50. Ostatni taniec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny trochę dłuższy rozdział, ale bez przesady :') Nie chcę psuć jego klimatu, więc wszystkie informacje umieściłam w następnym  ;)

PS. Załącznik to malunek prawdziwej  sali balowej w Buckingham Palace.

PSS. Ruda - Sara, Rudaska - Lilla (te zdrobnienka już były dawno przemyślane).

Miłego czytania :>

~*******~

Ukłoniła się tak samo jak pozostali, czując coraz większe napięcie. Niemal słyszała przyspieszone bicie serc wszystkich obecnych.

Twarz króla, dotychczas kamienna, nagle rozpromieniła się w szczerym uśmiechy, który wyglądał jakby go powstrzymywano od dłuższego czasu.

- Witajcie w Insianum - odezwał się grubym basem, który poniósł się po pomieszczeniu. - Eleonor, Bahamerze, Maronie. - Skinął w ich kierunku głową, po czym wstał, eksponując potężną, mimo wieku, sylwetkę. Oczy skierował na wnuczkę. - I Jessico.

Również odparła skinieniem, ale w obecnej chwili nie mogła zmusić się do uśmiechu. Zanim Abdiel zdążył cokolwiek dodać, z jednego zaułku wyłoniła się drobna kobieta w brązowym stroju. Wspięła się po stopniach na piedestał, skradając za innymi stojącymi tam osobami i podeszła do króla. Cicho go o czymś poinformowała, następnie zniknęła w miejscu, z którego przyszła. Uśmiech mężczyzny zszedł.

- Muszę was na chwilę przeprosić - oznajmił i także wyszedł z sali tronowej. Echo jego kroków jeszcze chwilę niosło się za nim.

Wszyscy stali przez chwilę w milczeniu, dopóki ciszy nie przerwał nagły płacz kobiety o białych włosach. Zakryła usta dłońmi, przechodząc kilka kroków do przodu.

- Neil... - wychlipiała, jakby nadal nie dowierzała w to co widzi. Powierniczki wycofały się odrobinę w tył.

Chłopak nie potrafił się ruszyć, nie wiedział co powinien zrobić, ale nim jego brak reakcji został zauważony, Tracy ujęła jego twarz w dłonie. Po jej policzkach spływały łzy, a oddech wyraźnie przychodził z trudem. 

- To ty, to naprawdę ty... Andrew, to nasz syn! - Mówiąc to, nawet nie spojrzała na męża, tylko od razu przytuliła chłopaka, tłumiąc płacz. Brunet przez chwilę się wahał, ale w końcu odwzajemnił uścisk.

Przepełniło go dziwne uczucie ciepła. Nigdy wcześniej nie myślał jak to jest mieć matkę, nie wydawało mu się to ważne. Jednak teraz, patrząc w jej tak cholernie znajome oczy i zapłakaną, chociaż szczęśliwą twarz, nie pojmował jak mógł żyć tyle lat bez wiedzy o jej istnieniu. Odsunęła się po dłuższej chwili. Mąż stał przy niej, trzymając dłoń na jej ramieniu. Patrzył na syna tym samym wzrokiem co kobieta.

- Masz już dwadzieścia lat... - odezwał się słabo.

To uderzyło w Jessicę. Wcześniej kompletnie nie pomyślała o tym, że Neil rzeczywiście jest od niej starszy. Trzy lata to niby niewiele, ale poczuła ucisk w gardle, bo on właśnie stracił te trzy lata.

- Już jesteście dorośli - zauważył mężczyzna o brązowych włosach i krzaczastej brodzie, który tak samo zaczął schodzić po stopniach. Zatrzymał się przed Dennym i odezwał się drżącym głosem. - I wygląda na to, że jesteś moim synem.

Do pomieszczenia wparowała kobieta, którą Jessica rozpoznała od razu. Eliela, czyli strażniczka, której razem z Neil'em pomogli uciec. I tym samym uratowali jej życie. Wyglądała jakby biegł dość długi kawałek drogi. Zatrzymała się niedaleko Dennego i od razu zwróciła do mężczyzny:

- Tato, król chciał... - Nagle, jakby zorientowała się w sytuacji i zatrzymała wzrok na Dennym, który kompletnie zaniemówił. - Eee, ja... Cześć. - Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, delikatnie się uśmiechając. - Jestem Eliela. Twoja siostra.

Chłopak uścisnął dłoń, dalej będąc nieco skołowany. Ojciec - Derien - po przekazaniu jakiejś wiadomości córce,  wziął syna na bok i zaczął z nim rozmawiać. Jessica jeszcze zdołała wyłapać, że chodziło o jego matkę.

Na podniesieniu stały jeszcze trzy osoby, na które Jessica nie zwracała uwagi.  Siostry Juste uparcie unikały kontaktu wzrokowego z dwoma z nich. Nie chciały widzieć się z rodzicami, a już na pewno nie miały ochoty na rozmowę i najwidoczniej nie jako jedyne.
Bahamer i Maron się oddalili, zostawiając Eleonor samą. Ta, na widok starych znajomych córki, zupełnie sposępniała. Odkopywanie spraw przeszłości, aby oczyścić sobie przyszłość nigdy nie jest łatwe. Teraz jednak dopiero poczuła tę wewnętrzną trudność. Spojrzała na dzieci Adama i Bereniki, uśmiechając się smutno. Cztery powierniczki, dwóch powierników, czyli sześć żywiołów i tyle samo nieokrzesanych nastolatków. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić i było tylko jedno miejsce, w którym będą w stanie się wszystkiego nauczyć.

- Flo! - wykrzyknęła nagle Lilla i rzuciła się do przodu, w kierunku niewiele od niej starszego chłopaka, który pojawił się w jednych z drzwi.

Podbiegła do niego, praktycznie się potykając przez długą suknię i natychmiast została zatrzymana przez jedno ramię brata, który ją unieruchomił i poczochrał pomarańczowe włosy. Próbowała zaprotestować, ale za bardzo się śmiała. Na ustach Brietty również pojawił się uśmiech.

- Hej, młode - powiedział chłopak, którego włosy miały taki sam kolor jak włosy Brietty i jej matki. Oczy zaś, piwne, miał po ojcu. - Słyszałem co się stało, dobrze, że nic wam nie jest.

Uścisnął obie i nawet Bryłka nie protestowała. W chwili gdy je puścił i przy rodzeństwie stanęli również rodzice, w sali ponownie pojawił się król. Nie wyglądał jakby chciał to robić, ale chrząknął, przerywając rozmowy i kierując uwagę zebranych na siebie.

- Dobrze, wydaje mi się, że wszyscy mamy ważne kwestie do omówienie, więc...

- Ja nie mam nic do obgadania - przerwał mu mężczyzna, stojący po jego prawej stronie. Miał ciemne włosy i bynajmniej nieestetyczne zakola oraz niemal oskarżycielski ton. Ubrania świadczyły o tym, że nie narzeka na brak pieniędzy, a Jessice nasunęły na myśl przemądrzałą francuzkę z pudlem, która kiedyś wszystkim utrudniała życie w Wolf. - Nie potrzebnie mnie tu ściągnąłeś.

Jessica zerknęła na Zack'a i poczuła ukłucie bólu, które pewnie on również teraz czuł. Stał sam, a osoba, która teraz mówiła najprawdopodobniej była jego krewnym. Król zmroził mężczyznę wzrokiem.

- Darrelu, przecież nawet ich nie znasz.

- I nie muszę. To potwory! Nie wiem jak możecie tak czule się z nimi witać! Jak w ogóle mogliście być tak głupi i wpuścić ich do królestwa?!

Wszyscy odsunęli się od siebie, patrząc z napięciem i niedowierzaniem na Darrela.

- Jak możesz tak mówić?! - odparowała Tracy. W jej oczach wciąż tkwiły łzy, a na policzkach słone ślady.

- Naprawdę muszę wam przypominać o naszej przeszłości? O wszystkim co się działo, o panicznym strachu?! Te wszystkie mordy... To przez takich jak ONI! - 

Jessica zacisnęła pięści.

- Nie może pan ich oceniać przez pryzmat własnego strachu! Znam ich i żyję właściwie tylko dzięki nim!

- Są w połowie demonami. Nie znasz ich prawdziwych twarzy, a kiedy wreszcie się ujawnią, może być za późno! - Wbił oczy w Zack'a. - Mój brat z żoną zginęli, próbując ich ratować. Teraz jest za późno. Brzydziliby się widząc teraz swojego syna. - Praktycznie wypluł te słowa. - Demony nigdy nie będą częścią tego świata!

- Ale jeśli uda im się okiełznać moc... - Zzaczął Derien.

- I jak myślisz, co zrobią z taką potęgą? To potwory!

Zack nie wytrzymał. Zacisnął zęby, wziął głęboki wdech i szybkim krokiem ruszył do wyjścia. Tego było za dużo, nie powinno go tu być. Nie chcieli go tu.

- Zack! - zawołał zanim Denny, ale tamten nie zareagował.

Brietta posłała jego wujkowi spojrzenie pełne wściekłości i jadu.

- W tej chwili są bardziej ludzcy niż ty! Niektórzy prawdziwymi potworami są pod maską normalnych ludzi! - warknęła i pobiegła za chłopakiem, podciągając trochę sukienkę.

Nikt nie próbował jej zatrzymać, chociaż każdy odprowadził ją wzrokiem.

- Armond i Rachel daliby wszystko aby się spotkać ze swoim synem - oznajmił ojciec Neil'a, patrząc oskarżycielsko na Darrela. - Wiesz o tym. Nie obchodziłoby ich to, kim jest z pochodzenia. Był ich synem!

- Później się z tobą rozmówię. - Tym razem głos zabrał król, również zwracając się do mężczyzny. - Masz szczęście, że nie jesteś w Radzie, bo raz na zawsze pożegnałbyś się ze stanowiskiem. 

Darrel sztywnym krokiem wyszedł, nie patrząc na nikogo.

- Jak już wspomniałem, każdy ma jakąś sprawę do omówienie - kontynuował Abdiel z delikatnym uśmiechem. - Nie traćmy czasu! Jessico, Lillanto oraz Eleonor, chodźcie ze mną. Brietta dowie się wszystkiego, gdy tylko się pojawi.

Rudaska z widoczną ulgą odeszła od rodziców i stanęła przy Jessice. Blondynka zdążyła jeszcze posłać Neil'owi dodający otuchy uśmiech.

*******

Zack stał przy bramie, przodem do ściany, o którą opierał się ręką i spuszczoną głową. Nawet nie zwrócił uwagi na Briettę, która po chwili również wyszła z zamku. Nie patrzyła na otoczenie budynku, ale słyszała krople rozbijające się o podtrzymywany złoto-kremowymi kolumnami tarasowy dach. Dźwięki zlewały się z jej krokami.

- Zack... - zaczęła cicho, zamykając za sobą ciężkie drzwi, które skutecznie tłumiły odgłosy z obu stron.

- Powinnaś do nich wrócić. - Nawet nie podniósł na nią wzroku. - Nie będą zadowoleni, że za mną poszłaś.

Prychnęła pod nosem.

- Już to mówiłam, ale powtórzę, pieprzyć ich zadowolenie. I, kurde, no nie powinieneś się tym przejmować...

Jego mięśnie się napięły, kiedy zacisnął dłoń w pięść. Po chwili ją rozluźnił i odwrócił się do dziewczyny. Miał minę jakby chciał kogoś uderzyć, ale jego czy zdradzały wszystko. Klatka piersiowa unosiła się i opadała nierówno, a wewnętrzna część brwi schodziła nisko.

- Jestem potworem, słyszałaś?! - Zacisnął zęby i spuścił wzrok.

- To nieprawda! Wiesz o tym! - odparła z naciskiem.

- Nieprawda? Niby dla kogo?!

Brietta szeroko otworzyła oczy.

- Dla twoich braci, przyjaciół! dla wszystkich, którzy cię znają. I jeśli cię to obchodzi, dla  mnie też!

Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że głos jej drży. Dlaczego tak się tym przejmowała? To nie było w jej stylu.

- Ale ten facet miał rację, nie rozumiesz? Właśnie to próbowałem powiedzieć przed przyjściem tu!

- Cholera, Zack! - Uderzyła otwartymi dłońmi o jego twardą klatę. Zaskoczony nawet się nie poruszył. - Skończ pieprzyć! - Spojrzała na niego niemalże błagalnie. - On nie ma racji! Nie ma racji! Uratowaliście miasto! TY sam uratowałeś dziesiątki, jeśli nie setki ludzi! Jak możesz pozwalać, żeby ten kretyn mówił ci jaki jesteś?! Ty o tym decydujesz! TY! Nikt inny!

Nim się obejrzała, przyciągnął ją do siebie. Nachylił się i musnął jej wargi swoimi, po chwili zamieniając muśnięcie w pocałunek. Zalała ją fala przyjemnego gorąca, które sprawiało, że zgasić żar można tylko przez większą bliskość. Odwzajemniła jego gest bez zastanowienia.

Chłopak odsunął się od niej, tak samo jak ona, z trudem łapiąc oddech.

- Nie wiem co mnie naszło... - wydukał, nagle zupełnie pozbawiony tej charakterystycznej pewności siebie.

- Ale ja wiem - odparła z uśmiechem. Stając na palcach, chwyciła jego głowę w dłonie i zbliżyła do siebie, ponownie zatapiając się w pocałunku.

*******

Jessica i Lillanta siedziały na kanapie. I to nie byle jakiej kanapie. Ciemnoczerwone oparcie i siedzenie było otoczone złotą obwódką przy krawędziach i podtrzymywane równie złotymi, zakończonymi zdobieniami, nóżkami. Fotele i druga kanapa w pokoju wyglądały tak samo, jak jeden zestaw mebli, razem ze stolikiem i okuciami kominka.

Wszystko, począwszy od korytarza, którym szli, a skończywszy na salonie, w którym teraz siedzieli było utrzymywane w dość staroświeckim, ale bardzo zamożnym stylu. Eleonor zajęła miejsce na fotelu, Abdiel stał, bawiąc się w dłoni tajemniczym kluczem.

- Przejdźmy od razu do rzeczy - podjął. - Jesteście młode, a w gruncie rzeczy, całą szóstką jesteście najmłodszym zespołem i macie przed sobą mnóstwo wyzwań. Na szczęście nie wszyscy dopiero zaczynacie... - Zwrócił się do Lilli. - Ty i twoja siostra już umiecie bardzo dużo, a Leo potrafi posługiwać się magią prawie tak dobrze jak jego ojciec.

Dziewczyny spojrzały po sobie. Właśnie ujawniono im imię jednej osoby z pozostałej trójki. I to chłopaka. Poczuły naraz taką samą ekscytację i niepokój.

- Bardzo nam też zaimponowałyście - kontynuował mężczyzna. - Walczyłyście bardzo dzielnie. Zwłaszcza ty, Jessico, patrząc na twój brak doświadczenia.

Babcia Jessicy posłała mu ostre spojrzenie.

- Oczywiście pójście na front było niesamowicie głupim posunięciem, ale ważne, że nic wam się nie stało.

- W każdym razie, musicie się wszystkiego nauczyć i przede wszystkim, zacząć współpracować. Najlepiej jak najszybciej. Niewiele osób wie, że to wy jesteście następną szóstką, ale to może się wydać w każdej chwili.

Jessica zmarszczyła brwi.

- Do czego zmierzacie?

- Chcemy was wysłać na szkolenie - wyjaśniła kobieta, splatając dłonie i opierając je na kolanie. - Praktycznie wszyscy żyliście w tym świecie. Nie macie praktycznego, a już na pewno nie wynikającego z waszej wiedzy pojęcia na temat Arei. Akademia Arellens jest idealnym miejscem.

Abdiel za pomocą trzymanego chwilę wcześniej klucza, otworzył drzwi oszklonej szafy i wyciągnął ze środka jakieś papiery.

- Mój brat chodził do Arellens. - Rozpromieniła się rudaska. - My w sumie też miałyśmy, ale po rozwodzie rodziców... Stwierdzili, że lepiej abyśmy zostały w Polsce albo z mamą na Rosji. - Skrzywiła się. - Musieli się nieźle rozczarować, kiedy dostałyśmy kryształy.

- Ale my... - Jessica spojrzała na Lillantę, później na babcię. - Znaczy, ja... Będę musiała wyjechać?

- Słyszałem, że chcesz się wszystkiego dowiedzieć. - Dziadek dziewczyny pokazał trzymane w dłoniach trzy koperty, zamknięte czerwoną, woskową pieczęcią. - Nie widzę innej drogi. Obowiązki wymagają poświęceń. Rada już o was wie, będzie się tego rozwiązania domagać.

Drzwi do pomieszczenia gwałtownie się otworzyły, a w progu stanęła Bryłka z wyrazem dezorientacji.

- O, jak dobrze, że jesteś. - Mężczyzna uśmiechnął się w jej kierunku i wskazał kanapę. - Usiądź. - Po minucie każdej wręczył kopertę odpowiadającą nazwiskiem. 

- To informacje o przyjęciu do szkoły. Zaczynacie od stycznia.

- Od stycznia?! - warknęła z niedowierzaniem Brietta.

- Wtedy już macie rocznikowo osiemnaście lat, czyli każdy, nawet niepraktykujący, ma całkowity, że tak to ujmę, dostęp do magii. - odparła spokojnie Eleonor. - Arellens to pierwsza szkoła magii, założona przez pierwszych powierników. Będziecie tam całą szóstką. Liczymy, że właśnie tam zaczniecie działać w  jako zespół.

Brietta podniosła wzrok i spojrzała kobietę, jakby właśnie od niej usłyszała, że ma zmienić płeć.

- Jako zespół?! - krzyknęła, tym razem z oburzeniem.

Eleonor rozmasowała nos i wstchnęła.

- Przed wami naprawdę długa droga.

*******

Jej śmiech niósł się echem po kamiennych tunelach. Na początku mieli się spotkać gdziekolwiek. Musieli ze sobą porozmawiać i oboje długo czekali aż w końcu będą mieli ku temu okazję. Jessica nie wiedziała jak powie Neil'owi o swoim wyjeździe i walczyła sama ze sobą odnośnie całego tego planu. I tak nie miała wyjścia - wyjechać musiała. W gruncie rzeczy chciała tego, naprawdę, ale równocześnie nie chciała zostawiać Neil'a ani kogokolwiek innego. Pokochała to miasto, przywiązała się do niego i do ludzi. Nawet do Faith. A teraz miała wszystko opuścić w imię obowiązku. Chciałaby zaprotestować, ale kim była, aby dyskutować z odwieczną magią i własną ciekawością? Nikim.

Neil nie mógłby wymyślić lepszego miejsca do prywatnej rozmowy niż podziemna kryjówka Shadows. Jessicy nie musiał długo namawiać. Z nim była gotowa pójść gdziekolwiek, byleby mieli czas tylko dla siebie. A to była jedna z ostatnich okazji, bo miasto naprawdę oszalało na temat wiadomości o balu. Domyślała się, że Rada lub Strażnicy maczali w tym palce, ale jeśli chciała mieć na tę uroczystość jakąś sukienkę, jak najszybciej powinna zjawić się w sklepie. Teraz jednak nie miała zamiaru o tym myśleć.

- Wow - powiedziała z uznaniem, rozglądając się po otoczeniu. 

Nie było cudownie czy chociażby czysto, ale było dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała. Stare ściany opuszczonego peronu w wielu miejscach były nadkruszone, uszkodzone lub ubrudzone nieznaną, kolorową substancją. Gdzieniegdzie leżały jakieś śmieci, graty, kiedyś będące meblami lub sprzętem. Najbardziej uwagę przyciągały jednak te stojące jeszcze meble, pufy, kanapa, sześcienny telewizor oraz dwa automaty do gier. Niemal widziała ich codzienną rutynę w tym miejscu.

- No nie wiem czy takie "wow". - Neil szedł za Jessicą z dłońmi wciśniętymi do kieszenie. Kopnął leżącą przed nim puszkę po Coli, delikatnie się uśmiechając. - Syf tu jak nie wiem. Nigdy nie mieliśmy za bardzo czasu, żeby posprzątać.

Odwróciła się do niego z uśmiechem.

- Ratowanie świata. Dobra wymówka.

- Prawda? - Podszedł do niej i ją przytulił, trzymając dłonie na jej tali. Bijące od niego ciepło sprawiło, że zapomniała o całym świecie. Wtuliła się w jego tors, pozwalając aby mocniej ją ku sobie przygarnął. - Ale na szczęście chwilowo nie możemy z niej korzystać.

- I oby tak zostało - szepnęła, podnosząc wzrok.

Ich spojrzenia się spotkały, a słowa stały się zbędne. Pocałowali się namiętnie, prawie że łapczywie. Jego dłonie wplotły się w długie, jasne włosy, a jej wsunęły pod szarą koszulkę i zaczęły błądzić po idealnie wyrzeźbionym brzuchu oraz plecach. Z trudem łapiąc oddech, zsunęła usta na jego szyję, muskając nimi odsłoniętą skórę, znacząc ją językiem.

Zaraz potem przypomniała sobie o temacie, którego w rzeczywistości nie chciała poruszać. Odsunęła głowę, wyrównując oddech. Chłopak podłapał jej wzrok.

- Coś się stało?

Albo teraz, albo nigdy.

- Wyjeżdżam - powiedziała z wydechem.

- Ja też.

Zamrugała z zaskoczeniem. Nic z tego nie rozumiała.

- Jak to? Gdzie?

Chłopak westchnął.

- Nasi rodzice... Chcą żebyśmy zamieszkali w Arei. - Wstrzymała oddech. - Tylko to wcale nie takie proste... Sama wiesz o co chodzi. Wiec wymyślili, że wysłanie nas na szkolenie może trochę pomóc. Kiedy dostaniemy odznaczenie, ludzie nam zaufają.

- Odznaczenie?

- Najpierw zwyczajne, za całe szkolenie, wiesz, umiejętności. Wtedy będziemy mogli zaciągnąć się do Strażników Pieczęci, później gdzieś wyżej, może nawet do Gwardii królewskiej. Mamy tam iść całą trójką, Londyn przestał nas potrzebować. Zresztą, wyjazd to ostatnie co nam zostało.

Zrobiła pół kroku w tył, marszcząc brwi. Objęła się ramionami.

- Co ma znaczyć, że nie macie wyjścia?

Brunet przeczesał swoje włosy, próbując dobrać odpowiednie słowa.

- Chodziliśmy do szkoły tylko przez ostatni rok. Nie mamy szansy na żadne wykształcenie, ja mam w rzeczywistości dwadzieścia tak... - Przerwał na chwilę, jakby mówiąc to na głos, dopiero to sobie uświadomił. - Trzy lata życia, o których nie miałem pojęcia. Zack stracił dwa lata. Jeśli chcemy cokolwiek zrobić w życiu, to tylko w Arei.

Dotarła do niej prawdziwość jego słów. Na powrót znalazła się w jego objęciach. Nie potrafiła wymyślić lepszego pytania niż:

- Co teraz będzie?

- Dalej będziemy się widywać, ale trochę inaczej. Bo wątpię, żeby chcieli nas puścić gdziekolwiek dobrowolnie. Powiedzieli mi, że chcą cię wysłać do jakiejś akademii w górach Shiren. To prawda?

Uniosła głowę, patrząc na niego ostro.

- Bardzo śmieszne. Góry Shiren - powtórzyła ze śmiechem. - Może mam ci to jeszcze pokazać na mapie?

Również się zaśmiał.

- Tak się droczę - szepnął, mając usta przy jej ramieniu. Poczuła jego ciepły oddech. Przeszedł ją przyjemny dreszcz. - Mam coś dla ciebie. - Odsunął się tak aby mogła dokładnie zobaczyć mały przedmiot, który trzymał w dłoni. Był to srebrny pierścionek , który zamiast kamyczka pośrodku, miał małe piórko. - Zaległy prezent urodzinowy. Żebyś o mnie pamiętała.

Ze szczerym wzruszeniem przyjęła podarek i zerknęła na chłopaka karcąco.

- Jak mogłabym zapomnieć o kimś, kto wywrócił moje życie do góry nogami? - zapytała i rzuciła mu się na ramiona. - Dziękuję. Za wszystko.

*******

Wybieranie sukienki wcale nie było takie proste, bo Brietta już na samym wstępie oznajmiła, że kategorycznie nie założy niczego kolorowego bądź długiego. Lillanta zaś odbyła z Sarą, czyli nowym znawcą modowym, długą rozmowę na temat tego, że niebieska sukienka, chociaż bardzo lubi ten kolor, będzie aż za bardzo gryzła się z rudymi włosami, i że wie to doskonałe z własnego doświadczenia. Powierniczka jednak wciąż obstawiał przy swoim i w końcu, przy odrobinie szczęścia znalazły sukienkę, która idealnie pogodziła obie sprawy. Była delikatną, a wręcz subtelną mieszanką koloru czerwonego i szarego, miejscami podchodzącego w niebieski. Talię przeplatał dziergany wzór kwiatów i liści. Nie było mowy aby przeszły obok niej obojętnie.

Sytuacja Sary i Bryłki też szybko została pogodzona. Sara, jak się okazało, miała bezdenną szafę. Znalazła w niej idealną dla siebie, bordową suknię do ziemi, a kapryśnej Briettcie odstąpiła czarną sukienkę z pasem przewiązanym materiałem składającym się również na ramiączka. Z Jessicą nie było już tak prosto. Kiedy jej przyjaciółka dowiedziała się o tym, że jest potomkinią samej rodziny królewskiej, bo nie wyobrażała sobie zataić ten fakt przed nią, nie dała się namówić na żadną sukienkę, którą proponowała jej blondynka. Obeszły przynajmniej połowę sklepów w centrum zanim zatrzymały się dopiero przed jedną witryną wpatrzone w sukienkę, która nawet nie była przy szybie, tylko w głębi pomieszczenia, ale nawet stamtąd jej szary, przewiewny materiał prezentował się nieziemsko.

- Ja cię w tym widzę - stwierdziła Sara, tym samym kończąc poszukiwania.

Później, we dwie, zatrzymały się w najbliższym Starbucks'ie, czyli jednej z kawiarni, które wraz z Costa Cafe rozstawione były praktycznie co drugą ulicę. Wybrały miejsce, w którym było naprawdę niewiele osób i mogły spokojnie porozmawiać. Ruda opowiedziała o swoim spotkaniu z jakimiś przedstawicielami Rady, już po zamknięciu portalu. Ludzie z Arei okazali się całkiem dużo o niej wiedzieć i zaproponowali jej stanowisko informatora, który będzie donosił o sytuacji w mieście. Wtedy też podzieliła się z nimi swoim pomysłem na temat balu, w końcu dopięła swego.

- Dasz wiarę? Podobno Strażnikami Pieczęci czasem zostają też ludzie! Teraz wystarczy, że będę im przekazywać miejscowe plotki, a jak będę miała osiemnastkę to mnie wezmą! Znaczy, mam nadzieję.

- A co z Markiem? Jemu nic nie zaproponowali?

- Chce wyjechać.

Jessica na tę wiadomość mało nie zachłysnęła się karmelowym frappuccino. Jeszcze nie powiedziała nic o swoim wyjeździe.

- On też?

- Dopiero przed wakacjami, ale sama rozumiesz... Jego mama ma dość tego, cytuję: "ciągłego Co znaczy, że "on też"?

Wtedy opowiedziała o wszystkim, od A do Z. Pod koniec jedynie spuściła głowę, aby po chwili poczuć na ramieniu dłoń rozmówczyni.

- Spokojnie, rozumiem. Obowiązki, powierniczko. - Posłała jej oczko, promieniejąc uśmiechem. - Będziesz miała już przynajmniej ze sobą te dwie krejzolki, a o mnie się nie martw. Już jakoś przekonam mamę Marka na zmianę zdania.

Obie się zaśmiały. Jessica, słysząc o dotychczasowych "znajomościach" Sary i jej ojca wiedziała, że dla tej dziewczyny nie ma rzeczy niemożliwych. poczuła nieopisaną ulgę.

*******

W końcu nadszedł wieczór wigilijny. Sala balowa w pałacu, wbrew pozorom, naprawdę była duża i pojemna. Zebrali się w niej ci ważni i ci trochę mniej ważni ludzie. Pełno było polityków, prasy okupującej cały budynek oraz, rzecz jasna, rodziny królewskiej zajmującej miejsce, ale wśród zaproszonych gości byli również zwykli zjadacze chleba. Wszyscy w sukniach, czasem nieco staromodnych, bądź smokingach lub garniturach. Nie brakowało również kilku stolików zastawionych drobnymi przystawkami i procentowymi napojami. Wyjątkiem był obowiązkowy na imprezach tego typu poncz.

Jessica stała przy jednym z takich stolików, ale niczego nie tknęła. Wpatrywała się w zatłoczoną salę. Muzyka leciała cicho, tak aby nie przeszkadzać w rozbrzmiewających jeszcze rozmowach, co kształtowało imprezę bardziej na bankiet. Wzrok dziewczyny spoczywał na największej zebranej grupie osób, składającej się głównie z dziennikarzy i reporterów, chociaż, ku jej utrapieniu były to przede wszystkim dziennikarki. Oczywiście na trójkę Shadows z setką pytań nie rzuciła się jedynie prasa, ale każdy kto był w pobliżu. Z przewagą robiących słodkie oczka dziewczyn. Każdy z chłopaków miał maskę. Zresztą jako jedyni na sali, ale uznali, że muszą je mieć, choćby dla samej zasady.

Wiedziała, że nie powinna się denerwować, ale miała ochotę podejść do tej gromady i wyszarpać z niej Neil'a. Zacisnęła dłoń na brzegu stołu.

- Zazdrosna?

Mało nie podskoczyła, słysząc obok siebie głos Brietty. Teraz ciemna blondynka stała koło niej, opierając się o blat z do połowy pustym kieliszkiem w ręce. W przeciwieństwie do Jessicy, której włosy były spięte z kilkoma kręconymi pasemkami przy twarzy, Bryłka nie zgodziła się na nic więcej niż fale, które i tak idealnie jej pasowały. Naturalne piękno podkreślał delikatny makijaż. Stała w niedbałej pozie, wyciągając do przodu stopy ubrane w czarne botki. Również patrzyła przed siebie.

- Chyba tak - westchnęła Jessica i spojrzała na towarzyszkę. - Gdzie dziewczyny? Nie widziałam  ich praktycznie od wejścia.

- Lilla jest tam. - Z dezaprobatą kiwnęła głową w kierunku stołu zastawionego słodkimi daniami. Rudaska, jak w transie, połykała wszystko na czym tylko spoczął jej wzrok. Jessica w duchu współczuła jej sukience. Już widziała te plamy. - A Sara tańczy z tym, jak mu tam było, Markiem.

Uniosła kieliszek do ust i upiła porządny haust przezroczystego płyny. Blondynka domyślała się, że nie jest to woda. Dziewczyna spojrzała na puste naczynie z niezadowoleniem. Muzyka teraz zdawała się grać nieco głośniej. Więcej osób ruszyło na parkiet.

- A ty z nikim nie tańczysz? - zapytała, niby na przekór Jessica.

- Na szczęście nikt nie chciał. - Odwróciła się w poszukiwaniu butelki z napojem.

- To się zaraz zmieni - powiedziała cicho dziewczyna, patrząc na zbliżającego się ku nich chłopaka w eleganckim stroju i z wzrokiem wlepionym w Briettę. Jasne włosy miał mocno nażelowane i zaczesany do tyłu.

Zatrzymał się przy dziewczynach.

- Mogę prosić do tańca? - zapytał miłym tonem. 

Bryłka spojrzała na niego krytycznie.

- Spierdalaj?

Chłopak się wzdrygnął i przez moment zawahał, a później szybko ruszył w swoją stronę. Jessica z trudem powstrzymała wybuch śmiechu i jej spojrzenie podłapało przed sobą znajomą sylwetkę.

- A zgodziłabyś się na taniec z Zack'iem?

Brietta spojrzała z zaskoczeniem w tym samym kierunku i cicho prychnęła.

- Musiałby mnie zmusić. - Zerknęła na pusty kieliszek. - Albo przynieść butelkę wódki. Wtedy to przemyślę.

- W porządku - zaśmiała się dziewczyna. - Idę powstrzymać Lillę przed pożarciem stolika, miłego odmawiania.

Pożegnał ją niedbały ruch dłoni. Skierowała się do rudaski, ale był to również kierunek, dzięki któremu znalazła się naprzeciw Zack'a. Kiedy była koło niego, zatrzymała go, kładąc rękę na jego ramieniu.

- Albo ją zmuszasz, albo załatwiasz butelkę wódki - powiedziała, prawie się nie zatrzymując. Dostrzegła tylko jego podejrzany uśmiech.

Kilka wyminiętych osób później, to ona została zatrzymana przez uścisk na nadgarstku. Jej serce zabiło mocniej na widok ubranego w czarny garnitur Neil'a. Zanim zdążyła podłapać jego niebieskie spojrzenie, światła zgasły pozostawiając czerwoną poświatę. Z głośników rozbrzmiała znajoma jej piosenka, tym razem na cały regulator.

- Zechcesz zatańczyć? - spytał udanym, oficjalnym tonem, kłaniając się lekko z wyciągniętą do przodu dłonią.

Zachichotała. Odpowiedź była tylko jedna.

- Ależ oczywiście - odparła, podając mu swoją dłoń, w której równocześnie trzymała rąbek sukni. Drugą dłoń położyła na jego ramieniu, on swoją na jej tali.

Wraz z muzyką, z rytmem, zaczęli przesuwać się w głąb sali. Sunęli po parkiecie, jakby w ogóle go nie dotykali. Wpatrzeni tylko w siebie, zapominając o całej reszcie. Neil zastanawiał się czy tego pierwszego dnia w hotelu rzeczywiście się w niej zakochał, tak jak to próbował mu wmówić brat. Na pewno go zaintrygowała, tak jak on ją.
Oboje doznali straty, oboje wiele przeszli i kiedyś daliby wszystko, aby to cierpienie zmienić. Teraz jednak, wiedząc, że wszystko by przepadło, nie mogliby nawet pomyśleć o takim rozwiązaniu.

Nim się obejrzeli, centralna część parkietu była tylko dla nich. Wszyscy inni odsunęli się na bok, tańcząc w pobliży lub stojąc i patrząc właśnie na nich. Jessica i Neil nawet nie zwrócili na to uwagi. Liczyło się tylko to, że są razem. To był ich ostatni taniec przed rozstaniem. Za dwa dni ruszał jej pociąg.

Zawirowała, trzymając jego dłoń i zawisła podtrzymana jego ręką.

- Całkiem nieźle tańczysz - zauważyła z zaskoczeniem. Przez muzykę była słyszalna tylko  dla chłopaka.

- Nie jestem tak dobry jak ty, ale się staram - powiedział z uśmiechem, podciągając ją do pionu. ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Czuli ciepło swoich oddechów, patrząc tylko w swoje oczy.

- Skąd wiesz? - zapytała cicho. - Nie widziałeś jak tańczę.

- Widziałem. Kiedyś na dachu. Z ciekawości poszedłem za tobą.

Szeroko otworzyła oczy z zaskoczenia.

- Czemu nic...

Nie pozwolił jej dokończyć, zamykając jej usta swoimi. Rozpłynęła się w jego objęciach, czując język na swoich wargach. Oddech mieszający się z jej oddechem i ciepło, które chłonęli tak jak swoją obecność.

Oparli się o siebie czołami, dopiero po chwili dostrzegając otoczenie. W powietrzu iskrzyły się drobinki, które zajmowały każdy fragment powietrza, niczym zatrzymane w czasie światło niewidocznych lampek, które wzięło się znikąd, przyciągając wzrok każdego. Przez chwilę patrzeli na to w osłupieniu, nie mogąc zrozumieć co się stało.  Później spojrzeli jedynie na siebie.

-  Kocham cię - szepnęła Jessica, do której dotarło, że pierwszy raz powiedziała to na głos. Odpowiedział jej drugi pocałunek.

- Prawdziwa miłość - mruknął Maron, obserwując scenę z daleka. - Dużo ryzykują.

- Ty również ryzykowałeś - odparła smutno Eleonor. - I to w o wiele głupszych sytuacjach.

- I przepłaciłem to stratą - westchnął. - Im grozi to samo.

- Nie dopuszczę do tego. Zresztą już za parę dni będą w zupełnie innych miejscach.

- A jeśli będą chcieli się spotkać?

- Nie dopuszczę do tego. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu. - Z żalem przyjrzała się niknącym już światłom. Nie mogła na to pozwolić.

*******

Pociąg odjechał. Pożegnanie nie było łatwe, na peronie pokazała się nawet Sara, która twierdziła, że kategorycznie unika takich sytuacji. Chociaż obie z Jessicą starały się być silne, łzy same poleciały. Dziewczyna znalazła się w wagonie już gdy pojazd ruszył, bo w ostatniej chwili jeszcze odłożyła bagaże i rzuciła się w objęcia Neil'a. Nie miała pojęcia kiedy go ponownie zobaczy.

W czteroosobowym przedziale czekały już na nią dwie powierniczki. Została przywitana ciepłym uśmiechem Lilli i zakacowanym spojrzeniem jej siostry. Zajęła swoje miejsce naprzeciw bliźniaczek i wpatrzyła się w okno.

- Wszystko w porządku? - zapytała z zatroskaniem rudaska.

- Tak. - Jessica delikatnie się uśmiechnęła, zdając sobie sprawę, że naprawdę, mimo pożegnań, jest dobrze.

Zostawiła za sobą przeszłość i jechała tam, gdzie nie miało być już dla niej sekretów. Gdzieś, gdzie wreszcie pozna odpowiedzi i spotka innych powierników. Nie potrafiła zahamować ekscytacji i rosnącej ciekawości. Spojrzała na towarzyszki.

- Jest... Dobrze.

A w każdym razie bywało o wiele gorzej.

~*******~
Koniec
(początku ich wędrówki)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro