18.2 Ten z ogniem.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie spodziewałam się tego, ale pocałunek okazał się niezwykle subtelny, a może nawet zbyt delikatny, patrząc na jego początek. Był długi, albo tak mi się wydawało, bo straciłam rachubę czasu, pozwalając, by ta chwila trwała. Najlepiej, aż do końca. Sekundy odliczała krew, która wrzała w moich żyłach. Tętno przyspieszyło, sprawiając, że serce zaczęło chaotycznie bić w klatce piersiowej, jakby chciało się z niej wyrwać. Nie to było ważne. W tamtej chwili, po raz kolejny, liczyło się tylko to, że Cihangir mnie pocałował. Ponownie. I kolejny raz, dzięki niemu, poczułam się niczym nastolatka, która doświadczała tego po raz pierwszy. Emocje się we mnie kumulowały.

W końcu oderwaliśmy się od siebie. On nadal trzymał moją twarz, a ja opierałam dłonie na jego torsie, starając się złapać oddech. Potrzebowałam tlenu. Staliśmy naprzeciw siebie, bardzo blisko i krzyżowaliśmy ze sobą spojrzenia. Trochę tak, jakbyśmy oboje bali się wykonać kolejny, jakikolwiek ruch, tak by ta chwila nie minęła. Nie uciekła nam. Trwaliśmy tak, trochę zawieszeni, niczym piękna, zakochana para, uwieczniona w kadrze niesamowitej fotografii. Byłam oszołomiona. Gapiłam się na niego, nie potrafiąc zdobyć się na nic więcej. Cała złość, która towarzyszyła mi jeszcze kilka minut wcześniej, została zastąpiona innymi emocjami, bardziej gwałtownymi.

- Co ty ze mną robisz? - zapytał, przesuwając palcami po moim policzku. Oparł czoło o moje i westchnął ciężko, przeciągle. Sama chętnie zadałabym mu takie pytanie. Sprawiał, że mój mózg zamieniał się w papkę. A silna wola znikała. Za każdym razem. - Cholera, nie jestem w stanie przy tobie logicznie myśleć - przyznał cicho.

Nie spodziewałam się tego. Na pewno nie takiego wyznania. Szczerego, prostego, ale jednocześnie tak mocnego.

Przesunęłam dłonie wzdłuż jego torsu, na jego pas, odsuwając się nieznacznie. Oczywiście, chwilę mi to zajęło, by zwiększyć dystans pomiędzy nami. Z trudem mi to przyszło. Gdybym mogła wyłączyć na chwilę opcję myślenia, bez wahania utonęłabym w jego objęciach, ustach, w nim. Pozwoliłabym sobie się zatracić, ale wiedziałam, jak słabym to było pomysłem.

Niewłaściwym. Cihangir Anetakis to nadal był mój szef. Nieprzyzwoicie przystojny i diabelsko kuszący. Zakazany owoc. Pomiędzy nami istniała chemia, nie mogłam temu zaprzeczać i były momenty, w których działała mocniej, niż zazwyczaj.

- Świat stanął na głowie, wielki Cihangir Anetakis traci zdolność myślenia przez asystentkę - zażartowałam, chcąc rozładować napięcie, które pomiędzy nami powstało.

Z drugiej strony, liczyłam na to, że go rozzłoszczę i zmuszę do wyjścia. Sama nie wiedziałam, czego tak naprawdę chciałam. Serce walczyło z resztką zdrowego rozsądku.

Uśmiechnął się prawym kącikiem ust, przesuwając kciukiem po mojej dolnej wardze, gładząc ją czule. Mimowolnie przymknęłam oczy, delektując się tą pieszczotą. Przegrałam, z kretesem.

- Oboje dobrze wiemy, że nie jesteś tylko asystentką - odbił, bacznie mi się przyglądając. - Nie bagatelizuj tego wyznania, Mio. Nigdy tak się nie czułem, nigdy nie traciłem głowy przez kobietę. I nikt, nigdy nie wyprowadzał mnie z równowagi tak skutecznie, jak ty - dodał.

- Wiesz, że nie powinniśmy - zaczęłam cicho, słabo. Chciałam to skończyć, powiedzieć coś właściwego, ale odpowiednie słowa nie mogły przyjść mi na myśl. Nie istniały. Najpewniej, dlatego że sama w to nie wierzyłam. Łudziłam się, że będę umieć zachować się odpowiednio, ale jeśli miałam być szczera, sama ze sobą, nie umiałam trzymać się od niego z daleka.

- Wiem, że nie powinienem, od samego początku miałem w głowie, że nie powinienem, ale ciągle przekraczałem granicę. Ganiłem się za to, wściekałem, ponieważ wiedziałem, że jesteś w związku i nie powinienem cię pragnąć, ale do diabła z tym. Nie jesteś w związku! I nic już nie stoi mi na przeszkodzie, nie ma żadnego słusznego argumentu, który mógłby mnie przekonać do tego, że ten pomysł jest kiepski. Pragnę cię, Mio - wyznał, przesuwając palce wzdłuż mojego policzka przez szyję, aż na kark. Zaczął delikatnie masować moją skórę.

Westchnęłam cicho, spuszczając na moment wzrok. Usłyszenie takich słów było trochę jak spełnienie marzeń. W końcu przyznał się, że to wszystko działo się - nie tylko w mojej głowie.

Chciałam tego i nie miałam pojęcia, czy byłam na to gotowa. Okłamywałam go. Oszukiwałam. I byłam pewna, że nie mogłam zbudować niczego trwałego na kłamstwach. Przerażało mnie to. Bo nie wyobrażałam sobie momentu, w którym miałabym go stracić.

Ujął moją brodę pomiędzy palce, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała. Niezbyt chętnie uniosłam wzrok, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia.

- Mio, jeśli tego nie chcesz, musisz mi to powiedzieć, teraz - poprosił, uśmiechając się nieznacznie. - To jest ten moment. Mogę jeszcze wyjść, pójść sobie, ale musisz mi powiedzieć, że mam sobie iść - dodał, wypuszczając mnie ze swoich objęć.

Zrobił krok w tył i wsunął dłonie do kieszeni spodni, przesuwając językiem po wargach.

Jeśli nie miałam pewności co do własnych uczuć, w tamtym momencie zyskałam słuszność - byłam w nim beznadziejnie zakochana, a jeśli nie zakochana, to zadurzona po uszy. Przepadłam. Bezpowrotnie. Mimo to nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Stałam przed nim, wpatrywałam się w niego i rozchylałam usta, by po chwili znowu je zamykać, trochę jak ryba, która została wyciągnięta z wody.

- W porządku. Przemyśl to, pójdę już - skomentował po dłuższej chwili, przeczesując palcami niedbale włosy.

Był gotowy się odwrócić i odejść. Nie mogłam na to pozwolić.

Złapałam go za łokieć, chcąc zmusić, by został. Był o wiele silniejszy, więc gdyby tak naprawdę chciał, odszedłby. Na całe szczęście zatrzymał się, rzucając mi pełne niedowierzania spojrzenie. Trwało to jednak tylko kilka sekund, bo po chwili jego oczy pociemniały, a on uwięził mnie na nowo w swoim uścisku, łącząc nasze wargi w pocałunku.

Naglącym, pełnym pasji i namiętności. Całował mnie zachłannie, tak, jakby nie zostało nam wiele czasu. Nie pozostawałam mu dłużna. Zarzuciłam mu dłonie na kark, przylegając do niego każdym możliwym milimetrem ciała.

Nic innego się nie liczyło. Czas zatrzymał się w miejscu i byliśmy tylko my. Ciasno spleceni w uścisku i zatraceni w gorączkowym pocałunku. Nie chciałam się wahać, ani zastanawiać, dlatego bez większego namysłu sięgnęłam do guzików jego koszuli, rozpinając je po kolei. Nie przeszkodził mi w tym.

Na moment oderwał się ode mnie, by popatrzeć mi w oczy, ponownie. Jakby chciał zyskać pewność, że wiedziałam, co robię. Że jestem świadoma własnej decyzji. Byłam. Chciałam tego. Pragnęłam go. I zaprzeczanie nie miało większego sensu. Uśmiechnął się i zaczął ponownie całować, ale jego pocałunki wyznaczyły ścieżkę od policzka, aż do obojczyka.

Trafiłam do nieba. A jeśli nie, to prosto w odmęty piekła, ale nie mogłam narzekać. Pozbyłam się jego koszuli, rzucając ją gdzieś w kąt. Nie interesowałam się losem nieszczęsnego materiału.

Cihangir przejął inicjatywę niemalże od razu. Zmienił naszą pozycję, odwracając się. Usiadł na kanapie i pociągnął mnie za sobą, tak, że musiałam usiąść mu na kolanach. Okrakiem, bo tak było najwygodniej.

Objął dłońmi moją twarz i popatrzył mi w oczy.

- Jesteś pewna? Nie chcę, byś myślała, że...

- Och, zamknij się - poprosiłam, zamykając mu usta kolejnym pocałunkiem. Nie chciałam go słuchać. Chciałam działać. Chciałam czuć.

Myśleć mogliśmy później.




Cześć!
Nie planowałam, że się uda, ale macie rozdział. Krótki, bo krótki, ale jest, także nie żałujcie klawiatury i dawajcie znać, co myślicie?
Tulę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro