Rozdział 15 - PLANY I NADZIEJE

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jebb Watkins nie oczekiwał, że będzie miał gościa, a co więcej, że ten gość  posiada rozległą wiedzę na temat sprawy Rubena Corteza oraz morderstwa państwa Gomez.

Mężczyzna miał  na oko ponad pięćdziesiąt lat, może nawet nieco więcej. Oczy przybysza o brązowych tęczówkach, spoglądały bystro na Jebba, omiatając pobieżnie szybkim spojrzeniem biuro.

Watkins mógłby przysiąc, iż twarz nieznajomego gdzieś mu już mignęła - poważna, nieco blada, jakby facet rzadko przebywał na świeżym powietrzu. Obcy zrekompensował sobie bladą cerę wysokim wzrostem i umięśnionymi ramionami. Agent pomyślał, że brunet zainwestował  sporo czasu w ćwiczeniach na siłowni skoro miał takie muskuły.

Niejeden młodzieniaszek mógł zazdrościć mu bujnej, czarnej czupryny, poprzetykanej pojedynczymi pasemkami siwizny.

Watkins drgnął, gdy wytworny mężczyzna powiedział do niego, nie ukrywając lekkiej kpiny:

– Czemu mi się pan tak przygląda? Czyżby wolał pan mężczyzn?

Normalnie Watkins za „takie" uwagi zdzieliłby delikwenta solidnie w pysk, zawodowo przefasonowując mu facjatę, ale gość wyglądał na człowieka, który oddałby cios z nawiązką.

– Pan w jakiej sprawie, panie ...? – Jebb odchrząknął, aby zamaskować swoje zakłopotanie i niepokój z powodu niespodziewanej wizyty.

Kogokolwiek miał przed sobą, był pewien, że i tak obcy powie mu o sobie tylko tyle, ile sam będzie chciał.

– Jestem Paul Castellano. – Brunet wzruszył ramionami. – Zapewne uprzedzono pana, że zamierzam z nim się rozmówić, młody człowieku.
Tu masz wszystko, co będzie ci potrzebne, żeby ... hm, zrozumieć sprawę Corteza. I pomóc tym, którzy naprawdę na to zasługują.

Z tymi słowy Paul podsunął Jebbowi pod nos sporą kopertę, bardzo czymś wypchaną. Zapewne...

– Ale... – Jebb miał wątpliwości co do tego, cóż ma z tym fantem począć.

Z jednej strony, dowody jasno przemawiały za tym, iż Ruben Cortez zabił Juana Gomeza oraz jego żonę i zbiegł, pozostawiając na miejscu zbrodni swój zegarek. Wszyscy z nim powiązani siedzieli po uszy w szambie. Z drugiej strony, przedmiot został znaleziony w zbyt widocznym miejscu i doświadczony gangster, jakim z pewnością był pan Cortez, nigdy by nie popełnił tak banalnego błędu!

Ruben Cortez niewątpliwie mógł mieć o wiele więcej na sumieniu - porwania, pobicia z różnym skutkiem, morderstwa, handel prochami, wymuszenia, napady z bronią w ręku  - same te wymienione zarzuty mogły sprawić, że poszedłby do mamra "na amen" i do końca życia oglądałby świat zza krat albo i dostałby karę śmierci. Czy były tu jakieś okoliczności łagodzące?

A gdyby tak w zamian za swoje zeznania dostałby „koronę"?

– Jak możemy przekonać Corteza, żeby puścił farbę? – mruknął Jebb do siebie, drapiąc się po głowie. – Chyba tylko w taki sposób, iż w zamian za przyznanie „korony", zyskałby ochronę, nową tożsamość - zarówno dla siebie, jak i dla swojej najbliższej rodziny.

– Dobrze pan kombinuje, Watkins – Paul uśmiechnął się w odpowiedzi z aprobatą. – Nic więcej nie możemy dla niego zrobić, musi sam wykazać chęć do zmiany swojego życia, nikt tego za niego nie wykona. Miejmy nadzieję, że będzie wiedział, co dla niego dobre.

Ech, chciałbym widzieć, jak dorastają moje wnuki i ... Gabriel również. Młody zasługuje na dobre życie, na lepsze niż te, które wiódł do tej pory. Po tym, co przeszedł ...

No, na mnie już pora, Watkins.

Castellano lekko skłonił głowę przed agentem i opuścił biuro. Jebb stał nieruchomo zamiast spróbować dogonić Paula, o ile rzeczywiście facet podał swoje prawdziwe imię. Zaczął przeglądać zawartość pękatej koperty- metodycznie krok po kroku.

To, czego się właśnie dowiadywał, mogło i rzeczywiście nadawało sprawie Cortez - USA nowy wydźwięk. Wprawdzie on, Ruben, syn Castellana, obok świętości nigdy nie stał, ale jego życiorys był mocno pochrzaniony przez jedną jedyną decyzję, która skutkowała pojawieniem się na świecie syna Corteza. Jebb zastanawiał się, kto mógł o tym wiedzieć oprócz kruczowłosego mężczyzny. Jorge Redferne? Z pewnością. A może i Devon Crane? Jego śmierć wydawała się aż nazbyt podejrzana i nieprzypadkowa. Jorge znał Devona, a ten podprowadził mu żonę. Potem Redferne odzyskał i niewierną połowicę, i rodzoną córkę plus pasierbicę w pakiecie. Córka poszła za Corteza. I kto ośmieliłby się sprzeciwić, że to nie wygląda na przypadek? 

Z pewnością miała niewiele wspólnego z decyzjami podejmowanymi przez swego mężczyznę i przez ojczyma, Devona Crane'a. Na pewno. Wrogowie na śmierć i życie.

Devon Crane zwany bostończykiem - cholerny łajdak, jeszcze gorszy niż Cortez.

Dlaczego Castellana ruszyło sumienie akurat po tylu latach milczenia i zamiatania sprawy pod dywan?

– Dobrze, że w ogóle – mruknął Jebb do siebie.

Zamknął kopertę w szufladzie swojego biurka i sięgnął po telefon, by zadzwonić, gdzie trzeba. Śmierdząca sprawa?

Cóż, FBI zajmuje się tylko takimi.

Mary - Ellen usadowiła się na miejscu pasażera w aucie ojczyma - tym razem samochód nie rzucał się w oczy - i zapięła pasy.

– Ramiro pojedzie z nami – oznajmiła Anna, nieco zbyt stanowczo jak na gust jej córki.

Mary pomyślała, że najwyraźniej jej mama nie czuje się na siłach, by porozmawiać z nią jak człowiek z człowiekiem. Zresztą, pomyślała nastolatka z przekąsem, kto by się przejmował takim drobiazgiem w obliczu nadchodzącej katastrofy?

Gabriel drzemał na łóżku, po raz pierwszy od bardzo dawna nie miał żadnych koszmarów, stanowiących tło dotychczasowych jego przeżyć. Przespał spokojnie parę godzin, bez obaw, że „zaraz się zacznie" i znowu ten dziwny ciemnowłosy mężczyzna w średnim wieku, który powiedział Gabrielowi, kim tak naprawdę jest albo raczej kim nie był, zasypie go kolejnymi rewelacjami.

Śnił mu się i ojciec, ten sam, który zabrał go z Kolumbii, tata Ruben.

– Wybacz mi, synku – powiedział do niego, Gabriela, po jego policzkach płynęły łzy. – Już jestem przy tobie, jesteś mój!

Dziwne, ale Gabriel czuł się bezpiecznie w obecności swego ojca. Jakby wreszcie znalazł się we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Był spokojny. Lekko się uśmiechnął.

– Gdybyś tylko... – Gabriel popatrzył na Rubena uważnie – nie żałował, że wziąłeś na swoje barki odpowiedzialność za mnie, bo to różnie może być.

– Jesteś moim synem i nic tego nie zmieni. Pamiętaj, cokolwiek się stanie, jesteś „kimś", a nie „jakąś rzeczą"!

Gabriel westchnął i w tym samym momencie uniósł powieki. Zdezorientowany rozejrzał się wokół. Nic się nie zmieniło w jego otoczeniu, odkąd go „tu" przywieźli.

Młodzieniec usłyszał pukanie do jego drzwi.

– Ruben? – chłopak odważył się szerzej otworzyć oczy. – Ojcze, to ty?

– Ja – drzwi otwarto, a w progu pokoju rzeczywiście pojawił się ojciec Gabriela.

Miał bardzo zdziwioną minę.

– Nie bój się, nic tobie nie grozi – powiedział Ruben do Gabriela.

– Wiem, bo jestem twoim synem, tato.
Coś się stało? – popatrzył bystro na Rubena.

– I tak, i nie – wykrztusił wreszcie z siebie Cortez.

– Wiem – westchnął Gabriel w odpowiedzi. – Nic na to nie poradzimy. Po prostu tak było.

– Nie – odparł ciemnowłosy mężczyzna, a jego synowi przez chwilę wydawało się, jakby w jego spojrzeniu czaił się jakiś nieuchwytny cień, coś jakby... Współczucie?

Gabriel pomyślał przez chwilę nad odpowiednim doborem słów, aż wreszcie znalazł te właściwe.

– Musimy opuścić willę – oznajmił Ruben, kategorycznie i zdecydowanie. – Uruchomiłem odpowiednie kontakty, nie ważne, jakie, załatwiłem papiery... Pakuj się, chłopie, lecisz do Waszyngtonu!

– Cholerne miasto prawa – Gabriel nie wyglądał na zbyt zachwyconego, ale wielkiego wyboru nie miał.

W Meksyku nie mógł zostać, a w Waszyngtonie ... Czuł niepokój, potworny lęk przed nieznanym mu miastem, lecz ...

– A ty, ojcze? – Gabriel posłał przenikliwe spojrzenie w stronę Rubena.

– Ja? – zdziwił się Cortez. – Mam jeszcze coś do załatwienia, wszystko uzgodnione, rozmawiałem z Jorge'em, więc racz nie marudzić.

– Też polecisz – oznajmił Gabriel z całą mocą, na jaką go było tylko stać. – Życie to nie bajka. Albo my obaj, albo żaden.

– Nie jesteś mi nic winien – Cortez nie zamierzał zmienić zdania w owej kwestii, lecz Gabriel również okopał się na swojej pozycji.

W końcu któryś z nich będzie musiał ustąpić pola drugiemu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro