Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rzadko przychodził do ogrodu.
Nigdy nie miał czasu na takie przyjemności jak spacerowanie i cieszenie się widokiem kwiatów, nieba czy wsłuchiwanie się w trele ptaków. Romantyczne wzdychanie nad pięknem przyrody, było domeną kobiet.

Szedł ścieżką i z ciekawością rozglądał się dookoła. Kiedy był tu ostatni raz, kaplica zamkowa była już kompletną ruiną. I nic się nie zmieniło. Kaplica była w dalszym ciągu zrujnowana, ale teraz to miejsce było zadbane, gruz wyniesiony, a krótka trawa wyglądała jak zielony dywan, nad którym wznosiły się resztki ścian. Trzymały się w pionie chyba tylko dzięki porastającym je krzewom dzikich róż i długim pnączom, ciemnozielonego bluszczu. Białe i jasnoróżowe, drobne kwiaty odcinały się elegancko od wszędobylskiej, ale ujarzmionej zieleni i brązowo-złotych ścian.

Przeszedł przez kamienny łuk pozbawiony drzwi i ruszył przed siebie ścieżką z popękanych płyt, które kiedyś musiały być podłogą kaplicy. Uśmiechnął się do siebie. Izabella zaprowadziła porządek w jego życiu i domu, który stał się bezpiecznym, pełnym ciepła i intymności schronieniem. Już jakiś czas temu zaczął to doceniać, a zwłaszcza kiedy wracał z objazdów po hrabstwie. Wiedział, że po powrocie będzie czekać na niego ktoś, kto przywita go w domu, uśmiechem, pocałunkiem i ciepłym jedzeniem.

Jednak poza tym bezpiecznym azylem, jaki stworzyła dla niego Izabella, istniał jeszcze inny świat. Brutalny i okrutny. Jan bez Ziemi był królem, który rządził despotycznie i surowo, a po utracie Normandii, którą władał jego ojciec i brat, stał się jeszcze bardziej bezlitosny. Listy, które przywiózł o poranku królewski posłaniec, nie pozostawiały złudzeń. Król podniósł podatki i nałożył nowe, a on musiał zająć się ich obwieszczeniem a później zebraniem.

Pokątnie szeptano, że brat Jana, Ryszard Lwie Serce był o niebo lepszym królem, ale Ian wcale tak nie uważał. Ryszard był nie mniej okrutny. Poddał swoje królestwo, tak ogromnym żądaniom finansowym, że doprowadziło to do upadku kilku możnych rodów, które wpadły w ogromne długi wobec królewskiego skarbca. A wszystko po to, by król miał pieniądze na wyprawy krzyżowe.

Ian zatrzymał się, a jego wzrok prześlizgnął się po ścianie, w której było strzeliste, eleganckie okno z niewielką rozetą. Wciąż tam tkwiły resztki kolorowego witrażu. Kątem oka zauważył jakąś postać wśród zieleni.

Przyszedł tu by móc pomyśleć, więc kim był człowiek, który śmiał zakłócać mu spokój. Miał już burknąć coś do stojącej w kącie postaci, kiedy nagle dotarło do niego, że to jest jego własny posąg. Przez kilka sekund trwał w zaskoczeniu i nagle roześmiał się, a kręcąc głową, podszedł bliżej, stając niemal z nosem w nos z własnym odbiciem. Doskonale pamiętał, jaki był zadufany w sobie. Ambitny, żądny zaszczytów i władzy. To z Janem, kiedy ten nie był jeszcze królem, spiskowali przeciw Ryszardowi. Rozgłaszali plotki o śmierci władcy i buntowali ministrów.

Powrót Ryszarda Lwie Serce do Anglii Ian przypłacił nieomal utratą życia. Po śmierci brata Jan przypomniał sobie o szeryfie Nottingham, dawnym wspólniku w intrygach. Jednak Ian stał się ostrożniejszy w kontaktach z nowym królem, widząc, jak obsesja na punkcie zdrady sprawia, że w sprzymierzeńcach zaczął widzieć wrogów.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w martwe oczy posagu. Kiedyś był podobny do tej rzeźby. Nie obchodziło go nic ani nikt. Nawet przez myśl by mu nie przeszło, że od ciosu zadanego niemal prosto w serce, tak bardzo zmieni się jego świat.

Powinnaś była, moja pani wyrzucić tę maszkarę stąd raz na zawsze — pomyślał. — Ale właściwie może i dobrze, że tu jest. Będzie mi przypominać, jakim nie być już nigdy więcej.

Jego uwagę zwróciło poruszenie na blankach i krzyki na dziedzińcu. Podniósł głowę i zobaczył jak, strażnicy zbiegają się w jednym miejscu.

— Co tam się u diabła dzieje?! — mruknął.

Wyszedł przez wąską bramę prowadzącą z ogrodu wprost na dziedziniec, by w ostatniej chwili złapać w ramiona biegnącą Izabellę.

— Zabiję go! Wypruję mu wszystkie flaki! — złorzeczyła z furią malującą się na twarzy.

— Z przyjemnością na to popatrzę, ale najpierw muszę się dowiedzieć, co się stało — trzymał ją mocno.

Odpowiedz, dostał już po chwili.
Na dziedziniec wytoczył się O'Hara.

— Puść mnie! Natychmiast! — W Izabellę wstąpiła nowa pełna wściekłości siła.

— Nie ma mowy!

Widząc zapłakaną Alicję, najstarszą córkę Katarzyny, szybko domyślił się, co zaszło.

Trzech żołnierzy trzymało klnącego wniebogłosy i próbującego wyrywać się Duncana O' Harę.

— Uspokój się! — złapał Izabellę tak, by nie mogła mu się wyrwać i przytulił ją z całą siłą do siebie.

— Damian! —- krzyknął na chłopca, który stał przerażony obok siostry. — Damian! — krzyknął jeszcze raz. Tym razem głośniej. Ten jakby się ocknął i podbiegł do Iana, wycierając po drodze łzy z policzków.

— Biegnij do miasta po medyka!

— Ale...

— Powiedz, że to mój rozkaz.

Daniel obrócił się na pięcie i popędził w stronę bramy wjazdowej.

Jakiś czas temu postarał się, by w Nottingham zamieszkał medyk, który ukończył studia medyczne. Zależało mu na tym tak bardzo, że zapłacił krocie i wynajął mu dom, by ten zgodził się tu zamieszkać. Nie chciał w murach tego miasta, jakiegoś konowała, który narobiłby, więcej złego niż dobrego.

Czuł, jak mięśnie Izabelli rozluźniły, się, a ona sama zapadła się w jego ramionach.

— Magnus! — wezwał dowódcę straży. Ten natychmiast podbiegł do Iana. — Czemu O'Harę wypuszczono?

— Ktoś zapłacił za niego grzywnę.

— Kto?

— Kamraci spod Białego Smoka. — rozłożył ramiona w geście bezsilności.
— Musiałem go wypuścić.

Ian zacisnął usta i zmarszczył brwi.

— Wrzuć go do lochów i zakuj w dyby. A jeśli znów ktoś będzie próbował zapłacić za niego wykup, to mam natychmiast o tym wiedzieć! — Patrzył jak trzech rosłych żołnierzy, ciągnie opierającego się mężczyznę w stronę więzienia. —A ty moja pani? — odgarnął włosy z twarzy Izabelli. — Idź z Alicją i zajmijcie się jej matką, dopóki nie przyjdzie medyk. Dobrze? — Ują ją pod brodę i zmusił, by spojrzała na niego.

Jej czarne oczy połyskiwały od łez. Wiedział jak bardzo Izabella, zżyła się z Katarzyną, która była pierwszą życzliwą osobą, jaką napotkała w tym domu.

— Wszystko będzie dobrze — pocieszył i pocałował w skroń, a ona uśmiechnęła się ze smutkiem.

— Idź już. Ja zajmę się resztą.

Późnym popołudniem Ian znalazł Izabellę w holu. Była tak pochłonięta malowaniem, że przez bardzo długą chwilę nie zauważyła jego obecności, co dało mu czas, by przyjrzeć się temu, co namalowała.

Zwykle zastawał ją rysującą rośliny, zwierzęta lub zawiłe kwiatowe motywy. Dziś jednak z zaskoczeniem patrzył na swój wizerunek. Twarz i jego zmierzwiona czupryna zostały niemal idealnie oddane, a oczy połyskiwały złotem i zielenią. Prawa strona jego postaci wciąż była szkicem, ale lewą Izabella starannie wykańczała temperami.

Cofnęła się, żeby ocenić malowidło z pewnej odległości.

Potrzebuję odrobinę więcej czerni na płaszczu — pomyślała, lekko przechylając głowę.

Bardzo chciała zapomnieć o tym, co się wydarzyło przed południem, choć na chwilę. Jednak jej myśli wciąż wracały do pobitej Katarzyny. Była odpowiedzialna za ludzi, którzy ciężko pracowali w jej domu i nie mogła pozwolić, by komukolwiek działa się tu krzywda. Z trudem przyszło jej opanować wściekłość i gdyby nie Ian z pewnością rzuciłaby się na O'Harę z pięściami. W złości zapomniała o ryzyku, jakie mogło nieść ze sobą, starcie z tym brutalnym mężczyzną.

Musisz zacząć na siebie uważać i nie pozwolić by emocje przejmowały nad tobą władzę — upomniała się w myślach. Jej ręka na chwilę spoczęła na brzuchu jakby w ochronnym geście.

Opatrzyła rany Katarzyny, najlepiej jak potrafiła, ale nigdy nie składała złamanych kości, więc wolała zostawić to komuś, kto wie lepiej jak to zrobić. Medyk mruczał niezadowolony pod nosem, kiedy zaglądała mu przez ramię, ale ona nie zwracała na to kompletnie uwagi. Dopilnowała, żeby uczciwie zajął się Katarzyną.

Cofnęła się jeszcze bardziej i wpadła na Iana. Cicho krzyknęła przestraszona. Złapał ją w ramiona, chroniąc przed upadkiem. Światło wpadające przez okno oświetliło jej twarz. Zobaczył zaczerwienione od płaczu oczy i roztartą smugę czarnej tempery na policzku. Sięgnął po wilgotny kawałek płótna leżący na stole. Ujął ją pod brodę i delikatnie wytarł jej policzek.

— Co z Katarzyną? — zapytał cicho.

— Ma złamaną rękę, nos i rozbite wargi. — Izabella opuściła wzrok, żeby Ian nie zobaczył, jak znów zbiera się jej na płacz. — Chciałabym, żeby medyk przychodził do niej codziennie. Proszę — usłyszał błaganie w jej głosie. Zawsze gdy go o coś prosiła, to było dla innych, nigdy dla niej samej.

— Nie martw się, dopilnuję tego. Obiecuję — odłożył płótno na stół i objął jej twarz dłońmi.

Patrząc na Izabellę, miał wrażenie, że coś się w niej subtelnie się zmieniło, ale nie miał pojęcia co.

— Opowiedz mi o tym mężczyźnie z malowidła. — Koniecznie chciał, żeby choć na chwilę zapomniała o tym, co się dziś zdarzyło.

— Och! — jęknęła. — Nie powinieneś był go zobaczyć, bo jest jeszcze nieskończony.

Uśmiechnął się, bo przypomniał sobie, jak tę część ściany ukrywała, pod gobelinem, kiedy pojawiał się w holu, a jemu jakoś nigdy nie przeszło przez myśl, żeby tam zajrzeć.

— No cóż. Stało się. — Pogładził kciukiem jej policzek.

— Chciałam, żeby to była rekompensata, za twój posąg — położyła dłonie na jego piersi i ufnie oparła się o niego.

— Rekompensata? Za to paskudztwo, które teraz straszy wróble w ogrodzie? — uśmiechnął się.

— Widziałeś?

— Widziałem.

Izabella obejrzała się za siebie i spojrzała na ścianę.

— I co o tym sądzisz?

— Masz pani niezwykły dar zamieniania brzydoty w piękno. Nie wiedziałem, że jestem tak idealny — zgarnął kosmyki włosów i pocałował ją w ciepłe zagłębienie, gdzie szyja łączy się z obojczykiem.

— Dla mnie tak. Właśnie tak wyglądasz. — Otarła się policzkiem o szorstką od zarostu, krawędź jego szczęki.

— Powiedz mi czemu, jest w tak mało widocznym miejscu? Czyżbyś nie chciała, żebym był oglądany i podziwiany? — Przymrużył złoto-zielone oczy w udawanej podejrzliwości.

— Ach, ty pełny aroganckiej dumy mężczyzno! — Ze śmiechem dźgnęła go palcem w pierś. — Chcę, żebyś tam jak najdłużej przetrwał.

Potrząsnał głową, nie rozumiejąc, co ma na myśli.

— Rozejrzyj się dookoła. Tam, gdzie jest najwięcej światła, malowidła są wyblakłe. Tam, gdzie jest go mniej, kolory nawet długie lata będą mocne, a obraz wciąż będzie widać. Za jakiś czas na nowo odmaluję ściany. Kiedyś  przyjdzie taki czas, kiedy nie będzie miał tego już kto robić — pogładziła go po policzku. — Wyblakną kwiaty, zniknął ze ścian zwierzęta, ale ty wciąż tam będziesz.

Patrzyła mu w oczy, w których widziała świadomość przemijania i przemożną chęć pozostawienia po sobie jakiegoś śladu.

— Mmmm... podoba mi się taka nieśmiertelność, ale brakuje mi tu... — zmarszczył brwi i lekko zacisnął usta, patrząc krytycznie.

— Brakuje? Czego? — wpadła mu w słowo. — Starałam się oddać twoją postać jak najwierniej — usłyszał w jej głosie odrobinę paniki.

— Ciebie, moja pani — musnął pocałunkiem jej wargi. — Nie chcę być tam sam.

— Chcesz mnie tam, obok siebie? — W jej ogromnych ciemnych oczach, zobaczył zdumienie i radość.

— A jak inaczej sobie to wyobrażasz? — oparł brodę o czubek jej głowy, patrząc na swój wizerunek, a Izabella wtuliła twarz w jego szyję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro