Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Żeby zapomnieć o wydarzeniach z ostatnich tygodni, znalazła sobie zajęcie, na które mogła sobie pozwolić w swoim stanie. Postanowiła, że przeniesie alkowę, z górnej części zamku do dolnej. Jej brzuch był coraz większy i cięższy, a to sprawiało, że nie miała już tyle siły, na pokonywanie stromych schodów. Wybrała komnatę, w której było o wiele więcej miejsca. Przez dwa, duże łukowate okna wpadało mnóstwo światła, a kiedy się z niej wyszło i przeszło kilka metrów, można było wejść na krużganek i do ogrodu.

Pod jednym z okien, kazała ustawić stół i ulubione krzesło Iana, który zmienił swoje przyzwyczajenia i zaczął spędzać czas nad dokumentami i listami w sypialni. Nie przeszkadzało to jej w najmniejszym stopniu. Lubiła zasypiać przy świetle świec, patrząc na męża, który z pochyloną głową z uwagą studiował pergaminy, przysłane z Londynu, lub jakiejś innej części królestwa. To nowe usytuowanie sypialni miało jeszcze jedną zaletę. Było z niej blisko do kuchni, do której właśnie szła, popędzana zachcianką posmakowania, migdałów z miodem.

Już miała wejść do środka, kiedy zatrzymał, ją cichy jęk mieszający się z ponaglającym szeptem.
Marszcząc brwi, ostrożne zerknęła przez jedno z uchylonych skrzydeł drzwi.

W kuchni byli Alicja i Magnus. Całowali się mocno i namiętnie, a Magnus popychał delikatnie dziewczynę w stronę stołu, aż ta oparła się o niego. Zacisnęła palce na jego jasnych, włosach a on całował, jej policzki, oczy, szyję. Pociągnął za tasiemkę, która pod materiałem dekoltu, więziła jej piersi, a ona z uśmiechem przyjmowała każdą pieszczotę, coraz niżej schodzących ust.

Przychodząc do kuchni, Magnus nie tylko kradnie pocałunki i smaczne kąski — pomyślała, lekko przygryzając wargę i czując, jak na jej policzkach, pojawiają się rumieńce.

Chciała odejść, ale bała się, że jakimś nieuważnym ruchem ich spłoszy, a może po prostu chciała popatrzeć na tę pięknie wyglądającą parę kochanków. Kiedy ich obserwowała, lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Pomyślała o Ianie, który w sprawach miłosnych nigdy jej nie zawiódł. Był doskonały w tej materii, pod każdym względem. Magnus objął biodra Alicji, podniósł ją i posadził na stole, a jego kochanka pociągnęła spódnicę i rozsunęła uda.

— Och, szybciej — ponaglała go cichym i namiętnym szeptem, pomagając mu ściągnąć nogawice aż do połowy ud.

Chłopak chwycił jej nogi, otoczył nimi swoje biodra i bez wahania w nią wszedł. Ich ciche jęki mieszały się z namiętnymi z pocałunkami.

Izabella uśmiechnęła się, czując jak, powoli ogarnia ją, siła ich pożądania, ostrożne postawiła krok do tyłu, chcąc się wycofać i nie być przyłapana na podglądaniu, kiedy nagle z dziedzińca usłyszała jakieś krzyki.

— Co tam się dzieje! — usłyszała zdyszany głos Magnusa, który z trudem oderwał usta od szyi dziewczyny.

— Proszę, nie! — Alicja cicho krzyknęła, kiedy poczuła jak, mężczyzna uwalnia się z uścisku jej ud.

— Muszę to sprawdzić — pocałował ją jeszcze raz mocno i namiętnie.

— Magnus! — jęknęła rozczarowana.

Izabella cofnęła się i ukryła w ciemnościach korytarza. Zobaczyła, jak Magnus nerwowo podciąga nogawice i wybiega z kuchni, a Alicja z westchnieniem pełnym rozczarowania, zsuwa się ze stołu, szybko związując razem tasiemki, ściągając dekolt.

Odczekała kilka długich chwil, uspokajając własne emocje wywołane widokiem, kochającej się pary i weszła do kuchni, udając, że nie widzi równie zaróżowionych policzków, jak jej własne.

— Co ty tu jeszcze robisz? — starała się nie zdradzić, że ich widziała.

— Czekam na Magnusa — odpowiedziała, kłaniając się lekko, nerwowo poprawiając potargane włosy. — Jak mogę pomóc ci, pani?

— Mamy ochotę na migdały z miodem — uśmiechając się, wskazała palcem na swój brzuch.

— Zaraz przygotuję! — Alicja natychmiast rzuciła się w stronę spiżarni.

Izabella popatrzyła za nią z uśmiechem, bo coś jej przyszło nagle do głowy.

Kiedy wróciła do sypialni, podeszła do Iana siedzącego przy stole. Objęła go ramionami. Cicho zamruczał, czując ciepło tulącego się do niego ciała.

— Ian? — pocałowała go w to delikatne miejsce tuż za uchem.

— Hmm... — uśmiechnął się, ale nie oderwał wzroku, od czytanego dokumentu, ozdobionego kilkoma królewskimi pieczęciami.

Izabella uwolniła go ze swoich ramion. Oparła się o brzeg stołu, ujęła go pod brodę i zmusiła, by spojrzał na nią. Zmarszczył brwi.

— Czy kwatera Byrne'a jest wolna? — zapytała, lekko przechylając głowę.

— Nie mam pojęcia. A po co chcesz to wiedzieć?

— Mam ochotę na potajemne schadzki poza murami, z pewnym przystojnym i bardzo namiętnym, mężczyzną — pogładziła go po policzku, mrużąc w figlarnym uśmiechu oczy, które błyszczały radością i pożądaniem.

— A czy on wie, o tym, że masz bardzo zazdrosnego męża? — popatrzył na nią, lekko krzywiąc usta, a jego lewa, czarna brew, uniosła się do góry. Podjął jednak temat, uwielbiając jej urocze żarty.

— Chyba się czegoś domyśla — jej konspiracyjny szept przeszedł w cichy śmiech.

— Kocham cię, diablico — roześmiał się, kręcąc głową.

Wstał z krzesła, objął jej biodra ramionami i nieświadomy tego, co przed chwilą widziała w kuchni, posadził ją na stole.

— Ała — syknęła.

— Co się stało? — wyraz jego twarzy zmienił na zaniepokojony, w ciągu sekundy.

— Królewskie pieczecie, gniotą mnie w... pośladki — pożaliła się, ale nie przestawała się śmiać.

— Och... — wsunął ramię pod jej biodra i bez najmniejszego wysiłku lekko podniósł, wyciągając spod niej list.

Wsparł się na dłoniach po obu stronach jej bioder i pochylił się nad nią, a ona objęła dłońmi jego kochaną twarz. Jej mąż był wspaniale potężny i interesujący. Tak bardzo, że nie nigdy nie będzie, w stanie myśleć o jakimkolwiek innym mężczyźnie, do końca swojego życia. Przy nim, ci inni wydawali się jej, tacy zwyczajni i przeciętni.

— Co znowu wymyśliłaś? — zapytał, wiedząc doskonale, że ten krótki, figlarny dialog, gdzieś go zaprowadzi.

— Widziałam Alicję i Magnusa w kuchni.

— A co w tym dziwnego? — przymrużył złoto-zielone oczy, ciesząc się delikatnym dotykiem jej dłoni na twarzy. — Zawsze po służbie do niej idzie. Są narzeczonymi.

— No tak, tylko... hmm... chyba nie bardzo mają się gdzie podziać — spojrzała na niego, spod fali jasnych włosów.

— Co masz na myśli? — zmarszczył brwi.

— Kochali się w naszej kuchni — poczuła lekkie napięcie, bo była niepewna jego reakcji.

— O... tak? — usłyszała rozbawienie w jego głosie. Teraz już wiedział, skąd się wzięła, ta odrobina pożądania w jej oczach, kiedy przyszła do sypialni.
— A jak? Pokaż mi — ciepły pomruk wyszedł z jego gardła.

— Mam ci pokazać? — zdumiona popatrzyła na niego.

— No dalej, moja słodka.

Zachęcona jego szelmowskim uśmiechem, podciągnęła dół sukni aż do kolan. Pocałowała go namiętnie i mocno, a on lekko wszedł między rozchylone uda. Miał przy sobie piękną i pełną życia kobietę, która, pomimo że była brzemienna, nie straciła temperamentu i nie odmawiała, mu czułości. A on, w zamian za to, zawsze był delikatny i ostrożny. Przesunął dłońmi po ciepłym wnętrzu jej ud. Jęknęła cicho. Uśmiechnął się, widząc jej reakcję.

— Mmm... jak przyjemnie — wymruczał, a jego palce zataczały drobne kółka, na jej złotej gładkiej skórze. — I co było dalej? — Pochylił głowę, żeby obsypać pocałunkami jej szyję, którymi powoli bez pośpiechu rozpalał w niej żar.

— Dalej? A dalej — ledwo mogła mówić. Jego dotyk ją hipnotyzował. — Ktoś zaczął krzyczeć na dziedzińcu... zrobił się jakiś raban i Magnus musiał sprawdzić... och... co się stało.

— Biedny chłopak — złapał delikatnie wargami płatek jej ucha. — Na szczęście, nam nikt nie przerwie.

— Porozmawiaj z nim — poprosiła, pociągając jego koszulę i wsuwając dłonie pod materiał. Jego skóra była gorąca, a mięśnie pleców twarde i napięte.

— Dziwię się, że jeszcze nie zapytał o tę kwaterę — wymruczał, zachwycony dotykiem jej rąk.

— Może nie ma śmiałości. — Głośno wciągnęła powietrze, kiedy jego usta przemknęły miękkimi pocałunkami po łagodnej krawędzi jej podbródka.

— Ty z nim porozmawiaj — przesunął dłonie po jej udach, wyżej zgarniając materiał sukni.

— Mmm... to twój podwładny — poczuła na wardze, delikatne ukąszenie.

Nie miała pojęcia, jakim cudem są, w stanie, tak rozsądnie ze sobą rozmawiać. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, kiedy poczuła jego ciepłą, dużą dłoń na biodrze.

— Ty jesteś panem tego domu.

— Ja? — spojrzał na nią, unosząc brwi. Jego oczy były pełne złotego ognia, a ona czuła się jak ćma, lecąc wprost do tego płomienia, który ją przyciągał i fascynował. — Ja jestem panem tego domu? — powtórzył to uwodzicielskim głosem.

— A któż by inny?

— I kto by pomyślał — zacisnął dłonie na jej udach, ale nie sprawiał jej tym bólu. Wręcz przeciwnie.

Ten dotyk był zmysłowy i pełen obezwładniającego pragnienia. Poruszyła się niecierpliwie, chcąc, by jego dłonie przesunęły się jeszcze wyżej.

— Porozmawiaj z nim — poprosiła łamiącym się głosem. Jego tortury były cudowne, ale jednocześnie czuła się tak, jakby zmuszał ją do przytomnej rozmowy i bawił się, patrząc, jak drży z pożądania.

— U Katarzyny jest za ciasno na to, by mogła tam zamieszkać jeszcze jedna osoba... a Magnus mieszka... w izbie z innymi żołni... och, Ian, proszę! — jęknęła, kiedy poczuła, jak jej pragnienie się spełnia.

— Mów dalej, moja słodka — zachęcał, a delikatnym ruchem palców, zagłębił się w niej.

— Nie mogę... nie potrafię. — Wbiła palce w twarde mięśnie pleców, czując jak delikatnie, pieści jej wnętrze. — Błagam, nie przerywaj!

Zamknęła oczy i wtuliła twarz w jego szyję. Znalazła się w ciepłej i miękkiej ciemności, gdzie czuła jedynie, delikatnie płomienie rozlewające się po jej wnętrzu.

— Co tylko zechcesz — powiedział cicho, ochryple.

Przez długą chwilę patrzył zachwycony, na jej zaróżowioną z podniecenia twarz, aż w końcu pocałował ją wygłodniałymi wargami, nie mogąc powstrzymać ogarniającego go pożądania.

Jesienny deszcz nie dawał za wygraną. Z jednolicie szarego nieba, bezlitośnie lały się strumienie wody. Na dziedzińcu stało kilku obdartych i skutych mężczyzn, czekających, by wejść do okratowanego powozu.

Zaciągnął na głowę kaptur widząc, jak Magnus wyprowadza z lochów, dwóch ostatnich więźniów. Miał do odesłania pod królewski sąd, piętnastu skazańców. Podszedł do dowódcy straży. Byrne i O'Hara spoglądali na niego z nienawiścią. Nie obchodziło go to. Jedynie, o czym dziś marzył, w ten ponury deszczowy dzień, to żeby się ich pozbyć, raz na zawsze z zamku i Nottingham.

Magnus miał zająć się eskortą więźniów do Londynu. Ian bez wahania powierzył mu to zadanie, wiedząc, że chłopak wywiąże się z niego, nawet za cenę własnego życia. Podał dowódcy straży, listy z nakazami aresztowania i z dokładnymi opisami przestępstw, jakie popełnili. By mu pokazać, jak bardzo docenia jego wysiłek i poświęcenie, dał mu do eskorty, dziesięciu najlepszych żołnierzy.

Kątem oka, zauważył biegnących w deszczu Olivera i Damiana, którzy zatrzymali się u wejścia na dziedziniec. Szepcząc coś do siebie nawzajem, obserwowali, ponury orszak, złożony z zakutych i brudnych mężczyzn.

Wracali z ćwiczeń w strzelaniu z łuku. O poranku było całe mnóstwo marudzenia, kiedy musieli wstać i wyjść na deszcz. Jednak Ian pilnował tych treningów konsekwentnie i nieubłaganie. Chłopcy uczyli się strzelać z łuku, w każdych warunkach i o każdej porze dnia i nocy. Musieli zrozumieć, że te ćwiczenia to konieczność, by w bitwach, w których będą uczestniczyć w przyszłości, byli silni i wytrzymali. Nie darmo mówiono, że angielscy łucznicy są najlepsi w Europie.

Damian przeszedł przez dzieciniec, nawet nie patrząc w stronę swojego ojca, ale Oliver podszedł bliżej i odważnie patrzył w oczy mężczyźnie, który się go wyrzekł i brutalnie pobił.

Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Spojrzenie Byrne'a zmieniło się z butnego i nienawistnego, w łagodnie i niemal z miłością patrzącego na stojącego przed nim chłopca. Wyciągną rękę, chcąc pogłaskać syna po głowie, ale ten odsunął się gwałtownie i przytulił się do Iana, który odruchowo objął go ramieniem.

— Zajmij się nim — poprosił Byrne, przenosząc wzrok z syna na człowieka, który był kiedyś jego przyjacielem.

Spojrzenie Iana było ponure i nieruchome. Nie obiecując niczego, uznał, że zostawi go z tą niewiedzą. To będzie, najlepsza kara, za wszystkie przewinienia, które popełnił jako mąż i ojciec.

Mężczyźni weszli na wóz. Żelazna krata zamknęła się, za nimi z melalicznym trzaskiem. Ponury zaprzęg, wraz z eskortą, ciężko i powoli ruszył w stronę bramy. Oliver podniósł głowę i spojrzał na Iana.

— On już tu więcej nie wróci? — zapytał.

— Nigdy.

— Obiecujesz?

— Obiecuję.

— Dziękuję.

Ian spojrzał z góry na chłopca i z uśmiechem zmierzwił mu, wilgotne od deszczu włosy. Ten czuły gest został w ostatniej chwili zauważony, przez mężczyznę o jaskrawoniebieskich oczach, a ulga, jaka się w nich pojawiła, zadziwiła siedzącego naprzeciwko niego więźnia.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro