19. 30 listopad

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Okej. - Jessica wzięła głęboki oddech. - Skup się... - powiedziała do siebie i wyciągnęła rękę do przodu.

Przed sobą na stoliku miała położoną książkę z algebry. Dłoń wystawiła idealnie naprzeciw. 
Myślała o tym, że podnosi przedmiot.

- No dalej... 

Unosiła delikatnie dłoń w górę, ale nic się działo.

Próbowała jeszcze kilka razy, ale również nic się wydarzyło. Zaczynała powoli wątpić w to czy faktycznie to ona utrzymała tamte rury. Westchnęła i opadła na kanapę.

- Wstawanie wcześnie rano w sobotę, to jednak niezbyt mądry pomysł. - Zerknęła na zegarek, na którym wyświetlała się godzina: ósma rano. - Chyba mi odbiło - zaśmiała się. 

Normalnie spałaby o tej godzinie, tym bardziej, że po wczorajszych zdarzeniach niemal nie zmrużyła oka. Choćby przez to, że nie umiała znaleźć bandaży, a jej rana na ramieniu, choć niewielka, krwawiła dość mocno i szczypała. Miała też mętlik w głowie, bo kiedy oswoiła się z myślą, że ten świat jest zupełnie inny niż ten sprzed przeprowadzki, pojawiły się rozterki miłosne. Jakby mało miała już na głowie!

- Dobra... - Wstała i ponownie ustawiła się naprzeciw książki. - Ostatnia próba - stwierdziła i zarzuciła włosy do tyłu, aby jej nie przeszkadzały. Wyciągnęła rękę, ale tym razem naszyjnik zacisnęła w pięści drugiej dłoni. Nie wiedziała o czym właściwie pomyślała, ale książka wystrzeliła w górę i zawisła kilkadziesiąt centymetrów na stołem. Jessica zapomniała się i jej ręce wystrzeliły do góry.

- Łuuuhu! - zapiszczała zadowolona, ale zaraz zorientowała się, że przez jej gwałtowny gest, książka leciała prosto na jedno z wielkich salonowych okien.  

Szybko przesunęła dłoń w kierunku otwartego okna obok i książka w ostatnim momencie tam skręciła, wypadając na zewnątrz. Dziewczyna stała chwilę w osłupieniu, a potem podbiegła do parapetu. Wychylając się, zobaczyła trawnik. Z takiej wysokości nie było możliwości, aby dostrzegła przedmiot, ale mogła być pewna, że przynajmniej nikogo nie uderzyła.

Pozostała jednak bez książki. Po chwili zastanowienia, wzruszyła ramionami.

- Nigdy nie lubiłam algebry - stwierdziła beznamiętnie i uśmiechnęła się pod nosem. 

Miała moc, czy cokolwiek to było... Gdy to do niej dotarło, była przerażona. Poza tym wszystko wskazywało na to, że to dzięki naszyjnikowi. Ale skoro należał do jej matki to znaczy, że ona również tak potrafiła? No i to też wyjaśniałoby czego chcą od niej cienie... A przynajmniej tak w przybliżeniu. Dziewczyna spojrzała na trzymaną w dłoni zawieszkę. 

- Nigdy nie pozwolę go nikomu zabrać - oznajmiła pewnie, chociaż z głęboko ukrytymi wątpliwościami we własne siły.

Nagle przerwał jej dzwonek do drzwi i po chwili znalazła się przedpokoju, zastanawiając się kto i czego może chcieć od niej o tak wczesnej porze. Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła Theo, który był jej widokiem tak samo zaskoczony jak ona jego.

- O, hej. 

- Cześć... Już wstałaś... - stwierdził zdezorientowany, a później pokręcił głową, jakby chciał wyrzucić z niej niepotrzebne pytania. - Przyszedłem teraz, bo za godzinę mamy wycieczkę szkolną i wrócę dopiero jutro, więc... - Wyciągnął zza pleców jakiś pakunek i wyciągnął go przed siebie. Jessica zamrugała zdezorientowana. - Wszystkiego najlepszego! - krzyknął i jeszcze bardziej wystawił pakunek do przodu. 

Dziewczyna na początku nie wiedziała, co zrobić. Nie wiedziała jak to możliwe, ale zupełnie zapomniała o własnych urodzinach. Jednak ktoś inny o nich pamiętał. Poczuła, że w oczach zbierają jej się łzy.

 - Dziękuję - powiedziała słabo i wzięła prezent. Później trochę się schyliła i przytuliła do siebie kuzyna. - To naprawdę miłe z twojej strony, ale nie musiałeś mi nic dawać.

- To twoje urodziny! - krzyknął tonem, który mówił: Heloł! Przecież to wiesz! - I zasługujesz na coś więcej niż marny prezent.

Zabrzmiało to dosyć śmiesznie z ust kogoś młodszego i o wiele niższego od niej, ale na sercu poczuła przyjemne ciepło, które rozlało się po całym jej ciele.

- Nawet tak nie mów - przerwała mu szybko. - Mam najlepszego kuzyna na świecie, który pamięta o moich urodzinach, nawet gdy ja o nich zapomnę! - Uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Poważne? Znaczy, naprawdę zapomniałaś, że dzisiaj jest trzydziesty listopad?

- Tak wyszło. - Machnęła ręką. - Więc tym bardziej ci dziękuję.

Następnie szybko się z nim pożegnała, bo chłopak miał jeszcze spakować kilka drobiazgów, i poszła z pakunkiem do swojego pokoju. Był on niewielkim prostokątem skrywającym coś pod szarym papierem i obwiązany sznurkiem, do którego ktoś dołączył niewielką, otwieraną karteczkę z napisem:

Wszystkiego najlepszego w dniu swoich 17. urodzin!

Mimowolnie jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Otworzyła pakunek, a w środku znalazła pudełko zawierające dwa tomy książki Meg Cabot - Pamiętnik Księżniczki. Nie wierzyła własnym oczom. Tyle czasu minęło nim ostatnio miała te książki w rękach! Gdy była młodsza, uwielbiała tę serię. A teraz pierwsze dwie części miała tylko i wyłącznie dla siebie.

Odłożyła je na półkę i obiecała sobie, że w wolnej chwili zaraz je przeczyta. Teraz musiała posprawdzać jeszcze kilka rzeczy. Wyciągnęła laptop i rozłożyła się z nim na łóżku. Tak jak myślała, o naszyjniku nic nie znalazła, a o Shadows też nie dowiedziała się nic nowego, już nie wspominając o cieniach. Przetrząsnęła prawie cały internet w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek i nic.

- Czyli trzeba będzie działać na własną rękę - stwierdziła zadowolona z takiego obrotu spraw. Wreszcie działo się coś, w czym miałaby jakiś własny wkład! - Trzeba będzie się znowu przejść do pani Helonell... - Zamyśliła się na chwilę. Nie mogła tam tak po prostu pójść. Dom starców znajdował się zbyt daleko od centrum, a tam nie była bezpieczna... ale co innego jeśli miałaby się czym obronić.

W mgnieniu oka znalazła się przy szafie i wygrzebała z niej duże, kartonowe pudło z markerowym napisem: Japonia. Położyła je przez sobą, wzięła głęboki oddech i usiadła na podłodze. Powoli je otworzyła i wyciągnęła jego zawartość na dywan. Były to prawie wszystkie rzeczy, które kupiła, dostała. bądź wygrała podczas swojego pobytu w Japonii. Część tych rzeczy należała do jej babci, ale i tak większa część spadku została w przepisany na dziewczynę domu. W pudle, poza trofeami za zawody, znajdowała się głównie broń, o którą na lotniskach wiecznie się czepiali.

W tej chwili trzymała przed sobą dwa Tesseny - broń wyglądającą jak wachlarze, ale ze śmiertelnie ostrymi krawędziami. W walce miały zmylić przeciwnika, bo wyglądały naprawdę niegroźnie, ale potrafiły bez problemu zabić, nawet z dużych odległości. Jessica doskonale pamiętała słowa babci, gdy je od niej dostała:

- To broń prawdziwej wojowniczki, Jessy, Kunoichi. Użyj ich tylko wtedy gdy będziesz tego naprawdę potrzebowała. Dopiero, gdy będziesz gotowa.

- Skąd będę wiedziała? - zapytała z wątpliwościami dziewczyna. Słowa babci wydawały jej się mocno przesadzone. To nie film akcji, pomyślała wtedy, wątpiąc, że kiedykolwiek w ogóle dane jej będzie ich użyć.

- Wyczujesz to sama. Zawsze to potrafiłaś. A ja czuję, że kiedyś bardzo ci się przydadzą.

Kunoichi to nazwa "kobiety ninja", którą babcia Jessicy wprost uwielbiała, ale nigdy nie nazwała tak swojej wnuczki. Mówiła, że kiedyś się nią bez wątpienia stanie, ale wszystko w swoim czasie, bo sama technika nie jest tak ważna jak stan ducha. Jednak o owym stanie ducha nie mówiła kompletnie nic.

Blondynka rozłożyła jeden wachlarz, a metalowa wstawka na jego brzegu, zabłyszczała niebezpiecznie, podkreślając tym samym czarno-szare wzory na nim. Nie była jeszcze gotowa i wiedziała o tym. Z takim samym, lekko żałującym wzrokiem spojrzała na czarny kostium i maskę tego samego koloru. 

- Jeszcze nie teraz - szepnęła do siebie i włożyła całą broń oraz strój do pudła. Pominęła tylko srebrny sztylet z rękojeścią okutą w skórę i opaskę na udo z pochwą dla sztyletu. Miała na sobie spódniczkę do połowy ud, więc bez problemu ukryła pod nią broń. 

- Tak na wszelki wypadek... - usprawiedliwiła samą siebie i wstała. Było już południe i miała zaraz wychodzić, ale gdy tylko wszystko schowała, ponownie rozległo się dzwonienie do drzwi. Tym razem okazał się to Donovan.

- Cześć - przywitał się z tym swoim czarującym uśmieszkiem i od razu wyciągnął w jej kierunku małe, kwadratowe pudełko. - Najlepszego solenizantko! 

- Ojej... - Jessica zaniemówiła przyjmując podarunek. - Dziękuję...

Przytuliła się do niego, zarzucając mu ręce na szyję. Nie myślała, że on również będzie pamiętać.

- Nie ma sprawy - zaśmiał się serdecznie. - No dalej, otwórz.

Striker posłusznie otworzyła pudełeczko i ujrzała srebrny wisiorek z zawieszką w kształcie serca.

Westchnęła już z trochę mniejszym entuzjazmem, bo nie chciała zrobić chłopakowi przykrości, a w zaistniałej sytuacji nie bardzo miała wyjście.

- Śliczny. Naprawdę, ale ja... Już mam wisiorek... Dlatego wymyślę coś innego... Może przypnę do bransoletki...- powiedziała niepewnie, zerkając na naszyjnik swojej mamy.

- Przecież możesz swój ściągnąć - odparł Don, dziwnie intensywnie patrząc na labradoryt.

- Wybacz, ale to niestety nie wchodzi w grę - powiedziała z lekką podejrzliwością. Donovanowi trochę popsuł się humor.

- Oh, daj spokój! - rzucił nieco gniewnie. - To tylko jakieś świecidełko! Nie musisz go cały czas nosić!

- Ale noszę. - Przyglądała mu się uważnie i bardzo uważała na słowa. - Naprawdę dziękuję za prezent, ale niestety nie będę go używać zgodnie z przeznaczeniem. Wykorzystam go nieco inaczej, ale nie ściągnę swojego wisiorka. Przepraszam, ale nie ma takiej możliwości.

W oczach bruneta błysnęło coś, przez co przeszedł ją zimny dreszcz, ale nie dała po sobie nic poznać.

- Jesteś śmieszna! Myślałem, że nasza przyjaźń dla ciebie coś znaczy! To jakaś cholerna ozdóbka! Po co ci to w ogóle?!

Jeszcze nie widziała, żeby jej domniemany "przyjaciel" tak się zdenerwował, a już zwłaszcza na nią. Nie był to zwykły gniew tylko jakby w pewnym stopniu zdesperowanie. Desperacja przed czymś, co było planowane od dłuższego czasu, ale nie poszło zgodnie z planem.

- Wiesz, masz rację. - Jessica uśmiechnęła się do niego pewnie. - To tylko jakieś cholerne świecidełko. - Zamknęła pudełko z prezentem. - Nie wiem po co mi one. - Przycisnęła je do klaty chłopaka i zamknęła za sobą drzwi z pokoju, stając trochę bliżej zdziwionego Dona. - A teraz wybacz. Mam coś do załatwienia. - Szepnęła do niego, obróciła się na pięcie i poszła w swoja stronę.

~*******~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro