1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Harry siedział na ławce i swój wściekły wzrok wbijał w gazetę, a dokładniej w jedno zdanie, które wprawiło go w podły nastrój.

   ,,Hermiona Granger została ministrem!"

   Zielonooki nie miał do niej większego urazu. Jednak liczył na to, iż to Draco Malfoy obejmie tę posadę. Nie miał z blondynem silnej więzi, ale wiedział, że gdyby potrzebował 'wtyki' to ślizgon by nią był. Natomiast Hermiona, panna idealna, której moralność była dla Harry'ego czymś niezrozumiałym, stanowiła niemiłą niespodziankę.

   To zabawne, jak jedno zdanie wprawiło go w okropny nastrój.

   Zmiął gazetę i rzucił nią w kierunku śmietnika, od którego jak na złość kulka papieru się odbiła.

   Wszystko szło nie tak, jak planował.

   Rozejrzał się po parku wściekłym wzrokiem. Po chwili jego oczom rzucił się pewien wysoki mężczyzna. Jego kości policzkowe były mocno zarysowane, cera blada, a oczy w niespotykanym kolorze. Wyglądał nieskazitelnie. Harry nie miał oporu przed nazwaniem go w myślach ,,czystym pięknem".

   Oczy wysokiego mężczyzny wbijały się jak sztylety w Harry'ego. Nawet z tej odległości, zielonooki był w stanie stwierdzić, że to czyste piękno go analizowało. Każdy jego gest był obserwowany, wchłaniany, zapisywany.

   Nawet kiedy mężczyzna złapał kontakt wzrokowy z Harrym, nie odwrócił wzroku. To zaintrygowało zielonookiego i bardzo szybko zapomniał o swojej złości wywołanej jednym, krótkim zdaniem. Był przyzwyczajony do tego, że ludzie odwracali wzrok, kiedy zauważali, że im się przyglądał. Może to dlatego, że jedynymi emocjami, które dało się wyczytać z tych zielonych oczu była obojętność, skupienie lub nienawiść.

   Harry dość szybko zorientował się, że ta twarz wydawała mu się znajoma. Gdzieś ją kiedyś widział, jednak było to zbyt dawno, by zielonooki przypomniał sobie przynajmniej jego imię. Chociaż nie był pewien, czy w ogóle kiedyś je poznał.

   Zaczął intensywnie myśleć, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Skąd kojarzył tego mężczyznę? Był pewien, że nie ze swoich młodzieńczych lat w Hogwarcie. Gdzieś też tliła mu się myśl, że z pewnością nie znał go ze świata mugoli. Nie, coś w jego postawie ukazywało, że był znacznie potężniejszy. 

   Po chwili zrozumiał. To tę twarz widział w swoich snach. Jednak była drobna różnica. W jego snach, mężczyzna był martwy. Te sny kończyły się zawsze jednym. Harrym wpatrującym się w to czyste piękno i sunącym palcem bo jego bladej cerze, poplamionej krwią. Na koniec zielonooki całował jego wąskie wargi i leżał obok martwego ciała, intensywnie się w nie wpatrując.

   Po chwili z widocznym trudem, wysoki mężczyzna odwrócił wzrok i zaczął iść przed siebie. Obejrzał się przez ramię, a jego wyzywający wzrok nakazał Harry'emu wstać i ruszyć za nim.

   Zielonooki nie był w stanie się oprzeć. Chciał za nim iść.

   Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się uciążliwa myśl, która ostatnio nie chciała go opuścić. Ktoś go obserwował. Nie umiał się powstrzymać i szybko obejrzał się przez ramię. Nikogo tam nie było. Tak samo jego magia nie wyczuwała nikogo innego poza wysokim mężczyzną przed nim. Była zbyt późna godzina, by ktoś jeszcze plątał się po parku, który został okrzyknięty nawiedzonym. Jednak o tym potem.

   Szybko odrzucił tę myśl i kontynuował podążanie za nieznajomym.

   Nagle mężczyzna przed nim się zatrzymał. Harry odczytał ten gest bezbłędnie, przyspieszył kroku i już po chwili stanął za plecami wyższego od niego czarodzieja.

   — To bardzo niebezpieczne, by o tej porze chodzić samemu po parku, nie uważasz? — głos mężczyzny był równie idealny, jak jego właściciel. Przez chwilę Harry nie odpowiadał, rozkoszując się słowami, które nadal unosiły się w powietrzu.

   — To bardzo niebezpieczne stać plecami do potencjalnego zagrożenia, nie uważasz? — odpowiedział cicho zielonooki.

   — A może ja się nie boję?
   — W takim razie jesteś idiotą.

   Niespodziewanie słowom Harry'ego odpowiedział cichy śmiech. Dało się wyczuć w nim nutę kpiny. Zielonookiemu się to nie spodobało, jednak jednocześnie poczuł, że musiał dowiedzieć się więcej o tym mężczyźnie. Intrygował go. Zazwyczaj Harry budził strach, złość, ale nigdy rozbawienie.

   — Uroczo że się o mnie martwisz. Jednak niepotrzebnie z nas dwóch, przejmujesz się akurat mną — Harry był pewien, że w głosie mężczyzny dało wyczuć się groźbę. Czarodziej zwabił go w tamto miejsce. Miał w tym swój cel, którego zielonooki nie znał.

   Niespodziewanie nieznajomy wykonał gwałtowny ruch ręką, którą chciał sięgnąć do kieszeni swoich spodni. Harry błyskawicznie złapał mężczyznę za rękę, zanim ten chwycił swoją różdżkę.

   — Nawet nie znam imienia kogoś, kto tak bezczelnie się we mnie wpatrywał. Może zanim dojdzie do rękoczynów, poznam twoje imię?

   — Skoro to jest słowo, które chciałbyś usłyszeć przed śmiercią, to nie ma problemu — spróbował wyszarpnąć rękę z żelaznego uścisku, jednak z zaskoczeniem stwierdził, że zielonooki był o wiele silniejszy niż mu się wydawało. — Tom.

   — Nie ty pierwszy chcesz mnie zabić, Tom. Możesz spróbować swoich sił, skoro tak bardzo tego pragniesz. Jednak to nierozsądne mnie zabijać w mugolskim parku, czyż nie? Chyba nie chcemy, aby ministerstwo weszło ci na głowę, bo jakiś mugol cię zobaczył.

   — To urocze, drogi Harry. Jednak ministerstwo jest ostatnim, co mnie w tym momencie interesuje — Tom odwrócił się do zielonookiego. Dopiero wtedy Potter miał szansę zobaczyć tę piękną twarz z bliska. Oczywiście nie licząc jego snów.

   Nie umiał się powstrzymać przed wpatrywaniem się w oczy Toma. Były przepiękne, przepełnione czerwienią. Ten kolor kojarzył się młodszemu tylko z jednym. Z czerwoną cieczą płynącą w jego żyłach.

Ponadto za zasłoną obojętności, w oczach Toma czaiła się groźba. Niebezpieczeństwo. Czyste zło. Harry oblizał wargi na ten widok. Tom mu imponował. Był inny.

   — Zastanawiam się... dlaczego dopiero teraz próbujesz mnie zabić. Teraz, kiedy wiedzą i umiejętnościami przerastam niemal każdego? Chciałeś spróbować swoich sił dopiero, kiedy będę dorosły? — mocniej wbił swój wzrok w z pozoru obojętną twarz Toma. Jednak jego bystrym oczom nie uszedł błysk złości. — Nie. Nie czekałeś z własnej woli, prawda?

   — Nie udawaj Harry, że mnie nie pamiętasz. Że nie wiesz czemu tu jestem i dlaczego dopiero teraz — Tom gładko zdominował rozmowę. Coś błysnęło w tych zielonych oczach. Coś, co mówiło mu, że Potter go nie pamiętał. Nie wiedział.

Czerwonookiemu odpowiedziała cisza. Harry wpatrywał się w niego intensywnie, analizując jego słowa. Nie chciał dać przeciwnikowi przewagi i satysfakcji, uświadamiając go, że nic o nim nie wiedział. Natomiast Tom zdawał się wiedzieć zdecydowanie zbyt wiele na temat Harry'ego.

— To bardzo przykre, Harry. Nie pamiętać kogoś, kto odpowiada za to, kim się stałeś.
— Sam odpowiadam za to, kim jestem — wysyczał zielonooki. Jego dłoń już dawno puściła rękę Toma, który z łatwością mógł wyjąć różdżkę. Jednak tego nie zrobił. Rozkoszował się tym momentem. Momentem swojej przewagi.

Natomiast Harry zaciskał pięści. Nienawidził, kiedy ktoś zachowywał się, jakby w jakikolwiek pomógł mu w osiągnięciu sukcesu. Zrobił to sam. Bez niczyjej pomocy. Choć to, czy można nazwać jego dokonania sukcesem, było dość wątpliwe. Wielu stwierdziłoby, że jest chorym socjopatą, który powinien zostać zamknięty w Azkabanie. Jednak według Harry'ego, osiągnął sukces.

— Nie masz racji, Harry. Nigdy nie zastanawiałeś się, kim byś teraz był, gdyby twoi rodzice nadal żyli? Gdyby cię wychowali?
— Byłbym słaby — odparł. — Wyczynem nie jest polec w bitwie. Wyczynem jest ją wygrać.

Tom wiedział, że przez tyle lat jego nieobecności, Harry się ukształtował. Był kompletnym przeciwieństwem swoich naiwnych rodziców. Przez rok obserwowania i śledzenia chłopaka, czerwonooki świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że coś było nie tak. Jednak nie był w stanie określić, co dokładnie. Założył (zresztą błędnie), że odizolowanie się od reszty społeczeństwa Harry'ego, było wynikiem traumy z dzieciństwa. Czasem Potter znikał niespodziewanie i wracał po paru godzinach. Czerwonooki stwierdził, że to nic takiego i zapewne chłopak szedł do pracy. W końcu jakoś musiał zarabiać. Jednak w tamtym momencie, kiedy intensywnie wpatrywał się w te zielone oczy, zdał sobie sprawę, jak bardzo był w błędzie. Harry przypominał mu... siebie.

— Zaskakująca odpowiedź — stwierdził lakonicznie Tom. Nie był w stanie wymyśleć innej odpowiedzi. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.

— Przyszedłeś tu tylko po to, aby przeprowadzić ze mną wywiad? Nie wiem jak ty, ale ja szanuję swój czas.

   — Dokąd się tak spieszysz? Na spotkanie ze znajomymi? — zapytał ironicznie Tom. Jednego był pewien, Harry był samotny.

   — Być może.
   — Karaluchy w twoim domu się nie liczą.

   Harry miał tego dość. Jakim prawem ktokolwiek śmiał zachowywać się tak bezczelnie? Nie miałby do Toma żadnego problemu, gdyby nie to, że tak oczywiście sobie z niego kpił. Nie czuł żadnego urazu do mężczyzny, za zabicie jego rodziców. Choć nigdy nie powiedziałby tego na głos, gdzieś podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie tamto wydarzenie go ukształtowało.

   W mgnieniu oka Potter dorwał swoją różdżkę i wycelował nią w przeciwnika. Jednak nie spodziewał się, że równie szybko dokona tego Tom. Był pod lekkim wrażeniem. Jednakże nie miał czasu na rozmyślanie. W tamtym momencie liczył się czas.

   — Avada... — Harry urwał. Zdał sobie sprawę, że nie był w stanie kontynuować. Głos ugrzązł mu w gardle, a różdżka zaczęła parzyć go w dłoń. Nagrzewała się. Z zaskoczenia zielonooki upuścił różdżkę. Próbował coś powiedzieć, jednak nic nie mógł poradzić na to, że struny głosowe odmówiły mu posłuszeństwa.

   Tom patrzył na to przedstawienie z rezerwą, gotów w każdej chwili zaatakować. Jednak jego instynkt mówił mu, żeby zaczekał. A on prawie nigdy się nie mylił.

   Natomiast Harry postanowił walczyć, jak tylko w tamtym momencie mógł. Spróbował rzucić zaklęcie niewerbalnie. Jednak po wypowiedzeniu formułki w głowie, poczuł mdłości. Upadł na kolana i zaczął ciężko oddychać. Czuł, jakby jego płuca zaczęły się zmniejszać, przez co nie były w stanie pomieścić odpowiedniej ilości tlenu. Nie wiedział co robić. Zaczęło mu się kręcić w głowie, a przed oczami pociemniało. Coraz mniejsza ilość powietrza dostawała się do jego płuc. Dusił się. Harry ostatkiem sił uderzył dłonią w chodnik, jakby cokolwiek mogło to zmienić. Nie zmieniło. Jedynie otarł skórę o szorstką powierzchnię. Po chwili zielonooki upadł na ziemię. Ostatnie co zobaczył, to nogi Toma, który ukląkł obok jego głowy. Coś powiedział. Jednak Harry nie był w stanie określić, co dokładnie. Z całych sił próbował trzymać się świadomości, jednak ta wyślizgiwała mu się przez palce. Już po chwili jego ciężkie powieki opadły, a on odpłynął.

    Kiedy Harry zemdlał, jego oddech się wyrównał. Jego twarz wyglądała nadzwyczaj spokojnie.

   Natomiast Tom patrzył na jego ciało z wahaniem. To była jego szansa, mógł go zabić. Jednak coś mu mówiło, że nie mógł tego zrobić. Kiedy tylko uniósł różdżkę z Avadą na ustach, poczuł jak zasycha mu w gardle. Dokładnie tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczył Harry'ego po powrocie do świata żywych. Wiele razy próbował go zaatakować, kiedy ten nie był świadom jego obecności, jednak za każdym razem kończyło się tak, jak przed chwilą. Tom nie miał pojęcia co było przyczyną, ale miał niejasne wrażenie, że gdyby spróbował zabić chłopaka, zemdlałby tak jak on. A tego nie chciał.

   Musiał przemyśleć tę sytuację. Wcześniej tłumaczył sobie reakcje swojego organizmu tak, że chciał rozkoszować się tym momentem. Dlatego zaczął poznawać zielonookiego na tyle, na ile mógł. Z odległości. Jednak w tamtym momencie zdał sobie sprawę, że to nie to było przyczyną. Było coś, co przeoczył. Za bardzo skupił się na chęci zemsty, przez co coś mu umknęło. Nie był w stanie stwierdzić co dokładnie.

   — Same z tobą problemy — mruknął do Harry'ego, po czym złapał go za rękę. Postanowił zrobić coś ryzykownego. Podniósł różdżkę chłopaka z ziemi i wsadził ją do kieszeni, po czym zniknęli z parku z cichym pyknięciem.

__________

#niesprawdzilemrozdzialu
#niewiemcosiedzieje

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro