Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jedynym światłem w tamtym momencie, był snop światła wydobywającego się z różdżki, którą kurczowo ściskał młody mężczyzna. Oddychał głęboko, a jego knykcie bielały poprzez nacisk włożony w ściskanie kawałku drewna. Z perspektywy czasu zastanawiał się, jakim cudem tamtej nocy nie złamał swojej różdżki. Jednak to odłóżmy na potem.

Był świadom substancji pokrywającej jego dłonie. Widział ją, czuł jej konsystencję, zapach, a w uszach wciąż słyszał dźwięki, poprzedzające znalezienie się cieczy na jego rękach.

Po chwili podniósł wzrok na otyłego mężczyznę leżącego przed nim na trawie. Jego brzuch został parokrotnie przebity przez odłamek szkła, który następnie przeszył jego mózg. Jednak ten odłamek był winien śmierci mężczyzny, a nie zmasakrowanego do reszty ciała, któremu daleko było do człowieka.

Jednak to nie był jedyny ślad zbrodni, której dopuścił się tamtej nocy. Mężczyznę otaczało wiele potłuczonych butelek, kawałków kamiennych płyt i pył świadczący o wybuchu, który nastąpił parę chwil wcześniej.

Młody mężczyzna wciąż czuł w powietrzu drobinki magii, które sprawnie wchodziły we wszystko co napotkały. Nie miały problemu z wsiąknięciem w każdy element otoczenia. Były coraz słabiej wyczuwalne, wymieszane z pyłem, a jednak wciąż na tyle silne, by naoczni świadkowie byli świadomi ich obecności. Jednak tamtej nocy nie było świadków, prawda?

Po chwili po cmentarzu rozniósł się śmiech przesiąknięty czymś, co budziło niepokój nawet w zmarłych, którzy go otaczali. Był pełen szaleństwa. Jednak dźwięk urwał się tak niespodziewanie, jak się pojawił.

Młody mężczyzna, wciąż uśmiechnięty, uniósł swoją lewą dłoń naznaczoną substancją, która ukazywała, do czego chwilę wcześniej tam doszło. Przejechał palcami po swojej zmęczonej twarzy. Po tym geście został tylko jeden ślad. Ślad pełen czerwieni. Ślad krwi w kształcie jego dłoni. Natomiast prawa dłoń, wciąż ściskała różdżkę, nie bacząc na ból w stawach, który był tego skutkiem.

Prychnął z pogardą i ostatni raz spojrzał na martwego mężczyznę przed nim. Wyszeptał parę niezrozumiałych słów, po czym coś trzasnęło. Następnie jeszcze raz. Za trzecim poszła iskra, która jednak nie dosięgnęła swojego celu. Dopiero za szóstym razem, największa z dotychczasowo powstanych iskier, dotarła do martwego ciała. Na początku biała koszula delikatnie się zajęła, jednak po chwili zgasła. Dopiero po paru sekundach ogień buchnął, a snop iskier poszybował w górę, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu.

Podniósł się z ziemi, a jego bystre zielone oczy błysnęły w świetle rzucanym już nie przez jego różdżkę, a złote płomienie.

Wystarczyłaby chwila nieuwagi, a przeoczyłoby się moment nagłego zniknięcia ciała, którego brak, płomienie szybko zatuszowały, sprawnie pochłaniając coraz większą ilość terenu.

Młody mężczyzna powoli zaczął odchodzić z miejsca zbrodni, kompletnie ignorując odłamek nagrobku obok którego przeszedł, a którego treść brzmiała:

,,Tom Marvo"

Reszta płyty zapewne leżała parę metrów dalej. Jednak zielonooki się tym nie przejmował. Poprawił swoje włosy, by te nie wpadały mu do oczu, jednocześnie zahaczając palcem o bliznę na czole. O bliznę, od której wszystko się zaczęło.

Odchodząc, obejrzał się tylko raz. Miał niejasne wrażenie, że coś lub ktoś go obserwowało. Jednak szybko zbył tę myśl. Wyczułby obecność intruza.

___________

Powracam! Kto wie, może to fanfiction dokończę XD

Co autor miał na myśli? Świetne pytanie, na które niestety nie znam odpowiedzi.

Miłego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro