Wielka miłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Gaja***


Co do całkiem niedawna wiedziałam o miłości? Tak naprawdę, to praktycznie nic. Myślałam, że jest z nią trochę tak, jak z wymyślonym przez mojego chrzestnego ,,przyczłapnikiem". Nie wiem, co to i co się z tym robi. Nigdy tego nie widziałam, ale wujek się zaklina, że istnieje i jest to urządzenie bardzo drogie. Mniej więcej tak myślałam o miłości; jako o czymś, czego nikt nigdy nie widział w formie fizycznej czy materialnej, ale każdy szuka. 


To nie jest tak, że nigdy przed Adrianem nikogo nie kochałam. Bo przecież uwielbiam mojego brata. Ale nigdy nie myślałam o tym, żeby mnie ktoś kochał miłością stricte romantyczną.


Pewnie dlatego, że przez prawie całe życie słyszałam, jaka jestem nieznośna, okropna i ogółem najgorsza. Że żaden chłopak ze mną nie wytrzyma. Że jestem tylko ładna i nic więcej, a samą urodą się ludzi do siebie nie przekona (dziękuję, babciu, kocham cię).


Teraz z kolei babcia zmieniła do mnie stosunek. Kiedy ostatnio przejechałam się z Adrianem do Poznania, droga seniorka jak mantrę powtarzała, że pięknie razem wyglądamy. Tak, to ta sama babcia, która dotychczas przy każdej możliwej okazji po mnie- cytując Sebastiana- jechała jak po łysej kobyle. 


Skąd ta zmiana? Nie wiem i mnie też ona zastanawia. Może w końcu doszło do babci, że skoro zainteresował się mną przystojny, mądry i wykształcony chłopak, to chyba jednak coś dobrego jeszcze we mnie jest. 


Chociaż...nad tym, co takiego Adrian we mnie widzi, dywaguję nawet ja sama. Czy aby na pewno mu pasuję, skoro mimo dwóch lat związku nadal pozostaję dziewicą. W to, że czeka z tym do ślubu, nie uwierzę, bo on pierwszy raz ma od liceum, a zatem od jakiejś dekady, za sobą. Ale...skoro dalej ze mną jest,  to chyba mu to nie przeszkadza,   prawda?  


***


- Czemu się tak przyglądasz, hm?- rzuca do mnie Adrian, podchodząc trochę bliżej i opierając się biodrami o biurko. 


- Tobie- przyznaję - Zastanawiam się, kiedy mnie w końcu weźmiesz.


- Co wezmę?- dziwi się.


- No...mnie. Tak się chyba mówi, nie?


- Teoretycznie. Ale ja nienawidzę tego określenia. Bierze się tabletki, nie dziewczynę. 


- To znaczy, że...nie chcesz ze mną...


- Chcę. Ale najpierw muszę wiedzieć, czy jesteś gotowa. Jeżeli nie, można byłoby to uznać za gwałt. A chyba nie muszę ci mówić, jak poważne to przestępstwo, prawda? Nie mówiąc już o tym, że pa...to znaczy...twój brat by mnie zabił i wykastrował.


- On taki nie jest- oponuję.- Ale fakt, kiedyś powiedział, że jak mnie ktoś skrzywdzi, zacznie wnioskować o przywrócenie instytucji kary śmierci. 


- Chciałbym też wiedzieć, jak ty to widzisz, skarbie.


- Co: jak ja to widzę?


- Chodzi mi o to, czego byś ode mnie wtedy chciała. 


- Miłości - odpowiadam bez większego myślenia.- Takiej czysto fizycznej, ale bez kneblowania, wiązania, czy...


- Gaja, przestań. Nawet nie wiem, czy byłbym w stanie cię w taki sposób potraktować. Myślałem raczej o przygaszonym świetle, świeczkach i...jakimś fajnym hotelu. Ty wybierzesz miejsce.


- Czemu ja?


- Bo zależy mi na tym, żeby było to dla ciebie miłe wspomnienie. Żebyś miała wtedy pełen luz i nie musiała się denerwować, że ktoś cię będzie oceniać, czy coś.


Uśmiecham się do własnej wyobraźni, co nie umyka jego uwadze.


- Gajuś...


- Co?


- Lubię, jak się uśmiechasz. 


- Dzięki


***


- O której to się wraca do domu, co, moja droga?- słyszę od brata po przekroczeniu progu mieszkania. - Gdzie byłaś?


- U Adriana. Napisałam ci przecież.  Masz dużo ważniejsze rzeczy na głowie. Mną się nie musisz zajmować.


- Nie o to chodzi. 


- To o co?


- Mama kazała mi na ciebie uważać. 


- Ale ja sama na siebie uważam. Serio, ja już nie mam pięciu lat, Seba.  Jednego ojca już mam i on mi wystarczy. Ty masz Julka i skup się na nim. On cię potrzebuje bardziej niż ja. Kocham cię i doceniam wszystko, co dla mnie robisz, ale naprawdę nie trzeba już nade mną stać. 


Patrzy na mnie, jakby zupełnie nie wiedział, jak się zachować. Powiedziałam coś nie tak? Obraziłam go jakoś?



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro