2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lane

Siedziałem znudzony na końcu sali, gdy spóźnił się na matematykę i wszedł do klasy... oknem.

- Te, młody - drgnąłem, gdy szepnął ktoś obok mojego ramienia. Najpierw zobaczyłem włosy, potem zielone oczy i krzywy uśmieszek. - Młody, daj rękę, zaraz się stąd spierdolę - sapnął w cichym śmiechu, a w odpowiedzi po sali rozeszło się westchnienie dziewczyn.

Kojarzyłem go. Wiedziałem, że nie należał do spokojnych, grzecznych typów. Rzadko też chodził na lekcje. Zbliżała się połowa września i na każdej lekcji przy sprawdzaniu obecności przy piątym numerze zapadała chwilowa cisza.

Odchyliłem się na krześle, gdy matematyczka z pasją bazgrała po tablicy, wykładając czarną magię i wyciągnąłem do niego dłoń.

Najpierw przerzucił deskę. Oparłem się plecami o krzesło i patrzyłem, jak odkłożył ją delikatnie na podłogę.

Złapał zdecydowanie moją wyciągniętą w jego stronę dłoń i sapiąc, wgramolił się za ramę okna.

- Dzięki, młody, mam dług u ciebie. - Starał się jak najciszej przecisnąć obok mnie na miejsce. - Psia krew, to moja klasa? - Zmarszczył brwi i rozejrzał się po sali. Wreszcie zatrzymał wzrok na Amy, blondynce, która wyglądała jak szyld „dam każdemu„. Parsknął pod nosem i dodał, opadając na krzesło: - Tak, to moja klasa.

- Jeździsz na desce - zauważyłem.

- Nie, tak sobie ją noszę pod pachą dla zabawy - odparł, ale nie wyczułem w tym żadnej kąśliwości. - A ty? Jeździsz?

- Ja? - Wycelowałem palec we własny mostek. - Gdy matka mnie rodziła, to najpierw wyszła deska, potem ja. - Parsknął zduszonym śmiechem i otarł nos. - Opłacało ci się przychodzić na ostatnią lekcję? - Spojrzałem na zegar nad tablicą, cała ściana była skąpana w przed wieczornym słońcu. Jason wzruszył ramieniem. - Myślisz, że ona nie zorientuje się, że coś tu nie gra? - Wskazałem nauczycielkę ruchem głowy.

Spojrzał na mnie kpiąco.

- Jason Farrel. - Wyciągnął raz jeszcze dłoń.

- Lane Shane Jimmix.

- Ok, Lane, przekonajmy się, o ile chcesz się założyć, że z tego wyjdę?

Otaksowałem go wzrokiem.

- Nie mam kasy.

Zaśmiał się szeroko:

- Od razu zakładasz, że przegrasz. To o co chcesz się założyć?

O co mogę się z nim założyć? Podziurawiony pasek, papieros zza ucha? Deskorolkę? Co ja miałbym mu dać?

- Ta pieszczocha jest niezła - wymamrotałem.

- Ta? O nie, nie, młody. To łup po gościu, którego zamordowałem... - odpowiedział poważnie, a ja o mało co nie spadłem z krzesła. Spojrzał mi w oczy, uniósł prawą brew i odchylił głowę, cicho się śmiejąc. - To było warte twojej miny. OK, to szajs za dolara. Stoi, ale... - Omiótł mnie wzrokiem i otarł nos - za co ty się zakładasz? Co mam sobie wziąć? Długopis ze ściągą? - Chwycił go, potrząsnął i rzucił z powrotem na otworzony zeszyt.

- Mam kod zniżkowy.

- Na co?

- Szynkę w puszce...

Jason zrobił beznamiętną minę i odwrócił wzrok, jakby w ogóle tego nie usłyszał.

- Masz coś do jedzenia? - odezwał się po chwili.

- Mam kod na... - Przerwałem, gdy spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się delikatnie, przeskakując na usta. - Mam kanapkę w plecaku.

- Z czym?

- Z klopsami.

- Stoi. Podbijam do zapalniczki z Jenną Jameson i dobieram do kanapki jeszcze twoją duszę.

Przegrałem kanapkę z klopsami i duszę, a wygrałem kumpla i zapalniczkę z gwiazdą filmów dla dorosłych. Nauczycielka uniosła wzrok i wbiła go na chwilę w Jasona, ale zaraz odwróciła się wzdychając ciężko. Chłopak stwierdził, że nie było przegranych ani wygranych w tym zakładzie.

*

Dziś przyszedł od razu na pierwszą lekcję. Patrzyłem na niego z bladym uśmiechem, gdy przeszedł nonszalancko przez salę i usiadł obok mnie.

- To miejsce Brandona - powiedziałem z przyciśniętą pięścią do policzka.

- A gdzie on jest? - Jason rozejrzał się po klasie nie ruszając głową. - Nie widzę go, więc to miejsce jest dziś moje. - Wysapał, przeczesał pocieniowane włosy dłonią i wyciągnął nogi na ławce. Skrzywiłem się nieznacznie, wyobrażając jak Brandon, mój przyjaciel dowiaduje się o tym i urządza mi jatkę życia.

- Weź opuść te giry na podłogę.

- Bo? Mam czyste skarpety, a buty wczoraj stara kupiła mi w salonie Nike. - Zerknęłam na nie spod pochylonej głowy i wróciłem spojrzeniem do otworzonej książki. - Co ty, taki pilny uczeń?

- Chciałbym - zaśmiałem się cicho, a Jason przyglądał mi się długo, po czym westchnął z rezygnacją i zabrał nogi z ławki.

Po lekcji wybiegł pierwszy, ja ociągałem się pisząc do Brandona z pytaniem gdzie jest i czy wszystko z nim w porządku.

- Chodź ze mną na szluga. - Wpadłem na Jasona, gdy czekał oparty o ścianę zaraz za drzwiami. Nachylił się ku mnie, gdy wyminąłem go i skręciłem na schody. - Palisz w ogóle Jimmix?

- Zależy co.

- Chodzi ci o babskie papieroski czy?

- Czy... - Uniosłem brew z uśmiechem, gdy zatrzymaliśmy się na zewnątrz, na boisku, obok krzaków.

- Czy - powtórzył i potrząsnął raz głową - teraz miałem na myśli papierosa, ale jak coś, to u mnie masz wszystko co chcesz. Tylko poproś. - Wyciągnął zza ucha dwa papierosy i podał mi jednego. Potem otworzył ogień i przysunął się blisko, by przenieść go na szluga, którego już trzymałem między ustami. Patrzył mi w oczy i milczał, gdy zaciągałem się i obrzucałem boisko spojrzeniem. - Jesteś głodny?

- A co masz?

Machnął głową w stronę ulicy.

- Możemy iść na burgera.

- Tego taniego, rozmiękłego z zawszonej budki?

- Ta.

Uśmiechnąłem się szeroko i dopaliłem, a potem ochoczo przydeptałem papieros butem.

*

- Spójrz, Jimmix na nie, co trzecia to ładniejsza. Trzymają mnie w tej budzie już któryś rok i nie wiem, która to może być klasa. - Wyciągnął w moją stronę zapalniczkę, od której odpaliłem papierosa samoróbkę. Zaciągnąłem się, wyobrażając sobie, że wszystkie moje wnętrzności nasiąkają dymem. Uśmiechnęłam się mrucząc z przyjemności, ale to minęło, gdy uniosłem brodę, zatrzymując spojrzenie na dziewczynie, która szalała po boisku z piłką do kosza, jakby grała w jednoosobowej drużynie.

Mieliśmy akurat wf, ale oboje zgłosiliśmy problemy z kolanem. Ja z lewym, Jason prawym.

Oparłem łokcie na niebieskich siedzeniach za nami, obserwując, jak długie ciemne włosy nowej, skrępowane w jakimś dziwnym kucyku, podskakiwały odwrotnie do jej ruchów.

- Druga, ale tę widzę pierwszy raz - odparłem, nie mogąc oderwać wzroku. W jej uśmiechu było coś tak rozgrzewającego, że chciało się tylko wystawiać twarz jak do słońca.

- Którą? Mówię ci, że ja tu żadnej nie kojarzę. - Jason zamachnął się ręką, oprószając moje spodnie popiołem.

Jak to żadnej? Przecież przed chwilą mignęła tu Nicole. Twoja dziewczyna.

Spojrzałem na niego, omiatając dłonią kolana i poprawiłem pozycję, znów patrząc na brunetkę.

- Ta, co dręczy piłkę i kosz - odpowiedziałem, dyskretnie celując w nią palcem, a potem drapiąc się nim w czubek nosa.

- Ach, ta. - Jason zaciągnął się i potrząsnął głową. Zerkałem na niego krótko, tylko na chwilę odrywając uwagę od dziewczyny. - Zgadza się, stała pod słońce, nie zauważyłem. Tę akurat znam, to moja nowa sąsiadeczka. - Zaśmiał się, gdy uniósł dłonie i wpatrywał z tajemniczym uśmiechem w pożółkłe paznokcie.

- Mówiłeś, że ma z pięćdziesiąt lat.

Posłał mi uśmiech jak idiocie, a potem odparł powoli i wyraźnie:

- Jej matka, koleś.

- Tego nie mówiłeś.

- Co?

- Powiedziałeś, że masz nową sąsiadkę. Spytałem, czy fajna, a ty na to, że ma ponad pięćdziesiąt lat i kiedyś mogła być fajna.

- A... Nie pamiętam. Dobra, mniejsza z tym - prychnął pod nosem. - Słuchaj najlepsze: rano siedzą z moją matką w piżamach pod moim domem i piją sobie kawkę. Czaisz to? Ta laska ma taką owłosioną piżamę z pyskiem pandy - szeptał, dźgając się palcem w klatkę piersiową. - Wiesz, gdzie znajdują się oczy tej pandy? Weź się spróbuj nie gapić... - Włożył dłoń w potargane włosy i znów wyrzucił ją w powietrze. - A wiesz, gdzie ta panda ma usta i nos?

Potarłem czoło dłonią, zduszając śmiech. Pochyliłem się, opierając łokcie o kolana. A potem uniosłem wzrok i uśmiechnąłem mimowolnie, gdy dziewczyna wrzuciła piłkę do kosza. Przybiła piątkę sama ze sobą i zaczęła obracać się wokoło, zginając nogę w kolanie.

- Myślisz teraz o jej pandzie? - Jason szturchnął mnie łokciem w żebra. Obruszyłem się i oddałem mu, zirytowany, że przerwał mi świetną chwilę.

- Zmniejsz sobie dawki, serio.

- Dzisiaj jestem jak łza.

- No, widać.

- Chciałbyś ją zaliczyć?

Spojrzałem znów na nią, zastanawiając się, czy mogłaby mi się spodobać. Była bardzo ładna, ale raczej nie w moim typie.

- Nie. Nie wiem - odparłem, w duchu dając sobie po twarzy za to, że w ogóle o tym pomyślałem.

Jason przez cały czas coś do mnie mówił, ale nauczyłem się wyłączać i jedynie potrząsać głową i czasem mruczeć „aha, no". Kończyłem papierosa i chciałem przydeptać go butem, ale wyprostowałem się automatycznie, gdy dziewczyna od dziwnego kucyka mignęła obok do ławek, by napić się wody. Odnalazła spojrzenie Jasona i uniosła dłoń, a potem przeniosła je na mnie.

Chyba każdy kiedyś w życiu przeżył uderzenie pioruna. Jeśli nie, to współczuję i życzę tego z całego serca. To nie jest jak kopnięcie gniazdka z przebiciem, w które wsadzasz śrubokręt, ani żadne fajerwerki.

To grom z bezchmurnego nieba.

Rozbrzmiał dzwonek i dziewczyna zniknęła, a ja przez cały dzień zachodziłem w głowę, co to, do cholery, było?

*

Po suficie w moim pokoju przeciągnęły się dokładnie cztery pasy z reflektorów. Leżałem tak już od dwóch godzin, słuchając muzyki, myśląc i nasłuchując kiedy samochód matki zaparkuje pod domem. Kolejny sygnał wiadomości zmusił mnie w końcu do poruszenia dłonią. Sięgnąłem po telefon i zmrużyłem oczy od bijącego światła wyświetlacza.

Brandon:
Co z tobą? Gdzie się ostatnio szlajasz? Czy ja widziałem cię z pato Jasonem, czy mi się psia krew przewidziało? Odpisz, jak nie odbierasz, inaczej do ciebie przyjadę. Ja tylko grożę.

Zablokowałem urządzenie i położyłem sobie na brodzie, skąd zsunęło się na śmierdzącą fajkami pościel.

Odezwałbym się do niego... Gdyby tylko nie naskakiwał na mnie od razu za to, że spędzam czas z Jasonem, gdyby nie był taki o to zazdrosny. Pękała mi głowa, a Brandon był jak nakręcony, ujadający ratler.

Przyjaźnimy się od trzynastu lat, jesteśmy braćmi, ale - nie do cholery - syjamskimi.

Przymknąłem oczy, pozwalając by mózg bawił się kalejdoskopem myśli, puszczając jak w przyspieszeniu kolejno: matkę wymiotującą do ogrodu i ocierającą sobie usta pielęgniarskim kitlem, uśmiech Brandona, gdy oblizywał palce ze słonych chipsów, Jasona gaszącego papierosa o mojego buta, dziewczyny z boiska chowającej promienie słońca w swoich włosach i taty, który odwrócił się ostatni raz i ostatni raz powiedział „wrócę niedługo, dbaj o mamę".

Obudził mnie dzwonek telefonu. Przekręciłem się na bok i jęknąłem widząc godzinę i dziesięć nieodebranych połączeń od Jasona.

- Co jest? - spytałem ziewając.

- Już czas - odparł mi głęboki głos. Usiadłem i zacząłem masować czoło.

- Na co?

- Czas, byś poznał resztę rodziny.

Zapanowała cisza, gdy skrzywiłem się i odsunąłem telefon od ucha, a przez głowę przeszła mi myśl o jakiejś sekcie.

- Co? Jaką...? - Nie dał mi dokończyć, bo zarechotał i wyjaśnił:

- Zabieram cię na imprezę paczki, do domu jednego z nas. Słuchaj, musisz, nie będziesz żałować. To ostra jazda bez pasów, kierownicy i hamulców!

- Cóż... To ma mnie przekonać? Daleko tak zajedziemy.

- Oj to metafora, Jimmix, nie chodzę na lekcje, a wiem co to, więc po co ty na nie chodzisz?

Prychnąłem i zacząłem odganiać kołdrę z nóg.

- Ok, niech będzie, pewnie i tak wyolbrzymiasz, jak zawsze.

- A ty pesymistyczny jak zawsze. Wyłaź pod dom, zaraz przyjdę po ciebie z taryfiarzem.

Nazywał tak chłopaka z klasy niżej, który woził go wszędzie, gdy ten nie był w stanie prowadzić.
Odprawiał go potem do domu, gdzie miał czekać na jego telefon, czasem nawet w środku nocy.

- Dobra, czekam.

*

W pomieszczeniu panował półmrok, wszystko skąpane było w słabym świetle czerwonej żarówki wkręconej do żyrandola. Po chwili oślepiły mnie kolorowe lampki bijące po oczach jakby zsynchronizowane z muzyką. Wszystko przeciskało się przez pory skóry: dym, zapach alkoholu i papierosów, perfum, pizzy i... kebabów. Wirowało mi w głowie, a Jason wciąż prowadził gdzieś dalej. Zdążyłem wyciągnąć rękę i sięgnąć po trójkącik pizzy. Ugryzłem kęs i wtedy poczułem w końcu dopełnienie tego wszystkiego: nawet pizza była tu oblana sosem tabasco. Nie sposób nie sięgać po piwo, by dopiero łapczywie je kończąc, poczuć, że smakowało jak woda.

Po drodze ktoś kiwnął do mnie głową, ktoś inny uniósł jedynie dłoń. Miałem poczucie, że wchodzę do jaskini śpiącego lwa, który przed chwilą dostał strzałę ze środkiem nasennym w tyłek.

Nikt w paczce Jasona o nic nie pytał. I bardzo mi to odpowiadało.

Zatrzymał się i zarzucił ręce na ramiona czarnowłosej Nicole. Jej twarz wyglądała jak z kreskówki: ogromne, brązowe oczy, zadarty nos i szeroki uśmiech na cienkich wargach.

Jason puścił do mnie oko i nachylił się, by powiedzieć:

- Słuchaj Jimmix, możesz poznać się tu z każdą, która ci się tylko spodoba, ale... - Odchylił głowę, wskazując stojącą obok Nicole; ta spojrzała na mnie nieprzytomnie, strzeliła z gumy między zębami, poprawiając niedyskretnie piersi. - Każda jest moja, ale tylko tej nie możesz mieć, nie musisz jej nawet mówić „cześć". - Pochylił się ku mnie i wyszeptał z dumą: - Nicole zostanie moją żoną.

Zgodziłem się, przykładając do ust zimne szkło butelki. Po chwili opuściłem dłoń z kwaśną miną.

Zostawiłem Jasona w grupce wyglądających jak on kolesi i zatrzymałam się przy stole, gdzie ktoś mieszał alkohol z sokiem.

Może teraz będzie smakowało lepiej - pomyślałem, patrząc w głąb papierowego kubka.

Punkrockowe piosenki zmieniały się bez cichych przejść w electro i techno. Z głośników wprost do mojego mózgu wdarło się Every Single Day, w przyśpieszonej i podkręconej wersji. Oparłem się o parapet i odchyliłem głowę, gdy moją uwagę przykuły tańczące kobiece biodra. Idealnie krągłe, odcięte wąską talią. Długie smukłe nogi kołysały się w inny do muzyki rytm, jakby do Angel Robina Williamsa. Było w tym coś tak hipnotyzującego.

Sposób poruszania, długie blond włosy, ciało bogini okryte jeansową miniówką, koszulka odkrywającą płaski brzuch.

Zamarłem, gdy dziewczyna się odwróciła i mogłem spojrzeć z niecierpliwością na jej twarz.

Jej pełne, pomalowane na fioletowo usta zacisnęły się delikatnie na końcówce butelki piwa, gdy upiła łyk.

Wstrzymałem oddech, a ona uniosła powieki.

Wypiłem na raz zawartość kubka, zgniotłem go i ruszyłem przed siebie, jak nie ja, jakbym wcale nie zachowywał się przy dziewczynach z rezerwą. Może gdybyśmy byli w innym miejscu, nie otaczałby nas półmrok, nie dudniłoby w uszach od natarczywej muzyki, gdybym był trzeźwy...

Zatrzymałem się obok blondynki, a jej mocny, słodki zapach otulił mnie jak koc, z którego nie chciałem już wychodzić. Ścisnęła moją dłoń, ucząc swojego tempa. Tańczyliśmy na swój sposób, blisko i intymnie. Przysunęła się bliżej. Zamarłem, gdy jej pełne usta przywarły do moich, a potem wsparła się rękoma o moje barki i oplotła nogami, na co jedynie uniosłem ze zdziwieniem brew. Zaśmiałam się w jej usta i oparłem ją o parapet, zapominając o ludziach wokoło. Dziewczyna wsunęła dłoń w moje spodnie, ale nie zareagowałem od razu, tylko dopiero wtedy gdy jej delikatne palce i długie paznokcie zatrzymały się na moich bokserkach. Pochyliła się, by znowu mnie pocałować, ale w porę odwróciłem twarz, tylko przez moment spoglądając na nią kątem oka.

Westchnęła przeciągle, powoli zabierając dłoń. Mogłem odsunąć się na większą odległość. Owiało mnie dziwne skrępowanie mimo odrobiny alkoholu, jeszcze większej ilości oparów i otępiająco głośnej, wulgarnej muzyki. Dziewczyna wyglądała za to na zrelaksowaną, wciąż siedziała przy oknie i wodziła po mnie swoim przenikliwym spojrzeniem.

To nie był nawet widok rozłożystej błyskawicy, której odgłos słychać, jako delikatne mruczenie.

- Jak masz na imię? - spytała miękkim głosem, przebijając się przez remix Tell me why.

Skupiłem na niej uwagę i włożywszy dłonie w kieszenie spodni, odparłem:

- Jimmix. To znaczy Lane.

- Och - Zapiszczała w zachwycie. - Nie tylko twarz masz słodką.

Jej przeszywające spojrzenie przypominało kolorem soczystą zieleń świeżych listków mięty. Uśmiechnąłem się, unosząc mimowolnie prawy kącik ust.

- A ty jak masz na imię?

- Yvone, ale wolę, gdy mówią na mnie Candy.

Jason pojawił się znikąd, złapał mnie za biceps i z szerokim uśmiechem uniósł rękę nad moją głowę. Candy odsunęła się i patrzyła na to z iskrzącymi oczami.

Uniosłem wzrok i spotkałem się z kilkoma chłodnymi kroplami. Opadły mi na czoło, oczy i usta, po czym poznałem, że to piwo.

- W imię naszej przyszłej przyjaźni chrzczę cię, od tej pory jesteś Jimmy, Lane powoli umiera - mówił, wylewając Coronę na moją głowę.

Zaśmiałem się głośno, jak nie ja i otarłem dłonią mokrą twarz i włosy.

Every Single Day - Benny Benassi

Tell me why - Supermode, Axwell, Steve Angello

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro