Rozdział drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jean szedł szybkim krokiem, od czasu do czasu potrącając kogoś ramieniem. Nie przejmując się obelgami, pruł dalej przed siebie, byle do celu. 

Dzwoneczek zawieszony na przeszklonych drzwiach zadźwięczał wesoło, gdy już mniej wesoły Kirschtein otworzył je z rozmachem. Chłopak podszedł do lady, ze zmęczeniem przecierając twarz.

- Latte z karmelem - mruknął, nawet nie patrząc na dziewczynę stojącą za kasą. 

- Na miejscu? - spytała, a Jean ostatecznie zmuszony był na nią zerknąć. Czarne włosy związane w dwa kucyki i szare oczy spodobały mu się. Niemal natychmiast przybrał swój firmowy uśmiech podrywacza. 

- Żeby popatrzeć na taką dziewczynę wezmę na miejscu - uśmiechnął się, a na policzki Miny, jak odczytał z identyfikatora, wstąpił delikatny rumieniec.

- Osiem - mruknęła, a Jean wręczył jej odliczone drobne. Kasa wydała z siebie przyjemny dźwięk i po chwili szatyn trzymał w doni paragon.

- Marco! Jedno latte z karmelem! - krzyknęła, a z kuchni niemal natychmiast dobiegła odpowiedź.

- Już się robi! 

Kilka minut później przed Jeanem pojawiła się spora filiżanka parującej kawy. 

- Proszę - usłyszał znajomy głos, po czym spojrzał w górę, a jego oczom ukazała się uśmiechnięta twarz Bodta.

- Marco?! - spytał, z zaskoczeniem wpatrując się równie skonfundowanego chłopaka.

- Nie, Święty Mikołaj! Oczywiście że ja! Tylko nigdy cię tu nie widziałem.

- Zwykle przychodzę rano.

- Będziesz miał coś przeciw jeżeli się dosiądę? - wbił spojrzenie brązowych oczu w Jeana, który lekko zaczerwienił się.

- Nie, w żadnym wypadku.

Marco tylko skinął głową, siadając na przeciwko. 

- Mina, mogę teraz wykorzystać moją przerwę? 

- Jasne, pięć minut dla ciebie - dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, a Marco splótł dłonie, opierając na nich podbródek. 

- Więc, jak minął dzień? - spytał w końcu, a na jego twarz padły promienie zachodzącego już słońca.

- W porządku chyba - Jean zachichotał nerwowo, upijając łyk latte - Właśnie skończyłem zajęcia i po drodze do domu wpadłem na kawę - Brunet pokiwał głową.

- Co studiujesz? - spytał, na co Kirschtein wyprostował się.

- Weterynaria. Wiesz, zwierzątka i takie tam.

Marco zaśmiał się. Miał bardzo ładny śmiech. 

- Musi być ciekawie. 

Szatyn przytaknął, również wykrzywiając wargi w uśmiechu.

- Bo jest. No, a co z tobą? Dorabiasz w kawiarence, co?

Chłopak wzruszył bezradnie ramionami, dalej szczerząc się. Tyle uśmiechów na minutę powinno być zakazane - pomyślał Jean. Nie to, żeby narzekał, broń Boże, uśmiech Marco był jak słońce. 

- Jak widać. W piątki kończę wcześnie, więc po szkole przychodzę na kilka godzin zmiany. 

- Oszczędzasz na coś?

Marco już miał odpowiedzieć, gdy podeszła do nich Mina. 

- Pięć minut minęło, piegusie - dała mu pstryczka w nos - A nawet dziesięć. 

- No, to widzimy się w sobotę, nie? -  spytał Bodt, na co Jean przytaknął, upijając ostatni łyk słodkiej kawy. 

- Będę czekał na was o ósmej - mruknął, wstając. Zgarnął torbę, po czym pożegnawszy się z Miną i Marco wyszedł. 

Piątkowa kawa z piegami może i nie będzie złym pomysłem- pomyślał, szybko poprawiając piegi na karmel. Tak, kawa z karmelem to zdecydowanie dobre rozwiązanie. 




Krótkie, nic nie wnosi ale podoba mi się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro