ROZDZIAŁ 7 - ROZGRYWKI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Szkoda. Ale zamierzasz wrócić? – dopytywał Jorge.
Niecierpliwił się, sam jednak nie wiedział, dlaczego tak mu zależy na żonie, która go zdradziła z najgorszym wrogiem.
–  Kiedyś? Jak najszybciej? – dodał.
– Nie sądzę, aby Ana - Maria i tamten, no, jak mu tam, Ruben chcieli mnie oglądać – odpowiedziała Anna wymijająco.

– No cóż, będą musieli przywyknąć do faktu, iż jesteś moją ślubną – mruknął Jorge, całując jeszcze raz jej kark. – To dla nich, jak i dla ciebie będzie trudne. Szczególnie po tym, jak cię kiedyś traktowałem.

– Jak eksponat w muzeum, który można pochwalić, ale nic więcej.

– Dupek i drań ze mnie, co?

– Teraz czy wcześniej? – Anna mimo woli ujęła dłoń męża. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek dostrzeżesz swój błąd, tak jak ja swój. Devon nie był mężczyzną dla mnie, choć trudno żałować, że z tego nieformalnego związku mam córkę, Mary - Ellen.

– Dzieci są radością swoich rodziców.

Anna postanowiła zmienić temat.

– Czy Ruben naprawdę kocha Anę i jej nie skrzywdzi? Nie chcę, by cierpiała jeszcze bardziej, nie pozwolę!

– Ruben swoje przeszedł, ale nie będę wdawał się w szczegóły. Sądzę, że przez to, co się wydarzyło w jego życiu, stał się twardym zawodnikiem, ale nie byłby w stanie skrzywdzić ani Any, ani ich dzieci.

– Czy on pracuje dla Firmy? - spytała  Anna.

– Częściowo tak, czasem zaś na własny rachunek. Sprytny z niego facet, bo umie zadbać o tych, na których mu naprawdę zależy. Jeśli chodzi o Anę, naszą córkę, to Ruben bardzo o nią dba.

– Jorge, zlituj się – Anna skrzywiła się, gdy próbował połaskotać ją w podbródek. – Chcę z tobą poważnie porozmawiać nim wrócę do Bostonu.

Jorge czuł, że wolałby, aby nie w jego obecności nie myślała ani nie mówiła o bostończyku. Ale miała z tym gradem jeszcze jedną córkę, o którą musiała zadbać, o Mary - Ellen. Szkoda. Przynajmniej Ana - Maria jest otoczona miłością ojca i narzeczonego, na którą z pewnością zasługuje.
Co do Mary - Ellen, to Jorge nie znał córki Devona Crane'a ani nie zamierzał jej poznawać. Była dla niego nikim,  Przeszkodą na drodze do szczęścia.  Może ma jakiś słaby punkt, który można wykorzystać w walce o Annę? Priorytetem dla Jorgego było przystopować wybuchowy charakter Castellana, który niebezpiecznie sobie pogrywał z Firmą i wlazł nie na swój teren. Ktoś musiał nauczyć go odpowiednich manier nim będzie za późno. Chociaż lubił podejmować trudne wyzwania, sprawę żony musi odłożyć na później.

– O czym myślisz, Jorge? – Anna nieoczekiwanie dotknęła ramienia męża. – Zmarzniesz.

–  Nie takie niedogodności musiałem już znosić – stwierdził smutno starszy mężczyzna, myśląc z goryczą, że jutro Anna będzie już w drodze do Bostonu.
Bostończyk wygrał potyczkę z Jorge 'em nawet zza grobu! A niech to szlag trafi!

***

– Muszę jechać, carina – Ruben ostatni raz przytulił narzeczoną. – Twój ojciec prosił, abym interweniował w sprawie pewnego wichrzyciela i ...

– Chodzi o twojego biologicznego ojca? – Ana domyśliła się od razu o kim mówił Ruben.

Milczenie Rubena potwierdziło jej obawy. Wiedziała jednak, że dopóki Pablo żył i czuł się bezkarny, mógł wyrządzić wiele szkód. W myśl starej zasady, która mówi, że lepiej zapobiegać niż leczyć, trzeba było podjąć odpowiednią decyzję. Decyzję, która najwyraźniej już zapadła.

– Wrócę w jednym kawałku – Ruben bardziej próbował uspokoić siebie niż Anę, bo doskonale zdawał sobie sprawę z okrucieństwa swego ojca, który nie tylko mu nie pomógł, gdy jego syn najbardziej go potrzebował, ale też zabił mu ukochaną kobietę.

Oboje pomyśleli, że nic nie jest pewne na tym świecie i że to, co może stanowić swego rodzaju pewnik, często okazuje się mirażem i iluzją. Ruben wziął ze sobą torbę podróżną z różnymi zabawkami, mogącymi mu się przydać podczas wykonywania zadania i wsiadł z całym majdanem do jednego ze swych ulubionych samochodów. Zanim odjechał, odwrócił głowę w stronę Any i uśmiechnął się na pożegnanie. Nie przypuszczał, że nie będzie mu dane uporać się ze zmorami przeszłości w pojedynkę, i że ktoś wkrótce wyręczy go w pracy.

Carlos Navarro wiedział o stanie błogosławionym córki swego pracodawcy. Widział nie raz i nie dwa szczególnie intymne spojrzenia, które pan Cortez posyłał dziewczynie, gdy akurat znajdowała się w pobliżu. Obserwując ich zażyłość, Navarro, szybko dodał dwa do dwóch i pojął, że tych dwoje musi łączyć coś więcej niż tylko luźna znajomość. Ostatnio Cortez wspominał nawet Carlosowi, iż stara się wyręczać Anę - Marię w pracy, bo odpoczynek dobrze jej posłuży.
Było to dla takiego twardziela jak syn Pabla Castellana niezwykłe wyznanie. Doktor Luis, dobry przyjaciel Carlosa, także dołożył swoją cegiełkę do całej tej historii, sypiąc kilka drobnych informacji swemu koledze, oczywiście powierzanych w całkowitej dyskrecji. Bankier Redferne'a pomyślał o tym, że gdy Ruben Cortez ma przy swoim boku taką dziewczynę jak córka szefa, na pewno coś jest na rzeczy i trzeba pozbyć się zawalidrogi. Wyhamuje. Uspokoi się , a wtedy Pablo ponownie odbierze swemu synowi to, co miał najcenniejszego w życiu. Ana - Maria musiała umrzeć!

***

– Chciałem porozmawiać z tobą osobiście, Carlos – Jorge Redferne zaprosił swego podwładnego do głównego gabinetu w swojej willi.

– W jakiej sprawie, don Redferne? – szef nie wyjaśnił wcześniej powodu, dla którego wezwał go do siebie.

– Masz styczność z moimi finansami już od wielu lat, od jakiegoś czasu prowadzisz również bankowość mojej córki – zaczął starszy z mężczyzn.

– Tak, zgadza się, proszę pana – przytaknął bankier. – Konto w Meksyku, na Kajmanach, razem dwa, nie licząc innych inwestycji, które poczyniłem dla panny Redferne w porozumieniu z panem.

– Ile razem to jest warte?

– Niech pomyślę. Pieniądze na lokatach, oszczędności, cenne dzieła sztuki, ZR1, fundusz powierniczy i cała resztą, którą długo by wymieniać. Wartość w amerykańskiej walucie wszystkich tych środków wynosi około pięćdziesiąt milionów.

– Dobrze się spisałeś, Carlos – stwierdził Jorge. – Wezwałem ciebie, bo chcę zabezpieczyć finansowo również Rubena oraz moje przyszłe wnuki.

– Pan Cortez czasami korzysta z moich usług, ale na ogół woli załatwiać swoje sprawy sam – stwierdził bankier. – Co nie znaczy, że kwestionuję pana zalecenia – dodał szybko.

– Wiem, Carlos. Ruben będzie mi wdzięczny, czyż nie?

– Pan mnie podpuszcza – Navarro przyzwyczaił się do osobliwego poczucia humoru swojego chlebodawcy. – Ale, mimo wszystko, dobrze być przygotowanym na różne ewentualności.

– Co więc proponujesz, Carlos? Myślałem już o funduszu dla czworaczków mojej córki, aby skończyły lepiej niż ja. Widzę, że martwi cię los Firmy?

– Z całym szacunkiem, proszę pana, to już nie moja rzecz. Ja tylko wykonuję pańskie polecenia.

– I nie tylko moje, co? Gdybyś miał wybierać, to wolałbyś ... – Jorge wpatrywał się w podwładnego niczym jastrząb w swoją zdobycz – ... kulkę w łeb od Castellana, czy ode mnie?

– Co takiego ...? – wyjąkał Carlos, wiedząc, że cały jego misterny plan rozwiał się niczym mgła.

– To, co słyszałeś draniu – Jorge sięgnął do szuflady biurka po broń. – Ile chciałeś ukraść? Ile dostałeś od Pabla za zdradę? Warto było?

Carlos Navarro zrobił się blady jak ściana. Wszystko poszło się kichać, to już był koniec.

– Tylko ... dostarczałem informacji – jęknął przerażony bankier.

– Cholerny sukinsyn – Jorge nie sprecyzował, kogo ma na myśli, Pabla czy jego wtykę. – Gdzie jest Castellano?
– W mieście. Zamierza wykorzystać nieobecność pana Rubena.
– To właśnie chciałem wiedzieć – Jorge skinął głową z aprobatą i wystrzelił z broni prosto w serce zdrajcy.
Carlos osunął się na podłogę z jękiem i znieruchomiał. Jego krew ozdobiła najbliżej stojące meble i panele podłogowe.

– Cholera – zaklął Jorge. – Znów trzeba będzie czyścić gabinet! Juarez!

– Tak? – Służący zjawił się niemal natychmiast.
– Czy mógłbyś posprzątać w gabinecie? Zostawiłeś tu kurze chyba sprzed miesiąca.

Juarez nawet okiem nie mrugnął na truposza, bo przyzwyczaił się, że don Redferne sprawiedliwie traktuje każdego podług jego przewinień, ewentualnie nagradzał za wyświadczoną mu przysługę.

***

Ana - Maria kręciła się po willi Rubena w nadziei, że podziwianie wystroju pomoże jej zapomnieć o palącej tęsknocie za jej mężczyzną. Były to jednak płonne nadzieje. Nic nie pomagało.
Jak mogłaby zapomnieć, że Ruben narażał swoje życie? Stał się dla niej kimś więcej niż tylko kochankiem, ale i partnerem. W końcu mieli wziąć ślub, jeśli wróci. Musiał wrócić!
Choćby dla ich dzieci, które nie mogły wychowywać się bez ojca.
Nagle do jej uszu dobiegł dźwięk tłuczonego szkła. Oceniła, że to chyba z holu. Odruchowo ścisnęła w dłoni broń, którą dał jej przed wyjazdem narzeczony. Jak on to określił? Ubezpieczenie na życie?

– Cholera! – Doszedł ją czyjś poirytowany głos. – Pieprzone szkło! Głos z pewnością należał do mężczyzny, lecz Ana nie potrafiła rozpoznać, kto jest jego właścicielem.

– Teraz się zabawimy, Ruben – agresor wyraźnie używał tonu groźby.
Nie zamierzała czekać, aż przyjdzie do niej i ją zabije. Naładowała rewolwer, następnie odbezpieczyła go i szybko stanęła na szczycie schodów, które prowadziły na piętro.

– Chodź, gnojku – powiedziała, nie podnosząc głosu.
– Zobaczymy, kto wyjdzie zwycięsko z tej potyczki!

***

Jorge Redferne nie zwlekał ani chwili, wsiadł do jednej ze swych szybkich samochodów i ruszył w drogę.
Mimo wieku, lubił drogie zabawki. Camaro nabył przed jakimś rokiem z myślą o różnych ewentualnościach. Musiał spróbować ocalić córkę i sklepać miskę Pablowi tak, by już więcej nie zdecydował się na żadne wycieczki i wojny. Pablo powinien siedzieć cicho, choćby ze względu na zwykłą ludzką przyzwoitość. On jednak wolał szaleć na cudzym terenie i liczył, że i tym razem mu się upiecze. Skurczybyk!

Ruben by mu nie darował, gdyby jego szanowny ojczulek zastrzelił Anę, odbierając mu tym samym po raz kolejny ukochaną kobietę, a także nienarodzone dzieci.
Castellanowi zależało, żeby zniszczyć syna, a wszystko w imię starych żalów, trudnej przeszłości i cudzych grzechów, których nie sposób było wymazać. Castellano święty nie był, ani nawet obok świętości nie stał za blisko, lecz to, czego się dopuścił i na co skazał swego syna nie wzruszyło go ani trochę. Castellano musiał, wedle własnego mniemania, bronić swojego honoru. Ruben uwiódł mu żonę, uczynił to z czystą premedytacją, więc winien ponieść konsekwencje przewinienia.

– Zabiję skurwiela! – Ojciec Any miał na myśli swego zaciekłego wroga.
Sprawdził jedną ręką schowek pod fotelem, na którym siedział. Znalazł czego szukał. Naładowana broń przydawała się w najmniej oczekiwanych momentach i dodatkowy magazynek również.
Camaro ruszyło z piskiem opon. Jorge wiedział, że Pablo - jak wyznał Carlos - zechciał dobrze wykorzystać nieobecność Rubena i zabić Anę. Ruben miał kilka domów, lecz zdrajca Navarro doniósł swemu mocodawcy, w którym z nich przebywa cel. Nic trudnego dla kogoś zdeterminowanego, żeby zdobyć tę informację, jeśli znajdzie za odpowiednią cenę kogoś chętnego do współpracy.
Jorge Redferne wolał nie myśleć, co się stanie, jeśli zjawi się na miejscu za późno i Ana będzie martwa. Boże, byle tylko zdążyć przed Pablem!
Ruben nie mógł wiedzieć, że on i jego ludzie będą potrzebni tu, na miejscu! Oddelegował ich do śledzenia swego ojca, sądząc, że ten nie ośmieliłby się tak szybko wypuścić się na wycieczkę poza swój teren. Pablo miał już swoje lata i nie podejmował bez potrzeby niepotrzebnego ryzyka. Podobno przeszedł na emeryturę i odpoczywał, ale przecież i Jorge i Ruben wiedzieli z autopsji, że paskuda potrafił nieźle się kamuflować, a potem i tak robił, co chciał. Menda!
Najwyraźniej chłopaki pokpili sprawę lekceważając trudnego przeciwnika. Jorge również zaliczał się do grona winnych, bo nie docenił sprytu i pomyślunku Pabla.
Redferne wcisnął gaz do dechy, modląc się, aby zdążyć przed Castellanem i pozbyć się dziada nim ten skrzywdzi Anę .

***

Ruben jechał autem dosyć długo, wizytował różne miejsca, w których bywał jego ojciec, lecz tym razem Pablo ulotnił się jak kamfora. Bez skutku dopytywał o niego w miarę dyskretnie, aby nie spłoszyć zwierzyny, lecz nikt nic nie wiedział i niczego nie wiedział. Zmowa milczenia?
Każdy tutejszy pewnie wolał milczeć, aby nie stracić głowy, czy też innej części ciała. Cortez powoli tracił nadzieję, toteż postanowił spróbować metody, która zwykle działała nawet w najtrudniejszych przypadkach.
Tym razem uśmiechnęło się do niego szczęście - znalazł się jeden facet, który w zamian za odpowiednią zapłatę zgodził się udzielić Rubenowi informacji o Pablu.

– Gadaj, co wiesz albo łeb rozwalę – Ruben nie miał czasu na grzeczności.

– Najpierw kasa – zażądał niepozorny facet, z gatunku tych, którzy niby niczym się nie wyróżniają z tłumu.

– Tysiak wystarczy, gadzie – Ruben przewiercał go wzrokiem. Mów, co wiesz!

Człowieczek szybko schował plik banknotów do kieszeni i rzekł :

– Castellano powiedział do jednego ze swoich ludzi, jakiś tydzień temu, że jedzie do Meksyku załatwić jakąś sprawę. Gadał o tym w pobliżu tamtych kibli, o, za tamtym barem ...

– K ... a – zaklął Ruben – nie obchodzą mnie śmietniki!

– Spoko szefie, przecież rozumie się, że nie o nie ci chodzi. No, ale wracam do rzeczy. Castellano wspominał ochroniarzowi, że dostał cynk od bankiera Redferne'a za trochę zielonych, czy jakoś tak. Podobno Pablo Castellano ma porachunki do wyrównania ze starym bossem z Meksyku i tym całym Rubenem, czy jak tam mu dali na imię. Chciał ich ze sobą skłócić, zabijając jakąś dziewuchę i wrócić. Mówił, że synuś Redferne'a będzie przeglądał kąty tutaj, a tymczasem on wykończy panienkę raz - dwa i wróci do domu. Tymczasowo kazał swoim gorylom pilnować jego spraw tu, na miejscu, a w razie czego powstrzymać synalka, gdyby się stawiał.

– Chcesz, koleś, dodać coś jeszcze ? – warknął Ruben. – Na pewno o niczym nie zapomniałeś? Mógłbym odświeżyć ci pamięć, jeśli ...

– Wszystko powiedziałem. – Facet popatrzył bezczelnie na Corteza. – Strasznie jesteś pan ciekawy i dużo chciałbyś wiedzieć. Pracujesz dla starego Redferne' a?

Ruben swoim zwyczajem szpetnie zaklął i odepchnął natręta, czym prędzej wsiadł do auta i odjechał, wciskając gaz do dechy. Pognał na złamanie karku do granicy z Meksykiem.
Zdawał sobie sprawę, że nie zdąży wrócić do domu wcześniej niż za kilka godzin. Bał się o Anę i ich dzieci. Jeśli ojciec ich skrzywdzi, jego śmierć nie będzie przyjemna ani szybka. Ruben sięgnął jedną ręką po leżący w schowku telefon satelitarny, a następnie wybrał numer Jorgego. W nim ostatnia nadzieja, szef musi zareagować i pomóc.

– Kurde, odbierz człowieku! Tu chodzi o ludzkie życie! – Błagał bezduszną telefonię, ale po drugiej stronie linii nikt się nie odzywał. – Szefie, gdzie pan jest ?!

***

Ana - Maria czekała. Z holu dobiegło ją kolejne przekleństwo, którego nie powstydził by się najwytrawniejszy ulicznik.

– Cholerna willa – mruknął Castellano, rozglądając się po parterze. – Ruben urządził się całkiem nieźle, ale gdy skończę z jego lalą, to podpalę całe to ustrojstwo. Przypomni mu się od razu, że mam dobrą pamięć i nie przebaczam zdrady. Łapi - żonkoś się znalazł! Będzie wył, gdy wróci zza granicy, a ta dziwka Redferne już wyciągnie kopyta zanim synuś cokolwiek zrobi, by temu zapobiec. – Pablo roześmiał się upojony swym bliskim zwycięstwem nad bękartem, którego spłodził.

– Castellano, ty draniu! – Usłyszał jakiś kobiecy głos i ujrzał młodą dziewczynę na szczycie schodów, prowadzących na piętro.

Nie mógł nie zauważyć pistoletu w jej dłoniach wycelowanego w jego stronę. Była opanowana i spokojna. To musi być Ana - Maria Redferne! Dziwka jego syna.

– Taka jesteś odważna? – Rzucił kpiącym tonem. – Ruben nie zdąży ocalić ci tyłka.

– Ale jestem ja, żeby posłać pana do piachu! – Ana nie ruszała się z miejsca, nie dając się sprowokować.

– Nie strzelisz do mnie - Pablo zrobił kilka kroków naprzód, był bardzo pewny siebie. – Chcesz ginąć za Rubena? Warto? Dziewczyno, ty jesteś dla niego jedynie kolejną zabawką do kolekcji. Pobawi się, zrobi swoje i pójdziesz w odstawkę. Czy mówił ci, że przeleciał moją żonę? – Wypowiadając te obraźliwe słowa, Pablo wiedział, że córka tego starego Redferne'a nie zabije go.
Gdyby chciała, zrobiłaby to już dawno. Jest zbyt cienka w uszach.

Wtedy padł strzał. Pablo chwycił się za prawe kolano, z którego trysnęła krew.

– Ty ...! – zaklął i słaniał się z bólu, a następnie wycelował broń w jej brzuch, o tyle, o ile pozwalało mu na utrzymanie pionowej pozycji przestrzelone kolano.
Bolało jak cholera, w życiu chyba nigdy nie czuł takiego bólu. Do tej pory jakoś udawało mu się uniknąć postrzału, lecz teraz najwyraźniej dobra passa się skończyła. Jednakże nie zamierzał się poddać, był tak bliski zwycięstwa, że gdyby tylko stary Redferne wiedział, kto celuje do jego jedynaczki, padłby na zawał ze zdziwienia.
– Ruben Cortez to sługus twojego ojca – Pablo na chwilę stracił czujność, bo noga się pod nim ugięła.
Jęknął cicho.
– Wszystko dostał od niego – dodał z nienawiścią. – Bez Jorgego zdechłby na ulicy.

– Bo na swego prawdziwego ojca w ogóle nie mógł w ogóle liczyć – odparowała Ana i wystrzeliła drugi raz. Pablo wrzasnął, zaskoczony, upuszczając broń na podłogę.

– Boże ... ! – Jęknął Castellano. – A niech to szlag ...

– Bóg nie ma z tym nic wspólnego – oznajmiła Ana wyniośle, stała dalej na szczycie schodów w bezruchu.

– Twoja matka, moja droga, to tania dziwka, która łajdaczyła się z Redferne'em dla ko ... – nie dokończył, gdy padł decydujący strzał i trafił Pabla w tył głowy, pozbawiając go jakichkolwiek szans na dalsze szyderstwa pod czyimkolwiek adresem.

– Tato, jesteś! – wyszeptała Ana - Maria, siadając na stopniu, jednocześnie starała się ominąć wzrokiem nieboszczyka oraz jego roztrzaskaną głowę. – Co ty tu robisz?

– Wystarczyłoby zwykłe dziękuję za uratowanie tyłka – Jorge szurnął pogardliwie czubkiem buta zwłoki wroga. – Będziesz tak siedziała, czy mi pomożesz?
Ochroniarze Rubena są do niczego, podeślę mu kilku odpowiedniejszych gości do pilnowania jego skarbów.
Ci dwaj przy głównym wejściu do willi zakończyli swój żywot. Z winy Castellana, nie z mojej. Na litość boską!Potrzebuję jakiejś łopaty, trzeba zakopać ciała, by policja nie węszyła zanadto, rozumiesz?
Oczywiście, nie tutaj. Najlepiej na pustkowiu, gdzie nikt nawet nie pomyśli szukać. Znam takie miejsce. Mam nadzieję, że zdołasz mi pomóc zapakować całą trójkę do bagażnika mojego auta? Czy to przekracza twoje możliwości, Ano?

– Dziękuję za troskę, ja i dzieci czujemy się świetnie. Dobrze tato, że pamiętałeś, aby zadać to pytanie. – Ana roześmiała się histerycznie, bo dopiero w tej właśnie chwili pojęła grozę sytuacji. Gdyby ktoś doniósł policji o tym, co tu się stało, to skończyliby marnie. Niejeden człowiek życzył jej ojcu źle, toteż oboje staliby się łakomym kąskiem dla każdego żądnego zemsty sukinsyna.

Jorge bez słowa podszedł do córki i objął ją, szepcząc do niej po hiszpańsku jakieś ciche słowa, które miały przynieść jej ukojenie.

– Zadzwonię do Juareza – zmienił zdanie, już nie chciał jej pomocy. – Pomoże mi pozbyć się ciał. Broń zostanie ukryta w bezpiecznym miejscu, a ty idź położyć się do łóżka. Zostawię kilku moich na straży, nikt się do ciebie nie przemknie.

– A co z Rubenem? – dociekała Ana. – Co z nim? Czy żyje? Kiedy wróci?

– O żesz k ... a – Jorge teatralnym gestem uderzył się grzbietem dłoni we własne czoło. – Tak się do ciebie spieszyłem, że zapomniałem zabrać swojego smartfona z domu. Ale kto by pamiętał o takich bzdetach w podobnej sytuacji? Mogę zadzwonić stąd?

– Tak, tato, dzwoń – odparła Ana zmęczonym tonem. – Niech Ruben już wraca. To koniec koszmaru!
"Żebyś się nie zdziwiła!" pomyślał Jorge, ale głośno tego nie powiedział.

– Trafisz sama do łazienki czy zawołać Palomę?

– Nie jestem obłożnie chora, tatek, dam radę.

***

– Castellano nie żyje? – Upewnił się Ruben podczas rozmowy z Jorge'em przez łącze satelitarne. – Co z Aną? I z dziećmi?

– Dziewczyna jest w szoku, ale to jej minie. Nie mogę na razie wezwać Luisa, bo w twojej willi panuje pieprzony bałagan i ktoś to musi posprzątać. Im mniej świadków, tym lepiej. Porządek musi być, Ruben.

– Carlos zdradził? – Cortez poczuł ulgę, że Anie już nic nie zagrażało, bo jego ojciec dokonał żywota.

– Pablo go przekupił. Drań.

– Który z nich? – zakpił Cortez. – I jakim cudem pan się dowiedział, don Jorge?

– Obaj to dranie, niewdzięcznicy i szumowiny. Byli nimi, nieprawdaż? – prychnął Redferne. – Pamiętaj, synu, że Firma ma oczy i uszy wszędzie, gdzie trzeba.
I jedź powoli, Ana i ja jakoś sobie poradzimy, ale ty nie rób głupot i nie gnaj do Meksyku na złamanie karku. Pamiętasz, co obiecałeś mnie i mojej córce?

– Że wrócę w jednym kawałku – odpowiedział Ruben, uśmiechając się szeroko, choć szef nie mógł tego zauważyć.

– No właśnie! – Jorge roześmiał się. – Moja córka powinna mieć z ciebie jeszcze jakiś pożytek.

Ruben bez tłumaczeń zrozumiał, o jaki pożytek mu chodziło.
Wiadomo, pomyślał rozbawiony i zmniejszył prędkość auta. W końcu dzieci nie biorą się znikąd. Cortez pomyślał, że odpowiednio powita swoją kobietę, gdy tylko wróci do willi. Przyłapał się na tym, że już dawno nie myślał o swej pierwszej narzeczonej. Ona była przeszłością, która nigdy nie wróci. Kochał ją, ale postanowił zacząć swe życie od nowa u boku dziewczyny, nie, kobiety, którą teraz pokochał, i która urodzi mu dzieci.

– Musiał być sens w tym, że porwałem moją panią i przywiozłem sobie ją do Meksyku – powiedział na głos, choć podróżował sam i nikt go nie mógł słyszeć.
Gdy przypomniał sobie moment, jak ta chudzina próbowała go wypchnąć z pędzącego na pełnym gazie samochodu, uśmiechnął się. Kobieta z temperamentem!
Niebezpieczna dziewczyna stała się odważną kobietą. Kochał ją taką, jaką była. Pełna troski o bliskich, niezmiernie namiętna w łóżku, długo by wyliczać. Całe szczęście, że ślub już za tydzień, choć i przed nim sobie nie żałowali. Choć Jorge nalegał, żeby przynajmniej zachowali pozory, Ruben nie miał siły rezygnować z Any już na początku jej stanu błogosławionego.
Zresztą, doktor Luis twierdził, iż do szóstego miesiąca mogą uprawiać seks bez szkody dla dzieci. Więc, niech no on tylko dotrze do swego domu i dorwie Anę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro