20.1 Ten z nowym adresem.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       Leniwie rozchyliłam powieki, czując czyjś dotyk na ramieniu. Właściwie to były wargi Cihangira, który złożył kilka czułych pocałunków na mojej skórze. Wyglądał niesamowicie dobrze ze zmierzwionymi włosami i ciemnym zarostem, który zdobił mocną szczękę. Stopniowo przyzwyczajałam się do tego, że byliśmy ze sobą tak blisko, chociaż moje zdradzieckie serce nadal przyspieszało — chociażby na sam jego widok. Nie dość, że był niesamowicie przystojnym facetem, to na każdym kroku pokazywał mi, że miał cudowny charakter.

       — Dzień dobry — wychrypiałam, uśmiechając się do niego. Powoli podniosłam się, zakrywając materiałem pościeli własną nagość. Ostatnie kilka dni było dość intensywne, ale na szczęście nastał weekend i mogliśmy odpocząć. Pozornie, bo mnie ciągle gryzło sumienie, ponieważ nie zdołałam powiedzieć Cihangirowi całej prawdy. A powinnam. Z każdym dniem to stawało się coraz trudniejsze. I poważniejsze. — Dlaczego nie śpisz? — zapytałam, odchylając głowę w bok, gdy tylko zauważyłam, że planował mnie pocałować.

       Nie znosiłam tego robić przed umyciem zębów. Z trudem zmusiłam się do tego, by pozostać w łóżku i nie uciec do łazienki, by odbębnić poranną toaletę. Wiedziałam, że wcale nie prezentowałam się niczym jakaś miss.

       — Mia, kochanie, wszystko okej? — zmrużył podejrzliwie oczy, nie ukrywając zaskoczenia.

       Spędziliśmy ze sobą kolejny udany wieczór i noc, co już stawało się naszym zwyczajem. Zazwyczaj to ja nocowałam u niego, ponieważ miałam opory, by zapraszać go do mieszkania Miguela.

       Mimo wszystko wiedziałam, że mój przyjaciel nie byłby zachwycony na wieść, że spędzam tyle czasu z człowiekiem, któremu nadal nie powiedziałam prawdy.

       — Tak, muszę umyć zęby — wyjaśniłam, uśmiechając się nieznacznie.

       — Świetnie, ale najpierw śniadanie — oznajmił, odwzajemniając mój gest. Dopiero gdy sięgnął po tacę, zauważyłam, że ją przyniósł. Jakimś cudem zignorowałam zapach świeżo parzonej kawy, będąc zbyt skupioną na jego obecności. — Mam nadzieję, że będzie ci smakować.

       — Co to? — spytałam, przyglądając się zawartości talerzy. Jogurt, owoce i orzechy rozpoznałam. I zauważyłam jeszcze coś, jakieś ciasteczka, których nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Najpewniej, dlatego że nigdy nie byłam w Grecji, w której Cihangir się urodził. W ciągu ostatnich kilku dni zauważyłam, jak dużo takich swoich ojczystych zwyczajów przemycał do życia tutaj.

       — Paksimadi, spróbuj, powinno ci smakować — polecił, uśmiechając się nieznacznie.

       Nie kłóciłam się z tym. Sięgnęłam po nie i ugryzłam kawałek. Wyraźnie wyczułam posmak pomarańczy, który dobrze komponował się z suchością tego przysmaku. Nie jadłam tego wcześniej, ale przypominały mi w smaku nieco sucharki, nawet były podobnie twarde.

       — I jak?

       — Może być, mogłabym się przyzwyczaić do takich poranków — przyznałam, sięgając po filiżankę z kawą. Upiłam ostrożnie jej łyk, zakładając, że może być gorąca. Tak też było. I gorzka, więc niemalże natychmiast się skrzywiłam. — Przecież ja słodzę kawę.

       — I psujesz jej smak. Profanujesz, dodając mleka — skomentował, uśmiechając się złośliwie. — Przyniosę ci nową, poczekaj — zaoferował.

       — Nie, przeżyję, zostań — poprosiłam, łapiąc jego rękę.

       Po chwili ją wypuściłam i się poprawiłam. Sięgnęłam po koszulę, która leżała na pościeli i naciągnęłam ją na siebie, zapinając kilka guzików. Na całe szczęście Cihangir w mig zrozumiał moje zamiary i podtrzymał tacę, bym jej nie wywaliła na jego wielkie, bardzo wygodne łóżko.

       — Wolałem cię w poprzedniej wersji — przyznał, poruszając znacząco brwiami. — Zdecydowanie wolę wcześniejszą wersję.

       — Bądź poważny — poprosiłam, kręcąc z rozbawieniem głową. — I pomóż mi to zjeść.

       — Jestem śmiertelnie poważny — zapewnił, siadając obok mnie. Moja spostrzegawczość naprawdę kulała w tamtym momencie, bo dopiero, wtedy zauważyłam, że miał na sobie tylko dresowe spodnie ze ściągaczami nad kostką. Mimowolnie zlustrowałam całą jego sylwetkę, uśmiechając się pod nosem. — I mówię mojej kobiecie, że mi się podoba. Powinnaś mi w to wierzyć, a nie wykłócać się, że tak nie jest — dodał, sięgając po truskawkę. Podsunął mi ją pod usta, więc ugryzłam kawałek, a resztę dojadł on.

       Uśmiechnęłam się lekko, nie potrafiąc zapanować nad tą reakcją. Otwarcie nazywał mnie swoją kobietą i niemalże codziennie w pracy mieliśmy małe sprzeczki, odnośnie tej jego otwartości. Nadal nie rozumiał, dlaczego nie chciałam przyznać się do związku z nim, a ja nie miałam w sobie na tyle odwagi, by powiedzieć mu prawdę. Dlatego tkwiliśmy w impasie. Nawet jego ciotka nie miała o tym pojęcia, ponieważ nie zdążyłam z nią porozmawiać. Chciałam, ale jakoś tak ciągle było nam nie po drodze — a właściwie to jej do biura.

       — Podobają ci się moje cycki — fuknęłam, udając oburzenie. Wsunęłam kawałek banana do ust, wcześniej zanurzając go w jogurcie.

       — Wcale nie — zaprzeczył. — Podoba mi się też twój tyłek — dodał żartobliwie, uśmiechając się szerzej. — I twój uśmiech, i to jak na mnie patrzysz i właściwie mógłbym wymieniać tak kolejny godziny. Podobasz mi się, cała — przyznał spokojnie, całując moją skroń. Przytrzymał swoje wargi na skórze nieco dłużej, niż to było konieczne.

       A ja, chociaż miałam ochotę skakać z radości, poczułam niepokój, ponieważ wiedziałam, że moje kłamstwa ciążyły nad nami. I groziły wielką katastrofą.

       Chciałam coś na to odpowiedzieć, ale usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Rozejrzałam się, by zlokalizować go na szafce obok łóżka. Spojrzałam na wyświetlacz, dostrzegając, że dzwoniła do mnie siostra.

       Jennifer. Byłam umówiona z nią i Christopherem, cholera!

       — Przepraszam, muszę to odebrać, to moja siostra — wyjaśniłam, sięgając po komórkę. Wcześniej upewniłam się, że było później, niż zakładałam i faktycznie dochodziła dziesiąta. Za długo spałam. — Jennifer, przepraszam, zaspałam! — rzuciłam od razu, nie czekając na żadne jej słowa.

       — Pozwól, że tego nie skomentuje. Czekamy na ciebie. Masz dwie godziny jeszcze, bo Chris wyjeżdża dzisiaj do Nowego Jorku, zbieraj się. I pogadamy o tym twoim zasypianiu, jak już się zobaczymy. Do zobaczenia — powiedziała Jenn, nie dopuszczając mnie do głosu.

       Powstrzymałam się od przekleństwa, krzyżując spojrzenie z Cihangirem. Powinnam być jej wdzięczna, ponieważ nie miałam najmniejszej ochoty tłumaczyć się z czegokolwiek.

       — Muszę lecieć, jestem spóźniona — oznajmiłam, całując pospiesznie jego policzek. — Przepraszam.

       — Mogę cię zawieźć, będzie szybciej — zaproponował, nie komentując.

       Wiedziałam, że nie mogłam skorzystać z tej propozycji, ponieważ Cihangir nie powinien zobaczyć Christophera. Świat był mały i byłam pewna, że musiał go chociaż kojarzyć. Byłam zmuszona minimalizować ryzyko, że prawda wyjdzie na jaw, nim sama mu ją powiem. I nie mogłam zapominać o Chesterze, który ciągle był w pogotowiu.

       — Nie ma takiej potrzeby. Idziemy na zakupy, więc bez sensu byś tracił czas na przejażdżki po mieście. Zwłaszcza że oboje wiemy, że masz dużo pracy. Musisz dokończyć projekt — wyjaśniłam, uśmiechając się przepraszająco. Czułam się naprawdę podle. Nie zasługiwałam na niego. — Zadzwonię wieczorem? A teraz muszę się ogarnąć, bo jeśli Jen zobaczy mnie w takim stanie, od razu się domyśli i...

       — Mia — powiedział, podnosząc się. Wcześniej odłożył tacę obok siebie. — Uspokój się — poprosił, podchodząc do mnie. Chwycił moje dłonie, uśmiechając się. — Rozumiem, że masz swoje życie, że masz swoje plany i nie zamierzam ci towarzyszyć dwadzieścia cztery godziny na dobę — dodał, chcąc mnie uspokoić.

       — Przepraszam, jestem okropna.

       — Trochę jesteś, chętnie poznałbym twoją siostrę, ale jeśli nie chcesz mnie jej przedstawić, rozumiem. I poczekam. Bo nigdzie się nie wybieram — zapewnił. — Ale nim wyjdziesz, dokończ śniadanie, później będziesz mogła wyjść. Jennifer poczeka, jestem pewien.

       Uśmiechnęłam się szeroko, czując niemałą ulgę. Był wspaniały, właściwie nawet za wspaniały. Objęłam dłońmi jego policzki i pocałowałam go mocno w usta. Zignorowałam nawet to, że nie zdążyłam jeszcze umyć zębów.

       — Skoro jesteś już taki wspaniałomyślny, jaka jest opcja, że mogę pożyczyć od ciebie koszulę? — zapytałam, przesuwając dłonie na jego kark.

       — Bierz, cokolwiek tylko chcesz — odparł, całując mnie w czoło.







       — Musi pani podpisać tutaj i tutaj — poinstruował mnie Notariusz, którego Christopher sprowadził do mieszkania, by załatwić wszystkie potrzebne formalności.

       Spojrzałam na dokumenty, które zdołałam już przeczytać i się podpisałam. Przeniosłam uwagę na szwagra, oddając mu długopis, który chwilę wcześniej mi podał. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym się z nim o to nie pokłóciła, ale w końcu zdołał mnie przekonać do tego, bym przyjęła od niego mieszkanie — które on nazywał małą kawalerką. Podobnie, jak Cihangir zupełnie inaczej rozumiał to pojęcie, niż ja. Mieszkanie było nowoczesne, utrzymane w bieli z drewnianymi akcentami. Przestronne, jasne z trzema sypialniami i jedną wadą — w łazience brakowało wanny.

       — To wszystko. Podeślę ci dokumenty, jak już wszystko będzie gotowe, a tymczasem nie będę już przeszkadzał, do zobaczenia — powiedział mężczyzna, kierując te słowa do Chrisa. Uścisnął mu rękę, a później spojrzał na mnie. — Do widzenia, gdyby miała pani jakieś pytania, zostawiłem na stole swoją wizytówkę.

       — Dziękuję bardzo, do widzenia — pożegnałam go, wymieniając z nim uścisk dłoni.

       Po chwili w mieszkaniu zostaliśmy we trójkę. Ja, Christopher i Chester, który siedział na kanapie i zupełnie się nie odzywał. To on przywiózł mnie na miejsce, zaraz po tym, gdy wysłałam mu wiadomość, że zamierzam opuścić mieszkanie Cihangira. Nie komentował tego, chociaż wyraźnie zauważyłam, że wcale nie podobało mu się to, że romansuje z własnym szefem.

       — Amelio, możemy porozmawiać? — zapytał Christopher, rzucając znaczące spojrzenie Chesterowi.

       — Zostawię was. Pójdę się przewietrzyć, albo coś — oświadczył Chester, podnosząc się z miejsca.

       Wykorzystał okazję niemalże od razu. Widziałam po nim, że wcale nie czuł się swobodnie w towarzystwie Christophera. Ani Jennifer, która zostawiła nas chwilę wcześniej, by zmusić Juanę do zjedzenia czegoś.

       — Właściwie to zrób sobie wolne. Będę się przeprowadzać, więc ochrona Lewisów będzie ze mną, prawda? — poinformowałam go, spoglądając na szwagra, licząc na to, że potwierdzi moje słowa.

       — Oczywiście, innej opcji nie ma — zapewnił, przytakując swoim słowom ruchem głowy. — Mia jest z nami bezpieczna.

       — W porządku, jakby coś, dzwoń, dobrze?

       — Jasne, dziękuję, do zobaczenia. — Uśmiechnęłam się, odprowadzając go spojrzeniem do drzwi. — Więc, o co chodzi? — Powróciłam z uwagą do szwagra, wpatrując się w niego z oczekiwaniem.

       — Chciałbym się do czegoś przyznać. Małego oszustwa, które mam nadzieję, że mi wybaczysz — zaczął, drapiąc się z zakłopotaniem po skroni. To było dziwne, ponieważ Christopher Lewis uchodził za wzór wszelkich cnót. Dosłownie. Jego uwielbienie do zasad przypominało mi o Miguelu. Byli bardzo do siebie podobni pod pewnymi względami.

       — Mam się bać? — zapytałam, marszcząc brwi.

       Nie miałam pojęcia, co powinnam myśleć o jego słowach. Zaniepokoił mnie tym, więc podeszłam do kanapy i na nią opadłam. Szwagier ruszył za mną, zajmując miejsce obok. Uśmiechnął się nieznacznie.

       — Nie powinnaś. Wydaje mi się, że raczej ucieszy cię to, co powiem. Tak sądzę. Jennifer już wie i była wniebowzięta, dosłownie, aż się popłakała — dodał w roli wyjaśnienia, nieco się rozluźniając. Na samą wzmiankę o żonie zrobił się znacznie szczęśliwszy.

       — Nic już nie rozumiem. Można się cieszyć z oszustwa? — zapytałam, żałując tego niemalże w tym samym momencie.

       Nie miałam najmniejszego prawa nikogo oceniać, ponieważ sama kłamałam, jak najęta. I oszukiwałam bliską mi osobę. I nie tylko jego.

       — Czasami kłamiemy, by kogoś uszczęśliwić. Czasami robimy coś, co wydaje nam się słuszne, nawet jeśli nie jest to zgodne z prawem — wyjaśnił, wzruszając ramionami. — Przejdę do sedna, bo się spieszę na spotkanie. A muszę jeszcze dolecieć do Nowego Jorku.

       — Jasne, mów. Słucham, cokolwiek, by to nie było — uśmiechnęłam się zachęcająco, cicho przełykając ślinę. Odczuwałam lekki niepokój, ale wiedziałam, że ta tajemnica nie mogła być zbyt groźna. Tak mi się przynajmniej wydawało. Na pewno nie zamierzał przyznać mi się, gdzie ukrył zwłoki albo coś.

       — Bo kilka lat temu, gdy jeszcze nie byłaś zbyt obecna w życiu naszym i naszej córki, postanowiłem uciec się do małego oszustwa — przyznał, przekręcając się tak, by móc swobodniej mi się przyglądać. Miałam wielką ochotę to skomentować, ale zacisnęłam usta i czekałam na ciąg dalszy. — Nie będę tłumaczył, dlaczego, ani jak, ale jesteś matką chrzestną Juany. Oficjalnie. Podrobiliśmy twój podpis na dokumentach. To znaczy, ja to zleciłem. Mam nadzieję, że nie jesteś zła. Pomyślałem, że Jennifer, by tego chciała, ale w tamtym okresie wasza relacja była dość napięta, a ty nie przylatywałaś do domu... właściwie to mam nadzieję, że po prostu nie jesteś o to zła. Jesteś? — zapytał, przechylając głowę.

       Jego tłumaczenie było nieco chaotyczne, co zupełnie mi do niego nie pasowało, ale z każdym słowem, odczuwałam coraz większą ulgę. I wdzięczność. Utwierdzał mnie tylko w przekonaniu, że naprawdę był świetnym facetem. I idealnym mężem dla mojej siostry.

       — Zła? — powtórzyłam po nim, mrugając pospiesznie powiekami. — Christopher, uwielbiam cię. Dziękuję. I właściwie nie wiem, co powiedzieć. Obiecuję, że będę najlepszą matką chrzestną, jaką tylko Juanita mogłaby mieć, słowo — zapewniłam, uśmiechając się szeroko. Niewiele myśląc, rzuciłam mu się na szyję, ściskając go mocno. — Dziękuję. Jesteś najlepszy.

       — Jesteśmy rodziną, Mio. Zawsze będziemy. Liczę, że za jakiś czas będziesz widziała we mnie starszego brata.

       — Już widzę, dziękuję. Wiele dla mnie znaczy to, że pozwoliłeś mi tak łatwo wrócić do rodziny. Nie protestowałeś, ani nic, chociaż nawaliłam na całej linii. To wiele dla mnie znaczy — przyznałam, ścierając pospiesznie łzy, które zebrały się w kącikach oczu.

       — Jesteś młoda. Jeszcze wiele błędów popełnisz, ale nikt nie ma prawa cię osądzać, nikt. Masz własne sumienie. I własne zdanie, tylko to powinno się liczyć — skwitował, pocierając dłonią moje ramię. — Uciekam, mam nadzieję, że będzie ci się tu dobrze mieszkało. Gdybyś czegoś potrzebowała, jesteśmy dwa piętra niżej — zaśmiał się i podniósł.

       Również wstałam, pozwalając mu na ucałowanie mojego policzka.

       — Leć bezpiecznie i wracaj szybko.

       — Dziękuję. Do zobaczenia, Amelio — uśmiechnął się po raz kolejny, kierując się do drzwi.

       — Chris — zawołałam za nim, czekając dosłownie kilka sekund, by ponownie na mnie spojrzał. — Jestem Mia. Mów do mnie Mia.

       — Jasne, zapamiętam — pokiwał głową, znikając za drzwiami.

       Zostałam sama. I nie miałam nawet czasu, by zastanowić się nad jego słowami, bo usłyszałam dźwięk telefonu. Dzwonił Miguel. Miałam kłopoty. Zyskałam pewność, że Chester mu na mnie doniósł, nim ja sama zdołałam powiedzieć mu cokolwiek.

       Cholera!




Cześć!
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Liczę na to. Dajcie znać, co myślicie. Taki prezent na zakończenie wakacji, dla tych, którzy jeszcze je mają. Bardzo Wam zazdroszczę, hah.
Tulę,

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro