Rozdział 26 - KWIETNIOWE DNI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa miesiące później, nadal Waszyngton

Tegoroczny kwiecień był bardzo ciepły i bezdeszczowy. Zupełnie jakby matka natura postanowiła wynagrodzić wszystkim zaangażowanym w „proces stulecia", długi czas nerwówki i niekończącej się batalii sądowej, podczas której na jaw wychodziły coraz to nowe, brudne sprawy różnych osób.

Na miejscu przeznaczonym dla świadków zasiadło całe mnóstwo osób, których zeznania najwięcej wniosły do sprawy Corteza.

Dzień ogłoszenia wyroku zbiegł się z dniem narodzin Jorgego Antonia, malca dosyć słusznych rozmiarów, jak na noworodka. Chłopiec przyszedł na świat zdrowy,  a swoje przybycie oznajmił głośnym krzykiem.

Jego mama ośmieliła się zażartować, że ojciec chłopczyka również jest głośny, tyle, że w sytuacjach, o których zazwyczaj się głośno nie mówi.

Mały Jorge miał oczy błękitne jak niebo i ciemne włoski na główce. Wyglądem bardziej przypominał Annę, chociaż z postury jak przewidywała jego matka będzie przypominał swego ojca.
– Była pani bardzo dzielna. – Uśmiechnęła się krzepiąco do Anny. - Późne macierzyństwo może być równie piękne, jak to wcześniejsze.

Anna przytaknęła, gdyż zgadzała się z tym stwierdzeniem. Chociaż zaszła w ciążę przez przypadek, przez chwilę czuła się jak mysz złapana w pułapkę.

Dzisiaj, patrząc na synka, pomyślała, że za nic w świecie by go nikomu nie oddała. Nigdy i pod żadnym pozorem.

Przystawiła malca do piersi, a ten z wielkim zapałem zaczął ją ssać. Jedna z pielęgniarek uśmiechnęła się na ten widok i rzekła żartobliwie:

– Taki mały, a już wie, co dobre.
– Mądry, młody mężczyzna. – Anna również się uśmiechnęła.

Jebb Watkins nim wszedł na salę sądową, odszukał w tłumie agentów i policji, wypełniających szczelnie korytarz twarz Julii.

Ich relacja zdawała się zacieśniać, ale Jebb jeszcze nie był gotowy na poważny związek. Zwyczajnie bał się angażować w coś, co wymagało więcej czasu oraz uwagi i co nie zawsze szło w parze z pracą tajniaka.

Jego zajęcie nie zostawiało zbyt wiele czasu na życie prywatne, często zarywał noce, aby dokończyć robotę, zwłaszcza, gdy sprawa wymagała dogłębnego opracowania i wysiłku z jego strony.

W domu bywał na ogół tylko gościem. Wreszcie, wiedziony impulsem, odwrócił się i spojrzał prosto w „te" oczy, które tak bardzo chciał oglądać.

Julia uśmiechnęła się do niego i powiedziała, gdy podeszła bliżej:

– Nareszcie koniec, co?

– Mam nadzieję.  – Watkins niedbale wzruszył ramionami. – Jestem ciekaw wyroku, który zostanie dziś wydany. Często miałem dosyć tej sprawy i wszystkiego, co się z nią wiązało. Mało tego, śniła mi się po nocach!

– I pewnie ty byłeś sędzią w tym śnie? – Julia znowu się uśmiechnęła, tym razem nieco kpiąco. – Porozmawiamy później, ok? Chyba już czas na nas, chodźmy.

Weszli na salę jako jedni z ostatnich i zajęli miejsce nieopodal ciemnowłosego jegomościa, w którym Jebb rozpoznał Pabla Castellano i towarzyszącej mu niemłodej już kobiety. Julia stwierdziła w duchu, że to przecież Maria Castellano, matka Rubena Corteza.

Oboje wyglądali na bardzo przejętych i zainteresowanych sprawą i wyrokiem w niej, który miał być dzisiaj ogłoszony.

Nie zabrakło i głównych zainteresowanych - na sali miejsce zajął już don Redferne, Gabriel, Ramiro, a obok przyjaciela zasiadł Ruben. Wkrótce zjawił się i sędzia.

Przed drzwiami budynku Sądu Najwyższego tłoczył się tłum, składający się z istnej zbieraniny ludzi:  agenci FBI, policja, dziennikarze, reporterzy oraz zwykli ciekawscy, żądni sensacji, obywatele.

Ci ostatni czuli się zawiedzeni, że „ten przestępca i bandyta w jednej osobie", Ruben Cortez, tylko im gdzieś mignął, ale nie tracili nadziei, że jeszcze go zobaczą... Później, potem...

Ruben dostrzegł swojego ojca i swą matkę, którzy się w niego wpatrywali z uwagą. Sala sądowa, na której toczyło się postępowanie sądowe w jego sprawie, często pojawiała się w koszmarach, które nawiedzały go przez ostatnie dwa miesiące. Zrobił, co mógł, ale nawet z daleka widział poszarzałą z ze strachu twarz mamy i zgaszone spojrzenie ojca.

Czyżby więc pamiętali oboje, że mają syna, który mimo wszystko ich potrzebował w tak trudnej dla niego chwili?

Ruben patrzył na nich, czując, jak go coś dławi w gardle. Uczucie, którego nie chciał i nie potrzebował w dawnym życiu znów się pojawiło.

Współczucie? Żal? Chęć bycia kimś, czyimś dzieckiem, chcianym oraz kochanym, pomimo wieku?

Jorge Redferne miał ponurą minę, siedząc na swoim miejscu na ławie oskarżonych. Zabezpieczył byt materialny swoich kobiet i dzieci, a w zeznaniach wyznał tylko to, co można było im udowodnić - chociaż i to w okrojonej formie, teraz pozostało mu oczekiwanie na ogłoszenie wyroku przez sędziego. I modlić się, by okazał swój rozsądek.

Sędzia z powagą malującą się na jego twarzy, również zajął swe miejsce i przez chwilę patrzył na zebranych przed nim ludzi w milczeniu. Po upływie kilku minut, kiedy nieznośna cisza stała się wręcz przytłaczająca, zabrał głos.

Nie mówił zbyt wiele, lecz jego słowa skupiały na nim uwagę wszystkich obecnych na sali.

Powiedział, że przez wiele lat swej pracy w Sądzie Najwyższym spotkał się z różnymi sprawami, za którymi kryły się ludzkie tragedie i krzywdy, a nie jedynie suche fakty i liczby. Zawsze jednak doceniał fakt, gdy pokrzywdzony człowiek walczy o rodzinę i choćby dopuścił się z tego powodu niegodziwości, a potem ma odwagę, żeby przyznać się do błędu.

Dlatego też, dodał sędzia, z uwagi na zwykłą ludzką uczciwość, zasługuje na pomoc, aby powrócić do społeczeństwa.

Pan Redferne, z racji wieku, nie zostanie wtrącony do więzienia, ale jest zobowiązany do uiszczenia zadośćuczynienia finansowego Skarbowi Państwa oraz pokrycie kosztów procesu. Kwota opiewać będzie na wysokość dwóch milionów dolarów.

Jorge uśmiechnął się pod nosem. Gdyby tylko federalni wiedzieli, ile jeszcze on ma za uszami, jak nic dostałby „czapę" albo oglądałby świat zza krat do końca swego życia.

Nawet Anna nie zdawała sobie sprawy, że nagły wyjazd Carlosa Navarry nie był dziełem przypadku ani też śmierć sobowtóra Pabla Castellano i jeszcze wiele innych spraw.

Swoją drogą, to wyświadczył Pablowi wielką przysługę - cholernik chciał zniknąć, aby przejść w końcu na „zasłużoną emeryturę". I przeszedł, ale wcześniej narobił rabanu i zamieszania.

Jorge pamiętał również o Juarezie i zamierzał nadal korzystać z jego pomocy, tyle, że w odrobinę dyskretniejszy sposób.
Facet zbyt wiele zawdzięczał Jorgemu, żeby ujawnić jego niektóre grzeszki, te, o których nikt nie wiedział. Skutecznie udawał jedynie służącego, który ma obowiązek zajmować się swoją pracą, a nie sprawami pracodawcy.

Dwa miliony dolarów nie czyniły zbyt wielkiego wyłomu w finansach Redferne'a. Teraz najważniejszą sprawą był powrót do Anny i młodego, który postanowił właśnie dziś zaszczycić świat swoimi narodzinami.

„Proces stulecia? Ludzie myślą, że moje dolary same mi się okociły w kieszeni. Niech więc dalej tak sądzą, że moje życie było łatwe i przyjemne. Przynajmniej nie będą zawiedzeni"– chaotyczne myśli przegalopowały mu przez głowę, gdy udawał, że z pokorą wysłuchuje wyroku.

Z Rubenem sprawa wyroku była odrobinę trudniejsza. Parę sprawek mu udowodniono, lecz w zamian za złożone przez niego dobrowolnie zeznania, bardzo istotne dla przebiegu procesu, znacząco złagodziły wizerunek ponurego bandziora, który sobą reprezentował i który mu przypisywano.

Sąd Najwyższy zakończył sprawę Cortez - Redferne - Crane kontra Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, następującym wyrokiem: z racji pójścia dwóch wyżej wymienionych panów na ugodę, częściowo uniknęli odpowiedzialności, jedynie zasądzono im do uiszczenia wysokie kary finansowe, które wszakże - w rzeczywistości żadnej krzywdy im nie czyniły, ale to już temat na osobną opowieść....

Skoro państwo Gomez już nie żyli i tym samym nie mogli zostać osądzeni, jak i Devon Crane, od dawna spoczywający w grobie, a ludzie Juana zgodnie twierdzili, że ich „pracodawca" więził  Gabriela, tym samym nie pozwalając mu odejść.

Opuścili salę sądową jako ludzie wolni. Dostali szansę na normalne życie. Jorge poklepał dobrotliwie swego podopiecznego po ramieniu.

– Koniec koszmaru – powiedział starszy pan, nieco enigmatycznie. – Watkins będzie niepocieszony, bo wolałby wsadzić nas do mamra. Ale, Ruben, nie możemy wrócić do Meksyku.

– To by było samobójstwo – potwierdził Cortez.

W Meksyku bowiem wciąż żyli ludzie, którzy chętnie widzieliby ich martwych. Poza tym, obaj panowie mieli obecnie „rodzinę w powiększonym składzie", o której dobro musieli dbać.

Ruben kątem oka zauważył swoją matkę i ojca, stojących na uboczu, w odległości zaledwie kilkunastu metrów od nich, w napierającym na niego tłumie dziennikarzy. Rodzice patrzyli na niego w milczeniu, gdy odwrócił się w ich stronę, lekko skłaniając ku nim głowę i bezgłośnie szepcząc słowo „dziękuję", po czym odszedł w swoją stronę.

Dziennikarze oraz reporterzy znowu się zawiedli, bo chociaż widzieli oskarżonych tuż po zakończeniu procesu i wydania na nich wyroku, nie dowiedzieli się niczego od głównych zainteresowanych, którzy odmówili komentowania sprawy.

Jebb Watkins czuł się cholernie zmęczony przez ostatnich kilka miesięcy, gdy ślęczał nad tonami papierów, przeglądaniem dowodów i przepytywaniem świadków. Przez ten czas sypiał kilka godzin na dobę, pracując nad sprawą, która właśnie się skończyła.
A i tak czuł się przegrany, bo ani Cortez, ani Redferne nie dali się przyskrzynić. Ktoś pewnie dostał w łapę, a Watkins nie miał już siły, by coś z tym problemem zrobić. Odpuścił po raz pierwszy w życiu. 

Otworzył oczy, przeciągając się w pościeli. W jego mikroskopijnych rozmiarów kuchni, Julia właśnie przygotowywała śniadanie dla nich obojga.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro