Skąd taki pomysł, mam masę...

          — Mia, nie było go tak długo, że nie ma takiej opcji. Nie daj się prosić, Halina urwie mi głowę, jeśli nawalę — powtórzył, nie dając mi nawet dokończyć. Jakby to miało sprawić, że zmienię zdanie.

          Lubiłam Milesa, naprawdę się z nim świetnie dogadywałam. I wiedziałam, że nie prosiłby mnie o to, gdyby to nie było ważne. Chociaż był na tyle leniwy, że mógłby zrzucić ten obowiązek na kogoś innego tylko po to, by oszczędzić sobie roboty. Liczyłam jednak na to, że naprawdę miał ważne spotkanie.

          — Dlaczego się na to godzę?

          — Bo jesteś najlepsza — odpowiedział pospiesznie, mrugając do mnie. — Chodź, porywam cię na szybką kawę i ciastko.

          — Nie miałeś czasem ważnego spotkania, na które nie chcesz się spóźnić? — zapytałam, robiąc gniewną minę.

          Naprawdę wrobił mnie w wizytę u Cihangira. I nie miał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Nawet się z tym nie ukrywał.

          — Racja! Kawa i ciacho, jutro? Kino? Kolacja? Karnet do spa? — wyliczał, starając się wymyślić coś, co sprawi, że nie zmienię zdania. Albo, że się nie wścieknę.

          Zaśmiałam się, kręcąc z rozbawieniem głową. Z jednej strony wolałam unikać Cihangira, by go bardziej nie rozzłościć, a z drugiej miałam ochotę go zobaczyć. To nie było normalne ani właściwe. Nic nie mogłam jednak na to poradzić, że lubiłam, gdy był obok. Potrafił zachowywać się jak patentowany dupek, ale przez większość czasu pokazywał swoje czarujące oblicze genialnego szefa.

          — Kiedyś się odegram, serio. Leć na spotkanie, a ja jadę do Cihangira. Jesteś pewien, że jest w domu? — upewniłam się, mając nadzieję, że się nie mylił.

          Nie miałam ochoty szukać szefa po całym mieście, ponieważ nie było opcji, bym go zlokalizowała na czas. W takich sytuacjach żałowałam, że nie zainstalowałam mu aplikacji śledzącej tak, jak mi Miguel. Wiele, by to ułatwiło.

          — Cioteczka z nim rozmawiała, na bank jest u siebie — zapewnił, podnosząc się z miejsca. Uśmiechnął się po raz kolejny, jeszcze szerzej niż dotychczas i wycelował we mnie palcem. — Jesteś najlepsza, do zobaczenia — dodał i opuścił mój gabinet.

          Nie miałam innego wyjścia i zrobiłam to samo. Wyłączyłam komputer, zebrałam potrzebne rzeczy i wybrałam numer Miguela, informując go tym samym o wizycie w domu szefa. Mieliśmy umowę i chociaż jego nadmierna kontrola wcale mi się nie podobała, rozumiałam, że jej celem było dbanie o moje bezpieczeństwo.

          Oczywiście, tak jak się spodziewałam, Miguelowi wcale nie spodobała się ta informacja. Wiedziałam, że pomimo prośby, by nie przyjeżdżał tam za mną, na pewno to zrobi, ale miałam przewagę czasową i postanowiłam ją wykorzystać. Nie miałam innego wyjścia. Jakimś dziwnym trafem Miguel nie przepadał za Cihangirem. Kiepsko reagował na każdą wzmiankę o nim, jakby miał ostre uczulenie. I właściwie, nie miał żadnego powodu, by się tak zachowywać.

          Opuściłam budynek, złapałam taksówkę, niemalże natychmiastowo, co było swoistym cudem. O ile tak można nazwać kradzież podwózki jakiemuś facetowi, który nie przyjął tego najlepiej — przed jego złością uratowało mnie to, że od razu, obok nas zatrzymał się drugi samochód. Taksówkarz też nie był zbyt zadowolony, ale jednak skusiła go opcja dodatkowego zarobku. Obiecałam mu, że dopłacę pięćdziesiąt dolców, jeśli nie będzie kręcił nosem i dostarczy mnie jak najszybciej pod podany adres. Tyle wystarczyło, by go przekonać. Pieniądze naprawdę miały wielką moc...

          Niemalże godzinę później znalazłam się pod drzwiami Cihangira. Nacisnęłam na dzwonek, kilkukrotnie i czekałam, aż ten mi otworzy. Nie doszło jednak do tego. W dłoni kurczowo ściskałam teczkę, którą przekazał mi Miles. Naprawdę miałam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec, ale z drugiej strony w głowie pojawiła się wizja wściekłej Haliny. Nie chciałam tego. Nawet jeśli jej złość nie miała być skierowana we mnie. Ta kobieta nieco mnie przerażała.

          Westchnęłam ciężko, nacisnęłam kolejny raz na dzwonek i odczekałam następne pięć minut, a później złapałam za klamkę. Było otwarte — tylko dlatego weszłam do środka. Dzięki mojej wcześniejszej wizycie z Juanitą mniej więcej pamiętałam rozkład domu. Rozejrzałam się dookoła, zauważając kilka rozrzuconych książek na podłodze i rozbity kubek. Zmarszczyłam brwi, ponieważ nieporządek nie pasował mi do szefa.

          — Cihangir?! — zawołałam, mając nadzieję, że mnie usłyszy.

          Liczyłam na to, że po prostu wyjdzie, z jakiegokolwiek pomieszczenia, podpisze dokumenty, bym mogła wrócić do firmy i je oddać. I nie nakrzyczy na mnie za naruszanie jego przestrzeni osobistej. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Nawet gdy wykrzyczałam jego imię jeszcze trzy razy. Sporo głośniej, niż powinnam.

           Przy okazji sprawdziłam cały dół. Nigdzie nie było szefa. Zaklęłam i ruszyłam na górę, zaciskając mocniej palce na teczce. Miałam złe przeczucia. W głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka, namawiająca na odwrót. Mogłam jeszcze uciec i uniknąć awantury. Wiedziałam, że takowa mnie czekała, gdy tylko Cihangir zauważy, że wtargnęłam do jego posiadłości. Z drugiej strony, zmartwiłam się. Mogło mu się przecież coś stać, prawda? A ja czułabym się winna, gdybym tego nie sprawdziła. Tego wymagała zwyczajna ludzka przyzwoitość.

          Zatrzymałam się przed drzwiami do jego sypialni i zapukałam krótko, właściwie ostrzegawczo i pchnęłam drzwi. O dziwo, Cihangir znajdował się w środku. Siedział na podłodze, opierając się o łóżko, a w dłoni trzymał szklaneczkę z alkoholem. Obok niego stała rozpoczęta butelka whisky.

          Powoli przekręcił głowę, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia. W jego oczach dostrzegłam tak wiele bólu, że zatrzymałam się w miejscu, nadal opierając wolną dłoń na klamce. Zamrugałam pospiesznie i otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale głos odmówił mi posłuszeństwa.

          Nie potrafiłam odnaleźć słów, które mogłyby paść. Nigdy nie wiedziałam go w takim stanie i ciężko było mi to jakkolwiek skomentować. Nie tego się spodziewałam. Odchrząknęłam.

          — Ty? — zapytał nieco bełkotliwie, uśmiechając się cynicznie. Zasalutował mi szklaneczką i upił z niej spory łyk. Nie był trzeźwy, zdecydowanie. — Przyszłaś się ze mną napić?

          — Potrzebuję twojego podpisu, a nie mogłam się z tobą skontaktować, więc pomyślałam, że jesteś w domu i... przepraszam. Nie powinnam przyjeżdżać — wytłumaczyłam, koniuszkiem języka zwilżając dolną wargę, jakbym chciała zyskać na czasie. — To był fatalny pomysł.

          Wiedziałam to już wcześniej, ale moja naiwność nie pozwoliła mi odmówić Milesowi. I takie były skutki. Zobaczyłam coś, czego nie powinnam.

          — Halina przysłała tym razem ciebie? Zazwyczaj wysługiwała się Milesem — zaśmiał się gardłowo, bez wesołości.

          Zmrużyłam oczy, nie bardzo wiedząc, o czym on mówił. Halina nie miała pojęcia o moim przyjeździe i faktycznie wybrała do tego Milesa. Może tak naprawdę nie chodziło o dokumenty, a o sprawdzenie Cihangira?

          Zrobiłam kilka kroków w przód, odkładając po drodze teczkę na komodę, którą minęłam. Zatrzymałam się przed nim i opadłam na kolana, bacznie mu się przyglądając. Mimo lekkiego upojenia alkoholowego nadal prezentował się znakomicie, chociaż nie tak porządnie, jak zazwyczaj. Koszulę miał rozpiętą i podwinął w niej rękawy. Zauważyłam nawet, że brakowało w niej kilku górnych guzików, jakby nie marnował czasu na rozpinanie. Albo włożył w to zbyt wiele siły.

          — Potrzebujesz czegoś? — zaproponowałam cicho, mając nadzieję, że nie wścieknie się na mnie o tę próbę ingerowania w jego prywatne sprawy.

          Patrząc na niego w takim stanie, poczułam się dziwnie. Miałam ochotę uciec, zapomnieć o tym, a jednocześnie przytulić go i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.

          — Wehikułu czasu, czegokolwiek, co pozwoli mi wrócić do przeszłości. Masz coś? — odparł, unosząc brew. Skrzywił się po chwili, zauważając moją pełną niezrozumienia minę i upił kolejny łyk alkoholu. — Możesz się ze mną napić — powiedział, machając lekceważąco dłonią, jakby wcześniejsze zdanie nie miało znaczenia.

          Ledwo te słowa padły spomiędzy jego warg, a w pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie i zerknęłam na wyświetlacz, chcąc upewnić się, że to nie było ważne. Dzwonił Miguel. Jęknęłam cicho i odrzuciłam połączenie. Schowałam komórkę, wcześniej ją wyciszając.

          — Ignorujesz narzeczonego? — zapytał nieco złośliwie, pocierając kciukiem lewą brew.

          Nie miałam pojęcia, dlaczego, ale uwielbiałam ten gest w jego wykonaniu. Zazwyczaj robił go, gdy zabierał się do złośliwych uwag.

          — Zrobię nam kawę. I jeśli chcesz, porozmawiamy, dobrze? — zaproponowałam, chcąc się podnieść. I właściwie to zrobiłam, ale Cihangir złapał mój nadgarstek i pociągnął mnie tak, że wylądowałam centralnie przy nim. Nasze twarze dzieliły ledwie centymetry — by uniknąć zderzenia z nim, oparłam wolną dłoń na jego klatce piersiowej.

          — Posiedź ze mną. Nie potrzebuję kawy — oznajmił cicho, puszczając mój nadgarstek.

          Od razu zmieniłam pozycję, siadając w taki sposób, jak on. Przekręciłam głowę, by na niego spojrzeć i uśmiechnęłam się nikle, gdy podetknął mi szklaneczkę z alkoholem pod nos. Mogłam odmówić, powinnam, ale ciężko było mi patrzeć na niego w takim stanie.

          Nie miałam pewności, jednak w głowie świtała mi myśl, że rodzice Cihangira zginęli w okresie wakacyjnym. Przynajmniej czytałam gdzieś taki artykuł. A jeśli to była prawda, być może w taki sposób przechodził przez rocznicę tego wydarzenia.

          Miałam sporo szczęścia, ponieważ nie pamiętam momentu wypadku mamy i taty. Najpewniej wyparłam to z pamięci, w ramach mechanizmu obronnego. Tak było łatwiej. Dużo łatwiej, chociaż odczuwałam pustkę.

          Wzięłam szklaneczkę i ledwo namoczyłam wargi. Wystarczająco, by poczuć gorzko-palący smak whisky. Po chwili oddałam mu ją, czekając, sama nie wiedząc na co. Tak mijały nam kolejne minuty. W ciszy, która wisiała pomiędzy nami. Cihangir pił alkohol, a ja udawałam, że to robię, dając mu więcej czasu. Z jednej strony miałam ochotę gadać — byle co, byleby tylko robić cokolwiek — a z drugiej wiedziałam, że nie istniały słowa, które mogłyby mu pomóc.

          Nie miałam pojęcia czy istniał jakikolwiek dobry sposób, by poradzić sobie z czymś takim.

          — Wiesz... moi rodzice zginęli, gdy byłam dzieckiem. Nie pamiętam tego. Nie pamiętam mamy, nie pamiętam taty — zaczęłam cicho, na moment przygryzając do wewnątrz dolną wargę. Przesunęłam po niej językiem. Zamrugałam pospiesznie powiekami, czując pod nimi znajome pieczenie, które sugerowało chęć płaczu. Nie mogłam się rozkleić, gdy tak naprawdę moim celem było pocieszenie szefa. — Mam poczucie winy, ponieważ nie pamiętam ich głosu, zapachu, niczego. Właściwie, gdyby nie zdjęcia i opowieści dziadka czy siostry, nie wiedziałabym o nich nic. I czasami czuję się winna, ponieważ za nimi cholernie tęsknię, a przecież wydaje mi się, jakbym ich wcale nie znała — dokończyłam, przenosząc spojrzenie na wielki obraz, który zdobił ścianę.

          Nie chciałam płakać, nie po to przyszłam do jego domu, ale ciężko było mi o tym mówić. Wiele osób powtarzało mi, że miałam lepiej — bo nic nie pamiętam — więc nie mogę mówić o utracie, ale jednak zawsze to bolało. Nieobecność rodziców na kolejnych przedstawieniach, wakacje spędzane tylko z Jennifer, bądź nianią. Miałam świadomość, że wiodłam szczęśliwe życie, lepsze niż niejedna osoba, ale nadal, brakowało mi mamy i taty. I cholernie za nimi tęskniłam.

          — Wychowywał cię dziadek? — wyłapał, sięgając po butelkę, by dolać alkoholu do szklaneczki.

          — Tak, nie było łatwo, ale bardzo starał się wypełnić ich nieobecność. Miałam łatwiej, bo ich nie pamiętałam, więc sama nie wiedziałam, za czym tęsknię — przyznałam szczerze, wzruszając lekko, z pozoru obojętnie ramionami, powtarzając prawdę, którą zdołało wmówić mi otoczenie.

          Tylko tyle mi zostało. Udawanie niewzruszonej, gdy tak naprawdę nadal bolało.

          — Ale tęskniłaś — zawyrokował celnie.

          — Nadal tęsknię — zapewniłam, pospiesznie ścierając z policzka łzę, która uciekła z mojego oka.

          Kolejne kilka minut wpatrywaliśmy się w siebie, wymieniając się szklaneczką. Tym razem wypiłam solidny łyk, a nawet dwa. Najwyraźniej i ja tego potrzebowałam.

          W końcu to Cihangir się odezwał:

          — Nie pojechałem z nimi. Byłem taki wściekły, że oczekiwali, że to z nimi spędzę weekend. Byłem młody i nie chciałem spędzać czasu z rodzicami. Więc uciekłem. Napisałem mamie wiadomość, że będę na imprezie u kumpla i wyszedłem z domu. A oni zmienili plany i popłynęli beze mnie na wycieczkę, chcąc mnie ukarać. Kilka tygodni o tym mówiłem, o rejsie, więc popłynęli na niego beze mnie — powiedział cicho, pocierając dłonią twarz. — Moja ostatnia rozmowa z nimi wyglądała okropnie. Byłem okrutny, zły i głupi. Nawrzucałem im, powiedziałem, że nie chcę... że nie mam ochoty spędzać z nimi więcej czasu, niż to jest konieczne. Że nie jestem dzieckiem, które potrzebuje ich uwagi. I oni już nie wrócili. Złapał ich sztorm, wypadli za burtę... ich ciał nie odnaleziono. Szukali ich długie tygodnie, aż w końcu... uznano ich za zmarłych. Pochowaliśmy puste trumny. A ja zostałem. Równie pusty, co ich trumny, ponieważ powinienem być z nimi. Powinienem tam być. Umrzeć z nimi — oświadczył z mocą, zaciskając palce na szklaneczce. Tak mocno, że aż mu zbielały.

          Złapałam jego dłoń w swoje, próbując poluźnić ten uścisk. Obawiałam się, że niechcący zrobi sobie krzywdę. Nie chciałam na to patrzeć. I nie mogłam do tego dopuścić.

          — Cihangir, to nie była twoja wina — zapewniłam, mrugając pospiesznie powiekami, próbując pozbyć się spod nich znajomego pieczenia, które oznaczało jedno — byłam bliska płaczu. Ponownie. — To nie była twoja wina i nie możesz się obwiniać. Nie możesz winić się za to, że żyjesz — dodałam pewnie, odstawiając szklankę na podłogę.

          Uparcie się w niego wpatrywałam, nie odrywając wzroku od jego ciemnych tęczówek.

          I nim zdołałam powiedzieć cokolwiek więcej, zaniemówiłam, dostrzegając, że Cihangir niebezpiecznie zbliżył twarz do mojej. Zobaczyłam jeszcze, że zamknął oczy, a później mnie pocałował. Dotknął językiem mojej dolnej wargi — automatycznie rozchyliłam usta, pozwalając mu na pogłębienie pieszczoty. Serce zabiło mi nieco szybciej, jakby próbowało wyrwać się z klatki piersiowej, ponieważ było mu tam za ciasno. Objął ramieniem mój pas i przyciągnął do swojej klatki piersiowej. Wsunęłam dłoń na jego szyję, a drugą na bok, przysuwając się znacznie bliżej.

          Lgnęłam do niego niczym ćma do światła.

          Po chwili, krótkim momencie przyszedł moment otrzeźwienia i chciałam się wycofać, ale poczułam, że jego dłoń, pewnie trzyma tył mojej głowy. I jak szybko ta myśl się pojawiła, równie prędko zniknęła.

          Cihangir Anetakis mnie pocałował. Znowu.

          Nie mogłam zaprzeczyć, było to przyjemne, naprawdę przyjemne, ale musiałam pamiętać o tym, że wcale nie był sobą, że był kompletnie pijany. Nie miałam prawa tego wykorzystywać.

          Przesunęłam dłonie na jego tors i nieco mocniej szarpnęłam, uwalniając się z uścisku.

          Siedzieliśmy obok siebie, zbyt blisko i mierzyliśmy się spojrzeniami. W jego oczach widziałam ogień i własne odbicie. Przełknęłam cicho ślinę i się cofnęłam.

          — Zrobię ci kawę, potrzebujesz kawy — zakomunikowałam, zrywając się z miejsca.

          Uciekłam niczym tchórz.










Cześć!
Nie będę przepraszać, mam tylko prośbę do tych, którzy ze mną zostali. Zostawcie mi tu jakiś komentarz, chociażby zwykłą kropkę, proszę. I dziękuję, że jesteście, jesteście najlepsi pod słońcem, słowo! Błędów jest mnóstwo, więc liczę, że mi to wybaczycie.
Jak wrażenia? Za to, że długo mnie nie było ta część jest dłuższa.
Tulę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro