Powierniczka ognia *bonus*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

16. październik - piątek

Ostatni raz przejechała usta wiśniowym błyszczykiem i rozsmarowała go, na moment zaciskając wargi. Stanęła pośrodku pokoju. Duże lustro w drewnianej oprawie, stojące w rogu pomieszczenia, jak zwykle pokazało, że wygląda idealnie. Złoty naszyjnik przedstawiający motyla - prezent od przyjaciółki - wyglądał jakby razem z równie złotą bransoletką - kolejny prezent - i paskiem tworzył zestaw.

Delikatny makijaż tylko podkreślał jej naturalne piękno, a perfekcyjne, ciemnobrązowe włosy spływały niczym wodospad z nagich ramion na odkryte plecy. Czerwona sukienka leżała tak, jak na rysunku. Co prawda od jej projektu minęły zaledwie trzy dni, ale Vanessa z dumą mogła powiedzieć, że jest to jej najlepsze dzieło. W końcu miała ją założyć dzisiaj - w swoje urodziny.
Talia była idealnie podkreślona, ozdobne ramiączka spływały do połowy ramion, a rozkloszowany dół sięgał przed kolana. Oczywiście wersja dla wszystkich, którzy pytali, brzmiała tak, że dostała sukienkę od matki, podczas jednej z jej delegacji. Dla potwierdzenia nawet naszyła metkę z Zary, wyprutą z bluzki, którą znalazła w odzieży używanej. Nie lubiła się chwalić swoimi umiejętnościami krawieckimi, bo w rzeczywistości nikt nie chciałby się chwalić tym, iż nie ma innego sposobu na chodzenie w ładnych ubraniach. 

Mimo to, wszystko pasowało nie pozostawiając powodów podejrzeń. Nawet czarne szpilki i torebka, którą przerzuciła przez ramię, mijając framugę.

Niemal zbiegła po drewnianych schodach na sam dół. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to kuchnia znajdująca się na wprost, za posrebrzanym łukiem. Dostrzegła swoją mamę, siedzącą przy wyspie kuchennej. Opierała głowę na jednej ręce, która zaś oparta była o zawalony papierami blat. Znowu  wzięła dodatkową zmianę.

Szatynka weszła do pomieszczenia, zwracając na siebie uwagę Lei. Zatrzymała się koło niej. Zanim zdążyła się przywitać, jej wzrok spoczął na papierach. Wciągnęła powietrze, czując ukłucie w żołądku.

- Rachunki? - zapytała, ale bardziej jakby to było stwierdzenie.

Kobieta westchnęła, ale na jej twarzy zaistniał słaby uśmiech, który tylko podkreśli ślady zmęczenia.

- Nie powinnaś się tym przejmować.

- Mamo... - Vanessa zajęła miejsce naprzeciw niej, odkładając torebkę na stół. Wzięła do ręki jeden z druków. Przez chwilę nic nie mówiła. - Tu pisze, że mogą nam odebrać dom. Jak mam się tym nie przejmować? - Podniosła zbolały wzrok na kobietę. - Sprzedałaś całą swoją biżuterię! Nawet pamiątkę po tacie...

Zacisnęła na moment oczy. Żadna z nich nie lubiła o nim wspominać tylko z jednego powodu: nie miały pojęcia gdzie jest i w ogóle jeszcze żyje. Leah spotykała się z nim dość krótko, a kiedy się rozeszli, nie podejrzewała nawet, że zaszła w ciążę. W gruncie rzeczy nawet później nie była pewna kto dokładnie jest ojcem Vanessy, ale z tamtych czasów został jej jedynie srebrny łańcuszek, który później poszedł na spłatę debetu. Ten jednak wciąż wzrastał, a to był jeden z najmniejszych długów.

- I nie mamy co liczyć na alimenty od Shona - prychnęła dziewczyna. - W więzieniu raczej nie ma jak się za to zbrać. - Myśląc o swoim ojczymie, pałała żądzą mordu, ale silniejszy i tak okazał się żal. Szybko więc zmieniła temat. - Gdybyś nie zgubiła swojego pierścionka... Wyglądał na cenny.

- I był. A właściwie bezcenny. Tłumaczyłam ci dlaczego.

- Tak, pewnie. Kamień ognia - odparła bez przkonania. Nie wierzyła w słowa matki. Może kiedyś, kiedy była mała. Ale teraz? Nie rozumiała dlaczego wciąż słyszała te bajki. Już nie była dzieckiem. - Ale gdybyśmy go sprzedały... Może jeszcze go znajdziesz.

- Vanesso - powiedziała Leah karcąco. Nie miała siły aby wszystko tłumaczyć córce. - Dzisiaj nie myśl o niczym innym niż o sobie. Masz urodziny, kochanie. Chciałabym dać ci...

- Przestań - przerwała jej szatynka, wstając już z uśmiechem. - Gdybyś mogła, dałabyś mi wszystko. Wiem. - podeszła do kobiety i pocałowała ją w policzek. - Ale musisz też zrobić coś dla siebie. Na przykład dzień wolnego. W Cafe Lafayette szukają kelnerki. Jeśli zatrudnię się na pół etatu, na pewno trochę będę mogła pomóc.

Kobieta położyła dłoń na dłoni córki.

- Dziękuję, że chcesz to zrobić, ale masz dopiero siedemnaście lat. Skup się na razie na nauce. Naprawdę nie powinnaś się obarczać żadnymi obowiązkami.

Dziewczyna machnęła wolną ręką.

- Ale co ty gadasz? Praca kelnerki w niewygodnych warunkach, za marną pensję i w otoczeniu zboczeńców to coś o czym wręcz marzę! - Zaśmiała się. - Ale tak na poważnie, Cafe Lafayette to kawiarnia zaraz przy plaży. Zawsze jest tam pełno ludzi i mogę liczyć na spore napiwki. Potrzebujemy ich, a to Melbourne, Australia! Wszystko jest możliwe!

Odsunęła się i wzięła z blatu torebkę, którą ponownie założyła. Leah wstała i otwarła jedną z szafek.

- A propo rzeczy niemożliwych - mruknęła, wyciągając coś z szafki. - Rano w skrzynce znalazłam list do ciebie. Nie jest napisane od kogo, ale jest wyraźnie zaadresowany do ciebie. - Wręczyła dziewczynie kopertę, wewnątrz której było czuć tekturowe pudełko. - Wygląda na to, że nadawca bezpośrednio wrzucił go do skrzynki.

Vanessa z ciekawością rzuciła okiem na pakunek, ale zaraz wrzuciła go do torebki.

- Później sprawdzę. Spieszę się na podwójną randkę z Mike'iem. - Poruszyła brwiami ze swoim typowym uśmieszkiem.

Leah westchnęła, również się uśmiechając.

- Mike... Który to już chłopak w tym tygodniu?

- Oh, czy to ważne? - Szatynka odrzuciła włosy do tyłu, odwracając się do drzwi. Zatrzymała się za ścianą i z powrotem wychyliła do kuchni. - siódmy!

- Jest dopiero sobota!

- Piątek! - poprawiła ją nastolatka z przedpokoju, a za nią było słychać już tylko trzask zamykanych drzwi.

Stanęła przed domem, pozwalając aby wolno zachodzące słońce oparło się na jej skórze. Uwielbiała to uczucie ciepła, a wręcz je kochała, ale lato miało dopiero się zacząć w listopadzie. Najcieplejsze dni zaś przypadały na grudzień, a wraz z nimi najprawdziwsze upały. Nie mogła się już ich doczekać. Tak samo jak końca szkoły.
Nie rozumiała tylko jednego. Mieszkała w Australi od urodzenia, w Melbourne od niecałych trzech lat, a słońce zdawało się jej nie opalać tak jak innych. Widoczne były ślady po wychodzeniu na zewnątrz, zwłaszcza po burzowej zimie, ale nigdy jej skóra nie miała koloru mocnego brązu. Z jej matką było tak samo, więc tłumaczyła sobie, że to kwestia genów. Rzecz w tym, że ani razu nawet nie spaliła się na słońcu. To ciekawiło ją za każdym razem gdy wychodziła na słońce. Ale koniec końców i tak nie był to wystarczający powód, aby poświęcić swój czas i czegoś się dowiedzieć.

Ruszyła ulicą z delikatnym, uwodzicielskim uśmiechem. Wiedziała, że nawet bez niego przyciąga uwagę, ale on tylko potęgował efekt. Dodatkowo, typowy dla tej pory roku wiatr, kołysał jej włosami do tyłu. Szła pewnym krokiem, nie oglądając się na nikogo, ale czując na sobie wzrok każdego.

Była świadoma swojej urody i korzystała z niej jak tylko mogła. Nie zawsze etycznie, ale czy było to aż takie ważne? Była najładniejszą dziewczyną w szkole, jeśli nie w dzielnicy i kto wie... Może nawet w mieście. Natura w jej przypadku była bardzo hojna i nie miała zamiaru z nią dyskutować.

W końcu znalazła się za zakrętem, gdzie czekało na nią zaparkowane, białe BMW. Jedna z szyb zaraz się zsunęła, a za nią po kazała się szczęśliwa twarz Ruth.

- Nareszcie jesteś! - wykrzyknęła na widok przyjaciółki. - Ulala, naprawdę boska ta sukienka. Twoja mama ma gust!

- W końcu to moja mama - odparła z przekąsem dziewczyna i obeszła samochód, czyli prezent od rodziców Ruth. Zajęła miejsce obok niej, patrząc jak jej przefarbowana na blond koleżanka zakłada dizajnerskie okulary,  które o tej porze dnia i tak nie były potrzebne, ale w końcu te kilka stów, które na nie wydała miały się nie marnować przez najbliższy miesiąc. Później pewnie kupi sobie nowe.

To był właśnie jeden z tych powodów, dla których Vanessa nikomu nie mówiła o swojej sytuacji finansowej. Z Ruth przyjaźniły się właściwie tylko po to, aby dobrze razem wyglądać i niestety obie zdawały sobie z tego sprawę. Jej znajomi by nie zrozumieli, a jedynie odsunęliby ją od siebie, może nawet wyśmiali. Cóż, przynajmniej kiedyś. Teraz miała już ugruntowaną pozycję dziewczyny, bez obecności której żadna impreza nie jest udana, ale i tak wolała nie ryzykować. Teraz miały jechać na imprezę Ashton, która ją zorganizowała pod pretekstem urodzin Vanki. Data jej urodzin na początku była poufna, aż tydzień temu ktoś się wygadał. Miało to też dobre strony. W szkole praktycznie wszyscy, nawet osoby, które kojarzyła tylko z widzenia, złożyły jej życzenia.

- Ile mamy jeszcze czasu? - Szatynka wyciągnęła z torebki telefon i sprawdziła godzinę, po chwili patrząc na Ruth.

Przyjaciółka odpaliła silnik i samochód, niemal bezdźwięcznie ruszył ulicą.

- Imprezka oficjalnie zaczęła się dziesięć minut temu, a na miejscu, okrężną drogą będziemy za kolejne dwadzieścia - odparła tamta melodyjnym głosem, zerkając na chłopaka bez koszulki, który szedł na chodniku, obok mijającego go auta. Włączyły się do ruchu.

- Idealnie. Będziemy miały wielkie wejście.

Vanessa odchyliła lusterko, będące równocześnie osloną przeciw słońcu i zrobiła dzióbek, sprawdzając czy jej makijaż nadal wygląda tak jak przed wyjściem. Z Mike'iem rzeczywiście miała się spotkać na miejscu, ale informacje o zabawie wolała oszczędzić matce. Przy odrobinie szczęścia i dobrej wymówce, wróci do domu dopiero rano, kiedy Leah będzie już w pracy. Wcześniej może uda im się jeszcze skoczyć do Seven - najlepszego nocnego klubu w mieście. Miała ochotę na mocnego drinka. Chyba, że Shona załatwiła wszystko, co miała w planach. Było ją na to stać.

- Uuuu, co to? - Ruth patrzyła na otwartą torebkę przyjaciółki, która leżała na jej kolanach i z której wychodził fragment koperty.

- Hm, prawie o tym zapomniałam. Przyszło rano nie wiadomo od kogo.

Wyciągnęła pakunek i obejrzała go z każdej strony. Rzeczywiście widniało na nim tylko jej nazwisko.

- Cichy wielbiciel! Jeah! Na pewno!

- No nie wiem... - mruknęła Vanessa i rozdarła papier. Z wnętrza wysunęło się szare, niewielkie pudełko. Nie zastanawiając się, otworzyła je, a jej oczom ukazał się mały, czerwony woreczek ściągnięty przy górze sznurkiem i złożona kartka.

- Nawet ten woreczek pasuje ci kolorystycznie do stroju. Może to jakiś psycho fan?

- Lepiej skup się na drodze - stwierdziła szatynka, patrząc z rozbawieniem jak Ruth próbuje zawrócić samochód na pas, z którego zboczył, w efekcie czego auto z naprzeciwka, aby uniknąć stłuczki, musiało wjechać na chodnik z głośnym klaksonem zdenerwowania. Ruth odpowiedziała tym samym i wychyliła głowę przez jeszcze otwarte okno.

- Jak jeździsz kretynie?! - krzyknęła z oburzeniem.

Vanessa, widząc, że już nic, przynajmniej chwilowo, nie zagraża ich życiu, wróciła do oglądania pakunku. Otworzyła woreczek i wysypała jego zawartość na otwartą dłoń. Zobaczyła znajomy pierścionek z czerwonym kamieniem.

- Nie wierzę... - szepnęła.

- No ja też nie! Ten baran naprawdę nie umie prowadzić!

Przyjaciółka podniosła na blondynkę rozbawiony wzrok, bo wiedziała, że tamta zdaje sobie sprawę, iż owa sytuacja była tylko i wyłącznie jej winą.

- Nie o tym mówiłam... To pierścionek mojej mamy.

- Czej, ten, który rzekomo zgubiła?

- Aha - przytaknęła pasażerka i założyła pierścionek, uważnie go oglądając. Wyglądał jak wtedy, gdy widziała go ostatni raz. Metalowe obramowanie kamienia nawet odrobinę się nie zniszczyło czy zabrudziło, a sam kamień wciąż się błyszczał.

Kierowca zerknął na biżuterię.

- Myślisz, że to ona ci go dała?

- Nie... Znaczy, to by było możliwie, ale gdyby rzeczywiście chciała, dałaby mi go bez żadnych ceregieli. - Tak myślę, dodała w głowie. Mieszało się w niej niepewność z zwątpieniem. Coś się bardzo nie kleiło. - Zresztą, czekaj, jest jakaś kartka...

Wzięła liścik do ręki i wolno go rozłożyła. Przyjrzała się tekstowi z rosnącym niepokojem.

- Nie rozpoznaję pisma, ale wygląda na kobiece - bąknęła.

Ruth zerknęła na kartkę przez ramię i zmarszczyła brwi.

- Przecież ta kartka jest pusta... A, już rozumiem. Wkręcasz mnie, tak?

- Nie - odparła gwałtownie Vanessa, patrząc badawczo, to na towarzyszkę, to na liścik. - Naprawdę nie widzisz tych liter? - Odpowiedział jej wzrok blondynki, który mówił: Zwariowałaś?! Szatynka porzuciła więc pomysł czytania na głos.

*******

Vanesso Dream

Dziś są Twoje siedemnaste urodziny, więc powierzony Ci zostaje  jeden z najdroższych skarbów na świecie - painit, czyli  sam ignis. Od chwili gdy go założysz, staje się on częścią ciebie. Musisz go strzec.
Twoja matka wszystkiego Ci o nim powie, ale musisz być ostrożna. Sekret jest wart tyle co życie Twoje i wszystkich, których kochasz. Mów, że dostałaś go w spadku, a po resztę informacji musisz udać się do Lei. Nie wszystko to, co wydaje się niewiarygodne jest nieprawdziwe.

M.

*******

Ponownie złożyła kartkę, patrząc się na nią tępo. Nie rozumiała praktycznie nic. Painit... Chyba słyszała to słowo już u Lei i domyśliła się, że chodziło o nazwę kamienia. Ale ignis?

- Hej, wszystko w porządku? Masz minę jakbyś się schlała.

Vanessa oprzytomniała i odsunęła od siebie niewygodne myśli. Były jej urodziny. Miała zamiar się bawić, a mamę może zapytać na następny dzień. Szybko wszystko schowała do pudełka, a te do torebki. Tylko pierścionek został na palcu.

- Schlana to ja dopiero będę - odparła z delikatnie wymuszonym śmiechem.

- No i tego się trzymajmy! - krzyknęła rozweselona Ruth, skręcając w jedną z uliczek. Już stamtąd były słyszalne basy muzyki.

Samochód zatrzymał się na podjeździe przed sporych rozmiarów domem. Niedaleko stały inne auta, a na oświetlonym tarasie było widać kilka sylwetek. Większość gości znajdowała się za domem przy basenie lub w środku, skąd było słychać najgłośniejszą muzykę. Ruth i Vanessa, roześmiane, weszły do środka, ściągając na siebie uwagę wszystkich obecnych. Rozmowy trochę ucichły, najgłośniejszy okazał się plusk wody dobiegający z ogrodu.

Byli wszyscy "fajni" ze szkoły i kilka osób z wyższych uczelni. Za przeszklonymi drzwiami prowadzącymi na taras, stali chłopacy z drużyny piłkarskiej, którymi od razu zainteresowała się Ruth.

- Ru! Vanka! Jesteście! - Podbiegła do nich Ashton, ubrana w sam kostium kąpielowy. Jej krótko ścięte, czarne włosy były delikatnie mokre. Brunetka pochodziła z Francji, więc gdy przywitała się z nowo przybyłymi buziakami w policzek, nikogo to nie zdziwiło. - Prawie wszyscy są w ogrodzie! Idziecie?

Vanessa szybko zlustrowała pomieszczenie, zatrzymując wzrok na Mike'u, który szedł w ich kierunku z butelką szampana w ręce. Był blondynem o typowej urodzie surfera i właśnie tego stylu się trzymał. Teraz również miał na sobie luźne kąpielówki, japonki oraz naszyjnik ze zwierzęcym kłem. Uśmiechnęła się uwodzicielsko i oparła rękę o biodro.

- Później do was dołączę - rzuciła koleżankom, idąc w kierunku chłopaka.

- Cześć, ślicznotko - przywitał ją z uśmiechem, przyciągając do siebie.

- Hejka, przystojniaku.

Przylgnęła do jego nagiej, dobrze zbudowanej klatki piersiowej, wolno zahaczając nogę o jego łydkę. Zabrała mu dech, namiętnie całując. Od razu odwzajemnił pocałunek. W pewnym stopniu było to przyjemne, ale Vanessa po tylu randkach i jeszcze większej ilości skrzyżowanych ust, doskonale wiedziała, że bywali chłopcy, którzy całowali się o niebo lepiej. Chociażby Cameron. Niestety ten zaś nie był najlepszy w łóżku. Ale co począć?
Nikt nie był idealny. Zwłaszcza jeśli ją samą uważano za chodzącą perfekcję.

Bawili się pół nocy. Tańczyli, pływali lub odwalali tak głupie rzeczy jak skakanie z dachu do położonego trzy metry dalej basenu, że gdyby nie fakt, iż dom Ashton zajmował ogromny teren i nie miał bezpośrednich sąsiadów, wszyscy wylądowaliby na komisariacie. Nie trzeba było również dużo, aby każdy się upił. Vanessa obiecała sobie, że poprzestanie na jednej szklance szampana, ale ten kuszący zapach wina i to drapiące uczucie podczas przełykania wódki.  Alkohol działał na nią pobudzająco, ale mieszany tylko ją otępiał. O katastrofalnych skutkach tego jednego wieczoru miała się dopiero dowiedzieć.

Około trzeciej w nocy siedzieli przy basenie. Muzyka przestała lecieć, więc byli pogrążeni w ciszy. Część osób wyszła i teraz została ich tylko garstka. Vanessa, tak jak Ruth i bramkarz ze szkolnej drużyny, leżała na jednym z leżaków razem z Mike'iem. Ashton siedziała z butelką wódki, zanurzając nogi w wodzie. Jakiś chłopak zataczał się po drugiej stronie basenu, a Abby - również jedna z popularnych dziewczyn - obmacywała się ze swoją dziewczyną z innej strony budynku.

Właśnie wtedy, gdy starszy brat Ashton - Sean - oznajmił, że idzie odprowadzić kumpli do domu, co samo z siebie nie wróżyło nic dobrego, jego siostra żartobliwie pomachała mu na pożegnanie. Trzymana przez nią butelka wyśliznęła się z mokrej dłoni i rozbiła z trzaskiem o kafelki obok zbiornika. Pozostała część płynu spłynęła do chlorowanej wody. Ashton zareagowała tylko śmiechem, ale jej trzeźwiejszy krewny już nie był tak wesoły.

- Cholera, Ash! - krzyknął, podchodząc do niej. - Wiem, że cały dom i tak wali alko, ale może najwyższa pora, żebyś to w końcu ogarnęła! Rozumiesz, że alkohol jest łatwopalny, tak?

Patrzyła na niego tępo, a Vanessa, walcząc z problemami z równowagą, wolno usiadła. Wcześniej była w samym kostiumie, ale potem na powrót założyła na niego sukienkę. Było w niej trochę cieplej.

- Sean, spokojnie - wybełkotała. - Później wszystko ogarniemy.

Jego twarz ściągnęła się w gniewie.

- Później?! Popatrz na siebie! Jesteś schlana w trupa i wytrzeźwiejesz może za dwa dni. I ty chcesz jeszcze tutaj posprzątać?! Ogarnijcie się!  Macie siedemnaście lat!

Dziewczyna widziała wszystko przez mgłę i tak to również zapamiętała. Szumiało jej w uszach i rozmowa szybko przestała być rozmową, bo nawet nie przyswajała najprostszych zdań. Pamiętała tylko, że Sean mocno się zdenerwował i nie żałował na nikogo ostrych słów. Nawet na nią, a znali się od bardzo dawna. W końcu wkurzył się nawet Mike, który później stanął w jej obronie.

Zaczęła się na pozór niegroźna krzątanina. Tak wydawało się Vanessie, dopóki nie usłyszała spanikowanych krzyków przyjaciółek, gdy w dłoni Mike'a zabłysnął fragment stłuczonej butelki. Do akcji wkroczył bramkarz na niezbyt udanej próbie rozdzielenia dwójki. W końcu sam oberwał i zatoczył się, lądując w basenie. Inne osoby, które jeszcze nie poszły, w tym znajomi Sean'a, stali tylko i kibicowali.

Mike się zamierzył i po ramieniu jego przeciwnika zaczęła spływać krew w dość niepokojących ilościach. Obaj byli ogłuszeni piwem i drinkami, najbardziej surfer, który korzystając z sytuacji, powalił Sean'a na ziemię i zaczął go okładać pięściami. Vanessa usłyszała dźwięk pękającej kości i właśnie ten odgłos wbił się w jej umysł. Poderwała się na nogi z bolesną świadomością, że zaraz może wylądować na ziemi. Zaczęła krzyczeć, żeby przestali. Tak samo jak Ashton i Ruth, patrzyła na rozwalony nos Sean'a i jego dziwnie wygiętą szczękę. Mike nawet nie zwolnił tępa.

Szatynka poczuła panikę i bezradność. Nawet nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co właściwie się dzieje. Wiedziała jedynie, że coś złego. 

Po jej policzku spłynęła pierwsza łza strachu. Po podłodze przemknął pierwszy płomień. Później następny. Słyszała przeraźliwe krzyki i widziała coraz mocniejsze światło, dopiero po chwili orientując się na co patrzy. Odrobinę za późno. Rozpętało się piekło.

Vanessa, tak jak inni, próbowała uciec od ognia, ale ten był od niej o wiele szybszy. kiedy dotarła do drzwi tarasu, oparła się o ścianę i zaczęła iść wzdłuż niej. Widziała ogień wszędzie, ale niczego nie czuła. Była pewna, że reszta jest już na zewnątrz, słyszała z oddali syreny straży pożarnej. Niezbyt szybko znalazła się przy drzwiach frontowych, ale w końcu jej się to udało.

Na jej widok Ruth wrzasnęła. I nie był to przyjacielski okrzyk, ale wrzask strachu, jakby zobaczyła ducha. Inni spojrzeli w tym samym kierunku z podobnym wyrazem przerażenia. Dziewczyna wypadła z płomieni na trawnik i przetoczyła się po nim, łapiąc oddech. Płuca ją kłuły jak jeszcze nigdy.

Od razu podbiegły do niej przyjaciółki.

- Vanessa! Mój Boże! Nic  nie jest? - W głosie Ruth zdziwienie mieszało się z ulgą i wcześniejszym strachem.

Vanessa z trudem pokręciła głową, zerkając na swoje ciało, chociaż nie dało to oczekiwanego efektu. obraz jej się rozmazywał, ale nie czuła bólu.

- Nie - wychrypiała słabo.

- To niemożliwe. Nie ma nawet śladu.- Ashton przyjrzała się szatynce i spróbowała pomóc jej wstać. Na podjeździe zaparkowały radiowozy, ale w tamtej chwili nikt się tym nie przejął. Niedługo potem pojawiła się i straż. - Ale ty...stałaś w ogniu...

Nikt nie wiedział co spowodowało pożar, skąd wzięła się iskra, ale ogień aż za szybko rozprzestrzenił się po domu. Zaczęło się od kałuży wódki przy basenie. Obok miejsca, gdzie znaleziono dwóch, nieprzytomnych nieletnich i ślady krwi. Oboje byli poparzeni, ale na szczęście nie w ważnych miejscach. Część obecnych wysłano do szpitala, druga połowa, ta zdolna do prowadzenia rozmowy, została o wszystko szczegółowo wypytana.  Innych odesłano do domów.

Rodzice Ashton zostali obciążeni sporą grzywną, ale sprawa i tak była trochę łagodniejsza niż powinna, bo mimo wszystko w domu obecny był dwudziestoletni Sean.

Wraz z funkcjonariuszami policji, zjawili się również niektórzy rodzice. W tym Leah, która od razu znalazła się przy córce. Nie było potrzeby aby zabrać Vanessę na pogotowie, chociaż osoby, które widziały jak wychodziła z domu, nie były w stanie tego zrozumieć, ale w końcu i tak każdy zapomniał. W tym wypadku alkohol się przydał. Nikt nie wierzył swoim zmysłom.

Leah była przerażona, nie miała pojęcia co się stało, ale gdy tylko odebrała nocny telefon od rodziców Ashton, nie straciła zbyt wiele czasu na to, aby zrozumieć, że właśnie tam znajdowała się Vanessa. Pojechała na miejsce najszybciej jak mogła. Myślała, że będzie zła, ale kiedy zobaczyła stan budynku i trzy wozy strażackie, ogarnęło nią przerażenie. 

- Vanessa, jesteś cała? - zapytała z niemal paraliżującym przejęciem.

- Nic mi nie jest - wybełkotała prawie niezrozumiale szatynka.

- Co się tam stało? - Przyjrzała się córce, wiedząc, że ta nie będzie w stanie odpowiedzieć. Ledwo stała na nogach. Wtedy jej wzrok spoczął na dłoni dziewczyny. Gwałtownie wciągnęła powietrze, rozpoznając pierścień. Popatrzyła w oczy córki, podnosząc jej rękę na tę samą wysokość. - Skąd to masz? Było w liście? Vanesso, to ważne!

Potrząsnęła nią, trzymając dłonie na jej ramionach. Córka niemrawo przytaknęła. Po chwili obie już siedziały w aucie i w milczeniu jechały niemalże pustą drogą. Vanessa opierała czoło o nieprzyjemnie zimną szybę, patrząc na rozmazane kształty, które mijały. W głowie miała mętlik i po raz pierwszy tak właściwie nie wiedziała co ma powiedzieć. Czuła na policzkach łzy. Może to przez alkohol, ale do głowy przyszła jej absurdalna myśl.

- To przeze mnie, prawda? - spytała prawie bezgłośnie. - Przeze mnie wybuchł pożar? Te bajki, które mi opowiadałaś... Nie były...wymyślone..?

Kobieta westchnęła i spojrzała na córkę. Jej oczy stały się wilgotne.

- Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek wrócę do bycia powierniczką i tym bardziej nie mogłabym przypuszczać, że ty nią zostaniesz... Wszystkiego się dowiesz, ale musisz mi obiecać, że dotrzymasz sekretu.

Nie wahała się nawet przez moment.

- Obiecuję.

*******

Było tak troszkę chilloutowo xd No, do momentu...

I przypomnę "morał" tej książki: Nic nie jest takie, na jakie wygląda. W przypadku Vanessy jest tak samo i ona sama ma jeszcze kilka mrocznych sekretów :3

Zostało jeszcze dwóch chłopaków, więc kto teraz: piorun czy ziemia? ;>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro