Cezar

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Gaja***


Zwariowałam. Mojemu bratu urodziło się dziecko, a tym,  co zajęło mi głowę po tym, jak dostałam od niego zdjęcie podpisane słowami ,,Monsieur Jules"( fr. ,,Pan Juliusz"), było to, co teraz będzie ze mną. 


Tak, nie wydaje ci się. Nawet w takiej sytuacji myślę wyłącznie o sobie.  Jestem okropna. Babcia miała  rację, oceniając mnie jako snobistyczną, pustą, egoistyczną i zepsutą gówniarę. Taka chyba właśnie jestem.  I co ten biedny Adrian dalej we mnie widzi? Za co jego rodzice mnie tak polubili? Chociaż...jedyny dłuższy kontakt mieliśmy tak naprawdę tylko raz, więc zbyt wielu okazji do spoufalenia się z nimi nie miałam. Ale kiedy tam pojechałam, byli dla mnie bardzo, momentami wręcz nienaturalnie mili. Czasem z nimi rozmawiam przez Messengera i... zachowują się tak samo. Czy to możliwe, żeby mnie ktoś do tego stopnia akceptował? Ktoś, kto mimo wszystko nadal jest mi tak naprawdę obcy?


Ach, no tak, jestem przecież siostrą prokuratora. A więc kogoś, kogo funkcja zawodowa jest rodzicom Adriana bardzo znana i bliska.  Jego brat z kolei pewnie zaakceptował mnie dlatego, że jestem dla niego ciekawa, bo jest psychologiem. 


A może...jakimś cudem jest we mnie coś choć trochę dobrego? Mam nadzieję, bo bardzo mi na Adrianie zależy. Jest jedną z niewielu miłych dla mnie osób. 


Mieć świadomość, że jest się dla kogoś ważnym, to świetne uczucie. Dzwoni codziennie, powtarza, że mnie kocha  i za każdym razem, kiedy słyszy, że zjawię się w Krakowie, odlicza dni do mojego przyjazdu. A ja razem z nim. To jest ta neurotypowa miłość?


***


- Naprawdę muszę jechać?- wzdycham. Moja niechęć do wyjazdu nie wynika z jakiejś niechęci do brata, Zuzy czy małego Juliusza, tylko z faktu, że od matury dzieli mnie niecałe pół roku. Nauczyciele cisną, a ja jak o lekturach nie miałam pojęcia, tak dalej go nie mam. Mimowolnie nastawiłam się już na spieprzone sierpniową poprawką wakacje. To by było na tyle, jeżeli chodzi o moją reputację siostry cholernie inteligentnego prokuratora. 


- Dziecko, proszę cię! Co wy w tej szkole robicie? Czy ktoś tam w ogóle chodzi na tydzień przed świętami?-  mama ogniskuje na mnie swoje pełne niedowierzania i konsternacji spojrzenia, jakby usiłowała rozszyfrować, czy aby na pewno dysponuję pełnią władz umysłowych. 


- Wczoraj było tylko sześćdziesiąt procent klasy.


- To znaczy? Ile osób?


- No...osiemnaście. 


- I co robiliście na lekcjach?


- Na każdej coś innego. Ale na większości raczej oglądaliśmy filmy. 


- No widzisz? Filmy to ty sobie równie dobrze możesz u Sebastiana pooglądać.  A teraz idź i spakuj walizkę.


- Mamo, jest taka sprawa...


- O co chodzi?


- Adrian chce mnie gdzieś zabrać jak przyjadę. Mogę iść?


- Jasne. 


***


Pierwsze spotkanie z bratankiem napawa mnie...stresem. Nie lubię dzieci, a konkretnie tego, że cały czas się drą. A sądząc po tym, że zarówno mój brat, jak i Zuza wyglądają na nieźle wymęczonych, niemal jak po poważnej chorobie, wydaje mi się, że Julek nie jest oazą spokoju.


- Chcesz go wziąć na ręce?- słyszę od Zuzy.


- A nie będzie ryczał?- wymyka mi się, co wywołuje u niej śmiech.


- Nie powinien. Ale nie mogę obiecać. 


Wyciągam ręce, a ona kładzie mi na nich małego, apelując, żebym trzymała jego głowę. Śpi. Póki co mogę tak z nim siedzieć. 


- Cześć -szepczę.- Fajny jesteś.


Nagle się budzi i czuję na sobie spojrzenie pary jego wielkich, granatowych oczu. Ściąga brwi, jakby miał zamiar zadać mi pytanie w stylu: ,,Kim jesteś, przedziwna istoto?".


- Czemu się tak patrzy?- pytam z lekkim przerażeniem. 


- Zastanawia się, kim jesteś - tłumaczy, a potem zwraca się do małego:


- To Gaja, misiu. Przyjechała się z tobą zobaczyć. 


- Ja pierniczę, jaki on jest mały- wybucham śmiechem.


- Jak robak, co?


- Czy ty właśnie porównałeś swoje dziecko do robaka?- spoglądam na Sebastiana podejrzliwie.- Boże, człowieku...


- Załamałem cię?


- Jeszcze jak. Bardziej niż ja samą siebie, a nie sądziłam, że jest to możliwe. 


- To nie było śmieszne. 


- Bo nie miało być. 


***


Adrian przyjeżdża po mnie wczesnym popołudniem. Otwierając drzwi samochodu, wciągam do nosa zapach jego perfum.


- Co tam?- pyta, kiedy kończę zapinać pas i składa motyli pocałunek na moich wargach.


- Widziałam Cezara. W sensie...Julka. 


- I co? Jaki jest?


- Mały, a jaki ma być? Większość czasu spał, a potem się na mnie spojrzał, jakby zastanawiał się, czego od niego chcę i po co tu w ogóle jestem. Ale ma ładne oczy.  A co my będziemy robić?


- Najpierw pojedziemy na kawę, a później zabiorę cię do siebie.


- I co? Będziesz mnie bzykał?- pytam, lekko zaskoczona propozycją, ale chciałam tym potocznym wyrażeniem pokazać, że nie zawsze mówię jak profesor uniwersytecki. No i wyszło zbyt bezpośrednio. Widzę to po jego reakcji. Uśmiecha się, ale jest to raczej ten uśmiech przybierany na weselach, kiedy jakiś wujek rzuca suchym, często obscenicznym żartem. 


- Nie. Umówiliśmy się, że poczekamy z tym do twojego wyjazdu na studia i dotrzymam słowa. To po pierwsze. 


- A po drugie?


- A po drugie...- urywa na chwilę ujmując moją dłoń.- Wtedy bym się z tobą kochał. Użycie jakiegokolwiek innego określenia wypełniłoby dla mnie znamiona zniesławienia cię jako kobiety. A tego nie byłbym w stanie ci zrobić. Ani tobie, ani żadnej innej kobiecie. I jako człowiek, i jako prawnik.


- A prawnik to nie człowiek?


Znów się uśmiecha. Ale tym razem już chyba nie z zażenowania. Miły widok. A milsza od niego jest świadomość, że trafiłam na wyjątkowego człowieka.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro