7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jimmy

Znów obudziłem się w domu Jasona, ale tym razem na kanapie w salonie, bo on z Nicole zajęli jego sypialnię. Cała mała impreza wymknęła się nieco spod kontroli i kumpel musiał wyrzucić towarzystwo za drzwi jeszcze przed północą.

Uniosłem powieki i zakryłem się kocem, gdy z daleka dobiegło szuranie kubków i jakieś rozmowy. Oprzytomniałem i usiadłem zbyt szybko, przez co musiałem pozostać w tej pozycji dłużej i poczekać, aż znikną ciemne plamy przed moimi oczami. Uniosłem dłonie, próbując rozmasować piekące i mocno ściągnięte brwi. Na próżno — cała twarz paliła mnie żywym ogniem, a w ustach brakowało śliny. Rozejrzałem się z kwaśną miną po salonie i uśmiechnąłem sam do siebie, zastanawiając się, jak smakuje woda z wazonu, w którym stały słoneczniki. Byłem też głodny jak wilk; mógłbym od razu zjeść również te badyle.

Nad ranem, gdy niebo zmieniało barwy, zjedliśmy z Jasonem słoik ogórków przed jego domem. Chwilę po tym, jak pomógł mi ściągnąć nieszczęsną oponę, w której balowałem jeszcze przez kilka godzin. Biedak musiał ją przeciąć i ze śmiechu poszczał się w spodnie.
Jak echo odbijał się w mojej głowie śmiech Diany. Położyłem się i podłożyłem ręce pod głowę, przypominając sobie, że tym razem nawet jeśli zrobiłem z siebie idiotę, to w dobry sposób; rozbawiłem ją. Przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się leniwie.

Śmiech wydał mi się nagle zbyt prawdziwy i lekko nieśmiały. Znów się uniosłem i wyjrzałem zza oparcia kanapy na oświetlony słońcem aneks kuchenny.
Przy stole siedziała Diana z mamą i matką Jasona. Piły coś i jadły drożdżówki. Aż znowu zaburczało mi w brzuchu. Zacisnąłem usta i zamierzałem zakopać się pod kocem, ale wtedy mama Jasona spojrzała w moją stronę, a jej usta wykrzywiły się w zaciśniętym, szerokim od ucha do ucha uśmiechu. Po chwili wszystkie na mnie spojrzały. Potargałem włosy, szybko sprawdziłem, czy mam na sobie kompletne ubranie i wyprostowawszy się, podszedłem powoli do aneksu.

Diana trzymała kubek przy ustach, z jasną kawą. Upiła łyk, prowadząc mnie spojrzeniem. Nie odwróciła go ani na moment, a ja też nie mogłem spuścić z niej wzroku. Miała rozpuszczone, miękko spływające na plecy włosy; najkrótsze pasma przy twarzy skręcały się w loczki.

— Dzień dobry — zacząłem z ociąganiem, spoglądając na mamę Jasona. — Cześć — rzuciłem do Diany i przedstawiłem się jej mamie. — Przepraszam za to spanie na pani kanapie... — dodałem do Stelli.

— Nie przepraszaj, wiesz, że lubię, gdy, zostajesz u nas... Tylko mam nadzieję, że twoja mama nie jest o to zła.

— Proszę się nie martwić, jej to na rękę — odpowiedziałem, posyłając kobiecie wdzięczny uśmiech.

Wszystkie spojrzały po sobie ukradkiem, a Diana wbiła wzrok w zawartość kubka.

— Jason jak rozumiem...? — Stella uniosła palec i potrząsnęła głową, gdy potwierdziłem. — Dobrze... Nadal ta Nicole?

— W tym jest stały, jak już państwu mówił, będzie jego żoną i urodzi mu szóstkę dzieci — odpowiedziałem, cytując słowa Jasona.

Stella westchnęła:
— Boże...

Mama Diany spojrzała na córkę z zaciekawieniem. Uśmiechnąłem się i spuściłem wzrok, gdy zauważyłem, jak obie są do siebie podobne.

— Nicole nie jest wcale taka zła.

Zdumiałem się, gdy Diana zabrała głos, wciąż patrząc na swój kubek.

— Doprawdy? — spytała z ironią mama Jasona i miałem wrażenie, że uniosłem brwi powielając jej minę.
— Usiądź, proszę, napij się z nami, zjedz coś. — Spojrzała na mnie, łagodząc ton.

— Dziękuję i proszę się nie fatygować, sam się obsłużę tylko przemyję twarz— rzuciłem, przemierzając powoli chłodne, jasne panele do drzwi od łazienki.

— Adoptuję cię, dobrze? Kiedyś się w końcu zgodzisz — zażartowała.

Będąc w łazience spojrzałem niechętnie w lustro i skrzywiłem się na ten widok. Jak mogłem tak w ogóle wyjść przed kobiety...? Zagryzłem wnętrze policzka, wyczułem językiem kolczyk i sięgnąłem po płyn do demakijażu. Wylałem go na dłoń i potarłem po twarzy z przyzwyczajenia omijając zagojone już przekłucie między szczękami, na brwi i pod ustami. Szorowałem palcem smolne cienie sięgające kości policzkowych. Zbliżyłem się do zwierciadła i potrząsnąłem głową ciesząc się z efektu końcowego. Oczy złagodniały, włosy, w które wtarłem szampon rozcieńczony wodą oklapły i biorąc delikatny lok między palce stwierdziłem, że czas je przyciąć. Umyłem zęby nową szczoteczką, a wychodząc pstryknąłem w powietrze odświeżaczem, by przejść przez mgłę „leśny poranek".
Gabriela, mama Brandona robi tak z perfumami...

Usiadłem obok Diany przy stole. Zerknęła na mnie i przez chwilę przyglądała, prawie uśmiechając.

— Wracając do narzeczonej Jasona — zaczęła Diana, a Stella aż wyprostowała się na krześle.
Podparłem brodę dłonią, by ukryć uśmieszek.

— Ona naprawdę jest w porządku. Mam razem z nią zajęcia i to ona pomogła mi ogarnąć rozkład szkoły i powiedziała, na co uważać. Dała mi też swoje notatki, wciągnęła do drużyny koszykówki. — Słuchałem, z nikłym uśmiechem przekrzywiając głowę i myśląc, jaka ta Diana jest rozczulająca i ufna. Zna wariatkę kilka dni i zarzeka się, że ta jest w porządku. — Pani Stello — pochyliła się nad stołem i kiwnęła na mnie głową — ubiór to nie wszystko.

Upiłem łyk słodkiej kawy i prawie wyplułem ją z powrotem do kubka. Szturchnąłem Dianę łokciem, a gdy na mnie spojrzała, wyszeptałem: „Wzajemnie!".

Stella podrapała drewno złotym paznokciem, skupiając na tym wzrok. Westchnęła i spojrzała gdzieś za okno. Nastała dziwna cisza.

— Jason też nie jest święty — odezwała się mama Diany. — Z tego co mówiłaś — dodała, ukazując wnętrze dłoni.

— Tak, Lane wie coś o tym. Dlatego trzeba mu takiej dziewczyny, która go sprowadzi na dobry tor, uspokoi...

Przerwała, gdy usłyszeliśmy niosącą się rozmowę i kroki na schodach. Ujrzałem Jasona, obejmował Nicole i śmiał się do niej z rozmarzeniem. Ponownie podparłem brodę dłonią i przygryzłem kciuk, po czym odwzajemniłem spojrzenie Diany.
Nicole miała na sobie błyszczącą jak worek na śmieci sukienkę — tak krótką, że każdy mógł zobaczyć, jakie miała majtki; fioletowe w białe paski. Jason zauważył nas i chwycił ją za łokieć. Nicole pobladła, złapała za materiał i pociągnęła go w dół, jeszcze bardziej odsłaniając przy tym piersi — chociaż myślałem, że to niemożliwe.

Diana przewróciła oczami i spojrzała na mnie, opierając brodę o wieżyczkę z dłoni. Uciekaliśmy wzrokiem i przesadnie, dokładnie przyglądaliśmy się uchu dzbanka, co chwilę wracając spojrzeniem do siebie i czekając na rozwój wydarzeń.
Jason obdarzył wszystkich spojrzeniem spod brwi i zacisnął szczęki.

— No witam całe zgromadzenie, piękny dzień nam się szykuje — zaczął, prowadząc Nicole na środek salono kuchni. Ta szła za nim, stukając obcasami o podłogę, nie wiedziała, co zrobić z rękoma ani gdzie patrzeć. Uśmiechnęła się zakłopotana i skinęła głową, unosząc nieznacznie dłoń.

Stella zacisnęła usta w mdłym uśmiechu. W końcu, gdy ten skończył, westchnęła i poprosiła go o rozmowę, gdy jego znajoma wyjdzie. Nie było mowy o przejęzyczeniu, użyła tego słowa specjalnie.

Nozdrza Jasona rozchyliły się, zaraz potem wyrzucił:
— Narzeczona, mamusiu, narzeczona, a wyjdzie wtedy, gdy my o tym postanowimy — wskazał siebie i Nicole. — Jasne? Jesteś gościnna, coś się zmieniło? I jeśli chcesz o czymś rozmawiać, to proszę teraz, później mogę być nieosiągalny.

— My już pójdziemy, zostawiłam na gazie... — Mama Diany wstała i uniosła palec, wskazując na ich dom. Dziewczyna przewróciła oczami.

— Po prostu idźmy do domu — szepnęła, pochylając się w jej stronę.
Również się uniosłem i wstawiłem kubki do zlewu.

— Będziemy w kontakcie — rzuciła mama Diany i jako pierwsza skierowała się do wyjścia.

Diana popatrzyła na parę krzepiąco, a ja jedynie skrzywiłem się, gdy Jason odnalazł mnie spojrzeniem.
Byliśmy blisko drzwi, gdy zerknąłem jeszcze raz za siebie i zatrzymałem się, by wrócić po kurtkę Diany wciśniętą na półkę nad kominkiem.

Na zewnątrz uderzyło we mnie rześkie, chociaż bardzo ciepłe powietrze. Zmrużyłem oczy przed słońcem, patrząc, jak mama Diany znika w ich domu. Dziewczyna szła powoli, noga za nogą, a potem się odwróciła i uśmiechnęła do mnie szeroko.

Wyprostowałem się automatycznie i uniosłem dłoń, by przeczesać włosy, ale zastygłem z nią w powietrzu, gdy z domu Jasona doszły nas podniesione głosy.

— Biedna ta Nicole — wyszeptała Diana, zatrzymując się tak blisko, że nasze trampki prawie się dotknęły. Teraz dopiero zauważyłem, że była ode mnie sporo niższa.
Odsunąłem się, pocierając dłonią nadal obolałą twarz.

— Jak tam twój tyłek? — spytała, promieniejąc. Spojrzałem na nią kątem oka i uśmiechnąłem się nieznacznie.

— Nie odzyskasz już opony.

— Przeżyję, ważne, byś oddał mi kurtkę.

— Oddam, obiecuję, jak najszybciej, żeby już nigdy więcej o niej nie słyszeć. Rzygać mi się chce, gdy słyszę to słowo. — Wyrzuciłem z siebie, zginając kciuk i palec wskazujący w kółko.

Diana zachichotała.

— I prawidłowo, masz mi ją oddać naprawioną. — Uderzyła lekko piąstką w moje ramię i wtedy przeszedł mnie potworny dreszcz. Wciągnąłem powietrze ze świstem, przypominając sobie o tym, jak rąbnąłem na ten bok, gdy Jason przeciął sznury huśtawki. — Przepraszam, zapomniałam...

— Ta — burknąłem. — Ja też przepraszam. Za to, co wczoraj mówiłem, jak się zachowywałem — wydusiłem. — Spadam, ledwo żyję.

— Idziesz pieszo? Mogę pożyczyć ci rower.

Spojrzałem na nią łagodnie.

— Masz rower?

— No mam i mogę ci pożyczyć.

— Dzięki, już twoja kurtka mi wyjątkowo ciąży.

— Jimmy.

— Spacer dobrze mi zrobi. — Odwróciłem się i idąc przez chwilę tyłem, rzuciłem: — Do jutra. — Uniosłem reklamówkę, po czym uśmiechnąłem się ledwo i ruszyłem w stronę lasu, zostawiając Dianę na środku drogi z dziwnym zmieszaniem na twarzy.

Nie chciałem zaprzątać sobie tym głowy. Pragnąłem położyć się w końcu we własnym pokoju na swoim łóżku i pogapić się w telewizor.
Zmrużyłem powieki, bo przez ciężkie gałęzie drzew prześwitywało poranne słońce. Chłodne, leśne powietrze przenikało przeze mnie, dając uczucie, jakby cały syf zalegający w moim ciele, żyłach, umyśle został wytrzepany.
Czy mogłem wiedzieć, że będę wspominał tę chwilę z taką tęsknotą? Oczywiście, że nie, bo wtedy zatrzymałbym się i z całych sił się tym zaciągnął.

***
Samochód matki stał przed garażem i przez chwilę nosiłem się z zamiarem wprowadzenia go do środka, ale odechciało mi się. Kto by miał go stamtąd ukraść i po co? Chyba jedynie do zezłomowania.
Zamknąłem za sobą drzwi i wtedy ogarnęła mnie niesamowita pustka. Jakbym zamykał się na całe dobro. Mleczna szyba zatrzeszczała w niepewnym drewnie i musiałem zerknąć odruchowo, czy nie wypadła z nich i nie rozbiła się z łoskotem przy moich stopach. Wszystko było na swoim miejscu.

Zwiesiłem barki i omiotłem całą kuchnię spokojnym wzrokiem, wszystko było tak jak wtedy, gdy wyszedłem do Jasona. Zmrużyłem oczy i niechętnie ruszyłem do pokoju matki. Uchyliłem drzwi i wbiłem spojrzenie w leżącą na łóżku na brzuchu kobietę. Nie dostrzegłem ruchu, nawet minimalnego.

Włosy zjeżyły mi się dreszczem. Ruszyłem przez pokój, by stanąć nad nią i gdy już miałem przewrócić ją na plecy, ta nabrała głęboko powietrza i przeciągle zachrapała.

Przycisnąłem wierzch dłoni do ust.
Do tej pory byłem przekonany, że nie cierpiałbym zbytnio, gdyby umarła.
Dlaczego więc tak się przeraziłem?
Przewróciłem oczami i odszedłem na bok. Miałem ochotę usiąść pod ścianą i zacząć ryczeć jak małe dziecko. Przeszyła mnie złość tak okrutna, że chciałem obudzić ją i najlepiej zrzucić z łóżka.
Nienawidziłem się o nią bać.
Jest moją matką, do cholery, a nasze role są jakby odwrócone: to ja czekam na jakiś jej wybryk, na moment, w którym będę musiał się znowu za nią wstydzić czy tłumaczyć ją, klepiąc wciąż tę samą regułkę. Po czasie nawet nie brzmię już wiarygodnie. Mimo że powtarzając w kółko: „Mama jest zmęczona, miała ciężki dzień, pierwszy raz jej się to zdarzyło", sam w końcu zacząłem w to wierzyć.

Podszedłem do okna i otworzyłem je; drewniana klamka odskoczyła kilka razy, robiąc przy tym sporo hałasu. Podniosłem także żaluzje i odsunąłem zasłonę, przejeżdżając w tę i z powrotem metalowymi kółkami po metalowym karniszu.

Uśmiechnąłem się, słysząc za sobą westchnienie pełne bólu.
— Lane, co ty... Która godzina? Co to za dzień?

— Mam flashbacki sprzed miesiąca — burknąłem pod nosem i odwróciwszy się przodem do matki, dodałem głośniej: — Dziesiąta, dziewiętnasty września dwa tysiące trzynaście.

Uniosła wzrok spod opadającej na oczy grzywki i uśmiechnęła się krzywo.

— Mogę cię o coś prosić? — wychrypiała, odchylając z siebie czarną kołdrę w zielone róże. Opuściła stopy na ciemne, wytarte od kroków panele i kontynuowała, gdy jedynie wzruszyłem ramionami. — Przyniesiesz mi wodę? I kilka kostek cukru?

— Cukru? — powtórzyłem kąśliwie. — Ogarnij się i chodź do kuchni, zjemy jakieś śniadanie.

Od jakiegoś czasu czuje się słabiej, ale czemu tu się dziwić, jak ma czuć się dobrze, z tym stylem życia? Rano nigdy nie widziałem, by jadła śniadanie — dla niej były nim mocna kawa i papieros. Zawsze w biegu, ostatnio zaczęła się zatrzymywać, by zaczerpnąć tchu. Ma czterdzieści trzy lata i zajada się cukrem, gdy robi jej się słabo. Mówi, że kręci jej się wtedy w głowie i to z przemęczenia.

Pociągnęła nosem i podrapała się po głowie, ale przestała, gdy usłyszała, co powiedziałem. Wyprostowała plecy i spojrzała na mnie, a potem skrzywiła usta, by się nie uśmiechnąć.

— Z chęcią, tylko widzisz, nie mamy nic w lodówce — zaklęła i pokręciła głową, jakby miała się za chwilę rozpłakać.

— Dobra — zaśmiałem się zmieszany  — przecież możemy pojechać do sklepu. Tylko się ogarnij.

— Naprawdę? Już, daj mi chwilę... I... Wodę z cukrem, OK?

— Zawsze wiedziałem, że mam matkę kosmitkę — sapnąłem, wychodząc, ale zatrzymałem się, gdy poczułem na plecach pacnięcie poduszki.

Zabolało psychicznie, gdy jakaś mała część mnie przypomniała sobie jeszcze nie tak dawno ciskane w moją stronę talerze i wazon, przed którym nie zdążyłem się uchylić.

Zerknąłem zza ramienia, matka siedziała na łóżku z opuszczonymi nogami i machała nimi lekko, ze wzrokiem utkwionym w okno.

— Dasz radę to naprawić? — spytałem, wyciągając z reklamówki żółtą kurtkę.

Obrzuciła ją spojrzeniem, potem uniosła je na mnie.

— Co to za kurtka? Czyja?

— Znajomej.

Wyciągnęła rękę, więc podałem jej własność Diany. Obejrzała dokładnie szkodę, po czym uniosła twarz i uśmiechnęła się, przymykając oczy w niemym: „Da radę".

— Dzięki.

*

Po godzinie zaparkowałem przed marketem.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę, bo matka musiała setny raz sprawdzić, czy ma na pewno w torebce portfel, a w portfelu pieniądze.
Nie popędzałem jej, chociaż w myślach zdążyłem wyzwać od najgorszych.

— Dobrze, możemy iść.

— Masz wszystko?

— Chyba tak. — Potrząsnęła głową bez przekonania i wyszła pierwsza.

Szliśmy przez pusty plac, ona kilka kroków za mną i gdy obejrzałem się, mój wzrok padł na jej dłoń wciśniętą w torebkę. Trzymała nią portfel, by być pewną, że na pewno tam był.
Odkąd zniknął ojciec zaczęliśmy mocno oszczędzać, na wszystkim. Jeśli czekolada, to tylko ten wyrób, który ją imituje, kawa najgorszej jakości, rozcieńczony z wodą nektar pomarańczowy, burgery z papieru toaletowego i mięsa oddzielonego mechanicznie, makaron, którym po ugotowaniu można kleić tapety.

— Pamiętam, jak byłeś taki mały — ekspedientka, sześćdziesięcioletnia Megie przyłożyła dłoń do biodra — i ledwo wystawałeś zza tej lady. Taki dumny byłeś, że możesz pomagać mamie w zakupach — zachwycała się, jakby nie widziała mnie od lat.

— Tak, teraz to poważny facet i od święta pójdzie z matką na zakupy. — Matka puściła oko do Megie i spojrzała na mnie kątem, gdy wykładałem rzeczy przed kasą. — Dzieciaki szybko dorastają, za szybko.

Umiała grać. Mogła wewnątrz czuć się, jakby jej wnętrzności ktoś przemielił w maszynce do mięsa, ale wychodząc do ludzi, tryskała dobrym humorem, przybierała maskę wysokiej pewności siebie i profesjonalizmu. Każdy ją szanował, współczuł i rozgrzeszał.  Zazdrościłem jej tego. Uśmiechała się, żartowała, by zaraz po wyjściu ze sklepu zwiesić głowę i zacisnąć zęby.
„Co się dzieje w domu, zostaje w domu, obcych ludzi nie obchodzą twoje problemy" — mówiła po awanturach z ojcem, w których lądowałem pomiędzy nimi jako kość niezgody i karta przetargowa.

Spakowałem rzeczy do papierowej torby i wyszedłem ze sklepu, nie czekając na nią, gdy zagadywana przez Megie nie potrafiła zakończyć rozmowy. Mijając się w drzwiach z właścicielem, zauważyłem, jak zmierzył mnie spojrzeniem i zbyt natarczywie wpatrywał się w twarz.

Co stara konserwo, odrażają cię moje kolczyki?

Spojrzałem przez szklane drzwi do środka i zmarszczyłem brwi, gdy ten podszedł do matki, oparł się o ladę i zasłonił mi na nią widok. Widziałem, tylko, że rozmawiali. Po chwili odsunął się, odkrywając przede mną jej zaczerwienioną twarz. Potrząsała głową, słuchając go nadal, chociaż widziałem, że miała ochotę już stamtąd wyjść. Miałem odłożyć zakupy i do nich podejść, ale w końcu uniosła dłoń i spiorunowała go wzrokiem. Facet zacisnął usta i odsunął się, by zrobić jej miejsce. Uniosła głowę, odnajdując moje spojrzenie i wyszła ze sklepu, mordując mnie wzrokiem.

— Czego od ciebie chciał? — spytałem od razu.

— Do samochodu — wycedziła.

— Co jest?

— Do samochodu, powiedziałam, natychmiast! — krzyknęła szeptem i przyspieszyła, wymijając mnie. Szarpała się z klamką, a gdy w końcu otworzyła drzwi opadła na fotel i wbiła zaciśnięte spojrzenie na mnie, stojącego wciąż na parkingu.

Wpadłem do środka zaraz po niej i rzuciłem zakupy na tylne siedzenie.

— Jestem na ciebie taka wściekła! — wycedziła, opluwając sobie brodę.
Ciśnienie pod czaszką miało mi zaraz wylecieć uszami.

— Za co? Dowiem się w końcu?

— Owszem, już ci mówię, skoro sam nie masz pojęcia, o co może chodzić — krzyknęła, odwracając się do mnie przodem. — Studd powiedział mi, że ty i Jason Farrell, Tomas i banda siedzicie mu przed sklepem i demolujecie plac, że ludzie boją się robić u niego zakupy, że wpadacie do sklepu, rzucacie się chipsami jak zwierzęta i kradniecie piwo! Że ktoś czuł od was marihuanę!

— Co do kur...? — zakląłem, na co uderzyła mnie dłonią w policzek. Zastygłem, wpatrując się z szokiem w jej twarz. — Nikt mu nie demoluje sklepu, o kradzieży nie wspominając!

Zaczęła żywo gestykulować:
— Czyli do reszty się przyznajesz! Przez dwadzieścia lat nie miał ochrony ani kamery, a teraz czeka na gościa, co mu założy monitoring. Mówił, że wielu ludzi może poświadczyć, że ostatnio goniła was policja! Do cholery, Lane, wiesz, jakiego mi wstydu narobiłeś?

— O, doprawdy?! I jakie to uczucie, co? Brawo, możesz poczuć to, co ja czuję prawie za każdym razem, gdy chodzi o ciebie, idealna mamusiu! Zajebiste uczucie, nie?!

Włożyła dłonie we włosy i pochyliła się, odpowiadając żałośnie:
— Ja mam prawo do słabości, a ty?

Wybuchnąłem groteskowym śmiechem, sam go nie poznając.

Matka pracowała w szpitalu, a po nim zajeżdżała do baru na końcu miasta i lała w siebie tanią wódkę, aż mdlała pod stołem, a właściciel dzwonił do mnie, by ją zabrać, bo jakiś typ na siłę proponował jej odwózkę.
Była pielęgniarką i nikt nie patrzył na jej nocne eskapady jak na coś dziwnego. Była zmęczona i miała prawo. Mogła też pić z moimi kumplami i przystawiać się do jednego z nich.

— Jesteś alkoholiczką, taką, która wciąż wynajduje nowe wymówki, której wódka zalała oczy i nie widzi jakiego narobiła bałaganu!

— Ja narobiłam bałaganu? Ja z bałaganem zostałam i z tobą!

— Nie pchałem się na ten posrany świat...

Wyrzuciłem na jednym tchu, czując mrowienie biegnące od języka po przełyk. Miałem tyle do wykrzyczenia, ale ciało zaprotestowało, jakby mózg wysłał jakiś komunikat niezależnie od mojej woli. Oddychałem ciężko patrząc wciąż na matkę, jej twarz wydawała się być tyko woskową maską.
Zacisnęła szczęki, patrząc mi prosto w oczy.

Czekałem. Już prawie pękła. Czekałem na szczerą rozmowę, na przekrzykiwanie się, kolejny policzek, cokolwiek. Jednak po chwili uniosła brodę i odwracając wzrok, szepnęła:

— Jedź już.

Wróciliśmy w milczeniu, każde zamknięte we własnych myślach i złości. Każde słowo mogło być częścią zapalną kolejnej kłótni, a oboje nie mieliśmy na to siły.

Zatrzymałem samochód niedbale prawie w bramie garażowej i wyszedłem, zabierając z tyłu zakupy. Kopnąłem drzwi, które od razu ustąpiły i odłożyłem reklamówkę na stół, szukając w niej coli i bułek.
Matka weszła z ociąganiem za mną i nastawiła wodę w czajniku, rozbierając się z płaszcza. Wyciągnęła z szafki nad zlewem dwa kubki i postawiła je z siłą na blat, przy którym kładłem na rozerwaną palcami bułkę po plasterku szynki i sera. Złożyłem trzy kanapki i poszedłem do swojego pokoju, gdy mama nalewała do kubków wodę. Zamykając drzwi, usłyszałem, jak jeden z nich wylądował z brzdękiem w zlewie.

***

Leżąc bez życia na łóżku, od godziny w jednej pozycji, wspominałem zdarzenia z Dianą, a raczej postanowiłem skrupulatnie je sobie poukładać. Na wspomnienie niektórych chwil, czy jej uśmiechu mimowolnie sam się uśmiechnąłem; zacisnąłem zaraz usta, gdy tylko to sobie uświadomiłem.

Zasnąłem, tym razem mając pod powiekami brązowe falowane włosy i bladoniebieskie oczy. Śniłem o przejrzystej bryle lodu dryfującej po niebieskim od nieba oceanie. Oblizałem usta, czując smak miodu, wtuliłem się w poduszkę i znów otworzyłem szeroko oczy, gdy wyobrażenie powiodło mnie za daleko. Sen skusił mnie do sprawdzenia, jak mogą smakować usta Diany.

Po setkach świadomych fantazji o Candy to było dla mnie czymś nowym — nigdy dotąd nie śniłem — i to tak żywo i namacalnie — o jakiejkolwiek dziewczynie. To taki rodzaj snu, po którym krępujesz się choćby spojrzeć tej osobie w oczy, chociaż nie wydarzyło się w nim nic poza uśmiechami czy pocałunkiem.

Przewróciłem się z jękiem na bok, gdy telefon zaczął dzwonić i wibrować w kieszeni spodni. Nagimnastykowałem się, by go wydobyć i westchnąłem, widząc, że to Jason.

Miał dla mnie pracę.

Wziąłem prysznic bez układania włosów i nałożyłem zamiast czarnych spodni zwykłe, jasne dresowe.
W przedpokoju zgarnąłem jeszcze czapkę, nie patrząc na matkę siedzącą przy stole. W biegu włożyłem papierosa do ust.

— Tyle razy mówiłam, nie pal w domu.

— A ty nie rzygaj na schody — odgryłem się, na co pokręciła głową z zaciśniętym, zirytowanym uśmiechem.

— Masz tę kurtkę na wieszaku — rzuciła beznamiętnie w tej samej chwili, gdy spojrzałem na żółtą kulkę w przezroczystej reklamówce.

— Dzięki — odparłem i wyszedłem z domu, zabierając kurtkę Diany ze sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro