ROZDZIAŁ 6 - NIECHCIANA WIZYTA

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anna Orsay - Redferne milczała przez całą drogę, gdy jechali wraz z mężem jednym z jego lincolnów do restauracji w centrum stolicy. Jorge też nie próbował nawiązać z nią kontaktu wzrokowego. W restauracji obsługa traktowała go jak króla, bo niewątpliwie był ważną figurą w przestępczym półświatku Meksyku. Jeśli - o ile dobrze pamiętała - ktoś nie próbował postąpić wbrew jego zamiarom, wszystko był dobrze.
Schody zaczynały się dopiero wtedy, gdy Jorge Redferne słyszał „nie". Anna nie mogła odmówić mężowi dostępu do siebie, jeśli pragnęła poznać prawdę o losach Any - Marii. Zastanawiała się, gdzie popełniła błąd w jej wychowaniu, co takiego zrobiła źle, że córka dotąd nie dała znaku życia, nie skontaktowała się z własną matką i nie chciała wrócić do Bostonu, gdy nie było już Devona.

– Grosik za twoje myśli – Jorge nalał szampana do kieliszka żony oraz swojego, po czym cicho dodał. – Za szczęśliwe zakończenia.

– Skoro tak twierdzisz – uśmiechnęła się pozornie wesoło i uniosła swój kieliszek w jego stronę. – Za szczęśliwe zakończenia.

– Tylko się nie upij, bo chcę, byś była świadoma, co będziemy i w jaki sposób robić razem w łóżku – Jorge wyraźnie bawił się lękiem swojej żony.

– Czy ty, Jorge, zawsze tak lubiłeś gnębić innych? A może przesadzam? Nie dziwię się, że nie wzbudzasz sympatii w innych ludziach.

– Zdziwiłabyś się, ile osób mnie lubi – Jorge roześmiał się. – Jedni mniej, inni bardziej. Co mi po sympatii innych? Na tym nigdy nie zbuduje się szczęścia. Ty wolałaś bostończyka, choć ani on, ani ja, nie byliśmy idealni w całej naszej wspólnej historii.

– Czy widziałeś naszą córkę w kwietniu tego roku? – wolała zmienić temat na taki, który ją bardziej interesował i nie zahaczał o niebezpieczne aspekty jej życia.

– Jeszcze nie zapłaciłaś żądanej ceny, a już byś chciała poznać wszelkie tajemnice tego świata – rzucił Jorge z przyganą. –Skup się chwilowo na posiłku, który teraz spożywamy. Delektuj się nim, jak za starych, dobrych czasów.

– Dawno nie jadłam homara, a ten jest wyśmienity. Devon nigdy specjalnie nie przepadał za owocami morza, a młodsza siostra Any, Mary - Ellen, wręcz przeciwnie. Sama mogłaby zjeść kilka i wołałaby o dokładkę.

Jorge roześmiał się słysząc informację rzuconą lekkim tonem przez jego Annę.

– Gdzie przebywa teraz Mary - Ellen?

– Została pod opieką swojej babki w Bostonie. Dlaczego pytasz?

Jorge wzruszył ramionami.

– Tak sobie, po prostu chciałem wiedzieć. Opowiedz mi o swoim życiu u boku Crane'a w Bostonie. Pragnąłbym dowiedzieć się, co mnie ciekawego ominęło.

– Anie i mnie nie było łatwo. Wprawdzie miała niecały rok, gdy cię opuściłyśmy i uciekłyśmy z Meksyku – Annie niebezpiecznie zadrżał głos, ale po chwili kontynuowała swą opowieść –Dzieciństwo spędziłam właśnie w Bostonie i zachowałam stamtąd piękne wspomnienia. Chciałam podświadomie, aby tamten czas powrócił. Myślałam, że powrócą dobre chwile, skoro ja wróciłam. Że będzie lepiej.

– I wróciły – mruknął Jorge z wielkim żalem.

– Myślałam, że kocham Devona, Jorge – powiedziała Anna, siląc się na spokój. – Początkowo wszystko układało się idealnie. Chciałam, by traktował ją jak swoje dziecko, Ana zasługiwała na to. I początkowo tak właśnie było.

– I te blizny są z wielkiej miłości Crane'a do pasierb...? – zaczął Jorge i raptownie zamilkł.
Cholera by to wzięła! Stracił czujność i zdradził, że coś wie!

– Nie było mnie przy tym, gdy Devon je spowodował – wyznała cicho Anna, a jej oczy znowu się zaszkliły. – Gdybym była, to bym go zabiła własnymi rękami!

– I umarł – stwierdził Jorge bez żalu w głosie.

– Umarł – Anna mimowolnie odetchnęła z ulgą, kończąc posiłek i odkładając sztućce na bok. – Wiem, że popełniłam w swoim życiu wiele błędów.

– A kto ich nie popełnia, Anno? W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, ale jak, kurczę, mogłaś pozwolić, aby Ana - Maria przez całe życie szła sama? Bez choćby twojej troski?

– A jak mogłam sprzeciwić się Devonovi?

– Nakichać na dziada – Jorge również skończył posiłek i poprosił kelnera o rachunek.

Gdy wyszli z lokalu, na nocnym niebie skrzyło się tysiące gwiazd, a pyzaty księżyc w pełni oświetlał swym blaskiem miejskie ulice.

– Pamiętasz? – szepnął Jorge do żony, obejmując ją ramieniem. – Właśnie w taką urokliwą noc poczęliśmy naszą jedyną córkę.

– Jak mogłabym zapomnieć? – zaczęła kobieta i umilkła.

Pamiętała wszystko, co wtedy z Jorgem robili. Miliony lat temu, kiedy jeszcze byli szczęśliwi i zakochani w sobie do szaleństwa.

– Jedziemy do hotelu? – westchnął Jorge.

Tak, może i był zbyt egoistyczny w przeszłości, ale zrozumiał, że nigdy nie chciał stracić Anny oraz ich dziecka. Bostończyk, jego mać, wykitował, alleluja! Czy w związku z tym, Jorge miał szansę, aby wróciła do niego żona? Redferne podał Annie swe ramię i poprowadził w stronę samochodu.

– Dokąd jedziemy, Jorge? – Anna zdziwiła się, gdy opuścili miasto.

– To niespodzianka – mężczyzna uśmiechnął się zagadkowo do małżonki. – Nie do hotelu.

– Zajazd? – Anna pomyślała, że w tej sytuacji może pozwolić sobie na odrobinę uszczypliwości. – Czy jakiś przydrożny rów?

– Na litość boską, nie bądź taka wulgarna! – Jorge zirytował się. – Nie mówię przecież, że niespodzianka będzie przykra! Trochę się zdziwisz, ale przeżyjesz.

– Jorge?!

– Czego znowu? – Redferne czuł, że ten wieczór był zbyt piękny, aby okazał się prawdziwy.

– Przepraszam, nie powinnam cię denerwować, bo masz słabe serce – przypomniała sobie Anna.

– Uchylę przed tobą rąbka tajemnicy – Jorgemu przyszło do głowy, że mimo dzielącej ich przepaści, ona również ma jakieś uczucia. – Zawiozę cię do Any, ale dziewczyna na pewno z tobą nie zechce wrócić do cholernego Bostonu.

– Jestem jej matką.

– A ja ojcem i wiem, co mówię. Ana - Maria się szczęśliwie zakochała i za niecały miesiąc wychodzi za mąż, a w lutym, albo i szybciej, urodzi dziecko, a właściwie dzieci.

– Bliźnięta? – Anna była zszokowana nowinami.

– Czworaczki, wierz mi lub nie.

– Czy ten mężczyzna ją szanuje i kocha?

– Ponad życie, a dzieli ich wszakże czternaście lat różnicy. Sami doszli do wniosku, że założą razem rodzinę.

– Twój ... Ten chłopak, który u ciebie mieszka? On jest winowajcą?

– Do zrobienia dziecka potrzeba dwojga, a Ruben to dobry facet. Do czasu, aż ktoś mu nadepnie na odcisk, wtedy nie ma zmiłuj. Mimo swych drobnych wad, Ruben pragnie Anie nieba przychylić i jest ojcem jej dzieci. Naszych wnucząt.

– Szybko im poszło – zauważyła zgryźliwie Anna – A miłość skończy się jeszcze prędzej, gdy pojawi się ktoś inny i ciekawszy.

– Urodzona pesymistka z ciebie.

– Takie jest życie i na to nic nie poradzimy.

– Jeśli Ruben w jakikolwiek sposób będzie miał zamiar ją skrzywdzić, skończy przefasonowany w piachu i nie rzucam słów na wiatr.

– Tego jednego nie można tobie zarzucić, Jorge. Czy miałeś coś wspólnego ze śmiercią Devona? – Anna od razu wiedziała, że Jorge mógł być zamieszany w tę sprawę.

Pewnie się i tak wszystkiego wyprze, ale podejrzenia co do niego pozostaną.

– Ja? – Jorge ani myślał wyznać prawdy, mimo że o śmierci bostończyka wiedział wszystko. – Skąd? Nie mam czasu wałęsać się po Bostonie, Anno. Jestem na to o wiele za stary.

– Starość to granica umowna. Czujesz się staro?

– Niekiedy – odpowiedział i po upływie paru minut zatrzymał auto przed okazałą willą.

– To tutaj mieszka ten chłopak?

– Po pierwsze, on nazywa się Ruben. Po drugie jest już dorosłym mężczyzną, a po trzecie tak, to jego chatka.

– Już późno. Myślisz, że jeszcze nie śpi?

– Najwyżej się obudzi. Poczekaj chwilę, Anno – Jorge sięgnął do kieszeni po najnowszy model smartfona SONY i wybrał numer.

***

Cortez usłyszał natrętny dzwonek w telefonie, więc zerknął na wyświetlacz komórki i odebrał.

– Tak, szefie? – zapytał. – Coś się stało?

– Śpisz?

– Mam randkę z papierami. Cholernie żmudna robota, ale nie chciałem męczyć Any tonami dokumentów, niech sobie pośpi. Miała dzisiaj ciężki i trudny dzień.

– Ten wieczór będzie długi i trudny dla ciebie, jeśli zaraz nie otworzysz nam tej bramy.

– Nam?

– Mam tam do ciebie przyjść? – Jorge uwielbiał słowne przepychanki z Rubenem. – Ruchy, chłopie, nie mam zamiaru zapuścić tu korzeni i zakwitnąć!

Kilka sekund później brama wydała ciche trzaski i usunęła się na bok, robiąc przejazd.

– Ktoś przyjechał? – zaspana Ana-Maria otworzyła oczy. – Słyszałam, że brama skrzypi jak nie wiadomo co.

– Nie mam zielonego pojęcia, kogo przywiózł do nas twój ojciec o tak nieziemsko nieprzyzwoitej porze – Ruben schował papiery do sejfu. – Szef ani słowem się nie zająknął, kto mu towarzyszy.

– Może to kolejny klient naszej „firmy"? Ale o tej porze? – Ana niechętnie przyzwyczajała się do myśli o opuszczeniu wygodnego wyrka i gadaniu z kimś obcym.
Musiało się stać coś poważnego, że tata telepał się do nich autem po nocy. Czyżby Castellano zerwał się z uwięzi i bruździ im w interesach?

– Pójdę otworzyć drzwi, szef jest gotów wywalić je z zawiasów, jeśli nie zlezę na dół i nie powitam go osobiście. Nie ma do nikogo zaufania, nawet do moich ochroniarzy!

– W takim razie idź, Rubenie – w tej samej chwili mężczyzna opuścił sypialnię.

***

– Jestem Anna Redferne, matka Any - Marii.

– Wiem, kim pani jest – wycedził Ruben, spoglądając z odrazą na byłą kobietę swego szefa. – Ana nie pofatyguje się na dół, żeby z panią porozmawiać. Może innym razem. Nie obudzę jej dla pani kaprysu!

– Jeśli tego nie zrobisz, ciężki twój los. Baba gotowa tobie wydrapać oczy – mruknął cicho Jorge do Rubena, lecz ten jedynie gromił wzrokiem wdowę po bostończyku.

– Obudź Anę, chcę się upewnić, że z nią wszystko w porządku, ty ... ty ... bandyto! – Anna była zbyt zdesperowana, żeby odpuścić obu mężczyznom.

Wbrew sobie, Ruben roześmiał się, a po chwili i Jorge dołączył do niego, obaj ryknęli gromkim śmiechem.

– Powiedziała „bandyta" – wręcz płakali ze śmiechu, a Anna patrzyła na nich zdumiona, więc udzielili jej stosownych wyjaśnień.

– Co tu się dzieje? – w drzwiach salonu stanęła Ana i zamarła. – Co tu robisz, mamo?

– Mówisz o mnie, jakbym była dla ciebie obcą osobą, córko – rzuciła Anna z pretensją w głosie.

– Sądzę, że nie mamy sobie nic do powiedzenia – Ana odruchowo zasłoniła swoje oszpecone dłonie.

– Ano, proszę cię, abyś przynajmniej ... – Jorge uznał za stosowne interweniować zanim przez willę Rubena przejdzie huragan czy inny kataklizm.

– Nic nie jestem winna tej kobiecie, nie chcę... – burknęła Ana, podnosząc znacząco ton głosu. – Gdzie była matka, gdy Devon wylał mi wrzątek na dłonie? Dlaczego nic mu nie powiedziała?!

– Uspokój się, le dara – Ruben podszedł do narzeczonej – bo nerwy szkodzą maleństwom. – Idź spać, a ja dokończę rozmowę z tą ... panią.

Anna zrozumiała, że nie przebije się przez mur niechęci, którym tych dwoje odgrodziło się od niej.

– Jorge, chodźmy – poprosiła męża.– Dzisiaj nie zostanę wysłuchana przez własną córkę.

Ana nie czekała na Rubena. Czy tata z nim pertraktuje w sprawie Anny? Tej samej kobiety, która porzuciła męża, zabrała mu dziecko i podporządkowała siebie oraz swoje życie Devonowi Crane?

W końcu Ruben wrócił do sypialni.

– Pojechali – powiedział, gładząc policzek dziewczyny.

Jego dłoń była ciepła i dawała jej poczucie bezpieczeństwa.

– Chyba już nie zasnę tej nocy – uznała.

– Znam pewien niezwykle skuteczny sposób na sen – na twarz Rubena wypełzł chytry uśmieszek.

– Jaki? – Ana przejrzała jego zamiary.

– Trzeba się zmęczyć.

– Tak? Czymś konkretnym?

Wymruczał do jej ucha coś po hiszpańsku, kładąc się obok niej na łóżku i włożył swe zręczne dłonie pod jej koszulkę nocną.

– Bella... Cara mia – dodał jeszcze, pieszcząc delikatnie krągłe ciało Any.

Pomogła mu zrzucić koszulę, spodnie oraz resztę ubrań. On nie pozostał jej dłużny. Badał ostrożnie językiem każdy centymetr jej drżącego ciała.

– Ruben! – Westchnęła jękliwie, pamiętając o gładzeniu jego wrażliwych na dotyk pleców.

– Tak? – Uniósł głowę.

– Proszę, teraz! – jęknęła w odpowiedzi, przywierając do niego całym swym ciałem.

Wczepiła palce w jego bujną, ciemną czuprynę, gdyż nie mogła wytrzymać słodkiej udręki. W przebłysku rozsądku pomyślała, że narzeczony rzeczywiście posiada pewne uzdolnienia, o których nie wypada głośno mówić. Pragnęła go do bólu. Jej niebezpieczny mężczyzna. Ruben Cortez.

– Carina? – szepnął. – Przez ciebie to chyba ja będę spał kamiennym snem przez wiele miesięcy.

– Nie narzekaj – sapnęła rozbawiona.

Zdążyła jeszcze wymówić jego imię w uniesieniu, gdy razem dolecieli do gwiazd.

– Teraz wiem, dlaczego od razu mamy czworaczki – przekomarzała się z nim sennie.

Delikatnym ruchem opuścił jej wnętrze.

– O ile dobrze pamiętam, wtedy się nie skarżyłaś – powiedział do niej i zasnął, obejmując Anę - Marię swym muskularnym ramieniem.

Długo wsłuchiwała się w jego spokojny oddech nim sama zapadła w sen.

***

Anna obudziła się u boku Jorgego. W jego łóżku. Naga. On również nie miał nic na sobie.

– Jorge! – Pacnęła męża w ramię. – Obudź się! Natychmiast!

– Co? – mężczyzna leniwie otworzył jedno oko. – Pali się?

– Dlaczego... Jestem naga!

– Wypiliśmy trochę za dużo dobrego wina i wylądowaliśmy tam, gdzie nasze miejsce, żono!

– Teraz przypominam sobie, co się działo – przyznała ze wstydem. – Jestem taka głupia!

– Uprawianie seksu z własnym mężem to zupełnie naturalna sprawa – zaoponował Jorge, uśmiechając się promiennie, jakby wygrał główną nagrodę w stanowej loterii.

– Zawsze miałeś dobrą odpowiedź na wszystko – Anna nie wydawała się podzielać jego dobrego nastroju. – Czuję się jak jakaś słodka idiotka. Nigdy nie powinnam tobie ufać.

– Nie masz powodów, by tak o sobie mówić – Jorge pocałował ją w kark.

Pamiętał, że to ją odprężało Mimo że zostali rozdzieleni na lata, pocałunek pomógł. Anna wbrew sobie poczuła napływający spokój.

– Daj nam czas – poprosił Jorge. – Długo zostajesz w Meksyku, Anno?

– Jutro wracam do Bostonu – odpowiedziała. – Nie mogę zostać dłużej ani dać ci odpowiedzi, której ode mnie oczekujesz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro