ROZDZIAŁ 8- INFORMATOR JORGEGO

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Dzieciom nic nie grozi – powiedział doktor Luis po zbadaniu Any. – Wszystko w porządku, pani Cortez.
Teraz potrzebuje pani dużo odpoczynku i jak najmniej stresujących sytuacji, stres to najmniej potrzebna sprawa, która się pani przyda w stanie błogosławionym.

– Rozumiem, doktorze – Jorge wtrącił swoje „trzy grosze" zanim córka w ogóle zdążyła odpowiedzieć, kiwając potakująco głową.

Czekał za drzwiami, więc wiedział, kiedy wejść i się odezwać. Wprawdzie wiedział, że Navarro przyjaźnił się z doktorem, ale medyk w końcu nie zdradził ani nie zaprzedał się pod rozkazy Castellano za przysłowiowy szmal. Zdrada Carlosa bolała jak zadra pod skórą. Redferne obdarzył zaufaniem niewłaściwą osobę, ale - na szczęście - naprawił ten błąd.

Cóż, odkąd Ana pojawiła się w Meksyku, wiele zdążyło się wydarzyć. W tym samym momencie Jorge przypomniał sobie o spotkaniu ze swoim informatorem z Bostonu, które miało odbyć się nazajutrz w neutralnym miejscu.

Wyrzucił z pamięci obraz zakopywanych ciał na pustyni, porządki Juareza, wszelkie ślady potrójnej zbrodni w willi Rubena...

Niezawodny koleś z tego Juareza - nie dość, że dobry służący, to jeszcze umiał  zadbać o porządek w swoim otoczeniu! Nigdy nic nie komentował, tylko wypełniał polecenia Jorgego bez szemrania.

– Ruben! – westchnęła Ana, gdy mężczyzna pojawił się w drzwiach ich sypialni. – Mój Boże, ty żyjesz!

Rozpłakała się z ulgi, widząc, że dotrzymał obietnicy i powrócił cały oraz zdrowy do domu, dokładnie tak jak obiecał zanim ruszył w podróż.

– Carina – popatrzył na nią z miłością, pomieszaną z pożądaniem. – Zaraz do ciebie przyjdę.

– Dokąd się wybierasz? – zapytała go zdumiona. – No tak, wyglądasz jak nieboskie stworzenie.

– Ja też jestem zadowolony, że ciebie widzę – powiedział z łobuzerskim uśmiechem – ale muszę wziąć prysznic. Potem włożę na siebie czyste ubranie. To potrwa raptem kilka minut, przyrzekam.

„Kilka minut" pod prysznicem przeciągnęło się do dwóch kwadransów. Ruben czuł się potwornie zmęczony, nie miał już siły na nic oprócz rzuceniu się na łóżko obok Any i długi sen.

Ona na pewno zrozumie, że po prostu jej facet musi trochę odpocząć. Rano jej to wynagrodzi z całą pewnością.

Ana - Maria zasnęła jak kamień, jeszcze zanim Ruben położył się obok niej i zachrapał po chwili, zmorzony głębokim snem.

Nastał świt, gdy Ana uniosła powieki i uśmiechając się do siebie, czule pogładziła swą dłonią policzek śpiącego  obok niej mężczyzny.
Wymamrotał coś przez sen, przewracając się na drugi bok, więc jedynie - aby go nie zbudzić - przytuliła się do jego pleców z uśmiechem na twarzy.

Gdy Ruben otworzył oczy, słońce znajdowało się wysoko na niebie. Oszołomiony mężczyzna sięgnął po stojący na nocnym stoliku budzik.

– Co?! – Poderwał się z łóżka, zawstydzony, że przespał ponad dziesięć godzin. – Ana?

– Jestem tu. – Wstała z fotela, który kiedyś Ruben postawił jej przy oknie, by miała z niego widok na okolicę. – Nie chciałam cię budzić, późno wróciłeś. Zaraz pójdę poprosić Palomę, aby przygotowała dla ciebie solidny posiłek. Na co masz ochotę?

– Nie pytaj – odparł z błyskiem w oku, który tak dobrze nauczyła się rozpoznawać.
– Tęskniłam za tobą. – Podeszła bliżej niego, pozwalając, aby sycił swe oczy jej widokiem. – Zamierzam tobie natychmiast pomóc w przebudzeniu się.

– To było coś wspaniałego. – Uznała Ana, uśmiechając się leniwie, gdy ona i Ruben równocześnie osiągnęli szczyt przyjemności. – Gdybym jeszcze nie była w ciąży, to po naszych dzisiejszych wyczynach, panie Cortez, na pewno mielibyśmy od razu co najmniej sześcioraczki.

Ruben roześmiał się, niczym zdobywca głównej nagrody w popularnym teleturnieju. Był przyjemnie rozbudzony uprawianiem miłości ze swoją narzeczoną, toteż nie czuł zmęczenia.

– Chyba powinniśmy już wstać. – zaproponowała Ana.

– Dlaczego? – Ruben postanowił się z nią podroczyć.

– Bo burczy ci w brzuchu tak głośno, że można to usłyszeć. Nie marudź, chłopie, tylko choć raz mnie posłuchaj. Co ty wyprawiasz? – Broniła się ze śmiechem, gdy próbował ją połaskotać po plecach.

– A jednak dobrze zapamiętałem – mruknął niby do siebie, głośno zaś dodał. – A co z przygotowaniami do naszego ślubu?

– Tata powiedział, iż porozmawiamy o tym w trójkę, przy kolacji, my i on.

– O „tamtą kobietę" nie musisz się martwić –  powiedział Ruben do Any, jakby czytał w jej myślach.

Oboje wiedzieli o kim mówił.

– O jej syna również. Na pewno ich nie zaproszę – dodał Cortez.

– A jeśli sami się wproszą?  – Zaoponowała dziewczyna, nieco zdziwionym głosem, bowiem mina Rubena nie wrożyła niczego dobrego.
– Nie rozumiem, Ano, dlaczego miałbym zaprosić na nasz ślub i wesele kogoś, kto od dawna wącha kwiatki od spodu.

– Mój Boże – Ana - Maria zakryła usta dłonią, bo przez cały czas sądziła, że przyrodni brat i macocha narzeczonego  nie umarli, że gdzieś się ukrywają przed Pablem, a historię o ich rzekomej śmierci należy między bajki włożyć.
Ruben nie wyglądał jednak na faceta, który żartowałby z cudzej śmierci, nawet z udania się na wieczny odpoczynek kogoś kogo nienawidził.

– Oni oboje nie żyją – powtórzył  głucho Ruben. – Mój ojciec pochował ich na tydzień przed swoim przyjazdem do Meksyku. Wiele osób widziało otwarte trumny z ich ciałami w środku, z nią i moim przyrodnim młodszym bratem. Byli martwi.
Ale ja nie wierzę w przypadki.

– ?

– Ludzie gadali, że sam uszkodził hamulce ...

– Kto? Twój ojciec?
– Było mu na rękę, że i jego żona i syn umarli w momencie najbardziej mu sprzyjającym.
Wiesz, Ano, to mnie przeraża, że wszyscy, których coś ze mną łączyło, umierali.

– O jakim momencie ty mówisz? Dlaczego Pablo chciałby ich się pozbyć?

– To już nie jest ważne, a ja nie chcę więcej o tym mówić  – upomniał ją. – Nie można zmienić przeszłości, nawet, gdyby bardzo się tego pragnęło.

– Czy ty masz przede mną coś do ukrycia? Nie powiedziałeś mi wszystkiego?

Zamiast wyznać prawdę o istnieniu Gabriela, Ruben znowu przygarnął ją do siebie, a następnie zamknął namiętnym pocałunkiem usta narzeczonej. Nie mógł  jej tego zrobić, powiedzieć w jaki sposób pojawił się na świecie Gabriel, prawdę znał jedynie Jorge i nie zamierzał wtajemniczać nikogo więcej w swoje sprawy, nawet Anę. Dowie się, gdy zajdzie taka potrzeba albo jeżeli on podejmie decyzję, a i wtedy nie byłoby to łatwo wyznać.   

Jorge osobiście znał swojego informatora.

– Czego się pan dowiedział? – spytał go na wejściu, bez wstępu i zbędnych ceregieli.

– O kilku ważnych kwestiach, ale zacznijmy od początku. – Informator był konkretnym człowiekiem, od konkretnych zadań. – Mary - Ellen Crane od urodzenia choruje na białaczkę. Ojciec dziewczyny był dla córki jedynym idealnym dawcą szpiku w rodzinie, dotarłem do lekarza, który to potwierdził za kilka zielonych.

Ten sam lekarz mówił, że oboje - córka i ojciec mieli tę samą rzadką grupę krwi 0Rh-. Dziewczyna może umrzeć, jeśli szybko nie znajdzie się inny dawca.

– Chryste – powiedział Jorge, blednąc na twarzy.

Nie tego się spodziewał, Anna nigdy mu tego nie wybaczy. Zlecając pozbycie się bostończyka, dołożył swoją cegiełkę do pogorszenia się i tak trudnej sytuacji przyrodniej siostry Any - Marii.

– Ale to jeszcze nie wszystko. Pani Anna, pańska żona, jest ... – dodał informator, spoglądając znacząco na Jorgego.

– Załamana? Chora? – Jorge popatrzył na niego uważniej.

– To nie choroba.

– A co, do cholery? – Zdenerwował się starszy pan. – Dar niebios?
Informator Jorgego uśmiechnął się lekko.
– Jej lekarz też lubi wymienić się informacjami za parę dolarów. Jacy fałszywi ludzie muszą zamieszkiwać w tym Bostonie, skoro każdy z nich ma swoją cenę?
Doktor udostępnił mi do wglądu kartę zdrowia pańskiej żony. Piąty tydzień ciąży. Gratulacje, zostanie pan ojcem – stwierdził spokojnie informator.

– Co takiego? – Jorge z wrażenia aż się zająknął.

Dziecko musiało więc począć się już po śmierci bostończyka, gdy Anna przyjechała do Meksyku w poszukiwaniu starszej córki i spędziła noc ze swoim mężem. To zaś oznaczało, że...

– Zamierza urodzić? – zapytał faceta boss, niemal bez tchu.

– Doktor prowadzący ciążę pańskiej kobiety, twierdzi, że pacjentka jest zdecydowana na urodzenie dziecka.

– A co ze spadkiem po Devonie Cranie?

– Ten dziwkarz zapisał wszystko swojej kochance oraz matce, babce Mary - Ellen. O pani Annie i własnej córce zapomniał.

– Czy jest możliwość sprowadzenia obu, Anny i jej córki do mnie, do Meksyku? Nawet siłą, ale przede wszystkim, bardzo dyskretnie, byle nikt się nie zorientował, kto za tym stoi. Znasz ludzi, którzy by się tego podjęli?

– To realny pomysł i myślę, że da się go wykonać bez problemu, proszę pana. Wystarczy wiedzieć, jaką kto ma cenę.

– Załatw sprawę jak najszybciej i bez fuszerki. Byle Annie i Mary nic się nie stało. Zresztą, co tobie będę mówił, jak masz to zrobić, jesteś mądrym facetem. Nie mylę się chyba, co?

– A skąd! Nie myli się pan, szefie.

– Pieniądze nie grają roli. Tu masz swoją dolę – powiedział Jorge, wręczając mężczyźnie wypchaną dolarami kopertę „na zachętę". – Nie spartol roboty.

– Coś się stało, tato? – Ana od razu wyczuła podczas kolacji u ojca, że ten ma jakiś problem.

Omawianie szczegółów jej ślubu mogło zaczekać, nie potrafiła patrzeć, jak tatek się męczy.

– A co takiego niby miało się stać? - Jorge wiedział, iż córka tak łatwo nie porzuci raz zaczętego tematu. – Chyba to, że ...

– To wy sobie porozmawiajcie, a ja na chwilę wyjdę – zaproponował Ruben, podnosząc się z miejsca, które zajmował za stołem, speszony poruszeniem w jego obecności tematu, który najwyraźniej go nie dotyczył.

– Zostań – nakazał mu Jorge, kategorycznie i stanowczo, więc Cortez znowu opadł z siedzeniem na swoje krzesło.

– Coś z mamą? – zapytała Jorgego Ana, bo nie miała innego pomysłu.
W końcu jakiś czas temu Anna  przyjechała do męża, do Meksyku i równie szybko dała dyla do Bostonu.

–  Jak by to powiedzieć? – Boss nieoczekiwanie zaczerwienił się niczym nastolatek. – Za niecałe osiem miesięcy, twoja matka i ja będziemy mieli dziecko.

Ruben wytrzeszczył komicznie oczy, a Ana wyglądała na mocno zmieszaną. Cortez pomyślał nawet ze zdumieniem, czy w wieku jego szefa jeszcze można „zajmować się tymi sprawami". Ana ucieszyła się jedynie, że ojciec w ogóle odważył się powiadomić ją i swego przyszłego zięcia o „sprawie" i że nie postawił ich przed faktem dokonanym, już po narodzinach swojego kolejnego potomka, chociaż miał prawo tak uczynić. 

– Macie bardzo zniesmaczone miny, ale tu nie chodzi tylko o mój starczy wiek i że jedną nogą stoję nad grobem – Jorge uśmiechnął się niepewnie. – Szkoda, że nie możecie się teraz zobaczyć w lustrze!

– Po prostu zaskoczyłeś nas swoim wyznaniem, ale myślę, iż nie jesteś taki najgorszy.
Jak to się stało?

– Myślałem, że Ruben wytłumaczył tobie, córeczko, skąd się biorą dzieci? – Jorge uśmiechnął się krzywo, a po chwili kontynuował porzucony wątek.   – Życie stawia przed nami konieczność dokonywania różnych wyborów i tyle w temacie, Ano.
Ruben, a ty nic nie powiesz?
– A co mi do życia szefa? - Ruben wzruszył ramionami. – Szef jest dorosły i wiedział, jakie mogą być skutki podjętych przez niego decyzji.

– Może nie będzie tak źle, jak myślicie? – Jorge pomyślał, że mogło pójść mu o wiele gorzej i skończyło by się awanturą.

Poszło łatwiej niż myślał, chociaż też nie powiedział im, że planował coś jeszcze innego.

– Zamierzasz sprowadzić mamę do Meksyku? I co z Mary - Ellen? – Ana przeczuwała, że coś się święci.
Ojciec nie bez powodu początkowo próbował wykręcić się od odpowiedzi na zadane mu pytanie. W końcu westchnął ciężko i zapytał, czy Ana miałaby coś przeciwko podobnej ewentualności, gdyby rzeczywiście tak było.
–  Nie wiem –  Ana odwróciła wzrok. – Nigdy nie byłyśmy sobie szczególnie bliskie, ale to twoje życie i nie mogę decydować za ciebie, tato.

Ruben milczał. W gruncie rzeczy wiedział, że szef wcześniej analizował różne możliwości i rozwiązania, ale lepiej, by Ana - Maria nie była tego świadomą, bo zrobiłoby się nieprzyjemnie i całkiem niezręcznie.

– Moi drodzy – Jorge postanowił zmienić temat – powinniśmy zająć się waszym ślubem, wszakże to już niedługo. Ruben, jesteś pewien, że jako mój przybrany syn i poniekąd wychowanek, nie chcesz weseliska z przytupem? Stać nas na większe koszty związane z uroczystością weselną.

– Wystarczy ceremonia w gronie najbliższych. Po co zapraszać kogoś, kto za garść peso pośle kulkę między oczy, a udaje, że jest inaczej?

Gawędzili jeszcze na temat zbliżającej się uroczystości przez dłuższą chwilę, gdy wymianę zdań przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu Jorgego. Don Redferne spojrzał na wyświetlacz smartfonu i aż wytrzeszczył oczy. Odebrał i wykrzyknął do słuchawki:

– Co? Już? Gdzie i kiedy? – Po czym przeprosił młodych, zakończył połączenie i wybiegł z jadalni jakby go gonił sam zły.

Zdążyli jeszcze zauważyć, że wpycha pękatą kopertę za pazuchę i sięga po kluczyki od camaro. Nawet się nie obejrzał na nich, nic nie powiedział, tylko czym prędzej wskoczył do auta, odpalił je i ruszył, zostawiając za sobą kurzawę. Pojechał w siną dal i tyle go widzieli.

Anna nie rozumiała, dlaczego Jorge kazał przywieźć ją oraz Mary - Ellen do Meksyku. W dodatku siłą. Jakiś niepozorny człowiek wpakował je obie do samochodu, związał je i ruszył, zostawiając za sobą Boston.

Mary - Ellen była śmiertelnie przekonana, że porwanie jest zemstą ze strony Any - Marii, pragnącej pozbyć się rywalek o względy jej ojca, ale nie była tego całkiem pewna, bo niby jak wszystko to by zorganizowała w pojedynkę?
Mary zdawała sobie także sprawę, że mama spodziewa się dziecka. Może Ana już wie o maleństwie, które ma przyjść na świat za niecałe osiem miesięcy i dziecko również uważa za konkurencję?

– Pan Redferne życzył sobie, abym przywiózł obie panie do niego – powiedział porywacz, nie zwalniając. – Nie pojmuję tego, ale to już jego rzecz, ja tylko wypełniam polecenia szefa. Ma już córkę, przyszłego zięcia i wnuki w drodze.

– Ana jest w ciąży?! – wykrzyknęła zdumiona Mary. – Mamo? Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś?

Anna nie pragnęła bynajmniej poruszać tej kwestii w obecności „człowieka z nikąd". Posłała Mary karcące spojrzenie.

Granicę amerykańsko - meksykańską minęli w milczeniu, nie zwracając na siebie większej uwagi - przyciemniane szyby auta nie pozwalały nikomu postronnemu zauważyć, kto nim jedzie i co się dzieje w środku.

Meksyk. Ich nowa ojczyzna. Na jak długo?

Mary - Ellen nie podzielała cichej radości matki z tego powodu, że czuła tylko strach, wkraczając na cudzą ziemię. Tata zawsze opowiadał okropne rzeczy o Redfernie - że mafioso, morderca i socjopata z długą listą przewinień na koncie.

Tatę niewiele obchodził fakt, że sam podprowadził mu żonę i że nikt go do tego czynu nie zmuszał. Devon Crane nigdy - gdy jeszcze żył - nie uregulował trudnego statusu prawnego jego partnerki czyli mamy Ellen właśnie. Nic nie zrobił, by jej pomóc w tej sprawie.

Formalnie Anna nadal pozostawała więc małżonką Jorgego Redferne'a. Póki co, dziewczyna nie zamierzała osądzać bądź co bądź ojczyma, dopóki go nie pozna osobiście.

– Jesteśmy na miejscu, drogie panie – oznajmił im porywacz, zatrzymując samochód na jakimś pustkowiu.  – A oto i sam pan Redferne.

Następnie wysiadł z auta, podszedł do zleceniodawcy porwania, aby zamienić z nim kilka słów na osobności i odebrać należność za dobrze wykonane zadanie.

– Pan Redferne jest stary – stwierdziła Mary - Ellen.

– Miał ponad czterdzieści lat na karku, gdy urodziła się Ana – powiedziała Anna do niej z przyganą.

– Więc teraz liczy sobie ponad sześćdziesiąt lat? – Skrzywiła się dziewczyna.

– Nawet jeśli nie wzbudza twojej sympatii, spróbuj chociaż okazać mu szacunek. Jorge nigdy nie skrzywdził nikogo, kto go szanował.

Mary już chciała coś mruknąć w stylu, że don Jorge „tak ją szanował, aż musiała od niego uciec z maleńkim dzieckiem", ale wolała nie dolewać oliwy do ognia. W tej samej chwili porywacz otworzył drzwi auta, w którym siedziały obie kobiety od ich strony, przeciął nożem krępujące nadgarstki więzy i kazał wysiadać.

– Żegnam panie – powiedział na odchodnym, poklepując z chytrą miną wypchaną kopertę, wystającą mu z kieszeni koszuli.

Wysiadły posłusznie, a on odjechał w swoją stronę, nie oglądając się za siebie.

– Witajcie, moje drogie, w Meksyku – rzekł Jorge i uśmiechnął się do obu kobiet, starszej i młodszej.

– To pan zna angielski? – Mary nie mogła się powstrzymać od okazania ostrożnego zdziwienia.

Myślała, że w Meksyku ludzie mówią zwykle po hiszpańsku, nigdy inaczej. Chyba, że w ważnych urzędach.

– Mój ojciec pochodził ze Stanów – uściślił mężczyzna, nie zdradzając dokładnych szczegółów z życia rodzinnego George'a Redferne 'a, które zmotywowały go do opuszczenia ojczyzny i szukania szczęścia gdzieś indziej. – Poznał mamę już tutaj. Była Meksykanką. Oboje chcieli, abym posługiwał się dwoma językami.

– W mowie i w piśmie? – dociekała dziewczyna, odrobinę zaczepniej.

– Mary- Ellen!

– Niech pyta – Jorge nie mrugnął okiem. – Przynajmniej poszerzy swój światopogląd. Drogie panie – tym razem spojrzał na swą żonę – zapraszam do willi.
Kazałem służącym przygotować wam po pokoju gościnnym i wszystko, czego możecie potrzebować na dobry początek.

Odświeżycie się, coś przekąsicie i spać! Jutro też jest dzień.

– Czy Ana też jest w willi?

– Rano spotkacie się przy śniadaniu, teraz pewnie śpi, ostatnio siedzi często u... – Jorge urwał w połowie zdania i dodał, po zastanowieniu, że "Ana kursuje to tu, to tam, ale ranki przeważnie spędza u swego staruszka".

– Jakiej płci będzie dziecko Any?

– Nie wiadomo jeszcze. Wiemy, że jest jeszcze za wcześnie, by lekarz mógł nam to powiedzieć.
Porozmawiasz z siostrą jutro rano, teraz jest już późno.

Anna marzyła jedynie o ciepłej kąpieli oraz wygodnym, miękkim łóżku. Najlepiej z Jorge'em w pakiecie, ale głośno tego nie powiedziała. A może jednak powinna najpierw pomyśleć o młodszej córce, która była niemiła dla Jorgego? Może jej to minie z czasem, gdy przyzwyczai się do nowego miejsca i okoliczności?
W żadnym wypadku Anna nie zamierzała pozwalać młodszej latorośli
na karygodne zachowanie względem kogokolwiek, kto nie zasługiwał na to.
Chorobą nie można wszystkiego usprawiedliwić!

– Anno? – Głos męża dobiegał do niej jakby z daleka. – Nie idziesz ze mną? Chcesz zostać przed tym brzydkim domem i napawać się jego szpetotą? – Popatrzył na nią z troską. – Mary - Ellen  czeka na nas w środku.

Anna skinęła tylko głową, że już idzie, bo tylko się zamyśliła. Przed nią długa noc i kto wie, co się wydarzy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro