Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Joanna szła szybkim marszem ulicami miasta. O brzasku, jak zawsze. Jednak dziś powód był wyjątkowy. To nie była najlepsza pora, by wpadać na innych ludzi. Drobne stópki Joanny, ukryte dziś w zwykłych sznurowanych butach, a nie w szpilkach, stawiały małe i szybkie kroczki. Kobieta miała kolana jak z waty, ramiona jej dygotały, a oddech, zwykle opanowany, teraz był szybki i płytki. W ramionach trzymała dziecko. Było ciasno owinięte kocykami, prawie całe zakryte. Nikt nie mógł go zobaczyć. Po prostu urodził się inny.

Do tej pory o jego istnieniu wiedziała jedynie położna. Co dziwne, nie krzyknęła na widok dziecko. Jedynie poruszyła głową, jakby powoli przyswajała to, co właśnie ukazało się jej oczom. Była to stara kobieta o przeszywającym spojrzeniu błękitnych oczu. Powiedziała Joannie jedynie, żeby uważała.

Teraz Joanna musiała szybko dostać się do tak dobrze jej znanej opuszczonej kamienicy. Z trudem uchyliła jedną ręką ciężkie drzwi i, potykając się o antyki, dobiegła do schodów. Weszła na najwyższe piętro kamienicy, a potem na dach. Wiatr natychmiast uderzył ją w twarz. Joanna kucnęła, kołysząc dziecko.

- Petrze! - zawołała rozpaczliwie, rozglądając się.

Jedna z kamiennych rzeźb ożyła. Powoli podniosła się w błysnęła oczami ciemnymi jak węgiel. Te oczy miały w sobie blask odkąd Joanna dała imię gargulcowi. Petr. Skała. I w tym momencie pokochała jego oczy, ignorując zupełnie gargulczą brzydotę. Te oczy miały życie, należały do tajemnej istoty zamkniętej w kamieniu.

- Wróciłaś - wychrypiał uradowany gargulec. - Tak dawno cię nie widziałem.

Wtedy dziecko zakwiliło. Petr odskoczył i rozwinął ogromne skrzydła w geście obronnym. Tymczasem Joanna ułożyła dziecko na kocach.

- Petrze... - wyszeptała przez łzy. - Ja nie mogę go zatrzymać. On... No, spójrz tylko na niego!

Dziecko było silnym i pełnym wigoru chłopczykiem. Niedawno zaczęły mu rosnąć skrzydła i rogi, takie jak u ojca, ale jego stopy od zawsze były ciężkie i masywne. Jedno było pewne - nie był człowiekiem.

Petr spojrzał na Joannę z głębokim rozczarowaniem. Jego piękne oczy zgasły.

- Nie kochasz go.

- Oczywiście, że kocham! - zaprotestowała. Poczuła się okropnie, kiedy Petr tak o niej pomyślał. - To mój synek. Ale jeśli ktokolwiek dowie się o nim... o nas... będzie zagrożony. On ma w sobie gargulca, Petrze. Zaopiekuj się nim. Proszę.

Petr przymknął oczy i uniósł dziecko. Zaczęło gaworzyć.

- Czy zawitasz tu jeszcze? - spytał. Jednak bez nadziei, martwym głosem, jakiego u niego jeszcze nie było.

Joanna ujęła rączkę dziecka.

- Będę żyła dla tych chwil.

Fabian zerknął na Igriego, który ułożył głowę na jego kolanach. Wyglądał, jakby zasnął. Być może śnił o mamie. O czasach, w których siedział z ojcem na szczycie dachu, spoglądając na maleńkie sylwetki ludzi w towarzystwie świszczącego wiatru.

Fabian uśmiechnął się pod nosem.

- Ciekawe, jak to jest, wychowywać się na dachu kamienicy.

- Dach jest bliżej nieba - powiedział Miguel. - To swego rodzaju sfera wolności. Symbolika jest czymś cudownym, a w Synu gargulca jest jej pełno. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego autor tej książki popełnił samobójstwo - Miguel westchnął, kręcąc głową. - Teraz na mnie spadł brak inspiracji.

- Na ciebie? - Fabian uniósł brwi. - Nie wierzę.

- Niestety, to może dotykać pisarzy częściej niż myślisz. Nie mam pojęcia, jak rozwinąć wątki. Co zrobić, by to mogło zaciekawić. Myślałem nad dodaniem postaci, która zamordowałaby Joannę.

Fabian przełknął ślinę. Poczuł gorzki smak w ustach. Ostatnio dużo delikatniej patrzył na losy bohaterów książkowych. Uśmiercanie nie podobało mu się szczególnie, choć było powszechne.

- Igriego niech znajdzie ta staruszka, położna - zaproponował. - Niech ona będzie tajemniczą postacią.

- Znajdzie Igriego na dachu? - spytał z powątpieniem Miguel. - A co ta staruszka w ogóle by tam robiła?

- Nie na dachu - Fabial zamyślił się, bębniąc palcami w rogi Igriego. Wrócił myślami do nocy, kiedy go znaleźli. Przuszło mu coś do głowy. - Może niech Igri spadnie z niego. Wtedy znajdzie go staruszka.

- I co dalej?

Fabian osunął się na oparcie fotela.

- Nie wiem. Nie jestem przecież pisarzem.

Miguel pomyślał przez chwilę.

- Nie jesteś - przyznał. - Ale dałeś mi ciekawy pomysł. Muszę tylko...

Wtedy do pokoju wpadła Midra. Przerażona jak jeszcze nigdy. Rozejrzała się nerwowo po pokoju.

- Nie widzieliście tu Akishu?

- Nie - Fabian zmrużył oczy i natychmiast podniósł się z fotela. - A coś się stało?

- Nie ma go od rana. Martwię się o niego, bo... Jasny gwint, dlaczego w ogólę tracę czas na gadanie?! Muszę go szukać!

Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju, emanując czystym niepokojem. Fabian bez namysłu poszedł za nią.

- Zaczekaj - Dogonił ją na schodach. - Poszukam z tobą.

Zdawała się go nie zauważyć, jakby był powietrzem. Gorączkowo zaglądała do wszystkich kątów w domu, nawołując Akishu. Jednak bezkształtniec albo wyjątkowo dobrze się skrył, albo rzeczywiście zniknął.

- Szukałaś go na zewnątrz? - spytał Fabian.

- Jeszcze nie.

- Idziemy.

Nie oponowała.

W ogrodzie go nie było. Tak jak w pobliskim lasku. Na plaży nie dostrzegli żadnego psa z czarną, połyskującą sierścią ani innego zwierzęcia, które Midra rozpoznałaby od razu. Fabian już kilkakrotnie wskazał kilku fałszywych Akishu.

Sprawdzali nawet w sklepach z pamiątkami i pocztówkami, a także teren wokół Zamku d'en Plaja. Z każdą chwilą Midra była coraz bardziej zdenerwowana. Każdy ruch wytrącał ją z równowagi.

Nawet nie zauważyli, kiedy zaszli aż na obrzeża miasta, spacerując szosą, otoczeni lasami z dwóch stron.

Fabian nie mógł znieść, kiedy Midra była taka przestraszona. 

- Nie denerwuj się tak - powiedział krzepiąco. - Znajdziemy go, zobaczysz.

- To bez sensu - wyszeptała. - On nigdy tak nie znikał. Zawsze był przy mnie!

Przyspieszyła. Jeszcze nigdy nie czuła się taka pewna w obcym miejscu. Ale za każdym razem, gdy obok przejeżdżał samochód, Midra podskakiwała w miejscu. Frustracja i niepokój narastały. 

- Jest! - czarownica krzyknęła tak, jakby właśnie ukończono jej książkę. Chwyciła rękaw Fabiana i zaczęła nim potrząsać. - Jest! Nareszcie! Akishu! Akishu, chodź do mnie, diabełku!

W odległości około sześćdziesięciu metrów wzdłuż jezdni szedł czarny lis.  Usłyszawszy głos Midry, zastrzygł uszami, natychmiast się odwrócił i zaczął biec w jej stronę. Ona również rzuciła się w jego kierunku. 

- Akishu! Słonko moje, tak się bałam! Jeśli jeszcze raz zrobisz taki... 

Nagle zza zakrętu wyjechało auto. Pojawiło się dosłownie znikąd. Błysnęły reflektory, rozległ się ryk klaksonu... a potem czas zwolnił swój bieg.

Samochód wpadł w poślizg, kiedy uderzył maską prosto w czarnego lisa. Przy akompaniamencie głuchego huku i pisku opon zwierzę padło na asfalt, wydając z siebie urwany skowyt. Nieruchomo. 

Midra nagle stanęła, gwałtownie się zataczając. Uśmiech natychmiast zszedł jej z twarzy. Obserwowała całą sytuację z szeroko otwartymi oczami i ustami. Wszystko się w niej kotłowało. Tak bardzo, że nie wiedziała, co czuje. Gniew? Rozpacz? Szok? Być może wszystko.

Fabian to zauważył. Puścił się pędem w jej stronę, kiedy zobaczył, że wszystkie jej mięśnie się napinają, a pięści zaciskają. Z jej palców strzeliły iskry. Kiedy zobaczyła kierowcę, wysiadającego z samochodu, rzuciła się na niego.

- ZABIJĘ CIĘ! - wrzasnęła rozdzierająco, bijąc go przede wszystkim po twarzy. - Zabiję, cię gnoju! Cholerny sukinsynie! Pieprz się! Słyszysz?! Idź się pieprzyć w jasną zarazę i niech cię porwą wszyscy diabli! Nie przeżyjesz tego, rozumiesz?! Wydrapię ci oczy! Zabiję! Zabiję cię! 

Kiedy kierowca upadł na ziemię, zaczęła go kopać boleśnie po brzuchu i kroczu, z uwielbieniem chłonąc jego bolesne jęki. W jej oczach pojawił się szaleńczy błysk. Chciała więcej bólu. Jego bólu. Za to, co zrobił. Chciała, żeby zdychał w męczarniach.

- Przeklinam cię - wysyczała. - Niech spadnie na ciebie strach i ból. Niech szydzą z ciebie gwiazdy, a czarne istoty niech będą twymi zmorami. Będziesz cierpiał jak ja, gdy tylko ujrzysz gdzieś lisa...

Wtedy Fabian dobiegł do niej i silnym chwytem zablokował ramiona. Zaczęła się rzucać. Nagle okazała się jednak zbyt słaba. 

- PUŚĆ MNIE! - ryknęła przez łzy wściekłości. - On go zabił! On skrzywdził Akishu! Mojego malca! Mojego... Mojego... 

- Midro, proszę cię - Fabian mocniej ją zablokował, oddychając szybko. - Zrobisz mu krzywdę. To był wypadek.

- Morderca!

- Midro... nie. Nie rób tego.

Siły nagle ją opuściły. Osunęła się w jego ramionach. Dygotała i szlochała, a wyglądała, jakby zaraz miała się rozpaść. Jakby jej skórę zaraz miały poznaczyć pajęczyny pęknięć. Wydała z siebie ogłuszający i przeszywający pisk. Potem ukryła twarz w dłoniach i upadła na asfalt. Fabian podniósł ją, objął mocno i przycisnął do siebie, żeby znów nie zaczęła się rzucać. Mogła krzyczeć, mogła wyklinać nawet jego - ale nie on mógł jej teraz puścić.

Kierowca podniósł się chwiejnie. Krwawił na twarzy i był przerażony tym, co się przed chwilą stało. Czym prędzej wsiadł do auta i odjechał. Midra nawet nie odprowadziła go wzrokiem.

- Morderca - wychrypiała i doczołgała się do Akishu. Leżał z szeroko otwartymi ślepiami. Pustymi, szklistymi, zastygłych w bezruchu. Midra przez chwilę nim potrząsała. Błagała, żeby się obudził. Ale tak się nie stało. Przyłożyła ucho do jego klatki piersiowej. Usłyszała ciszę. Żadnych rytmicznych uderzeń.

Rozpłakała się. Tym razem nie był to płacz wściekłości, ale czysty smutek. Uczucia, które tak długo w sobie taiła, pielęgnując agresję wobec innych, teraz wypłynęły.

Fabian jednym dotknięciem palca zamknął jedno oko Akishu. Potem drugie. Poczuł ścisk w sercu i sam starł kilka łez z policzków.

- Dziękuję - szepnęła łamiącym się głosem Midra.

- Teraz już nie wygląda tak upiornie - stwierdził Fabian, wzdychając. - Gdyby nie ta krew... można by pomyśleć, że tylko śpi.

Ciałem Midry znów wstrząsnął szloch. Fabian zacisnął dłoń na jej ramieniu i zagryzł wargi. Chciał coś powiedzieć, ale zwykłe "przykro mi" było puste i zupełnie nieodpowiednie, wręcz wydawały się nieszczere. Tych słów Fabian się nasłuchał aż zanadto, kiedy jego mama zachorowała na Alzheimera, a tata wyjechał do Norwegii. Zewsząd płynęły jak mantra dwa słowa - przykro mi. Albo "współczuję". Fabian znienawidził te słowa.

- Midro? - musiał się odezwać. Mimo że właśnie ją otaczał ramionami, musiał sprawdzić, czy dziewczyna wciąż tam jest. - Weźmy Akishu i wróćmy już. Nie możemy tu zostać, jest zbyt niebezpiecznie.

Czarownica dźwignęła na ręce lisa. Fabian chciał pomóc, ale mu nie pozwoliła. Przez cały czas przyciskała go do piersi.

- Jak mogłeś? - spytała zawistnie do martwego zwierzęcia. - Akishu, dlaczego byłeś tak nieostrożny? Dlaczego się oddaliłeś?! Dlaczego mi to zrobiłeś?!

Drżała jak osika. Gołym okiem widać było, że tłamsi w sobie gniew. 

- Wykrzycz się - poradził jej łagodnie Fabian. - Jeśli coś ma ci pomóc, to jedynie to. I nie bój się płakać - dodał, widząc, że ociera pospiesznie łzy. - Krzycz, płacz, wyklinaj... Też mam ochotę kogoś obrazić. Jeśli ci to pomoże.

Spojrzała na niego z ukosa, stanęła i z z całej siły wytężyła płuca. Fabian ukradkiem przytkał palcem uszy, modląc się w duchu, by jego błony bębenkowe to wytrzymały. Po cichu wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw.

Jednak gdy Midra przestała krzyczeć, wcale nie było jej lepiej. A Fabian nagle sobie coś uświadomił. Włoski na karku mu się zjeżyły.

- Chwileczkę... Skoro Akishu nie żyje... czy ty nadal możesz wrócić do swojej książki?

Midra zacisnęła wściekle usta i odwróciła się d niego.

- Nie - warknęła chłodno. Na chwilę zapadła krępująca cisza. - A teraz powiedz mi, co mi da krzyk? Co mi da, skoro ja już jestem bez żadnej nadziei? - Wyciągnęła zza koszulki plik pergaminowych kartek i wcisnęła mu je do ręki. - To już jest nieważne! Nie należę już do tego świata! To już są śmieci! 

Fabian zamrugał ze zdumienia. Midra jednak nie pozwoliła mu zadać pytania. Wyprostowała głowę, mówiąc dalej.

- A to oznacza, że moją książkę trzeba zniszczyć. Chciałeś, to masz, zostaję w tym świecie. Wyobrażam sobie, jak bardzo się teraz cieszysz, kmiotku!

Przyspieszyła kroku, chcąc się oddalić. Jednak Fabian ją dogonił i zwrócił ku sobie. Poczuł się dotknięty tym, co powiedziała.

- Wcale nie cieszę się z twojego cierpienia! Midro, jestem pewien, że możemy coś zrobić. Może Miguel stworzy Akishu od nowa, jest przecież zdolnym pisarzem...

Wiedźma zaśmiała się gorzko.

- Och, więc teraz chcesz znów mnie wpakować do powieści? - spytała jadowicie słodziutko. - Nagle spodobała ci się perspektywa mojej śmierci?

- Nie! - zawołał zakłopotany.

Midra prychnęła drwiąco.

- Nie zaprzątaj głowy Miguelowi czymś tak bezwartościowym jak ja. Będzie miał jedną książkę mniej do ukończenia. Nie może stworzyć Akishu od nowa. Wtedy to nie będzie Akishu, ale nędzna podróbka. 

Opuściła ręce w geście poddania. Po jej policzkach znów potoczyły się łzy. Zaczęła dygotać i na ponów znalazła się w ramionach Fabiana, który do tej pory nie mógł zrozumieć, jakim cudem w człowieku może się znaleźć tyle łez. Tyle smutku, rozpaczy, tęsknoty. I wściekłości. A zwłaszcza w tej oziębłej i złośliwej osobie. Tak jak kiedyś wydawała mu się niezwykle silna i pozbawiona uczuć, tak teraz miał wrażenie, że ta właśnie Wiedźma ze Wschodu ma się zaraz rozsypać w jego rękach. Krzyczała przez łzy w jego tors.

- Boże! Dlaczego teraz, gdy wszystko już było na dobrej drodze?! Dlaczego te wszystkie lata dawały mi nadzieję, a teraz złośliwy los odebrał?!

Jednak, choć zdawała się być niewyobrażalnie zła na swoje zwierzę, z całej siły tuliła je do siebie jak dziecko. Jego strata zabolała niewyobrażalnie, że nie mogła być na niego naprawdę zła. Przeklinała jedynie tego, kto zabił jej odwiecznego towarzysza. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro