5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jimmy

Suche liście przy poboczu szeleściły pod moimi butami. Wsłuchiwałem się w ten dźwięk, aż do chwili, gdy drzewa się przerzedziły i światła latarni oślepiły mnie z każdej strony.
Zauważyłem kątem oka Dianę siedzącą przed swoim domem na wiklinowym krześle.

Spuściłem głowę, przyspieszając, gdy dziewczyna uniosła wzrok i uśmiechnęła się promiennie.
Rozmowa z nią to ostatnia rzecz, jakiej chciałem, ale mogłem chociaż unieść dłoń...

Dom Jasona z zewnątrz wyglądał tak samo jak zawsze, a przynajmniej od strony ulicy. Ciszę, zakłócało jedynie delikatne dudnienie przypominające odgłosy burzy szalejącej kilkanaście kilometrów od nas. Zszedłem po schodach do piwnicy kierowany źródłem dźwięków, a po otworzeniu drewnianych drzwi w moje uszy wdarł się gwar i głośna muzyka. Piwnica Jasona nie wyglądała jak te z horrorów, czy każda inna w zwykłym domu, gdzie po wino schodzi się z latarką i jak najszybciej stamtąd spieprza. To po prostu kolejny poziom w jego domu, gdzie stały dwie pralki i dwie suszarki, regały z przetworami, stół z piłkarzykami, stół do ping-ponga, który pełnił funkcję zwykłego stołu. Walały się po nim paczki chipsów, plastikowe kubki, butelki wódki i tanie soki. Na podłodze leżał dywan w azteckie wzory, na którym jedna z par, mimo stojących obok ludzi, postanowiła oddać się przyjemnościom.
Gdzieś w tłumie zauważyłem Jasona. Przekrzykiwał muzykę, grzmiąc na tych, co chcieli dobrać się do marynowanych ogórków. Mama Jasona to mistrzyni w marynowaniu różnych dziwnych rzeczy.

Przedarłem się przez ludzi i wsunąłem palce pod ramiączko topu Jasona, naciągając materiał i strzeliłem z niego, by zwrócić uwagę chłopaka.

Odwrócił się gwałtownie, unosząc łokieć. Spojrzał na mnie i zacięty wyraz twarzy zastąpił uśmiechem. Poklepał mnie dłonią po policzku i zamachnął się ramieniem w stronę drzwi.

— Niech mi tylko który stłucze jakiegoś ogóra, to ja mu stłukę łeb! — rzucił w tłum, kopiąc drzwi.

— Kilka osób, tak? — zadrwiłem rozbawiony.

Westchnął zrezygnowany, oglądając się jeszcze za siebie.

Przeszliśmy przez wąski korytarz ozdobiony licznymi zdjęciami Jasona i jego rodziny. Otworzył szeroko drzwi od swojej sypialni, wchodząc pierwszy. Usiadł na łóżku i wbił we mnie swoje zielone nieco rozbiegane spojrzenie. Podał skręta, a ja nie miałem odwagi odmawiać.

— Co się stało?

— Mam problemy — odparłem zdawkowo.

— To już wiem, ale jakie?

Nabrałem mocno powietrza w płuca i zaciągnąłem się, wędrując spojrzeniem po suficie.

— Finansowe. Toniemy z matką w długach po ojcu, chcą nam zająć dom. Musimy wpłacić sporą ratę...

Jason uniósł brodę, rozchylając usta i westchnął.

— Ile ci trzeba? Dwa patyki wystarczy?

— Nie proszę cię o pożyczkę.
Rozłożył dłonie, promiennie się uśmiechając.

— Ale nie ma sprawy.

— Pożyczkę trzeba oddać, a ja nie mam z czego, poza tym nie powinno się pożyczać od bliskich kumpli. Chciałem cię prosić o polecenie mnie komuś, pomoc w znalezieniu jakiejś pracy dorywczej, na czarno oczywiście... — dokończyłem, uciekając spojrzeniem.

Zdawałem sobie sprawę, że Jason mógł wybuchnąć gniewem i spytać za kogo go uważam.

Powtarzał: „sprzedaję dopalacze, ale nie jestem dilerem", „składam dolara w rulonik, ale nie jestem ćpunem", „obiję komuś mordę, gdy trzeba, ale nie jestem kryminalistą" i w końcu, „biorę chrupki ze sklepu i wychodzę, ale nie jestem złodziejem".

Odetchnąłem ciężko, czując, że powieki zaczęły mi opadać, a ciało się rozluźniać.

Jason potrząsnął głową. Wstał, klepiąc się po odkrytych kolanach.

— Zobaczę, co da się zrobić, pomyślę... Ale mam jeden warunek. — Uniósł palec, dotykając nim moich ust. Wzdrygnąłem się i zaśmiałem, a on dołączył: — Weźmiesz ode mnie tę kasę i oddasz, gdy zarobisz. W ratach. Inaczej ci nie pomogę.

Odwróciłem wzrok, po zbyt długich sekundach wzajemnego wpatrywania się w siebie.

Czy ktoś może bezinteresownie tak po prostu chcieć mi pomóc?
Jednak... To Jason...

— Dzięki — wydusiłem.

— Nie ma sprawy, cieszę się, że przyszedłeś z tym do mnie. Pamiętaj, jak będziesz miał jakiś kłopot, to najpierw szukaj mnie. A pieniądze to... rzecz nabyta. Same w sobie szczęścia nie dają.

— Pamiętam, od razu pomyślałem o tobie.

— No i super. — Podciągnął dziurawe jeansy, puszczając do mnie oko. — Chodź na dół, mamy całą noc, rodzice wiedzą, że nie warto wracać wcześniej.

— Tak? A gdzie ich wysłałeś?

— Do teatru i na nocne zwiedzanie muzeum.

— A rzeczywiście, oni mają dziś dwudziestą trzecią rocznicę...

— Ta — zamruczał, zbiegając po schodach.
Wlokłem się za nim ociężale, ale oprzytomniałem, słysząc odgłos otwierających się drzwi wyjściowych i znajomy głos.

— Cześć, mojej mamy nie ma, mają rocznicę.

— Wiem, nie przyszłam do twojej mamy, widziałam, że Lane tu wchodził, mam coś dla niego.

Jakbym miał nie rozpoznać tego głosu?

— Serio? Jimmy? Co niby? — Jason wyjrzał zza kolumny, posyłając mi szeroki uśmiech. Po chwili dołączyła do niego głowa Diany. Uniosła brwi, a potem z zaciśniętymi wargami posłała mi uśmieszek.

— Tu się chowasz — zaczęła śpiewnie.

— Nie chowam się — odparłem, schodząc z rękoma w kieszeniach.
Uśmiechnąłem się do niej mdło, napierając spojrzeniem. Stała niewzruszona, chociaż na moment zerknęła ukradkiem na Jasona. Miała na sobie jeansowe ogrodniczki ze zwisającą jedną klamrą, bordową koszulkę na ramiączkach i obszerną koszulę w zieloną kratę, która zjechała jej trochę z łokcia. Włosy wyglądały na wilgotne; związane wysoko nad karkiem odsłoniły delikatną szyję.

Zeskoczyłem z ostatniego schodka i już miałem rzucić jakimś idiotycznym tekstem, gdyby nie Candy wpadająca do środka ramię w ramię z Nicole.
Zatrzymałem wzrok na blondynce i zabrakło mi powietrza.

Jeśli naprawdę istnieje ideał to jest nim nim ona — pomyślałem — w tej krótkiej spódniczce i... staniku?

— Cześć, gdzie ta epicka impreza? — spytała, marszcząc brwi. Uniosła palec i zaraz odwróciła głowę w stronę stłumionej muzyki.

— W piwnicy. — Jason objął Nicole ramieniem i zaczął ją namiętnie całować.

— Cześć, Candy. — Uniosłem dłoń, na co ta tylko klepnęła ją w niedbałym przybiciu piątki, ale mnie aż przeszedł dreszcz od karku aż po palce stóp. — Co u ciebie? Nie odzywałaś się.

— A miałam takie tam swoje, trochę chorowałam — zachichotała, ocierając nos, a Nicole oderwała dłoń od sterczących włosów Jasona i musnęła nią blondynkę na oślep po policzku. — No co chcesz, źle się czułam. — Próbowała jej oddać, ale Jason zablokował to na siebie, obracając Nicole i chowając w ramionach. — Ile wy się nie widzieliście? Dwa dni? — dodała z krzywą miną, zakładając ręce przed sobą i obrzucając Dianę taksującym spojrzeniem.

Spuściłem wzrok, uświadamiając sobie, że zbyt długo patrzyłem na biust Candy, gdy tak prawie wypływał ze stanika. Potem przeniosłem uwagę na Dianę; patrzyła na trójkę obok nas z krzywym uśmiechem.

Zamrugała i skierowała uwagę na mnie:
— Proszę — rzuciła, ciskając reklamówką. — Nie zgłosiłeś się po moją kurtkę, więc kurtka przyszła do ciebie. Nie myśl, że ci odpuszczę, chodzę w podziurawionej kurtce, obiecałeś mi coś... Pamiętasz? — wycedziła szeptem, przekrzywiając głowę.

Przymknąłem powieki, przenosząc ciężar ciała na lewą stronę. Coraz trudniej było mi otwierać oczy, rzęsy z każdym mrugnięciem stawały się cięższe.

Nie sądziłem, że dziewczyna mogła wparować gdzieś z tą swoją kurtką tylko dlatego, że mignąłem jej przed nosem i nie pomachałem, deklarując, kiedy po nią przyjdę.
Nie minął nawet dzień.

Gdybym zwlekał dłużej, to rzuciłaby nią we mnie i zrobiła przedstawienie nawet na lekcji w szkole?

Zerkałem na Jasona, który oderwał się od Nicole i wodził po nas podekscytowanym spojrzeniem.

— Pamiętam — warknąłem, ściskając palcami szeleszczący pakunek. — Postaram się jutro oddać ci ją całą, tak że... — zrobiłem pauzę, nie dlatego by utrzymać dłużej zabawny wyraz jej twarzy. Po prostu miałem za dużo śliny w ustach. — ...do jutra.

— Czekaj, czekaj. — Jason poklepał mnie dłonią po ramieniu i ścisnął za biceps. — Co ty jej zrobiłeś?

Myślałem, że Diana go oświeci, ale stała z uniesioną głową i uśmiechała się, jakby też czekała na moją odpowiedź.

— Dziurę w kurtce, niechcący — wyrzuciłem, przeczesując włosy — okay?

— Ale jak?

— Papierosem — odpowiedziała Diana.

Potarłem czoło dłonią. Spociłem się jak świnia.

— Wyrzuciłem niedopałek i ten niechcący upadł na kurtkę Diany, gdy wychodziła ze sklepu, wtedy, gdy...

— Pamiętam... — Przerwał mi Jason i zacisnął usta; obaj dobrze wiedzieliśmy, co wtedy było palone.

— Niedopałków się nie wyrzuca, je się przydeptuje, Jimmy — wtrąciła się Candy. Patrzyła na mnie zniesmaczona, przez co dla odmiany oblały mnie zimne poty. — A co jakby wpadł jej we włosy? Wy faceci...

— Dobrze już, co by było gdyby — Diana wbiła się Candy w zdanie i musiałem odwrócić wzrok, by nie wybuchnąć śmiechem na wyraz twarzy blond piękności. — Czekam na nią najwyżej do jutra.

— Co ty masz tylko jedną kurtkę? — Candy wzruszyła ramionami  — czy aby nie przesadzasz?
Diana obrzuciła ją spojrzeniem spod byka, na które Candy, chichocząc, dodała:
— Kup sobie nową...

— Ta szczególnie mi się podoba, ok? To sprawa między naszą dwójką, ja nie potrzebuję pomocy, on chyba też nie.

Wbiła we mnie roziskrzone spojrzenie, którego nie chciało się wypuszczać. Zgodziłem się, uśmiechając półgębkiem.

— Skąd ty tu przybyłaś? — Zaczęła Candy, krzyżując ręce przed sobą. —Gdzie tak się ubierają? Zakosiłaś tę koszulę staremu?

— Tak, to koszula mojego taty. A ty tak szybko się zbierałaś, że zapomniałaś bluzki.

— Gdybym miała boczki, też bym nosiła rzeczy starego — rzuciła od niechcenia i powoli, kołysząc biodrami, zeszła do piwnicy.

Spuściłem wzrok i zmrużyłem oczy. Uniosłem je zaraz niepewny reakcji Diany, ale ona wydała się w ogóle nie wzruszona przytykiem.

Wycelowała we mnie palec, a następnie przeniosła go na pakunek w moich dłoniach. Po chwili również wyszła.
Mogłem poluźnić uścisk, zdając sobie sprawę, że przebiłem palcami dziurki w folii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro