Rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ian usłyszał długi i przeciągły dźwięk, rogu niosący się po lesie. Jego serce zabiło jak oszalałe. Wiedział, że znaleziono jego żonę, ale czy żyła?

— Izabella! — popędził Imanuela w stronę, z której dobiegł go odgłos rogu.

Kiedy zobaczył światło połyskujące pomiędzy drzewami, pogonił w tamtą stronę, przez ciemność, na złamanie karku. Niemal w galopie zaskoczył z konia i złapał Izabellę w ramiona i przytulił do siebie. Nie miał pojęcia, jakiej sile dziękować, ale przez tę jedną, krótką chwilę był jej wdzięczny. Po chwili odsunął Izabellę od siebie i popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami.

— Gdzie jest Byrne?! Żyje?! — zacisnął ręce na jej ramionach, patrząc na połyskującą, w świetle łuczyw bladą, wymęczoną twarz.

Zaszokował ją tym pytaniem i przerażeniem, jakie malowało się na jego twarzy. Otworzyła zdumiona usta, nie rozumiejąc, skąd to pytanie.

— Izabella! Odpowiedz! — niemal nią potrząsnął.

— Robisz mi krzywdę! Puść mnie! — gwałtownie zaprotestowała. — Co ty wyprawiasz?! — To wywołało w niej sprzeciw i gniew.

Została porwana. O mało nie została zgwałcona. Grożono śmiercią, jej i ich dziecku, a jego obchodzi tylko porywacz?

— Jak możesz?! My kompletnie cię nie obchodzimy?! Dlaczego tak bardzo obchodzi cię los, tego... — uderzyła go zaciśniętymi pięściami w tors, tak mocno aż się zachwiał.

Wyślizgnęła mu się z ramion i osunęła na kolana. Przeżyła koszmar, a on to ignoruje! Jak on tak może! Łzy, które tak długo powstrzymała, popłynęły po jej twarzy.

— Proszę, powiedz mi! — Nalegając na odpowiedź, klęknął obok.

— Nie wiem! Dla mnie on może tam zdechnąć! — wytarła rękawem, łzy z policzków mając świadomość, że Magnus i kilku żołnierzy, patrzą na nich z zaciekawieniem. — Zraniłam go, ale zostawiłam go żyjącego.

Dziwny wyraz ulgi zobaczyła na jego twarzy.

— Gdzie go zostawiłaś?

— Nie mam pojęcia. Nie znam tego miejsca. To była jakaś stara, rozpadająca się stajnia. Widziałam nieopodal ciemny zarys chaty. Szłam może sześć, siedem mil. Przyszłam z zachodu.

— Stara chata Sally Jones? — Ian spojrzał na Magnusa.

— Nawiedzona chata — mruknął któryś z żołnierzy.

— Nie bał się zaryzykować tam noclegu z powodu przesądów — syknął Ian.

Do Izabelli dochodziły słowa czarownica, stos, klątwy. Chciała się podnieść, ale ciało zmęczone ucieczką odmówiło jej posłuszeństwa.

— Dość tego! — krzyknął Ian. — Magnus! Weź kilku żołnierzy i sprawdźcie to miejsce!

Nie wierzył w czary, duchy i magiczne kugle. Tego samego wymagał, od swoich żołnierzy będących pod jego komendą. Osobiście uważał historię Sally Jones za smutną. Kobieta, pragnąc pomagać chorym, ściągnęła na siebie najpierw prześladowania, a później śmierć.

Pomógł podnieść się Izabelli, choć ta odganiał się od jego natarczywych dłoni. Kiedy posadził ja na Imanuelu, siedziała sztywno i tylko ograniczona przestrzeń, nie pozwalała się jej odsunąć od małżonka.

Powoli światło, kiedy wyjechali w mury Nottingham. Zatrzymali się na dziedzińcu zamkowym, a tam Ian pomógł jej zasiąść z konia. Izabella niemal natychmiast wyrwała mu się z ramion i zgarniając róg sukni szybkim krokiem, udała się do komnaty Olivera.

— Izabella... — nawet nie krzyknął za nią, tylko popatrzył z rezygnacją. — Ty nic nie rozumiesz. — Tego już nie usłyszała.

Kiedy weszła do komnaty, którą zajmował chłopiec, zobaczyła pochylającą się nad nim Katarzynę.

— Dzięki Bogu, nic pani nie jest! Ten bandyta! Gdybym tylko dostała go w swoje ręce! — cicho złorzeczyła. — Tak się martwiłam! Jak się czujesz, pani?

— Nic mi nie jest — odparła, podchodząc do łoża.

— A dziecko? — Kobieta popatrzyła na nią z uwagą.

— Nie czuję, żeby działo się coś niepokojącego.

Wyraz niewysłowionej ulgi pojawił się na twarzy Katarzyny.

— Co z Oliverem?

— Ma rozbity nos i policzek. Jest trochę poturbowany, ale jak przez kilka dni nie będzie się gwałtownie ruszał, to szybko wydobrzeje.

— To tak strasznie wyglądało — Izabella pochyliła się nad chłopcem i odgarnęła czule czarne włosy z bladego czoła. Czuła przejmującą żałość i gniew, kiedy wracały do niej obrazy, bitego chłopca.

— On i Margaret nigdy nie mieli łatwego życia z Byrnem. Musiałam długo ją nakłaniać, żeby w końcu go opuściła. Zrobiła to, tylko dla syna. Sama nigdy by nie odeszła, bo dokąd miałaby pójść — szeptała Katarzyna. — Dałam jej list i adres do mojego kuzyna w Glasgow, żeby miała się gdzie, choć na chwilę zatrzymać z dzieckiem. Przez kilka lat, dobrze dawała sobie radę, aż tu nagle taka... — urwała nagle, jakby obawiała się dokończyć zdanie. — Powinnaś się, pani położyć i to natychmiast, bo jeszcze przyplącze się jakieś nieszczęście — cichy lament, wydobył się z jej gardła.

— Zaraz to zrobię — uśmiechnęła się do Katarzyny i ignorując zmęczenie.

Chłopca wzbudziła ich cicha rozmowa. Kiedy zobaczył Izabellę, wyciągnął ramiona, a ona przytuliła go do siebie.

— Starałem się ciebie uratować.

— Widziałam. Byłeś bardzo dzielny. Dziękuję — pogładziła go po policzku.
— Odpoczywaj — pomogła mu się położyć w pościeli. Troskliwie okryła go pledem.

— Zostań ze mną — poprosił, chwytając ją za dłoń.

— Dobrze.

Katarzyna otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale Izabella tylko pokręciła głową. Została tak długo, aż chłopiec zasnął.

Młoda służąca była zaskoczona, widząc kompletnie nagą Izabellę w kąpieli. Jej poprzednia pani, nigdy by w ten sposób nie postąpiła. Jeszcze bardziej zdumiał ją widok w tym miejscu męża jej nowej pani. Kiedy przyjmowano ją na służbę, do zamku, powiedziano jej, że żona szeryfa jest wyjątkową kobietą, nie powinna dziwić się zwyczajom panującym w tym domu.

Ruchem dłoni odprawił służącą, przesunął sobie niewielki stołek i usiadł nieopodal bali, w której siedziała Izabella, popijająca gorące mleko z miodem.

Była świadoma obecności męża, ale była tak zmęczona i obolała, że już nie miała siły spierać się z nim. Wpatrywała się w ogień buzujący w kominku i wciąż czuła się, urażona tym jak ją potraktował.

— Gdyby Byrne umarł... zostałabyś oskarżona o morderstwo — odezwał się pierwszy. — Dlatego stąd to moje poruszenie, które odebrałaś jako, ignorancję, tego wszystkiego, co się ci przydarzyło.

— Musiałam się bronić i nie myślałam o tym, czy go zabiję.

— Królewskich sędziów mało, by to obeszło. Musimy respektować prawo.

— Jesteś szeryfem — wciąż wpatrywała się w ogień, zaciskając dłonie na kubku.

— Jestem — zamilkł na chwilę. — Jako szeryf, tylko mam złapać przestępców. Nie mogę, bronić, sądzić ani karać. Gdybym to ja pojechał pojmać Byrne'a, zatłukłbym go gołymi rękami, a wtedy byłbym sądzony jak zwykły bandyta, za zamordowanie człowieka. To dlatego wysłałem po niego Magnusa.

— Czyli jeśli bym go zabiła, to lepiej dla mnie byłoby, gdybym umarła tam razem z nim?

Milczenie Iana wystarczyło jej za odpowiedź.

— Woda jest zimna. Proszę, pomóż mi.

Podała mu niemal pusty kubek i wspierając się dłońmi o brzegi bali, powoli się podniosła. Jej ciało przeszył ból. Skuliła się, a jej twarz wykrzywiła się w boleści.

— Co się dzieje?! — zapytał przerażony.

— To nic — powoli się wyprostowała.

— Jesteś pewna?

— Ciepła woda rozluźniła moje mięśnie, które długo były napięte i stąd ten ból — odparła, widząc jak, czujnie ją obserwuje.

Otulił ją grubym, dużym, lnianym płótnem i wziął na ręce.

— Postaw mnie proszę, koło kominka.

Ogień ogrzewał jej ciało, kiedy wycierała je szybkimi ruchami.

Ian patrzył z drżeniem serca, na siniaki i zadrapania. Na nadgarstkach miała zaczerwienioną i przetartą skórę od powrozu, którym były związane.

Byrne powinien cierpieć po stokroć, za to, co wam uczynił — pomyślał, patrząc z miłością, na jej poranione ciało.

— Podasz mi koszulę? — zapytała, nieskrępowania jego spojrzeniem, bo przecież widzieli tyle razy siebie nago, że nie mieli czego wzajemnie się wstydzić.

Założyła koszulę na siebie i objęła się ramionami. Wciąż było jej zimno. Drżała ze zmęczenia i opadających emocji. Ian wyszedł do sypialni, ale zaraz wrócił z ciepłą wełnianą narzutką, podbitą wilczym futrem.

Otulił ją i wziął na ręce. Objęła ramionami jego szyję i wtuliła w nią twarz. W sypialni było ciepło i przytulnie. Ostrożnie położył ją na łóżku.

— Zostań, proszę — złapała go za rękaw, kiedy tylko poczuła, jak wypuszcza ją z ramion.

— Dorzucę tylko drwa do ognia.

Po chwili był już przy niej z powrotem.

— Czy wybaczysz mi to, co ci teraz powiem? — zapytała, wtulając się w niego.

— Kochana, zostawmy to. Odpoczywaj — poprosił.

— Muszę. Proszę. Wiedz, że mówiłam o tobie źle rzeczy. O tym, że cię nie kocham, że jesteś ohydny i że jestem z tobą tylko z przymusu — wyrzuciła to z siebie jak żółć, która zalegała jej żołądek. — I jest jeszcze coś — urwała, patrząc na niego z obawą.

— Skrzywdził cię? — Ton jego głosu nagle się zmienił. Z głębokiego, łagodnego, w głuche warknięcie.

— Nie, ale musiałam... pozwoliłam na to, żeby mnie dotykał — szepnęła, ze ściśniętym gardłem czując jak, całe jego ciało się napina. — Wybacz mi, ale musiał uwierzyć, że go pragnę.

Będzie wolał, żebyś była martwa, niż zhańbiona — gdzieś z tyłu głowy, wciąż słyszała ten pijacki bełkot Byrnea.

— Proszę, wystarczy — nie miał pojęcia, ile będzie jeszcze mógł znieść.

— Chcę, żebyś usłyszał to ode mnie, a nie od niego — wtuliła się mocno w Iana. Niczego w życiu, nie bała się bardziej, niż tej chwili —Proszę, wybacz mi. — Obawiała się, że nabierze obrzydzenia do niej i odrzuci ją.

Przeczesał palcami jej wilgotne włosy.

— Nie mam ci, czego wybaczać. Walczyłaś o życie swoje i dziecka — objął jej twarz dłońmi. — Jesteś taka dzielna — pocałował ją, a ona oddała ten pocałunek drżącymi wargami.

Klara miała rację. Gdyby Izabella wychowana była na delikatną kobietę, nigdy by nie przetrwała tego porwania.

— Napiszę do Fergusa i poproszę o gościnę dla ciebie. W Szkocji będziesz bezpieczna.

Izabella zesztywniała w jego ramionach. Podniosła głowę i spojrzała na niego swoimi, olbrzymimi i czarnymi, jak opale oczyma.

— Nie, proszę! — zaprotestowała.

— Tam będziesz pod dobrą opieką i ze swoją rodziną.

— To ty jesteś moją rodziną! Moim mężem! Chcę zostać przy tobie! — wczepiła się w niego. — Mam cię błagać, żebyś pozwolił mi zostać ze sobą?

— Nie wiem, gdzie jest... — urwał tak jakby imię, które miał wypowiedzieć, nie mogło mu przejść przez gardło.
— ... siostra Byrne'a.

— Będę cały czas na zamku. Ona nie odważy się tu przyjść. Ty będziesz przy mnie.

— Właśnie. Nigdy mnie nie ma, przy tobie, wtedy kiedy najbardziej mnie potrzebujesz.

— Nie mów tak, proszę — pogładziła go po zranionym policzku.

O mały włos, a straciłby ich oboje. Gdyby tylko zdarzenia tego dnia, potoczyły się zupełnie inaczej. Gdyby Mila nigdy nie skręciła, w tę właśnie uliczkę, a Byrne zabiłby własnego syna, to nigdy by się nie dowiedział, co się stało z Izabellą. Nie miał pojęcia, jaka siła się nimi opiekuje, ale był jej, za to wdzięczny.

— Chcę cię o coś poprosić.

— Słucham — przymknął oczy, ciesząc się delikatnym dotykiem jej dłoni.

— Pozwól, Oliverowi zostać z nami.

— Na zawsze? — Jego brwi lekko drgnęły.

— W tamtej uliczce nikt mi nie pomógł. Ten chłopiec walczył o mnie jak mały lew. Nigdy mu tego nie zapomnę. Proszę. Przecież nie możemy go teraz zostawić.

— Dobrze — zgodził się bez najmniejszego wahania. Dla niej zrobiłby wszystko.

— Kocham cię! — zarzuciła mu ramiona na szyję i z cichym śmiechem, pełnym radości, całowała go po twarzy. A on kochał Izabellę i nie był w stanie niczego jej odmówić.

— Czy teraz ja mogę cię o coś poprosić?

— O co tylko chcesz — nie przestawała go całować.

— Czy mogłabyś wreszcie moja, pani położyć się i odpocząć?

Z trudem zrezygnował z ciepłych pocałunków, którymi go obdarowywała. Bez protestów, pozwoliła się położyć na poduszkach.
Wtulił się w jej plecy, obejmując ramieniem i kładąc dłoń na brzuchu. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, tego koszmarnego uczucia straty, gdyby nagle ich oboje zabrakło.

— Ian?

— Hmm...

— Co się z nim stanie?

— Zostanie oskarżony o porwanie żony szeryfa i próbę morderstwa. Jeśli królewscy sędziowie przybędą do Nottingham, zostanie tu osądzony i powieszony. Jeśli nie to odeślę go, do Londynu — odpowiedział cicho.

— Ian?

— Słucham.

— Proszę, nie każ mi patrzeć na jego egzekucję.

— Nie będziesz musiała. Obiecuję. Teraz śpij, proszę.

Wystarczyło mu kilka godzin snu. Podniósł się z łoża, najciszej jak to potrafił, okrywając troskliwie Izabellę, ciepłym pledem i poszedł do komnaty gdzie spał Oliver.

Katarzyna popatrzyła ze zdumieniem na stojącego w drzwiach mężczyznę.

— Idź, odpocznij. Ja z nim posiedzę.

Przez kilka długich sekund nie poruszyła się, zastanawiając się, czy szeryf z niej nie żartuje, ale jego mina dobitnie świadczyła o tym, że nie.

— Dziękuję — skłoniła się lekko. — Gdyby coś się złego działo, proszę mnie zawołać, panie.

Skinął głową, a kiedy drzwi zamknęły się za Katarzyną, usiadł na miejscu, które przed chwilą zajmowała. Spojrzał na chłopca. Miał zaciśnięte dłonie, na brzegu kołdry, a spod niej wystawała, strzecha czarnych włosów i para szeroko otwartych oczu, wpatrujących się w niego z zalęknieniem.

— Myślałem, że śpisz — Ian odezwał się pierwszy.

Chłopiec uważnie obserwował go, jaskrawoniebieskimi oczyma, które nawet teraz, w słabym blasku świecy, nie straciły na swojej intensywności.

— Nie chcesz mnie tu. Prawda? — zapytał, z szokującą otwartością.

Tak było jeszcze kilka tygodni temu. Nie chciał go tu, ale teraz był mu bezgranicznie wdzięczny i... zakłopotany bezpośredniością dziecka.

— Gdzie jest twoja matka? — zapytał wymijająco.

— Zmarła, rodząc dziecko mężczyźnie, z którym mieszkaliśmy.

— Czemu z nim nie zostałeś?

Miękki i cichy głos, uspokajał chłopca na tyle, że ten ściągnął kołdrę z twarzy. Była pobijana i opuchnięta, a na policzku widniał olbrzymi siniak.

— Wyrzucił mnie zaraz po śmierci matki, twierdząc, że nie będzie utrzymywał cudzego dzieciaka.

Sam był znajdą i doskonale zdawał sobie sprawę, jak wiele szczęścia miał w życiu. Przygarnęli i wychowali go, zupełnie obcy ludzie, którym będzie wdzięczny do końca swojego życia, za to, co dla niego zrobili. Może właśnie teraz nadarzyła się okazja, by odwdzięczyć się losowi, za dobroć, którą otrzymał jako chłopiec, a którą bezmyślnie roztrwonił, jako mężczyzna. Patrząc na Olivera, poczuł wyrzuty sumienia, za to, że nigdy nie staną w obronie jego matki, choć doskonale zdawał sobie sprawę, z tego, jak dziewczyna cierpi.

— Dziękuję, że stanąłeś w obronie mojej żony i będę zaszczycony, jeśli zechcesz zostać razem z nami.

— Na zawsze? — chłopiec popatrzył na niego, okrągłymi ze zdumienia oczyma.

— Jeśli taka będzie twoja wola.

— Choć w taki sposób, odwdzięczę się losowi i matce chłopca, za okazywaną jej przez lata bezduszność — pomyślał.

— Chcesz iść do Izabelli?

— Mogę?

— Chodź.

Oliver zamaszystym ruchem odrzucił kołdrę, próbując wyskoczyć z łóżka.

— Chwileczkę mój, panie. Czy ty nie jesteś trochę poobijany? — zapytał, lekko unosząc brwi.

— Nic mi się nie będzie — chciał pokazać, że jest silny i odporny na ból.

— Dostanie się nam obojgu, jak Katarzyna zobaczy, że spacerujesz po zamku, zamiast leżeć.

Ian wziął pled, który był przewieszony przez krzesło, owinął nim go i wziął na ręce. Chłopiec na moment zesztywniał w jego ramionach.

— Nie musisz się mnie bać. Nie zrobię ci krzywdy. — Ian wyczuł jego obawy.

Te kilka słów sprawiło, że Oliver powoli i z wahaniem objął go za szyję i przytulił się do Iana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro