Pierwsze spotkanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spojrzałam na stojących przede mną gimnazjalistów, a potem na listę, znajdującą się w moich dłoniach. Brakowało jednego. Brakowało jednego, cholernego, dzieciaka.

— Znajdź go. Może się zgubił — polecił spokojnym głosem trener.

Skłoniłam się bez słowa i oddałam młodszej koleżance spis nowych graczy w naszej drużynie. Oddalając się na wystarczającą odległość, przeklęłam pod nosem. Kończyłam ostatnią klasę liceum. Dzisiaj miał być mój ostatni dzień, a jednocześnie pierwszy trening, teraz jeszcze gimnazjalistów, w drużynie.

Westchnęłam przeciągle, opuszczając halę. Rozejrzałam się dookoła i ruszyłam w stronę głównego wejścia. Te trzy lata w Aoba Johsai były niesamowite, a możliwość pomagania drużynie siatkarskiej dodawała mi skrzydeł. Kochałam siatkówkę całą sobą, lecz przez uraz nadgarstka nie mogłam już grać.

Ostatni dzień, ostatni trening, a ja szukałam jakiegoś pieprzonego gimnazjalisty, który nie potrafił przyjść z resztą grupy na halę. Jednocześnie w głębi duszy mam nadzieję, że to jednorazowa sytuacja. Kana, moja młodsza koleżanka, która już od dzisiaj będzie jedyną menadżerką klubu, jest niesamowicie miłą i życzliwą osobą. Nie potrafi się postawić i wyrazić własnego zdania. Starałam się jej pomóc, jednak to drużyna musi wyciągnąć z niej to co najlepsze, a nie wchodzić jej na głowę przy każdej możliwej okazji.

W grupie dziewczyn dostrzegłam bluzę ze znajomym napisem i natychmiast do nich podeszłam.

— Ej, dzieciaku — burknęłam, zakładając ręce na pierś.

Chłopak odwrócił się w moją stronę, a jego mina zdradzała, że jest zadowolony z obecnej sytuacji. Przez myśl przemknęło mi jedno słowo.

Szczeniak.

Spiorunowałam go spojrzeniem, a on nawet nie drgnął. Wyszczerzył się tylko w moją stronę, a otaczające go dziewczyny, zrobiły krok w tył. Nie znałam ich, nawet nie kojarzyłam, więc zapewne chodziły do pierwszej klasy.

Zbliżyłam się, łapiąc za kołnierz jego bluzy.

— Hala jest w drugą stronę, a trening już się zaczął — syknęłam przez zaciśnięte zęby.

— Przepraszam, przepraszam. Zatrzymały mnie.

Uśmiechnął się w moją stronę, nie okazując ani krzty skruchy. Wręcz biła od niego niezachwiana pewność.

Oikawa Tōru...

Wypuściłam ze świstem powietrze z ust i pociągnęłam go w stronę hali sportowej. W głębi duszy dziękowałam, że to nie ja będę się z nim użerać. Tłumaczenie kim jestem uznałam za zbędne. Kiedy on rozpocznie szkołę, mnie już tutaj nie będzie.

Współczuję ci, Kana.

— Może byś się przestawiła — mruknął niezadowolony, przeczesując palcami swoje kasztanowe włosy.

Wyrwał się, po czym poprawił kołnierz bluzy z logiem Kitagawy Daiichi. Nawet nie zwróciłam uwagi, że wciąż go za sobą ciągnęłam.

— Nie ma takiej potrzeby, dzieciaku.

— Jesteś niewiele starsza — oburzył się, zakładając ręce na pierś.

— Wystarczająco.

— No weź, nie powiesz jak się nazywasz? Ja jestem Oikawa Tōru — powiedział dumnie, wypinając pierś niczym lew.

— Wiem kim jesteś. Spóźnialski chłoptaś, który nie pojawił się na czas na treningu, a ja musiałam go szukać — prychnęłam, przewracając oczami.

— Naprawdę. Strasznie niemiła jesteś.

— Dobrze mi z tym.

Spojrzałam na budynek tuż przed nami, a piski butów i dźwięki odbijanych piłek koiły moją duszę. Uwielbiałam to miejsce i atmosferę z nim związaną, ale nic nie równało się z oglądaniem jak grają.

— Utau Tsuneko — mruknęłam niechętnie, wchodząc na halę. — Znalazłam zgubę — zakomunikowałam, wciągając go wręcz siłą do sali.

Cieszę się, że to nie ja przez najbliższe lata będę się z nim użerać.

ღ ღ ღ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro