ROZDZIAŁ 5 - NIESPODZIANKI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Jedziesz do miasta? – Jorge wykazał zdumienie, gdy Ana sięgnęła po leżące na stoliku przy drzwiach kluczyki do swojego auta. – Będziesz tam robić coś szczególnego? - Zapytał.
– Muszę coś załatwić, nie martw się tato.
– A tak, zapomniałem, urodziny Rubena – mruknął Jorge z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
– Są dopiero za miesiąc, dwudziestego piątego lipca. – Ana wolała wyprowadzić ojca z błędu.

Może Jorge pomyślał, że zamierzała spotkać się z Rubenem na neutralnym terenie i bez jego wiedzy?

–  Jedź, jedź – boss machnął ręką, nie dopytując dalej. – Dzisiaj mam zbyt dużo pracy, by Ci towarzyszyć. Tylko uważaj na siebie! I nie patrz na mnie tak, jakbym zwariował.
– Ech, tato! – roześmiała się, wzięła kluczyki i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Gabinet doktora Luisa mieścił się w przyzwoitej dzielnicy stolicy Meksyku. Ściany pomieszczenia ktoś pomalował na optymistyczne biało - żółte barwy, na nich wisiały zdjęcia dzieci w różnym wieku. Ana pomyślała, że to może dzieci, których poczęcie potwierdzono właśnie tutaj - w tym gabinecie, ale pewności mieć nie mogła. Meble stanowiące wystrój pomieszczenia, zarówno poczekalni, jak i gabinetu,  sprawiały wrażenie wygodnych, lecz równocześnie praktycznych. Ana czuła się tu komfortowo.

– Co panią do mnie sprowadza? – Mężczyzna w średnim wieku przywitał się z młodą pacjentką.
Spoglądał na nią życzliwie z drugiej strony biurka.

– Chciałam się upewnić, czy jestem w ciąży – odpowiedziała Ana, lekko się rumieniąc.
Bała się, że doktor zacznie ją oceniać i wytykać palcami, że „taka młoda, a już zaciążyła". Nic takiego się nie stało.

– Najpierw proszę mi powiedzieć ... – doktor Luis zadawał konkretne pytania na temat jej zdrowia i objawów, które mogły wskazywać, że nosi dziecko pod swym sercem. Po wypełnieniu pustych rubryk w karcie zdrowia pacjentki, poprosił Anę, żeby wygodnie ułożyła się na kozetce i odsłoniła swój brzuch.

– Zrobię pani usg – powiedział.  – Wszystko stanie się jasne i bez obaw, badanie jest bezbolesne – uśmiechnął się krzepiąco.

Odpowiedziała mu uśmiechem i wykonała polecenia lekarza.

– Coś podobnego! – wykrzyknął zdumiony Luis, w trakcie badania pacjentki. – Niesamowite!

Ana przeraziła się, że lekarz zobaczył na monitorze aparatury coś, co go przeraziło.

– Pani i partnerowi należą się gratulacje – Luis Gomez był w wielkim szoku. – To bardzo rzadki przypadek.
– Proszę mi powiedzieć, co się dzieje? – Ana zmartwiła się jeszcze bardziej, ale odetchnęła na chwilę z ulgą, że z dzieckiem w porządku, ale gdy lekarz powiedział, że w jej brzuchu rozgościło się nie jedno życie, ale aż cztery, była w lekkim szoku.
– W dodatku dwie pary bliźniąt jednojajowych – dodał po chwili doktor.
–  Święta pani – westchnęła. – Ależ mnie pan przeraził, doktorze!

Ruben padnie z wrażenia, gdy mu powiem ...

– Od teraz musi pani zdrowo się odżywiać, dużo spacerować i oddychać świeżym powietrzem – kontynuował Luis. – Oczywiście poród może się zacząć wcześniej niż przed wyznaczonym terminem, czyli przed 23 lutym. To normalne w przypadku ciąży wielopłodowej, gdzie maleństwa mają mało miejsca w macicy. Postaramy się jednak, aby jak najdłużej przebywały w pani brzuchu. – Luis zapisał Anie witaminy i polecił zjawić się na kontrolnej wizycie za miesiąc.
Ana podziękowała i na miękkich nogach wyszła z gabinetu. Odruchowo pogładziła dłonią swój brzuszek, uśmiechając się nieśmiało. Dzieci. Jakie to dziwne, że za jakiś czas zostanie matką. Pomyślała, że pełen temperamentu Ruben - chce czy też nie - musi dojrzeć do ojcostwa.

***
– Wróciłaś, querida – Ruben posłał młodej kochance psotny uśmiech, gdy tylko weszła do holu. – Gdzie byłaś i czy coś się stało? Masz taką dziwną minę. – Popatrzył na nią uważnie, promienny uśmiech nie schodził z jego opalonej twarzy.

– Myślałam, że ... – zaczęła niepewnie – że jestem chora, ale nie jestem. Ruben, ja ... jestem w ciąży. Termin mam na 23 lutego. To będą czworaczki i bynajmniej nie żartuję! – Słowa same popłynęły rzeką z szybkością wystrzału karabinu maszynowego.

– To musiało stać się podczas naszego pierwszego razu w hotelu  – westchnął Cortez, bardzo zadumany.
Po chwili rozpromienił się niczym młodzieniaszek. Chwycił ją w swoje muskularne ramiona i pocałował tak, że aż zakręciło jej się w głowie. Obawy okazały się płonne. Wiedział, co robi. Specjalnie nie chciał zabezpieczać się podczas seksu, bo tylko tak mógł ją zatrzymać przy sobie.

– Jesteś mężczyzną z temperamentem – szepnęła mu do ucha, trafnie odczytując wyraz jego twarzy.

– Nie dasz się zaciągnąć do łóżka? – zapytał ją z nadzieją. – Musimy uczcić nasz wspólny sukces, co ty na to?

– Chyba zdążymy przed kolacją – roześmiała się radośnie, obejmując go w pasie.
Głową wskazała na piętro, gdzie znajdowała się jej sypialnia.

– Nie będę odmawiał – i on się roześmiał, na tyle głośno, że rozejrzała się wokół, czy ktoś nie podsłuchuje ich rozmowy.

Ruben poczuł poniekąd dumę, że chociaż na jakiś czas przy boku Any zdołał zapomnieć o przeszłości i skupił się na teraźniejszości. Zostanie ojcem. Maria - Elena była niegdyś częścią jego życia, które miał z nią dzielić do grobowej deski. Stało się jednak inaczej - umarła, a na jego drodze stanęła Ana. To o niej powinien teraz myśleć i ich maleństwach, które za kilka miesięcy przyjdą na świat.

Łóżko pachniało świeżo zmienioną pościelą i kwiatowym aromatem płynu do płukania, gdy Ruben kładł na nie Anę.

– Rozmawiałem z twoim ojcem – oznajmił jej od niechcenia. – Powiedział, choć nie wiem skąd czerpał swą wiedzę, że to musiało tak się skończyć i że mam jego zgodę na ślub. My mamy, Ano. I błogosławieństwo.

– Ruben? – Szepnęła do niego, gdy pocałował jej szyję. – Gdy się kochamy, zapominam o całym świecie, jesteśmy tylko my dwoje i nikt więcej!
– Querida, nie sądziłem, że po śmierci Marii - Eleny, znajdzie się jeszcze taka kobieta, która przyćmi mój ból po jej stracie. Dopiero, gdy ciebie poznałem – musnął swymi wargami płatek jej ucha – poczułem, że znowu żyję.
– Czyli bardzo się ucieszyłeś, gdy próbowałam wypchnąć cię z auta? – dotknęła dłonią jego umięśnionych pleców.

– O tym można by podyskutować – odparł, a następnie jęknął, gdy poczuł jej dłoń tam, gdzie teraz najbardziej pragnął być dotykany. – Chyba trafiłem do nieba!

Ruben oddychał ciężko. Doszedł do wniosku, że nie przeraża go już spora różnica wieku między nim a Aną. Poniekąd doszli do porozumienia, a wyjazd do Kolumbii miał jedną wielką zaletę. Zdobył kobietę, której pragnął od dawna. Zostaną rodzicami. Gdyby jeszcze tylko udało się ... Na razie nic nie mógł zrobić w tej sprawie, mógł myśleć tylko o Anie, jęknął w przypływie przyjemnych doznań.
Lubił, gdy jego młoda kochanka przesuwała dłońmi po jego plecach, sprawiało mu to przyjemność. Uśmiechnął się i westchnął. Pomyślał, że pragnie, aby i ona czerpała wielką przyjemność ze zbliżeń cielesnych, co on.
Chyba tak właśnie było – rzekł do siebie w myślach.
– Ruben!  – Jej ciało wygięło się w łuk, biodrami przywarła do niego. – Nie dręcz mnie dłużej, proszę ... !

Nie musiała długo czekać, poczuła go w sobie i odpłynęła w świat cielesnej zmysłowości, gdzie nie liczył się nikt ani nic oprócz Rubena oraz ich bliskości. Przed osiągnięciem spełnienia zdążyła pomyśleć, że jest on fascynująco niebezpiecznym mężczyzną. Pod wieloma względami.

***
– Gratulacje, moi drodzy – powiedział radośnie Jorge Redferne do córki oraz przyszłego zięcia. – Nareszcie zostanę dziadkiem! Kto by pomyślał, że wy dwoje... To Ruben przestał być Bandytą? – Puścił oczko do Any.

– Chyba tak, panie Redferne – główny zainteresowany postanowił wtrącić swoje trzy grosze do rozmowy – skoro zostanę ojcem, a Ana matką.

– Kolumbia jednak przyniosła coś dobrego – stwierdził Jorge.
W jego oczach pojawił się na chwilę jakiś cień, który szybko zniknął.
– Widziałem, że między wami iskrzy aż miło, i że trzeba wam tylko małej zachęty.
Ale gdzie wy mieliście oczy? Zaczęło się od wyjścia do restauracji, lecz co ja będę wam nawijał, sami wiecie.
– Młodzi zawsze wiedzą lepiej – Ana krótko skwitowała słowa ojca.
– Racja – przytaknął cicho Jorge i ciężko westchnął. – Jak już maleństwa pojawią się na świecie, zamierzam przejść na zasłużoną emeryturę i zbijać bąki. Potrzebuję odpoczynku, dość użerania się z kontrahentami i innymi typami. Moi drodzy, Ano i ty, Rubenie, nie pragnę bynajmniej dla was takiego życia, jakie stało się moim udziałem. Ktoś jednak musi prowadzić  dalej naszą  firmę. Szkoda, by to wszystko poszło na marne. Przekażę ją wam obojgu, a potem wy przekażecie ją kolejnemu pokoleniu, gdy przyjdzie na to czas.

– Naprawdę taka jest twoja wola, tatku?

– Jak najbardziej. Ktoś musi pohamować zapędy Pabla Castellano, bo mi sukinkot za bardzo się panoszy! Próbuje podebrać mi klientów na wiadomo co, a tego tolerować nie będę i nie mogę!
– Zło trzeba zdławić w zarodku – stwierdził twardo Ruben, akcentując w swej wypowiedzi pierwsze słowo.
– A co ze ślubem? – Ana nagle zaniepokoiła się, że najważniejsza chwila w jej życiu, odwlecze się w nieskończoność. – Czy Castellano nie spróbuje wtedy wykorzystać okazji do zemsty?
– Śmierć bostończyka stanowi innego rodzaju okazję – Jorge nagle drastycznie zmienił temat.
– Devon nie żyje?! – Ana zauważyła, że ojciec i Ruben nie wyglądają na specjalnie przejętych, czy zaszokowanych wypowiedzią pierwszego z mężczyzn.
– Zmarł wczoraj na ulicy, nieopodal Crane Hall, potrącony przez samochód.
– Nie uważał przy przechodzeniu na drugą stronę, jakkolwiek to zabrzmi. No i bach, po nim!
– Nie powiem, bym bardzo go żałowała – stwierdziła Ana, oddychając z ulgą. – Zasłużył sobie na śmierć, jak mało kto. 

Przez lata nienawidziła człowieka, który uczynił piekło z jej życia, a teraz ten diabeł z piekła rodem nie żył!

– To sprawdzona informacja – Ruben uśmiechnął się pod nosem.
Już on dobrze wiedział, kto potrącił Devona i zbiegł z miejsca wypadku. Miał oczy i uszy wszędzie. W niemal każdym miejscu ważnym dla Firmy.
– A mama? – zapytała Ana.
– Co mama? – Burknął Jorge, lecz po chwili dodał. – Nie wyglądała na załamaną, ale szczęśliwa też nie była. W końcu trochę lat zdążyła przeżyć z tym tyranem
– Nie mogła wyjść za Devona – Ruben uznał, że może się wtrącić do prowadzonej rozmowy. – Była i jest związana więzami ślubu kościelnego z twoim ojcem, Ano.

Jorge Redferne nie zamierzał rozdrapywać starych ran, lecz musiał to uczynić ze względu na córkę. Był jej to winien.

– I nikt o tym nie wiedział ? - zdziwiła się  Ana. – Takie wieści rozchodzą się raczej szybko.
– Devon to dobry gracz. Właściwie był  dobrym graczem – odparł Jorge i szybko zmienił temat.
Z resztą, na niezbyt odległy od poprzedniego.
– Anna zawsze będzie twoją matką. Może, Ano, chcesz z nią porozmawiać, gdy nie ma Devona?

Carlos Navarro ma siostrę w Bostonie. Może zechcesz się u niej zatrzymać na trochę? Kilka dni z pewnością nie sprawi jej kłopotu. Poza tym, mieszka na obrzeżach miasta, więc nie zwracałabyś swoją obecnością zbyt dużej uwagi, co ty na to?

– Dziękuję, ale nie chcę – Ana nie rozumiała, dlaczego ma szukać kontaktu z matką, która całkowicie się podporządkowała wymogom tyrana.

Jorge nie naciskał, bo nie chciał przymuszać dziewczyny do niczego, zwłaszcza w jej stanie.

– A wracając do waszego ślubu. Moi drodzy ... – starszy pan zauważył błysk w oku Rubena – całą papierologię biorę na siebie, a reszta jest do uzgodnienia. Liczę, że zgodzicie się, aby oba śluby,  cywilny oraz kościelny, odbyły się jednego dnia. To zawsze mniej zamieszania. Czy odpowiada wam data dwudziesty piąty lipca?
– Moje urodziny! – Wykrzyknął Ruben.
– Jeśli data nie jest odpowiednia i wolelibyście inną, możemy dojść do porozumienia.
– Niech zostanie taka, jaka jest – odparł zaskoczony Cortez. – Byłbym zobowiązany, panie Redferne.
– Skoro tak ładnie mnie prosisz, niech ci będzie! – Jorge roześmiał się, a za nim młodzi. – Panie Cortez?
– Słucham, szefie?
– Jeśli kiedykolwiek skrzywdzisz Anę, moją córkę, obojętnie czy złym słowem, czy w inny sposób, twoja śmierć nie będzie ani łatwa ani szybka. Zrozumiano?

Groźba widoczna w spojrzeniu starszego bossa nie była ani trochę  udawana. Cortez wiedział, że z jego opiekunem nie ma żartów, toteż skinął twierdząco głową. Najwidoczniej pan Redferne miał chęć wynagrodzić córce „złe, bostońskie lata" skoro Devon Crane zdechł jak parszywy pies. Niech święta ziemia go pochłonie, jednego drania mniej!

– Mam warunek – odezwał się po chwili najstarszy pośród trójosobowego grona. – Do ślubu zero seksu pod moim dachem - chciał coś jeszcze dodać, ale przeszkodził mu w tym dzwonek do drzwi.
– Juarez! – zawołał głośno Jorge do majordomusa. – Otwórz te drzwi, ale najpierw sprawdź, czy warto marnować czas na delikwenta – zaaferowany zbliżającym się ślubem jedynej córki wydał służącemu sprzeczne polecenia, ale ten nawet okiem nie mrugnął.
Jorge od razu poznał ten sposób dzwonienia, gdyż tak dzwoniła tylko ona.

– Panie Redferne? – Juarez pojawił się po chwili w jadalni, a jego mina nie zwiastowała niczego dobrego.
– Co jest? – Jorge westchnął.
– Przyszła jakaś kobieta. Twierdzi, że pan ją zna – majordomus odchrząknął zażenowany. – Bardzo nalegała, bym powiedział panu, że przyszła i prosiła o rozmowę. 

– Przedstawiła się?
– Podała imię Anna i nazwisko Orsay. Nic więcej nie zamierzała mi wyjaśnić, żadnego powodu, dla którego chciała wejść do środka. Mówiła, że chce rozmawiać tylko z panem i że nie opuści willi dobrowolnie zanim nie zobaczy się z panem! Co za babsko Wredne takie jakieś!

– Matka! – Wykrzyknęła przerażona Ana.
Zaczęła się wiercić niespokojnie na krześle, jakby siedziała na jeżu.
– Czego ona tu chce?
– W twoim stanie nerwy są niewskazane, querida – Ruben z troską ujął dłoń Any. – Zostań, ja to załatwię. Zobaczę, co ją przygnało.

-– Umarł Crane, ot co - Jorge znowu westchnął ciężko, jakby to przesądzało wszystko. – Anna wciąż jest moją żoną, nie mamy rozwodu. Ja z nią porozmawiam, to mnie chciała widzieć. Was tu nie ma i nie było! – Oznajmił stanowczo.

– Wrócę do swoich obowiązków, proszę pana – Juarez ulotnił się po angielsku.

Jorge wyszedł z jadalni, dając tym samym znak, że wspólny posiłek dobiegł końca.
Anna Orsay - Redferne oniemiała na widok męża, który wyrósł przed nią jak góra. Prawie nie zmienił się od czasu, gdy go widziała przed wieloma laty. No, może odrobinę posiwiał na skroniach, ale poza tym nie dostrzegła w nim żadnych znaczących zmian - pozostał przystojny mimo swego dojrzałego wieku.

– Czego chcesz, Anno? – Przerwał jej rozmyślania bezpardonowo.
– Gdzie jest Ana - Maria? – Zapytała go ze łzami w oczach. – Jestem pewna, że to ty stoisz za jej zniknięciem!

– Ciszej, kobieto – warknął Jorge, siadając na krześle. – Przychodzisz i stawiasz żądania! Jaka Ana - Maria?

Udawał wcielenie niewinności, chociaż obok świętości nigdy zbyt blisko nie stał. Bawiło go oburzenie malujące się na twarzy żony oraz pragnienie odzyskania córki, która - jak podejrzewał - niewiele ją w rzeczywistości obchodziła. Gdy miała córkę przy sobie, nie zrobiła nic, żeby ją chronić przed cholernym Devonem. Dokonała wyboru. On również, lecz ...

– Ana - Maria to nasza córka, ty stary roz... człowieku!
– Nie było tu takiej – nie zamierzał Annie niczego ułatwiać.

Gdyby tylko wiedziała, że Ana jest bardzo blisko, i że wraz z Rubenem planują wspólne życie! Chętnie zobaczyłby jej minę, ale milczał w  oczekiwaniu na ruch byłej.

– Kłamiesz! – Anna nie miała sił na udowadnianie mężowi, że ten nie mówi jej całej prawdy.
Zawsze miał lepsze gadane niż ona. Na pewno nie mówił jej całej prawdy, bo Anna na podjeździe przed willą męża widziała auto, które jakiś czas temu znajdowało się w garażu Devona. Redferne, odgadując myśli żony, uśmiechnął się i powiedział:

– Samochód, który widziałaś, należy do mojego przybranego syna.

– Czy ty zawsze musisz mieć gotową odpowiedź na każde pytanie?! – Anna poczuła łzy gniewu, spływające jej po policzkach.

– Tym razem czy poprzednim? – Jorge świetnie się bawił, obserwując bezsilność żony. – Mam dla ciebie propozycję, kochanie. Ty decydujesz, jak postąpisz.

– Nie lubię twoich propozycji, Jorge – Anna zaczęła mieć złe przeczucia, że człowiek, którego niegdyś kochała, ma złe względem niej zamiary. – Do czego zmierzasz?

– Jeśli nie umilkniesz, kobieto, nigdy się nie dowiesz.

Jorge najwidoczniej świetnie się bawił, bo na jego twarzy pojawił się bezczelny uśmieszek.

– Jak już mówiłem, mogę udzielić tobie pewnych informacji, ale nie za darmo. Wiadomości kosztują, żono.

– Coś za coś? – Zapytała przerażona kobieta. – Czego chcesz?

– A czego ty pragniesz ode mnie?

– Chcę wiedzieć, gdzie jest Ana - Maria. Chcę, żeby wróciła do domu!

– Do domu, na Boga! – wykrzyknął Jorge, prychając zniesmaczony, a jego dobry humor gdzieś się ulotnił.

– Boga w to nie mieszaj, bezbożniku – Anna nie zamierzała ustąpić. – Czego żądasz w zamian za informację o naszej córce? Jaka kwota cię satysfakcjonuje?

– Nie chcę pieniędzy – odpowiedział cicho Jorge.

– Powiesz wreszcie, o co ci chodzi?

– Jeśli ... – Jorge znacząco zawiesił głos – pójdziesz ze mną do łóżka, pomyślę i popytam, tu i ówdzie o Anę. Musisz tylko wykazać entuzjazm i inicjatywę, a może ...
– Co takiego?! – Anna myślała, że źle usłyszała.

Chciała spoliczkować Jorgego, ale mąż złapał ją za nadgarstki w stalowym uścisku.

– Ty draniu! Ty cholerny łajdaku! – wrzasnęła.

– Wydawało mi się, że jesteś rozsądniejsza, że chcesz zdobyć cenne informacje – Jorge bawił się kosztem żony.
Niegdyś obiecał sobie, iż odegra się na bostończyku za jej kradzież, a teraz, gdy skurczybyk nie żył, mógł do woli z niej korzystać. Podłe? Nie, prawdziwe. Dopóki nie mieli rozwodu, byli małżeństwem do grobowej deski. Zemsta jest daniem, które najlepiej smakuje, gdy jest podana na zimno. Miał wielką nadzieję, że Devon Crane smaży się w piekle za wszystko, co zrobił.

– No więc? – Jorge uniósł wyżej jedną ze swych brwi. – Jaka jest twoja decyzja?

Pomimo upływu lat nadal była piękną kobietą. Czemu więc ten jeden jedyny raz miałby się z nią nie kochać?

– Jaką mam pewność, że mnie nie oszukasz, Jorge?

– Przekonasz się, gdy zapłacisz. Ja dotrzymuję słowa, nie wiem, jak ty, Anno.
Kobieta wyglądała jak siedem nieszczęść, gdy odpowiedziała:

– Zgadzam się, Jorge, niech ci będzie.

– Mądry wybór – pochwalił mężczyzna.

– Kiedy miałoby się to stać ?

– Zarezerwuję dla nas stolik w najlepszej restauracji w Meksyku na dziś wieczór, a potem pojedziemy do hotelu. Wszystko jasne?
Byłbym zapomniał. Skoro już tu jesteś, możesz tymczasowo zatrzymać się u mnie, Anno.

– Nie licz na podziękowania, Jorge. Robię to dla naszej córki. Nic do ciebie nie czuję.

– Zobaczymy – mruknął starszy pan i zwołał na Juareza, aby ten przygotował pokój gościnny dla pani.

***

– Jak stąd wyjść, żeby nas moja matka nie zauważyła, Rubenie?

– Nie lubisz swojej mamy? W końcu dała ci życie. Chociaż może lepiej by było, gdyby ona i don Jorge sami załatwiali swoje sprawy, nie potrzebują na to świadków. Mnie to nie obchodzi, querida.

– Musiała słyszeć bardzo ciekawe rzeczy, skoro krzyczała na całą chatę – mruknęła Ana, prychając lekceważąco.

– Pani Redferne martwi się o ciebie – Ruben wzruszył ramionami. – Jaka była twoja mama, gdy mieszkałaś w Bostonie?

– Taka sobie, bo dygała przed Devonem. Chociaż przed nim mało kto nie dygał. Nie lubiła i nie umiała mówić mu „nie", a on to wykorzystywał w różnych kwestiach, jak mu było wygodnie.

– Chodźmy, tylko nie mów szefowi, że pokazałem tobie tajemne przejście – Ruben poczuł się zakłopotany.

Ana - Maria miała wpisane w genach niebezpieczeństwo, ale i tak było widać, że mimo udawanej obojętności niepokoił ją los matki.

– Tajemne? – Spytała zdziwiona.

– Tak.

Ruben ujął jej dłoń i poprosił, aby mu zaufała. Anna skinęła głową i odszepnęła, że ufa mu bezgranicznie. Przejście było ukryte za wielkim obrazem, przedstawiającym zimowy pejzaż. Obraz wisiał na ścianie w jadalni. Ruben ostrożnie nacisnął niewielką klamkę i przejście stało się widocznie, ukazując długi, słabo oświetlony korytarz.

– Byłeś już tu kiedyś sam? – zapytała swego kochanka.

– Tylko z don Jorgem – odparł, nie puszczając jej dłoni. – Nie pytaj, bo nie wiem dlaczego nie pozwolił mi przychodzić tu samotnie. Po prostu tak powiedział i koniec, kropka. Ruszyli. Ruben jedną dłonią trzymał dłoń Any, drugą ściskał włączoną latarkę, którą oświetlał im drogę. Korytarz był kręty, niemal bez oświetlenia, pełen pajęczyn. Widocznie rzadko ktokolwiek tu zaglądał. Ciekawe, kto jeszcze o nim wiedział?

– Nienawidzę pająków – sapnęła Ana, zrzucając z ramienia niewielkiego pajęczaka.

– One bardziej boją się ciebie niż ty ich – odparł Ruben, nie zwalniając tempa. – Nie marudź. Już niedaleko, żadnych patykowatych stworzeń na horyzoncie. Wreszcie, po kilkunastu minutach szybkiego marszu, natrafili na drzwi z zardzewiałą klamką.Ruben podszedł bliżej, a następnie ostrożnie ją nacisnął. Drzwi usunęły się w bok, robiąc przejście.

– Biblioteka taty?  – Ana okazała wielkie zdziwienie, jakby nigdy wcześniej nie widziała tego miejsca.
– Wyłączę latarkę – oznajmił Ruben, jednocześnie otrzepując się z kurzu i pajęczyn, które przylgnęły do niego podczas wędrówki korytarzem. Tymczasem drzwi ze skrzypieniem zasunęły się z powrotem na swoje miejsce.

– Nie było tak źle, prawda? – Ruben uśmiechnął się do Any, a ona odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem.

Biblioteka pana Redferne'a mieściła się na tyłach willi, toteż można było opuścić ją, nie będąc zauważonym.

– Idziemy, Ano? Dasz radę?

– Nie jestem chora, Ruben, a jedynie w stanie błogosławionym – odparowała dziewczyna, uśmiechając się niewinnie do narzeczonego.

Wymknęli się bezszelestnie z willi Jorgego, a następnie autem Rubena podjechali do jego domu. Ana postanowiła poszukać sobie jakiegoś zajęcia, żeby nie siedzieć całkiem bezczynnie.

– Nic z tego, cara – sprzeciwił się jej narzeczony. – Masz odpoczywać, ale bądź pewna, że zasięgnę twojej rady, jeśli będę jej potrzebował.

– Dobre i to – westchnęła rozczarowana Ana, sadowiąc się w wygodnym fotelu przy samym oknie w sypialni narzeczonego.
Była to jedna z pięciu, które znajdowały się w tym okazałym budynku.

– Mam w lodówce sok pomarańczowy. Chcesz się go napić?

– Poproszę. Wiesz, Ruben, ostatnio ciągle jestem senna. Pozwól więc, że wychylę szklankę soku, a potem trochę się prześpię. Mogę?

– Wolisz moje łóżko ze mną jako dodatkowym bonusem? Czy chcesz odpocząć w samotności?

Nie odpowiedziała i dopiero wtedy Ruben spostrzegł, że Ana zasnęła snem sprawiedliwego. Nie chciał jej budzić, toteż ostrożnie wziął swą kobietę na ręce i delikatnie położył na łóżku. Następnie zdjął z niej ubranie i przykrył kołdrą. Wyszedł cicho z pomieszczenia, co przyszło mu z trudem, ponieważ poczuł w sobie wielką, nieprzepartą ochotę, by jednak ją zbudzić i kochać się z dziewczyną do utraty tchu. Działała na niego silnie od samego początku, gdy tylko ją poznał. Choć chciała go wypchnąć z samochodu, niegdyś, całe wieki temu ...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro