15.2 Ten z wielkim show.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          W ciągu kolejnych kilku sekund Miguel zmusił mnie, byśmy zmienili swoje pozycje. Zakończył pocałunek, ale nie odsunął się od razu. Nasze twarze dzieliły dosłownie milimetry, tak, że mogłam poczuć jego oddech na własnej skórze. Otworzyłam oczy i zamrugałam gwałtownie powiekami, nie mając pojęcia, co o tym myśleć. Nie spodziewałam się tego, ale nie mogłam uznać tego pocałunku za zły. Nie miałam ochoty krzyczeć ani uciekać. Właściwie, nie byłam pewna niczego. Tym gestem Miguel zburzył całą moją wiarę, co do platoniczności naszej relacji. Z oddali docierały do mnie dźwięki, które nas otaczały, ale to mój puls zdawał się dudnić w moich uszach. To było dziwne. Miguel mnie pocałował. W klubie. Na scenie. Na oczach sporego tłumu.

          Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo najwyraźniej on wcale tego nie przeżywał. Po prostu działał, automatycznie, jakby wiedział, co robi i dlaczego.

          — Jesteś niemożliwa — warknął cicho, przesuwając swoje dłonie na moje ramiona, by zmusić mnie do cofnięcia się. — Kiedyś naprawdę pożałuję tego, że cię lubię. Poważnie. — Odebrał mi mikrofon. — Zabierz ją stąd — poprosił, rzucając szybkie spojrzenie na Xiomarę, poprzez moje ramię. Nie widziałam jej reakcji, ale poczułam, że złapała moją dłoń, by ściągnąć mnie ze sceny.

          Dopiero po chwili zrozumiałam, że tłum wyrażał swoje niezadowolenie, widząc akcję Miguela. Trochę mnie to zaskoczyło, ponieważ mimo wszystko przyjemnie się na niego patrzyło. Nadal miał na sobie garnitur, który leżał na nim niczym druga skóra. Zmierzwione włosy, dwudniowy zarost na szczęce. Jak dla mnie prezentował się znakomicie.

          — Cześć, tak, wiem, wolelibyście zobaczyć na scenie tę piękność, którą właśnie przegoniłem — zaczął Miguel, nie przejmując się reakcją publiczności. — Musicie wiedzieć, że musiałem to zrobić, nie mogłem wyjść na idiotę. To moja narzeczona, słodka, piękna i najukochańsza... i rzuciła mi wyzwanie, że niby nie odważę się na to i wyjdę na scenę, by zaśpiewać. Faktycznie, nie planowałem, ale... wygrałaś, kochanie, chociaż tę wygraną przedyskutujemy później — dodał, uśmiechając się olśniewająco.

          Wyrwałam dłoń z uścisku przyjaciółki i zatrzymałam się, by móc swobodniej obserwować Miguela. Nie oddaliłyśmy się zbyt daleko, ponieważ utrudniali nam to ludzie, którzy zgromadzili się na parkiecie. Od ciągłego odwracania głowy zaczął boleć mnie kark. Nie było to komfortowe. Na szczęście Xiomara była równie ciekawa tego, co miał do powiedzenia Miguel, bo stanęła obok.

          — Dlatego mam nadzieję, że mi wybaczycie, ale nie mogłem wyjść na mięczaka. Nie w oczach ukochanej kobiety, dlatego zaśpiewam coś, co ona uwielbia. To jedna z jej ulubionych piosenek, jeszcze z czasów, gdy była małolatą, chociaż udaje, że tak nie jest, kochanie, to dla ciebie — zakończył swoją wypowiedź i mrugnął. — Yo soy asi.

          Stojąc tak, w tłumie, nie mogłam wyjść z podziwu, ponieważ mój Miguel tak się nie zachowywał. Nie potrafiłam się jednak ruszyć, więc stałam i czekałam, podczas gdy on dogadywał się z prowadzącym. Nie rozumiałam, co nim kierowało i dlaczego postanowił zaśpiewać, zwłaszcza tę piosenkę, ale ciekawość wygrała, więc stałam i patrzyłam. Tylko tyle mi pozostało.

          — Okej, przedstawiam wam Miguela, oklaski dla niego za odwagę — powiedział prowadzący, wycofując się ze sceny, jednocześnie bijąc mu brawo.

          Naprawdę się tego po nim nie spodziewałam i dopiero gdy usłyszałam pierwsze takty piosenki, dotarło do mnie, że to się działo naprawdę. Miguel zsunął marynarkę z siebie i rzucił nią do Xiomary — ta ją oczywiście złapała — i rozpiął kilka guzików w koszuli oraz podwinął mankiety. Przygotowywał się do występu, a ja tylko się gapiłam. Serce biło mi coraz szybciej, a dłonie zaczęły się pocić. Nogi miałam jak z waty. Pojawił się również stres, co było dziwne. Denerwowałam się chyba bardziej, niż Miguel, który rozpoczął swój występ. Miałam wrażenie, że dostanę zawału. I w końcu do moich uszu dotarł przyjemny tembr jego głosu. To było niesamowite, a zarazem dziwne, ponieważ nie wiedziałam, że potrafił tak dobrze śpiewać. Nie umiałam się nie uśmiechnąć i już właściwie po chwili dałam porwać się rytmowi muzyki. Ludzie dookoła również dobrze się bawili, szaleli, a nawet piszczeli, chociaż to głównie robiły kobiety. Nie dziwiłam się, Miguel naprawdę sprawiał wrażenie, jakby urodził się na scenie. I jeśli jeszcze chwilę wcześniej czułam się pijana, to przez jego występ cały alkohol wyparował z moich żył.

No, bo ja już taki jestem. Wystarczy jedno spojrzenie, a będziesz we mnie do końca życia zakochana".*

          Zamrugałam gwałtownie, słysząc ostatnie wersy piosenki. Miguel oddał mikrofon, nie słuchając nawet, co ma prowadzący do powiedzenia i zeskoczył ze sceny, kierując się do mnie. Miał z tym lekki problem, bo zaczepiło go sporo osób, ale i im nie poświęcił uwagi. Najmniejszej. Cały czas czułam na sobie jego baczne spojrzenie, którym mnie świdrował. Zatrzymał się dopiero przy mnie, łapiąc moją rękę.

          — Wychodzimy — rozkazał, nie pozwalając mi się nawet odezwać.

          Pociągnął mnie za sobą, dając Xiomarze znak, że powinna ruszyć za nami. Chciałam coś powiedzieć, jednak widząc jego rozzłoszczoną minę, postanowiłam milczeć. Cały wydawał się jakiś taki spięty, zdenerwowany.

          Ewidentnie był wściekły, chociaż nie rozumiałam dlaczego. Ten występ spodobał się wszystkim. Ludzie klaskali, wiwatowali, a nawet wykrzykiwali jego imię. Niestety był tak zły, że nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia.

          Milcząc, opuściliśmy klub i nie czekaliśmy na samochód — nawet chwili — ponieważ ten czekał już pod drzwiami. Za kierownicą siedział William. Sporo mnie musiało ominąć, skoro Miguel przygotował się na takie wyjście. Zresztą tak pochłonęła mnie dobra zabawa, że nie zauważyłam choćby tego, że mój ochroniarz rozmawiał przez telefon. Będąc szczerą, wcale na niego nie patrzyłam przez cały wieczór. Wystarczyła mi świadomość, że to on obserwuje mnie. Jak zawsze.

          Obecność drugiego ochroniarza skutecznie mnie uciszyła. Wiedziałam, że nie mogłam się odezwać i robić wyrzutów. To znaczy; mogłam, ale przez to wszystko dotarłoby do dziadka. A tego na pewno nie chciałam. Nie byłam pewna, co ja myślałam o tym pocałunku i całej sytuacji, więc wolałam nie przekonywać się, co mógłby myśleć o tym dziadek.

          Stało się zbyt wiele. Bo, chociaż występ Miguela był naprawdę świetny, nadal nie miałam pojęcia co powinnam sądzić o tym nieszczęsnym pocałunku. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego wręcz zrzucił mnie ze sceny. Co tak właściwie się wydarzyło? Kiedy? Dlaczego? Pytania atakowały moje myśli, dręcząc mnie i wybuchając w głowie ciągle od nowa. Po co? Dlaczego? Jak do tego doszło? I znowu dlaczego? I tak w kółko.

          Miguel wpakował mnie i Xiomarę na tylną kanapę samochodu, a sam zajął miejsce obok Williama. Podał mu adres Xiomary, tłumacząc, że najpierw odwieziemy ją do domu. William się nie sprzeciwił. Zauważyłam, że Miguel posiadał dużo więcej swobody, jeśli chodziło o działanie. Nikt nie kwestionował jego słów ani tego, co robił. Nie miałam pojęcia, jaką pozycję zajmował w hierarchii ochrony, ale najwyraźniej awansował podczas mojej nieobecności. Wydawało mi się, że dziadek oddelegował go do chronienia mnie, ale mogłam się mylić w tej kwestii. I najprawdopodobniej tak właśnie było.

          Przyjaciółka spojrzała na mnie wymownie, nie przestając się uśmiechać. Wciąż trzymała w dłoniach marynarkę Miguela, ale żadne z nas się nie odzywało. Po prostu oddała ją mi, mrugając do mnie. Zupełnie tak, jakby nic dziwnego się nie wydarzyło. Cisza nieco mi ciążyła, ale bałam się ją przerwać. Ktoś mógłby powiedzieć za dużo, a nie każdy mógł usłyszeć prawdę. Nie taką.

          — Przepraszam — wyszeptałam bezgłośnie, wzruszając bez zrozumienia ramionami.

          Miguel mnie pocałował i oczekiwał, że będę spokojnie siedzieć i milczeć. Nie miałam na to najmniejszej ochoty, wręcz mnie nosiło, ale musiałam zachować spokój. Jęknęłam cicho, wypuszczając powoli powietrze spomiędzy warg. W ciągu kilku ostatnich dni wydarzyło się tak wiele, że zaczynałam podejrzewać, że wcale nie kontrolowałam własnego życia tak, jak tego chciałam.

          I nie byłam pewna czy mi się to podobało. Czułam się trochę jak jakaś lalka. Najpierw pocałował mnie pijany szef. A później ochroniarz. Całkiem trzeźwy i świadomy. Ta wiedza wcale mi nie pomagała w uspokojeniu chaotycznego rytmu serca. Miguel nic do mnie nie czuł. Przerobiłam z nim ten temat i byłam tego pewna. Stuprocentowo. Aż do tego momentu. Pokręciłam głową, zakrywając dłońmi twarz. Potarłam ją. To wszystko... Boże, to naprawdę było pokręcone. Moje życie zaczynało przypominać kiepski żart.

          Nie miałam pojęcia, jakim cudem tak udana impreza zmieniła się w taką katastrofę.

          — Nie masz za co, przypomniałaś mi tylko za co tak bardzo cię kocham. Przy tobie nie można się nudzić — oświadczyła z rozbawieniem, łapiąc moją rękę. Zacisnęła na niej palce i poszerzyła swój uśmiech. — Bawiłam się świetnie. Jak za starych, dobrych czasów.

          — Kocham cię — powiedziałam, opierając głowę na jej ramieniu. Poddałam się. Musiałam się uspokoić, więc skupiłam się na własnym oddechu.

          Wdech. Nie myśl o Miguelu.

          Wydech. Nie myśl o Cihangirze.

          I znowu wdech. I wydech. I tak w kółko.

          Zamknęłam oczy i postanowiłam delektować się ciszą, która nam towarzyszyła. Wiedziałam, że niewiele czasu mi zostało. Miałam pewność, że gdy przekroczymy próg mieszkania, Miguel zrobi awanturę, chociaż bardziej prawdopodobne było to, że to ja nie wytrzymam. Z jednej strony mnie to przerażało, a z drugiej czekałam na to, ponieważ byłam ciekawa, o co tak właściwie był zły. Ciężko było zebrać mi wszystkie myśli do kupy i złożyć je w jakąś logiczną całość. Postępowanie Miguela nie miało żadnego sensu. Przynajmniej nie dla mnie.

          Nikt się nie odzywał całą drogę. Byłam zbyt pochłonięta rozmyślaniem o tym, co się wydarzyło, by wysilać się na niezobowiązujące rozmowy, a Xiomara znała mnie na tyle dobrze, że wiedziała, czego mi potrzeba. Podrzuciliśmy ją do domu, pożegnaliśmy i czterdzieści minut później William zostawił nas pod budynkiem, w którym mieszkaliśmy.

          W ciszy i napięciu weszliśmy do środka i wjechaliśmy windą na właściwe piętro. Byliśmy tak tym pochłonięci, że nie zauważyliśmy sąsiadów, którzy powitali nas, gdy tylko znaleźliśmy się na naszym korytarzu. Po prostu ich zignorowaliśmy i skierowaliśmy się do domu.

          Nie zdążyłam zsunąć ze stóp sandałków, gdy Miguel ponownie złapał mnie za rękę i wciągnął w głąb mieszkania. Zrobił to na tyle niespodziewanie, że gdyby nie to, że mnie trzymał, wylądowałabym na podłodze. Rzuciłam mu pełne wyrzutów spojrzenie i się skrzywiłam.

          Miałam wielką ochotę, by krzyczeć i jednocześnie chciałam się po prostu rozpłakać. Czułam się bezsilna i zagubiona.

          Naprawdę miałam totalny mętlik w głowie, a on wcale mi nie pomagał swoim zachowaniem. Przypominał Neandertalczyka, który siłą próbował zaciągnąć swoją kobietę do jaskini, tam, gdzie było jej miejsce. Według niego. W tym wypadku jednak sporo danych się nie zgadzało. Nie byliśmy w związku. Nie miał prawa być zazdrosny i nie zrobiłam nic, co mogłoby go rozzłościć. Wypicie kilku drinków nie mogło sprawić, że tak zareagował, ponieważ zdarzało mi się to wcześniej. A on się tak nie zachowywał. Nigdy.

          — Miguel, co ty odwalasz? — zapytałam, nie kryjąc własnej złości. W samochodzie obiecałam sobie, że będę spokojna i, że poproszę o jakieś sensowne wyjaśnienia, ale bardzo szybko zmieniłam zdanie. Właściwie to on mnie do tego zmusił. Nie poznawałam go. Zazwyczaj uchodził za oazę spokoju. Ciężko było go rozzłościć.

          — Ja? Co ja odwalam? — odbił pytanie, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Ty tak poważnie? — puścił moją rękę, robiąc dłońmi jakieś niezidentyfikowane gesty w powietrzu.

          — Tak, ty. To nie ja rzucam się na ciebie w miejscu publicznym i nie ja odstawiam szopkę, walcząc o uwagę — odparłam kąśliwie, nadal nie pojmując jaki miał w tym cel. — Wydawało mi się, że po moim ostatnim wybryku wyjaśniliśmy sobie, że... o mój Boże, Miguel, powiedz, że ja ci się nie podobam. Jesteśmy przyjaciółmi i nie chciałabym... — Z trudem te słowa przeszły mi przez gardło.

          — Opamiętaj się, dziewczyno — wtrącił, wznosząc oczy do góry. — Jesteśmy przyjaciółmi. Tylko dlatego to zrobiłem. Bo wychodzi na to, że jestem jedyną osobą, która tutaj myśli o konsekwencjach — dodał, zaciskając dłonie w pięści. — Panienko — dorzucił, celowo drażniąc mnie bardziej. Wiedział, co powiedzieć, bym straciła nad sobą panowanie.

          — Chcesz mi powiedzieć, że całujesz tak wszystkie przyjaciółki? — Spojrzałam na niego zszokowana. Zrobiłam kilka kroków, by dotrzeć do kanapy i na nią opadłam. Nie chciałam się z nim kłócić, chociaż czułam się tak, jakbym trafiła do jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w której to Miguel zachowywał się lekkomyślnie. Nie ja. To najbardziej mnie przerażało.

           — Nie, tylko te popularne, które ukrywają, kim naprawdę są. I, które nie myślą o tym, że ich kłamstwa wyjdą na jaw, gdy ktoś doda filmik do sieci. Może nie zauważyłaś, ale sporo osób tam kręciło. Zrobiłem z siebie idiotę, by cię chronić. Bo to moja rola. Zawsze będę cię chronił. A nie widziałem innego sposobu, by ściągnąć cię stamtąd bez użycia siły — wyjaśnił, łagodniejąc. Nerwowo przeczesał palcami włosy. — Wielokrotnie prosiłem byś powiedziała prawdę, ale jesteś uparta. Więc nie mogłem pozwolić ci zrujnować wszystkiego tylko dlatego, że wypiłaś o jeden drink za dużo.

          Rozchyliłam z niedowierzaniem usta, wpatrując się w niego tak, jakby właśnie tłumaczył mi, że latający spodek lata koło mojej głowy. Po chwili złączyłam ze sobą wargi i zamrugałam pospiesznie, czując, jak ulatuje ze mnie cała złość.

          Byłam głupia, bardzo głupia, sugerując, że Miguel miał jakieś niecne plany. Uderzyłam otwartą dłonią w czoło i się zaśmiałam. Nic innego mi nie pozostało. Tylko ja mogłam wierzyć w to, że Miguel chciał mnie pocałować. Zrobił to, co uznał za konieczne.

          — O rany, jestem taką idiotką — podsumowałam, nie potrafiąc zapanować nad tą reakcją. — Przepraszam, Miguel.

          — Gdyby przeprosiny miały wystarczyć, to po co byłaby nam policja? — zapytał spokojniej, kręcąc z niedowierzaniem głową. Westchnął cicho.

          Prychnęłam, z trudem panując nad uśmiechem, który próbował wkraść się na moje wargi. Rozbawił mnie tym. Wiedziałam, że właśnie dlatego to powiedział, bym poczuła się lepiej. Bo taki właśnie był. Zawsze dbał o mój komfort i bezpieczeństwo.

          Przykucnął przede mną, sięgając po moje dłonie.

          — Mia, panienko Amelio, najwyższa pora przestać kłamać.

          I cholera, miał rację.






*fragment piosenki Yo soy asi z serialu Violetta.







Cześć!
Miałam dodać tę część później, ale uznałam, że w ramach rekompensaty za to, że tak rzadko coś dodaję, postanowiłam wrzucić ją dzisiaj. Mam nadzieję, że się spodoba. Proszę zostawcie coś po sobie, jestem ciekawa, co myślicie? Koniecznie się tym ze mną podzielcie. Kolejny rozdział za dwa tygodnie.
Tulę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro