Dorosłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Gaja***


Jakie to uczucie, tak z dnia na dzień dorosnąć? Dziwne. Nawet bardzo. A jeszcze dziwniejsze jest to,że dla osoby tak marginalnej jak ja, ludzie są w stanie przejechać kilkaset kilometrów. Dziwi mnie jeszcze,że ci ludzie to...prawnicy, czyli ci w społeczeństwie uznawani za poważnych i wyważonych. Jadą z Krakowa, tylko tak naprawdę po to,żeby się ze mną kilka godzin...pobawić i zostawić mi prezenty. A może to wszystko tylko mi się wydaje? W końcu...rzeczywistość jest tylko iluzją, aczkolwiek bardzo trwałą, prawda? Ale miło jest wiedzieć,że ma się dla kogoś znaczenie. Słyszeć,że jest się kochanym. W ostatnim tygodniu Adrian zapewniał mnie o miłości dokładnie siedemdziesiąt cztery razy. Tak, liczyłam to, nawet nie do końca  świadomie.  Wiem, jak to brzmi,ale nadal dziwnym dla mnie jest,że ktoś poza rodziną jest w stanie mnie kochać,wiedząc, jak trudna będzie to relacja. Ale chyba nie jestem aż tak beznadziejna, skoro da się ze mną wytrzymać.


***


Około dziesiątej rano podjeżdżamy pod hotel w trochę oddalonym od Poznania Przeźmierowie.Moją uwagę od razu przykuwa sznur zaparkowanych aut. Wysiadam  z samochodu.


- Patrz, kto tam jest- szczerzy się do mnie mama, wskazując na moją kochaną, acz strasznie zwariowaną chrzestną, którą Seba w żartach nazywa ,,ciotką- emancypantką"


- O, ciocia- reaguję, jakbym nic z tego powodu nie czuła.


- Cześć!- ciotka prawie w sekundę znajduje się obok mnie, a ja dalej zero emocji. Tak naprawdę rzadko zdarza się,żebym się uśmiechała, więc nikt poza mną nigdy nie wie, czy coś sprawiło mi przyjemność. Chociaż...niektórzy mają swoje teorie. Zdaniem babci, jestem już do tego stopnia zepsuta i rozpuszczona,że żaden prezent nie powoduje u mnie radości. A że mam autyzm, za którym idzie ograniczona mimika twarzy? Wymysły! Skoro mam dwie ręce, dwie nogi i głowę na szyi, to znaczy,że nic mi nie jest. Autyzmu nie mam, bo babcia oglądała serial i to wygląda inaczej. Poza tym, to mają tylko chłopcy. I powinnam poczytać jakąś książkę,a nie tylko ,,dłubać w cyferkach".  To nie jest przecież zajęcie dla dziewczynki, prawda? A jak wspomnę o tym,że wolno mi mieć swoje zdanie i powołuję się w tym celu na słowa Korczaka ,,Nie ma dzieci, są ludzie", spotyka się to z bardzo gniewnym ,,Nie pyskuj!". I pomyśleć,że dosłownie za moment będę miała każde możliwe prawo...


***


Do imprezy zostały trzy godziny, piętnaście minut i czterdzieści dwie sekundy. Dojechał mój chrzestny z żoną i córką , Sebastian z Zuzą i ósemka jego aplikantów, których zaczęłam postrzegać jako przyjaciół. Gdyby mnie nie lubili, nie przyjeżdżaliby, a dziewczyny nie obiecałyby mi zrobienia makijażu. Żeby się uspokoić i chwilę odpocząć, zabieram się za rozwiązywanie zadań z szeregów liczbowych. Nagle słychać pukanie do drzwi i mojego tatę:


-  Gaja, koleżanki do ciebie.


Podnoszę się z krzesła i idę w kierunku drzwi. Wszystkie trzy aplikantki mojego brata chwilę na mnie patrzą,a  później jedna z nich pyta:


- Słyszałyśmy,że jest tu pewna zarąbista laska potrzebująca makijażu na imprezę życia. Dobrze trafiłyśmy?


,,To było o mnie?"- zastanawiam się w myślach.


- Nie znam nikogo,kto również obchodzi dziś urodziny,więc...chyba dobrze trafiłyście. 


***


Muszę przyznać,że proces powstawania mojego makijażu był...miły. Cały czas rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i wymieniałyśmy poglądami. Tak, jak obiecały,miały na względzie moją specyfikę i dawały mi pędzelki do dotykania,żebym sprawdziła,czy mi, jak to określiły, pasują. Może zabrzmię narcystycznie, ale...podobam się sobie.Długa chabrowa sukienka z koronkową górą, włosy pofalowane i rozpuszczone, utrzymywane w ryzach przez subtelną kwiatową ozdobę przywodzącą na myśl gałązkę.Pikanterii dodaje fakt,że nikt mnie w tej sukience nie widział. To znaczy...widziała moja chrzestna, ale nie ma świadomości, jak ostatecznie będę wyglądać.


-  Zakład,że mój brat się rozpłacze?- mam nadzieję,że zabrzmię zabawnie.


- Myślisz,że byłby w stanie?


- Jeszcze jak! On przy każdej takiej okazji płacze. 


- Spoko, gdyby coś, mamy chusteczki.


***


Wychodzę z pokoju, czując na sobie wzrok całej rodziny.


- I jak?- staram się brzmieć  naturalnie i trzymać równowagę w butach na sześciocentymetrowym słupku.


- Ale śliczna- mówi mój brat zdławionym głosem, za wszelką cenę usiłując nie płakać przy aplikantach, ale, jak nie trudno się domyślić, nie wyszło mu to.


,,A ten znowu ryczy..."- śmieję się sama do siebie.


- Kochanie-słyszę obok siebie Adriana.- Mogę cię przytulić?


Pozwalam mu i na przytulanie, i na i na pocałowanie w czoło. Zaczynam powoli wierzyć,że może nie jestem aż tak zła w relacjach.


***

Po cudownych siedmiu godzinach, podczas których kursowałam między fotościanką( cudne dzieło moich chrzestnych)  a parkietem, przychodzi czas na otwieranie prezentów,których jest jakoś tak niepokojąco... dużo jak na ,,tylko" trochę ponad dwadzieścia osób. 


- Nie ma to jak otwieranie prezentów o trzeciej w nocy, nie, gwiazdo?- zagaduje mnie chrzestny.


- Żeby wujek wiedział- odpowiadam, układając podarunki od najmniejszego do największego. 


-  O, ten jest ode mnie!- uśmiecha się Adrian, kiedy mam w rękach małe pudełko od Pandory. 


- Bransoletka?


- Zobacz. 


Jak na zawołanie wyjmuję srebrny pierścionek z wypukłym czerwonym serduszkiem.


- Nie bój się, to nie zaręczynowy.


- Piękny, dzięki.


-  Teraz otwórz ten- brat podaje mi kolejne, tym razem prostokątne czerwone pudełko. Otwieram. Moim oczom ukazuje się złoty naszyjnik z serduszkiem, na którym wygrawerowano:,, Może nie będzie mnie z Tobą do końca twojego życia,ale obiecuję,że będę cię kochać do ostatniej sekundy tego mojego. Kocham Cię,Mała".


- Uduszę cię, mendo- deklaruję, na co babcia od razu reaguje:


- Szacunku trochę! Nie zapominaj,że rozmawiasz z prokuratorem.


- No cóż...a ja  myślałem,że ze swoim bratem- Sebastian wywraca oczami.- Skarbie, to jeszcze nie koniec prezentów- dostaję od niego kopertę z biletami do muzeum poświęconego matematyce.


- A tu prezent od nas wszystkich- tłumaczy mi Emilka, kolejna z trzech aplikantek Seby. 


- Daliście mi lustro? Poważnie?-przyglądam się szybie,na której czerwoną pomadką napisano wielkimi literami ,,JESTEŚ PIĘKNA!" . Trochę niżej widzę mały kawałek papieru okazujący się biletem do teatru.


- Patrz na obsadę-podsuwa przyjaciel Adriana. Zachariasz, którego wszyscy, włącznie z moim bratem, nazywają Harrym.


-Po co...- urywam w połowie zdania, nagle uzmysławiając sobie, o co im chodzi. Jednym z pierwszych wymienionych aktorów jest Robert Więckiewicz.


- Jezu!


- No...- Zuza stara się ukryć rozbawienie.- Z Więckiewicza to raczej średni Jezus. 


- Ale... to nie jest żart?


- Nie.


Chyba faktycznie mam szczęście do ludzi, prawda?



Hej!

Wiem, ten rozdział miał pojawić się wczoraj. Ale stwierdziłam,że muszę go dopracować:)

Śmiało możecie składać Gai życzenia.

Mam nadzieję,że rozdział Wam się podoba<3

Do następnego!

P.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro