22.2 Ten, w którym poznajemy kolejne tajemnice.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

            — Mia, przestań — poprosiła Jennifer, piorunując mnie wzrokiem.

            Od kilkunastu minut krążyłam po salonie w domu dziadka, czekając na Miguela. Początkowo wydawało mi się, że wróci do swojego mieszkania, ale siostra wyprowadziła mnie z błędu, dlatego cała rodzina zebrała się w rezydencji. Denerwowałam się. Nie miałam pojęcia, co powinnam czuć. Z jednej strony zalała mnie fala ulgi, bo Miguel wracał do domu, a z drugiej byłam tak na niego wściekła, że nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Co więcej, przerażało mnie to, że traciłam, właściwie to straciłam Cihangira. Musiałam z nim porozmawiać, by jakkolwiek to wyjaśnić, chociaż wątpiłam, by chciał mnie słuchać.

            Cała ta sytuacja mocno mnie przytłaczała.

            — Nie lubię czekać — odparłam, wzruszając ramionami. Oczywiście, zatrzymałam się i zerknęłam na dziadka. — Wiesz coś więcej? — zapytałam.

            — Niewiele. Są w drodze — odpowiedział, a nawet powtórzył coś, co już słyszałam.

            Pokiwałam głową, udając, że przyjęłam ten fakt do wiadomości. Nadal to wszystko do mnie nie docierało. Odnosiłam wrażenie, że trafiłam do jakiegoś koszmaru i jakimś cudem nie potrafiłam się z niego obudzić, mimo szczerych chęci.

            Dziadek zamierzał coś dodać, ale naszą uwagę zwrócił Winston, który pojawił się w pomieszczeniu.

            — Doktor Long właśnie dotarł.

            — Lekarz? Po co nam lekarz, dziadku? — zapytałam, spoglądając to na pracownika, to na dziadka.

            Obawiałam się, że to mogło oznaczać tylko jedno. Miguel był ranny.

            — Cihangir wspomniał, że przyda się on Miguelowi. Nie denerwuj się. Najpewniej to profilaktyczne badania, ponieważ żadne więzienie nie słynie z cudownych warunków —  wtrąciła Jennifer, podchodząc do mnie. Najwyraźniej moja rodzina rozmawiała z Cihangirem więcej niż ja. Nie mogłam się temu dziwić, najpewniej nie chciał mnie już znać.

            Nie powinno, ale ukłuło mnie to. W dziwny sposób zabolało, pokazując, że byłam skreślona. I nie mogłam się temu dziwić. Mimo to wszystkie te znaki, zbierające się w całość dość dotkliwie raniły.

            — Pójdę porozmawiać z doktorem — oświadczył dziadek, zostawiając nas. Właściwie to wyszedł z Winstonem.

            Rzuciłam pytające spojrzenie siostrze, mając nadzieję, że jednak nie ukrywają przede mną czegoś więcej. W przeszłości zdarzało się im to. Mnie również. Potrafiliśmy nie mówić całej prawdy, łudząc się, że to leżało w najlepszym interesie rodziny.

            — Nie patrz tak na mnie — poprosiła, pocierając moje ramię. — Też się o niego martwię. Nikt nie wie, co tam się stało. Nie tylko ty jesteś z nim zżyta, Mio — dodała, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Najważniejsze jest to, że za chwilę go zobaczymy. I będzie mógł nam to wszystko wyjaśnić.

            — Mam nadzieję — skwitowałam, uśmiechając się cierpko. — A jak sprawa z...

            — Mia — upomniała mnie, karcąc mnie wzrokiem. — Nie mówmy o tym. Wszystko jest załatwione. Już się nie ma czym przejmować — wyjaśniła. — I nie patrz na mnie tak, jakbym zleciła jego zabójstwo. Wyjechał — dorzuciła, wznosząc oczy ku górze. — Jesteś niemożliwa.

            — Nic nie powiedziałam — oburzyłam się, chociaż faktycznie przez myśl przeleciało mi, że ktoś mógłby zrobić mu krzywdę. Najwyraźniej sytuacja z Miguelem sprawiła, że zaczęłam wszędzie widzieć takie opcje — że przemoc była rozwiązaniem.

            — Ale pomyślałaś — wytknęła, wzdychając ciężko.

            Najpewniej kontynuowałybyśmy tę przepychankę słowną, gdyby nie pojawienie się Miguela i Cihangira w salonie.

            — Cześć, dziewczęta — rzucił Miguel, siląc się na wesołość.

            Spojrzałam na niego, momentalnie się krzywiąc. Wyglądał fatalnie. I już nie chodziło o podkrążone oczy, czy zmięte ubranie. Jego twarz była pokiereszowana. Miał rozciętą wargę oraz łuk brwiowy, a skóra w paru miejscach miała siny odcień.

            — Miguel — pisnęła Jennifer, rzucając mu się na szyję, wykorzystując to, że była bliżej niego.

            On się skrzywił, więc najwyraźniej nie tylko jego twarz ucierpiała w ostatnim czasie. Westchnęłam ciężko, przenosząc uwagę na Cihangira. On również mnie obserwował.

            — Dziękuję — powiedziałam, nie potrafiąc znaleźć żadnych lepszych słów.

            Bo co powinno powiedzieć się facetowi, który uratował twojego najlepszego przyjaciela, jednocześnie odkrywając, że było się okłamywanym długie tygodnie?

            — Powinien go obejrzeć lekarz. Pablo mówił, że ściągnie jakiegoś — zaczął, ignorując moje podziękowania. Nie miałam pojęcia, kiedy dziadek z pana Ortegi stał się Pablo, ale nie interesowało mnie to. Istniały ważniejsze sprawy. — Zostawię was. Porozmawiajcie. Zajmijcie się nim — dodał, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

            Byłam rozdarta. Z jednej strony chciałam zacząć przesłuchiwać Miguela, upewnić się, że nic mu nie było, a z drugiej potrzebowałam porozmawiać z Cihangirem. Wyjaśnić mu wszystko. Poprosić, by zrozumiał, by mi wybaczył.

            Dlatego stałam tak w miejscu, nie potrafiąc podjąć decyzji. Cihangir w tym czasie pożegnał się i wyszedł.

            — Mia, nie wiem, co nawywijałaś, ale leć za nim. Ja nie ucieknę — polecił Miguel, wyrywając mnie ze swoistego letargu. — Będę tu za godzinę, słowo.

            — Co? — spytałam głupio, spoglądając na niego.

            — Biegnij za nim, durniu — powtórzyła Jennifer, ponaglając mnie.

            Normalnie bym się oburzyła albo kłóciła, ale wiedziałam, że po prostu mieli rację. Musiałam to wyjaśnić albo chociaż spróbować. Dlatego ruszyłam za Cihangirem, chcąc go zatrzymać. Udało mi się dopiero na podjeździe, gdzie wsiadał już do swojego samochodu.

            — Cihangir, zaczekaj — poprosiłam, otwierając drzwi od strony pasażera, chcąc mieć pewność, że nie odjedzie. Ja bym tak zrobiła, gdybym nie miała ochoty na rozmowy. — Daj mi kilka minut, proszę.

            — Amelio, nie mamy o czym rozmawiać — zauważył chłodno, przekręcając kluczyk w stacyjce. Ciężko było mi przyzwyczaić się do tego zdystansowanego tonu. — Odpuść sobie. Martw się przyjacielem — polecił, rzucając mi wrogie spojrzenie. — I z łaski swojej zamknij drzwi, bo się spieszę.

            — Proszę. Daj mi wyjaśnić, wiem, że słabo to wygląda, ale...

            — Słabo wygląda zerwanie poprzez wiadomość. Albo udawanie, że koleś, który cię prześladuje to nie twój były, albo cokolwiek takiego. Ty ukryłaś, kim tak naprawdę jesteś. To nie było słabe, to było poniżej jakiegokolwiek poziomu, Mio. Nie mam pojęcia, kim jesteś, wiem tylko, że kłamiesz niczym najlepszy z oszustów. A ja nie toleruję kłamstwa. Wolę brzydką i podłą prawdę — dodał, posyłając mi pełne pretensji spojrzenie.

          Wiedziałam, że sobie na to zasłużyłam. Od tygodni chciałam powiedzieć mu prawdę i ciągle usprawiedliwiałam własne kłamstwa głupimi wymówkami. Los ze mnie zakpił i się odwdzięczył.

            — Proszę cię — jęknęłam, mrugając pospiesznie powiekami. Nie chciałam wyglądać żałośnie i wymuszać na nim czegokolwiek płaczem. — Pozwól mi to tylko wyjaśnić. Przedstawić moją wersję. Opowiedzieć... proszę.

            — Niezależnie, co powiesz, co wymyślisz, nie zmienisz tego, że mnie oszukiwałaś. Że oszukiwałaś wszystkich.

            — Wysłuchaj mnie. Porozmawiaj ze mną, proszę. Jak tylko mnie wysłuchasz, odejdę. Podpiszę rozwiązanie umowy ze skutkiem natychmiastowym, odejdę, zniknę, jeśli tylko tego będziesz chciał — obiecałam, wzdychając cicho.

            Na nic lepszego nie było mnie stać.

            — A czy ty w ogóle jesteś zatrudniona? Mia Arriaga nie istnieje, prawda? — sarknął, uśmiechając się złośliwie. — Ty nawet nie pracujesz.

            — Mylisz się. Na umowie moje dane są prawidłowe. Wszędzie podpisywałam się jako Amelia Arriaga, nie zwróciłeś na to uwagi. To niedopatrzenie. Nie miałam pojęcia, że nie wiesz, że Mia to zdrobnienie mojego pełnego imienia. Nie wynikało to z faktu chęci ukrycia czegokolwiek. Po prostu przywykłam, że ludzie nazywają mnie Mią. Od lat nią jestem. Obwiniaj mnie o ukrywanie pokrewieństwa z dziadkiem, ale nie o to — odparłam, kręcąc z niedowierzaniem głową.

            — W porządku. Zajmij się Miguelem, wiem, że ci na nim zależy. Porozmawiamy w biurze. Nadal jesteś moją asystentką. I oferta pracy jako architekt będzie aktualna. Fakt, że nie zamierzam się z tobą widywać, nie oznacza, że zamierzam stracić dobrego pracownika. Jesteś niezła, Amelio — dodał, zwalniając hamulec ręczny. — A teraz daj mi odjechać.

            — Do jutra — wycofałam się, kiwając głową.

            Dostałam dużo więcej, niż mogłam oczekiwać. Nie powiedziałam mu, że to ja nie będę w stanie pracować w tym samym miejscu, co i on. A zyskałam, co do tego pewność, słysząc, że nie planuje mnie widywać. Nie chciał mnie. Spodziewałam się tego, ale gdy powiedział to na głos, nabrało to ostatecznego wydźwięku. Zabolało. Dotkliwie. W pełni zasłużenie.

            A on tak po prostu odjechał, nie oglądając się za siebie. Objęłam się ramionami, pocierając dłońmi skórę. Chłód przeniknął moje ciało. Chciałam wierzyć, łudzić się, że mógłby mi wybaczyć, ale traciłam nadzieję. Musiałam jednak wszystko wyjaśnić. Dla spokoju własnego ducha. Potrzebowałam tego.

            Srogo przyszło zapłacić mi za wszystkie kłamstwa, którymi go karmiłam.

     Potrzebowałam uporządkować cały bałagan goszczący w moim życiu. Wszystko miało swój czas, więc postanowiłam zacząć od Miguela.

            W końcu zostaliśmy sami. Ja i Miguel. W pokoju gościnnym, który miał stać się jego tymczasowym lokum, ponieważ dziadek to na nim wymusił, bo ja głównie potrafiłam milczeć. Nie tylko z powodu sytuacji, w której znalazł się Miguel, ale przez Cihangira. Straciłam go. Złamałam sobie serce na własne życzenie. Nikogo nie mogłam o to winić. Mimo to bolało jak diabli. Musiałam skupić się na bieżących kłopotach, ale ciężko przychodziło mi wyrzucenie z myśli ukochanego.

            — Mio? — usłyszałam głos Miguela, więc uniosłam głowę, krzyżując z nim spojrzenie. Uśmiechnęłam się smutno, wzdychając ciężko. Chciałam być na niego wściekła, krzyczeć, kłócić się, ale ulga z powodu jego powrotu była tak wielka, że nie miałam na to siły. Ani tak naprawdę chęci. — Nic nie powiesz? O nic nie zapytasz?

            — A powiesz mi prawdę? — odbiłam pytanie, marszcząc brwi. — Nie mam pojęcia, o co pytać. Nie mam pojęcia, co myśleć po tym, jak usłyszałam, że jesteś oskarżony o próbę zabójstwa. Co mam myśleć? Czuć? Oczywiście, to same bzdury, ponieważ nie jesteś w stanie skrzywdzić muchy, ale fakty... fakty mówią coś innego. I jestem przerażona. Bo nie mam pojęcia, co musiało się stać, by zmusić cię do czegoś takiego. Byś wpakował się w takie bagno — wyrzuciłam z siebie, podnosząc się z miejsca.

            Objęłam się ramionami i podeszłam do okna, skupiając wzrok na wodzie. Tak wzburzonej, jak ja.

            Czułam ulgę, a jednocześnie byłam wściekła. Na własną bezsilność i bezradność.

            — Chyba muszę zacząć od początku — przyznał cicho, wzdychając ciężko. — Od powiedzenia ci historii Manuelity — dodał.

            Spojrzałam na niego poprzez ramię, unosząc brew.

            — Twojej siostry? — strzeliłam, nie mając pojęcia, o kim tak naprawdę wspomniał. Pamiętałam jednak, że dziadek kiedyś wspomniał o jakimś wypadku, czy czymś takim. Że Miguel miał młodszą siostrę. Jennifer również kiedyś rzuciła coś w podobnym stylu.

            — Wiesz o mojej siostrze?

            — Tylko tyle, że ją miałeś. I, że nie żyje. Jest mi bardzo przykro. Nie wyobrażam sobie... nie wiem, jakbym czuła się, gdybym straciła Jennifer — wyznałam, pocierając palcami czoło. Wróciłam do niego, siadając na łóżku. Prezentował się trochę lepiej, po tym, jak lekarz należycie go opatrzył.

            — Popełniła samobójstwo — wtrącił, zatrzymując spojrzenie w pościeli, jakby chciał dojrzeć tam coś ciekawego. Albo jakby nie potrafił patrzeć mi w oczy, ponieważ nadal zbyt wiele bólu wywoływała w nim ta sytuacja. Nie dziwiło mnie to.

            Serce zabiło mi nieco szybciej, a chłód na nowo przeniknął moje ciało, powodując pojawienie się gęsiej skórki na przedramionach. Zadrżałam. Mimowolnie.

            — Samobójstwo? — powtórzyłam głucho, odruchowo łapiąc jego dłoń. Zacisnęłam na niej palce. Chciałam go mocno objąć, ale wiedziałam, że jeśli chciałam usłyszeć całą historię, musiałam pozostać cierpliwą.

            — Mój... człowiek, który miał być moim ojcem, ten bydlak, całe życie grał i prowadził jakieś nielegalne interesy. Wielokrotnie prosiliśmy matkę, by go zostawiła, ale... była ślepo zakochana. Aż któregoś dnia, do domu wpadło kilku dryblasów. Nie było mnie, zresztą pewnie niewiele bym zrobił, miałem ledwo siedemnaście lat. Chcieli dopaść ojca. Dopadli Manuelę. Nie będę zagłębiał się w szczegóły. Popełniła po tym samobójstwo. Skoczyła z mostu. Ojciec zniknął. Ulotnił się. Długie lata go szukałem, Mio — oświadczył z mocą, krzyżując w końcu ze mną swój wzrok. — I niedawno go znalazłem. I przyznaję się. Gdyby mi nie przeszkodzili, zabiłbym go. Bez wahania. Zasłużył na wszystko, co go spotkało.

        Wpatrywałam się w niego oniemiała, nie mając pojęcia, jak to skomentować. Przyznawał się do winy, ale czy mogłam go za to oskarżać?

            — Miguel — pisnęłam żałośnie.

            — Nie współczuj mi. Nie patrz na mnie z taką litością. Nie chcę tego. Chcę nadal, byś traktowała mnie, jak zawsze.

            — Zawsze będziesz moim Miguelem. To się nie zmieni. Po prostu... byłam taką idiotką, gdy wydawało mi się, że to moje życie jest koszmarne. Przepraszam — rzuciłam mu się na szyję, mocno go obejmując. — Załatwimy to. Zapłaci za to. Obiecuję ci. Wydam nawet cały majątek, by mieć pewność, że skurwiel za to zapłaci. Obronimy cię. Wynajmiemy najlepszych prawników. Obiecuję ci to.

            Jak mogłam przejmować się złamanym sercem, gdy Miguel miał tak naprawdę złamane życie?



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro