20. Nieprzemyślana sytuacja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Pocałowałeś ją?! - Neil miał wrażenie, że Zack zaraz się na niego rzuci. Teraz jednak, tylko się wydzierał, zapominając o tym, iż jest w bibliotece. Jedna z bibliotekarek spojrzał na niego spode łba, wychylając się zza reagału, obok którego przechodzili.

- Czyż to nie wspaniałe? - Sara, cała zaaferowana nowiną, zupełnie zignorowała wrogie nastawienie czerwonowłosego. - To takie słodkie! O boże, Jessica pewnie teraz zastanawia się kim są Shadows! Ale ekstra!

- Nie wiem co ty w tym widzisz "ekstra" - mruknął ponuro Zack. - W tym nie ma nic fajnego! Mieliśmy być w ukryciu. Działać w cieniu. Nie całować się z jakimiś dziewczynkami.

- Przecież nic się nie stało... - zaczął brunet, ale do akcji wkroczyła ruda z całą swoją mocą przekonywania i nieodpartym argumentem:

- On nie zrozumie, Neil. A przynajmniej dopóki sam się nie zakocha.

Miała rację, bo jakby mógłby to zrozumieć? Więc na tym dyskusja się urwała. Bracia i Sara wzięli kilka książek z działu: tajemnice i zjawiska nadprzyrodzone/paranormalne i wrócili z nimi do stolika, przy którym czekali na nich Denny, Tom oraz Mark pochłonięci przeglądaniem sterty innych lektur. Thomas i Denny przeszukali dwie biblioteki już w piątek, gdy urwali się ze szkoły, ale nie udało im się znaleźć niczego konkretnego. Największą bibliotekę w mieście mieli zamiar przeszukać dzisiaj, mieli na to w końcu cały dzień.

- Macie coś? - zapytał Neil, kładąc ciężką piramidę ksiąg na stole.

- Nic a nic. - Thomas pokręcił smętno głową, odsuwając od siebie przewertowaną książkę i biorąc jakąś z nowej sterty.

- Przynajmniej jak na razie - dodał z naciskiem Denny. Naprawdę wziął do siebie wczorajszą porażkę. W końcu nigdy nie miał problemu ze znalezieniem gdziekolwiek jakiejkolwiek informacji. Cóż, głównie dlatego, że na ogół sam wszystko wiedział.

- Idzie nam chyba całkiem nieźle - stwierdził Mark, nie podnosząc wzroku znad kartek, ale po chwili zerknął w kierunku kupki książek, które już przejrzeli i skrzywił się lekko. - Dobra, cofam to. Idzie nam fatalnie.

Sara usiadła przy biurku naprzeciw niego i sama wzięła się za przeglądanie.

- Spokojnie, wsparcie nadeszło - oznajmiła, wzrokiem nakazując Zack'owi i Neil'owi również pomóc. W końcu każdy zajął się szukaniem. Denny zaczął odkładać książki, na których ewentualnie można się "oprzeć", ale nie znalazł ich zbyt wiele i z coraz większą zawziętością sięgał po nowe. Thomas natomiast poddał się już po przejrzeniu kilku, niezbyt ciekawych podręczników i uciął sobie drzemkę.

Tylko Sara nie umiała się skupić i co chwilę sprawdzała telefon.

- Co jest? - Zaciekawił się Neil zauważając jej zachowanie.

- Nic - westchnęła w odpowiedzi. - Tylko Jessica miała mi dać znać co do naszego spotkania. Chciałyśmy pogadać i tak dalej, ale się nie odzywa, a dochodzi już czwarta. Mam nadzieję, że nic jej nie jest.

*******

Jessica naprawdę myślała, że droga pieszo do domu starców zajmie jej trochę mniej czasu. Na początku miała w planach jechać autobusem, ale szybko doszła do wniosku, że to zbyt ryzykowne, bo istniało większe prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy sztylet. Choćby wtedy, gdy będzie siedzieć albo przez przypadek ktoś mógł się na niego natknąć, kiedy będzie stać. Uznała, że tłumaczenie policji po co jej broń, to ostatnie na co miałaby ochotę.

Postanowiła, więc iść na nogach. Cały czas bała się, że mimo wszystko ktoś zauważy nóż. Tłumaczyła sobie, że przecież to mało prawdopodobne, bo spódniczka skutecznie go zakrywała, ale nie potrafiła uspokoić myśli. Gdy w końcu doszła do bramy budynku i zadzwoniła na domofon, modliła się w myślach, aby tym razem ktoś inny był na recepcji. Jej ostatnia wizyta pewnie nie była zbyt dobrze odebrana.

Niedługo po dźwięku brzęczka, w głośniku odezwał się głos kobiety:

- Tak? - Nie był on zbyt ciepły ani miły i przypominał trochę basowe brzmienie. Jessica z rozbawieniem stwierdziła, że przypomina jej puzon, ale wolała nie mówić tego na głos.

- Z tej strony Jessica Striker przyszłam w odwiedzi... - Nie zdążyła nawet dokończyć, bo brama powoli zaczęła się otwierać ze swoim typowym skrzypnięciem. Zdezorientowana dziewczyna zawahała się tylko przez chwilę. Kidy weszła do środka, zauważyła, że na recepcji siedzi kobieta w nieco podeszłym wieku z kręconymi włosami przefarbowanymi na kolor bordowy. Znudzonymi oczyma spojrzała na Jessicę.

- Do kogo przyszłaś dziewczynko? - Zapytała beznamiętnie. Blondynka podeszła do biurka.

- Chciałam odwiedzić panią Heronell...

- Nie ma jej.

- Co? - Dziewczyna zmarszczyła brwi. Niby jak to jej nie ma? Z tego co wiedziała, kobieta nie miała żadnej rodziny, do której mogłaby iść.

- Nie słyszałaś mnie? - Recepcjonistka miała niezbyt przyjemny wyraz twarzy. - Nie ma jej. Została przeniesiona.

- Jak to? Gdzie?

Kobieta westchnęła, jakby całe jej życie opierało się tylko na takich pytaniach.

 - Do Broadmoor - odparła oschle. - A jeśli to już wszystko co chciałaś, to do widzenia.

Jessica nawet nie wysiliła się na to aby odpowiedzieć wychodząc. Musiała spokojnie przetrawić to czego się właśnie dowiedziała. I w gruncie rzeczy nie powinien być dla niej zaskoczeniem fakt, iż panią Heronell odesłano do szpitala dla obłąkanych, ale żeby do Broadmoor?! Ta placówka nie miała dobrej sławy. Wręcz przeciwnie, wysyłano tam tylko osoby, którym już zwyczajnie nie dało się pomóc. Stan staruszki nie był aż taki zły, można było z nią normalnie porozmawiać. Tylko czasami miała pewne...odchyły od normy. Więc naprawdę dziwnym było, iż tam właśnie ją przenieśli.

Do Broadmoor, jeśli dobrze się orientowała, miała około półtorej godziny drogi pieszo, jeśli nie więcej. Autobusem może z pół godziny, ale wolała zostawić ten fakt jako ostateczność. Nie była nawet pewna czy jakikolwiek autobus jedzie bezpośrednio choćby na tę samą ulicę. W końcu znajdowała się blisko centrum, a szpital był niemal na granicy miasta. Nie miała najmniejszej ochoty się poddać choćby to miało oznaczać, że wróci do domu, choć nie czuła się wcale, jakoby Wolf był jej domem, nad ranem, co nie byłoby taką złą opcją. Nikt nawet nie zwróciłby na nią uwagi.

Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, ze może ktoś mógłby ją tam podwieźć, ale to oznaczałoby pytania, na które nie chciała odpowiadać. W ostateczności zdecydowała się jechać busem. Całą drogę stała bokiem przyciśnięta do ściany. To w niewielkim stopniu zmniejszało ryzyko, że ktoś zauważy jej broń.

Tak jak myślała, od przystanku został jej spory kawałek drogi pieszo, ale była wystarczająco zdeterminowana aby dowiedzieć się w końcu prawdy, a przynajmniej jakiejś jej części. Z wielką ulgą opuściła autobus i  stwierdziła, że kompletnie nie rozpoznaje okolicy. Domów nie było tu prawie w ogóle, jedynie trochę zieleni, a w oddali widniał jakiś zaniedbany, wielki budynek.

Wiedziała, że to nie Broadmoor, ale postanowiła iść w jego stronę. Musiała mieć jakiś punk zaczepienia, w razie gdyby się jednak zgubiła. Gdy była już dość blisko, stwierdziła, że jest to opuszczona fabryka i miała co do niej bardzo złe przeczucia. Coś kazało jej się zatrzymać.

Wtedy usłyszała wrzask. Stłumiony przez kamienne ściany, ale zupełnie nieludzki i przerażający. Przeszedł ją dreszcz. Wzięła głęboki oddech i szybko prześliznęła się pod jedną ze ścian fabryki. Obok siebie zauważyła stare, metalowe drzwi bez żadnego zabezpieczenia.

- Chyba mi odbiło - szepnęła, ale chwilę później zwinnie przedostała się do środka. Znalazła się na wielkiej hali, w której światło dostawało się do środka tylko dzięki rzędowi okien znajdujących się wysoko nad nią. Oświetlały one zresztą tylko centralną część pomieszczenia, wokół panował półmrok, a w powietrzu było czuć wilgoć.

 - Już tu byłam... - Ledwo to sobie uświadomiła, a wspomnienia zalały ją falą. To tutaj ją porwano i to tu uratowali ją Shadows. Jak również tu prawie zginęła. Poczuła, że musi uciekać. Szubko się odwróciła i rzuciła w kierunku drzwi, ale ku przerażeniu odkryła, że są zamknięte. Uderzyła w nie całym ciałem. Na nic. - W co ja się w pakowałam...

- W nic przyjemnego. - Usłyszała za sobą gruby, męski głos o niezbyt przyjemnym tonie. Miał nieznany jej akcent. Odwróciła się powoli, licząc oddechy. Kilka metrów przed nią z mroku wyłonił się wysoki mężczyzna na oko niewiele starszy od jej wujka. Był ubrany w czarny garnitur, który pod spodem miał równie czarną koszulę. - Boisz się - stwierdził i podszedł trochę bliżej. - To dobrze. - Bez problemu mogła teraz zobaczyć jego twarz. Miał cienki wąsik i kozią bródkę, włosy były kruczoczarne, aż trochę skojarzyły jej się z Neil'em, brązowe oczy uważnie ją obserwowały, a usta wykrzywiły się w triumfalnym uśmiechu. Wyglądał jak typowy czarny charakter. Miał swoją klasę, ale zdecydowanie nie doceniał Jessicy. 

O nie, pomyślała, tak łatwo się nie dam.

- Czego chcesz? - spytała, zachowując zimną krew. Czuła, że jest obserwowana. I to nie przez nieznajomego, czuła na sobie wiele par oczu i to bynajmniej nie ludzkich. Zauważyła jednego z cieni, trzymającego się ściany niedaleko niej, ale gdy odwróciła się w jego kierunku szybko uciekł w ciemność. Niczym robak uciekający od światła.

- Myślę, że wiesz - oznajmił mężczyzna, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. - Swoją drogą to całkiem zabawne, nie uważasz? - Włożył ręce do kieszeni spodni, pokazując tym samym, że ma nad dziewczyną przewagę i nie boi się ataku z jej strony. - Włożyliśmy tyle trudu aby cię tu w końcu sprowadzić, aby zyskać ten klejnocik, - Rzucił okiem na naszyjnik nastolatki. - a ty sama do nas przychodzisz. I to w swoje urodziny, prawda?

Zaśmiał się oschle. Później jego twarz przybrała bardzo nieprzyjemny i groźny wyraz. Wyciągnął w jej kierunku otwartą dłoń.

- A teraz go oddaj - warknął.

- Nie ma mowy! - Odparowała i szybko wydobyła sztylet. Jednym ruchem odwróciła się i uderzeniem ostrza rozwaliła zamek, który wcześniej pojawił się na drzwiach. Kopnęła je z całej siły, ale zatrzymała się przed dziwnym połyskującym murem. Wyglądał jak zrobiony z wiązek prądu i całkowicie uniemożliwiał jej ucieczkę. Chciała go dotknąć, aby sprawdzić czym dokładnie jest.

- Odradzam. Kilka tysięcy wolt nawet ciebie może doprowadzić do śmierci. - Jej rozmówca był widocznie rozbawiony jej postawą.To wystarczyło aby blondynka straciła cierpliwość.

- Kim ty, do diabła, jesteś? - wycedziła przez zaciśnięte zęby, patrząc na niego przez ramię.

- Jesteś blisko. Można powiedzieć, że jestem kimś w rodzaju diabła. - Ponownie się zaśmiał, ale tym razem w tak obrzydliwy sposób, że Jessica poczuła naprawdę silną chęć ucieczki. Mężczyzna uniósł dłonie i cienie zaczęły złazić ze ścian. Nie miały jednolitego kształtu, ale było ich tak dużo, że zlewały się w jedną czarną masę. - Jessica Striker. Odważna, silna i jakimś cudem wybrana aby chronić naszyjnika. - Jego słowa ociekały kpiną. - Nawet nie wiesz z jaką potęgą masz do czynienia. Lepiej oddaj mi go, zanim zrobisz komuś krzywdę.

- Oh, wybacz. Masz rację. - Udała przejęcia. - Ale tak się składa, że komuś tutaj należy zrobić krzywdę. A teraz mnie wypuść.

- Wypuszczę. Jeśli dasz mi kamień. Albo siłą go od ciebie wezmę. Twój wybór.

- Więc wybieram trzecią opcję, a mianowicie powrót do domu.

- Obawiam się, ze nie ma takiego wyjścia.

- To je sobie stworzę! - oznajmiła i omijając demony, pobiegła w bok, wzdłuż ściany, prosto do miejsca gdzie kilka tygodni temu kazał jej czekać jeden z Shadows. Nie zatrzymała się tam, tylko pognała dalej korytarzami, słysząc cichnące przekleństwa mężczyzny. Wiedziała, ze nie ma zbyt wiele czasu, bo zaraz wyśle za nią cienie, jeśli już tego nie zrobił. Musiała działać naprawdę szybko i tylko jedno przyszło jej do głowy.

*******

- Czyli kręgle? - zapytał coraz bardziej nakręcony Mark, uzgadniając z całą resztą plany na wieczór. Szli ulicą znajdującą się trzy przecznice od biblioteki. Znaleźli kilka książek, które zawierały dość ważne informacje i chcieli się im bliżej przyjrzeć, jeszcze dzisiaj.  Sara wpadła jednak na pomysł żeby jeszcze dodatkowo trochę się zabawiać.

- Ciągle zajmujecie się tylko ratowaniem miasta - powiedziała, kiedy jeszcze siedzieli w budynku. - Odpuście trochę i chodźmy gdzieś! Może do kina albo na kręgle...

Miała cichą nadzieję, że Jessica wreszcie się odezwie i pójdzie z nimi. Przypuszczała jednak, że jeśli do tej pory nie zadzwoniła, to miała pewnie coś ważnego do zrobienia. Pomysł z kręglami wszystkim przypadł do gustu.

- I pizza! - dodał Thomas, uśmiechając się od ucha do ucha i niemal upuszczając książki.

Nagle telefon Sary zaczął dzwonić i dziewczyna szybko wygrzebała go z torby przewieszonej przez ramię.

- To Jessica - poinformowała chłopaków, zerkając na ekran. Zwolniła, zostając trochę w tyle i odebrała telefon. - Tak? 

- Potrzebuję twojej pomocy! - Głos dziewczyny był mocno spanikowany.

Ruda zatrzymała się, pokazując dłonią aby jej przyjaciele również stanęli. Spojrzeli po sobie zdezorientowani.

- Co się stało? Gdzie jesteś? Yh, tak... Neil? Ale... Dobrze. Wytrzymaj. Będziemy tak szybko jak to tylko możliwe. - Rozłączyła się i spojrzała na Neil'a. - Jessica ma kłopoty, jest w fabryce. Musimy jej pomóc. - Następnie odwróciła się do reszty. - Ja, Neil i Zack damy sobie radę, tylko ją stamtąd wyciągniemy, wy zostańcie. - Zmieniła kierunek, w którym szła na przeciwny. 

- Czekaj! - Zack i Neil po chwili wahania ją dogonili. - Przecież to niebezpieczne! Nie możesz tam iść. Shadows powinni się tym zająć...

- Czyli wy! Poza tym ona nie prosiła o Shadows, tylko o ciebie. - Popatrzyła Neil'owi w oczy. - Skąd ona wie, że potrafisz walczyć? Zresztą nieważne, opowiesz mi to kiedy indziej, a teraz prowadźcie do motorów. Słyszałam od Marka, że macie więcej niż jeden.

*******

Jessica zamknęła się w jednym z pomieszczeń i z całych sił napierała od środka na drzwi,  tak jakby mogła tym powstrzymać cienie, dobijające się do niej od zewnątrz. W dłoni ciągle ściskała sztylet, w każdej chwili gotowa do walki. Miała ogromną nadzieję, że mimo wszystko obejdzie się bez niej.

- Błagam, Saro, pospieszcie się. 

~*******~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro