Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fabian od rana symulował chorobę. Jęczał i stękał, łapiąc się za brzuch, jednocześnie pamiętając, by nie przesadzić. Babcia mogłaby się przestraszyć i zabrać go do szpitala. I tak była zaniepokojona jego stanem, ale podała mu jedynie tabletki i herbatę miętową.

Nieco przed południem do ich mieszkania przyszła sąsiadka z naprzeciwka, pani Bielak. Jej codzienne odwiedziny były już czymś tak oczywistym, stałym i niezmiennym jak data Bożego Narodzenia.

Fabian szczerze nie lubił pani Bielak. Przeważnie szanował starszych ludzi, ale ta osoba była zbyt wścibska i nachalna, a jej język zdawał się być tak długi jak rzeka Amazonka.

Akurat czytał mamie Błękitną walizkę i razem przegryzali ciastka z czekoladą, kiedy usłyszał wejście sąsiadki. Na dźwięk jej sztucznie miłego głosu, przytulił do siebie książkę, jakby pomarszczone dłonie z długimi szkarłatnymi paznokciami miały zaraz się tu wedrzeć jak macki ośmiornicy o okrutnie mu ją okrutnie wydrzeć.

Gwałtownie się odwrócił, kiedy pani Bielak stanęła w drzwiach pokoju mamy. Zacisnął gniewnie usta, ale mimo wszystko przywitał się grzecznie.

- Dzień dobry - wymamrotał.

- Mój Boże! - zagruchała pani Bielak. - To dziecko naprawdę jest chore. Taki dobrze zbudowany chłopak, a blady jak ściana.

Zwróciła swoją głowę osadzoną na krótkiej szyi w stronę mamy, która przyglądała się pękatej kobiecie z niepokojem. Pani Bielak obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem.

- Co z tobą, Iwonko? - spytała wyraźnie oburzona. - Kiedyś mówiłaś mi dzień dobry kilka razy dziennie!

Mama zmarszczyła brwi i spojrzała pytająco na Fabiana. Chłopiec postanowił stanąć w jej obronie.

- Mama pani nie pamięta - wyjaśnił.

- Coś podobnego! - prychnęła pani Bielak. - Mnie nie pamiętać, dobre sobie.

- Halino, kawa gotowa! - zawołała z kuchni babcia. W jej głosie była prawie niezauważalna nuta niepokoju.

- Czasem nie pamięta nawet mnie - dopowiedział cicho Fabian. To był błąd. Teraz pani Bielak przypominała wzburzonego wieloryba. Zaczęła szybko gestykulować, z jej oczu zaczęły ciskać gromy, a wargi i obwisła skóra na policzkach zafalowały.

- Bzdury! - zaskrzeczała. - Żadna matka nie zapomina dzieci, nawet w chorobie! A jeśli tak, to nie zasługuje na miano matki!

- Halino, chodź, proszę - Babcia chwyciła ją delikatnie za ramię i zaciągnęła do salonu. Pani Bielak nie przestała jednak mówić. Przeciwnie. Z każdą chwilą podnosiła głos.

Kiedy tylko drzwi się za nią zamknęły, Fabian rzucił w nie poduszką w geście pełnym furii.

- Jesteś zły - zauważyła mama, na co Fabian odetchnął głęboko.

- Co za wredne babsko - wymamrotał.

- Ja? - przeraziła się mama.

Fabian wybuchł śmiechem.

- Nie, skąd. Mówiłem o tej pani przed chwilą.

Mama posmutniała.

- Ona mówi, że ja...

- Nie zwracaj na to uwagi. Nie ma racji. Nie wie nic o chorobie, a wydaje jej się, że może się wypowiadać na każdy temat. Wszystkich krytykuje, zwłaszcza wygląd, chociaż sama jest po prostu jak... - zawiesił głos, myśląc nad odpowiednim określeniem.

- Kula? - podsunęła mu mama.

Wydawało się to dziwnym porównaniem, ale Fabian poczuł się jak oświecony.

- Tak! Wielka, tłusta i stara kula w palto. W palto koloru bordowego jak... jak...

- Wiśnie?

Fabian skrzywił się mocno.

- Nie. To znaczy, tak. To jest kolor dojrzałych wiśni. Ale zbyt je lubię, żeby porównywać do nich tę plotkarę. Nie... Jej palto jest koloru oparzenia trzeciego stopnia.

Mama pogubiła się w jego słowach. Nie wiedziała, o czym mówi. Mimo wszystko jej reakcją był śmiech. Fabian również zaczął się śmiać, opisując panią Bielak coraz bardziej wymyślnymi epitetami. Czuł moc wracających do niego pięknych wspomnień. Wakacje w Bieszczadach, kiedy znaleźli krzaczki prawdziwych borówek. Wszyscy mieli niebieskie buzie i zęby, ale chętnie szczerzyli się do aparatu. Fabian przypomniał sobie też, jak nawzajem zakopywali się w piasku na plaży i jak pisali wspólne historyjki z Miguelem Torresem przy kominku. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był taki wesoły.

Zaraz jednak poczuł smutek. Uśmiech spełzł z jego twarzy, oczy utraciły blask. Przypomniał sobie, że jutro będzie musiał zostawić mamę, choć tego nie chciał. Gdyby mógłby częściej tak dobrze bawić się z mamą, udawałby złe samopoczucie codziennie. Teraz mamę toczyła choroba. Nie mogła już realizować z Fabianem swoich niegdyś szalonych pomysłów, ale Fabian uwielbiał jej czytać. Tylko to im pozostało. Mamie trzeba jej było pomagać nawet przy przejściu z pokoju do pokoju i przy kąpieli. Fabian i babcia byli silnymi i stabilnymi ramionami gotowymi podeprzeć ją w każdej sytuacji. Gdy Fabian wyruszy w drogę, żeby pomóc postaciom z książek, mama utraci jedno ramię.

- Nie płacz... - szepnęła mama, ścierając mu łzy z policzka.

Zawstydzony swoją reakcją Fabian pospiesznie wytarł rękawem twarz. Uśmiechnął się szeroko do mamy i mocno ją przytulił.

- Tak bardzo cię kocham... Wiesz o tym?

- Też cię kocham... synku. Jestem twoją mamą, prawda?

- Tak. Mam na imię Fabian.

Prawdopodobnie to zapomni. Fabian jednak musiał jej to powiedzieć.

* * *

O trzeciej nad ranem w okno uderzyło jabłko. Fabian gwałtownie poderwał się z łóżka. Oddychał szybko i nerwowo, a serce waliło mu jak młot. Kiedy wyjrzał przez okno, zobaczył stojącego w świetle ulicznej latarni Znikacza. Dawał mu znak, że już czas ruszać w drogę. Fabian otworzył okno i skinął mu krótko ręką. Następnie zanurkował pod łóżko i z pomocą latarki znalazł plecak, który przygotował wczoraj wieczorem. Spakował nieco ubrań na zmianę, szczoteczkę do zębów, jedzenie i wodę, apteczkę, scyzoryk oraz zapałki. Nie zapomniał również o telefonie komórkowym i jednej wybranej książce. Po sprawdzeniu wszystkiego narzucił na siebie sweter i wiatrówkę. Następnie wyciągnął długopis i naprędce napisał list do Oli.

Muszę zniknąć na jakiś czas i nie wiem, kiedy wrócę. Przyjaciel potrzebuje pomocy. Dlatego teraz ty musisz pomóc babci opiekować się mamą. Nie wolno Ci uciekać! One cię potrzebują! Czytaj mamie codziennie po południu, bardzo to lubi. Spędź z nią te ostatnie chwile, bo ani się obejrzysz, a  ja utracimy. 

Powiedz babci, żeby się nie martwiła. Liczę na ciebie jak jeszcze nigdy.

Fabian

Nie przypuszczał, że tak łatwo będzie mu się pisało po ciemku. Nie było to takie trudne, jak się wydawało, choć jego pismo z pewnością było trochę koślawe, a tekst nierówno rozmieszczony na kartce. Nie chciał jednak zapalać lampki, ponieważ tej nocy Ola akurat została w domu. Mógłby ją obudzić, a nie miał czasu na wyjaśnienia.

Kiedy się odwrócił, żeby dać znać Znikaczowi, że zaraz wyjdzie z bloku, okazało się, że on już był w jego pokoju. Wkradł się niczym duch i tak też wyglądał, ubrany w czarną pelerynę z kapturem. Fabian z wrażenia upuścił latarkę. Zastygnął w miejscu, kiedy uderzyła w podłogę z głośnym stukotem.

- Przestraszyłeś mnie! - syknął z wyrzutem do Znikacza. - Dlaczego tu przyszedłeś? Zaraz bym zszedł.

Znikacz w odpowiedzi zamigał prawdopodobne przepraszam i wyciągnął rękę w stronę Fabiana. Ten już wiedział, co się zaraz stanie, chciał zaprotestować, ale już znalazł się w kolorowym wirze.

Upadł na plecy pod nogami Kelly, która wrzasnęła panicznie. Stojąca obok Midra w porę zakryła jej usta.

- Zamknij się - wycedziła przez zęby. - Gdyby tu były jakieś smoki, już byś je wystraszyła.

Keiko pomogła Fabianowi się podnieść. Chwyciła go za nadgarstek i podciągnęła w górę. Uśmiechnęła się przy tym dziarsko dla zachęty.

- Na kogo czekamy? - spytał Fabian. - I gdzie jest Noak?

- Poczekaj - odparła cierpliwie Midra.

Noc była cicha. Nawet żaden samochód nie przejechał obok. Słychać było jedynie wycie psów z ulicy i migające światła. Fabian czuł niepokój. Od początku ganił siebie samego. Znalazł się w sytuacji, której nawet Miguel Torres nigdy nie opisał w swoich książkach. To wydawało się niemożliwe, spotkać postacie z książek. A jednak Fabian postanowił im pomóc, choć to było kompletnym szaleństwem. Sam nawet nie wiedział, czy wierzy w to wszystko. I - co ważniejsze - czy Miguel uwierzy. Chłopiec miał niejasne przeczucie, że będzie tego żałował.

Nagle zobaczył z prawej strony światła reflektorów samochody. Gdy się przyjrzał, doszedł do wniosku, że jest to czarny van. Po chwili samochód zatrzymał się przy chodniku, dokładnie tam gdzie stała grupka postaci z książek razem z Fabianem. Przednia szyba przy miejscu kierowcy została opuszczona, a z okna wyjrzał Noak Hanson we własnej osobie. 

- Oto jestem - przywitał się napuszonym tonem. - Punktualny, jak zawsze. 

- A jaki skromny - mruknęła kwaśno Midra. 

- Chwileczkę - Fabian przekrzywił głowę ze zdziwienia, wskazując na vana. - To jest nasz środek transportu?

- Ładny wóz, prawda? - Noak wyszczerzył do niego zęby, gładząc z namaszczeniem kierownicę. 

- A co z kontaktem z nowoczesnością? Sam mówiłeś, że Midra i Znikacz nie mogą korzystać z nowych środków lokomocji.

- Owszem - potaknęła Midra. Zaraz jednak uśmiechnęła się chytrze. - Ale ten... hm... powóz nie jest z tego świata, ale z książki Noaka.

Fabian uniósł brwi.

- Czy to robi jakąkolwiek istotną różnicę?

- Bardzo wielką. Świat książek to czysta wyobraźnia. My wszyscy, nawet Kelly, jesteśmy jej tworami. A skoro ten dziwaczny powóz jest z książki, on również musi być stworzony przez moc wyobraźni. W waszym świecie działa podobna zasada, tylko wszyscy składacie się z czegoś innego. Z... - urwała nagle. Słowo wyleciało jej z głowy. - Jak ty to tłumaczyłeś, Noak?

- Z atomów - odpowiedział spokojnie i kontynuował wypowiedź Midry. - To oznacza, że Midra i Znikacz, ponieważ pochodzą teoretycznie z innych czasów, nie mogą mieć kontaktu z nowoczesnymi rzeczami twojego świata, Fabianie, ale jeśli te nowoczesne rzeczy pochodzą z książki - Rozłożył ramiona - nie ma problemu. W jaki sposób może im zaszkodzić wyobraźnia, skoro sami się z niej składają?

Fabian stał ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, wpatrując się otwartymi szeroko oczyma w Noaka.

- Długo zajęło panu myślenie nad prawami rządzącymi książkami?

- Och, wcale nie - odparł, zadowolony z własnego intelektu.

- Czy ten van jest z książki, w której pan występuje?

- Owszem. Mój autor przerwał jej pisanie akurat w momencie, kiedy siedzę w moim cudownym samochodzie, więc to jasne, że kiedy wyszedłem z książki, ten van mi towarzyszył. Można powiedzieć, że to szczęście w nieszczęściu. Teraz wystarczy, że powiesz nam, gdzie mieszka nasz wybawiciel Miguel Torres, a mój wielofunkcyjny GPS go znajdzie. 

- Wielofunkcyjny GPS? - powtórzył załamany Fabian, spoglądając na Midrę i Znikacza. - Czy wy na pewno możecie tym jechać i nie przesiąknąć nowoczesnością?

Midra wzruszyła obojętnie ramionami, wsiadając do vana.

- Chcę tylko, żeby ten pisarz ukończył moją książkę i dał mi szansę na powrót do niej. Wszystko mi jedno, jak się tam dostanę.  Poza tym, nie rozumiem prawie nic z mowy tego półgeniusza, a nie zadaję pytań. Przeczuwam też, że po powrocie do mojego świata nie będę pamiętała nic. Co mi się może stać?

- Dlaczego nazwałaś mnie półgeniuszem? - obruszył się Noak. - Z twoich ust zabrzmiało to jak obelga.

Fabian spojrzał na Znikacza, ale on najwyraźniej całkowicie zgadzał się z Midrą. Ochoczo ruszył za nią i usadowił się w wygodnym siedzeniu. Zaraz za nim wsiadły Keiko i Kelly. Fabian westchnął i usiadł na siedzeniu pasażera obok kierowcy. 

- Podaj adres - zażądał Noak. - Dowiedziałeś się wszystkiego, co nam potrzebne, prawda? - Przeszył go czujnym wzrokiem.

Fabian kiwnął głową i wykonał polecenie. Zadzwonił wczoraj wieczorem do taty. Ucieszył się bardzo, kiedy odebrał. Zanim go spytał, gdzie mieszka Miguel, rozmawiali długo. Cudownie było znów usłyszeć jego głos, ale Fabian czuł się jednocześnie opuszczony. Wprawdzie tata mówił kilkakrotnie, że bardzo kocha jego, Olę i mamę, ale Fabian chciałby to usłyszeć prosto z jego ust, a nie z telefonu. Czuł się, jakby przekazywano mu informację z drugiej ręki. 

- Paderborn... - Noak w zamyśleniu podrapał się po brodzie. - Ach, Niemcy! Byłem tam kiedyś przejazdem, ciekawy kraj. Doskonale! W drogę, drużyno!

Wcisnął pedał gazu i ruszył z piskiem opon. Cieszył się jak dziecko, uśmiechał się szeroko i nucił pod nosem. Pozostałym również udzielił się dobry nastrój. Keiko zaczęła śpiewać piosenkę po japońsku, Znikacz kołysał się w rytm muzyki, a Midra klaskała. Jedynie Kelly usiadła jak najdalej z tyłu, uważając swój smartfon za najbardziej interesującą rzecz na świecie. 

Jednak ledwie wyjechali z miasta, już musieli przerwać podróż. Coś im stanęło na drodze i Noak gwałtownie zahamował. Wszyscy siedzący z tyłu znaleźli się nagle na tapicerce. 

- Cholera, Noak! - zaklęła Midra, podnosząc się. - Co ty wyprawiasz?

Mężczyzna bez słowa zgasił silnik na środku ulicy i wysiadł z vana. Wszyscy inni poszli jego śladem, nie chcieli zostawać w pojeździe bez kierowcy.

Okazało się, że powodem, dla którego się zatrzymali, był staruszek. Niepozorny, przygarbiony i podpierający się laską. Podobny do tysięcy innych staruszków, ale z jakiegoś powodu Noak zawzięcie z nim dyskutował. Fabian podszedł, wyraźnie zainteresowany.

- Co się stało, panie Henryku? - spytał Noak. - Jednak zdecydowałeś się, żeby z nami udać się do pisarza?

Starzec pokręcił prędko głową. Wyraz twarzy miał tak poważny, jakby w pobliżu zdarzył się wypadek.

- Nie, nie o to chodzi - Głos mu drżał z nerwów. - Mój pisarz żyje i mieszka w Polsce, mówiłem już to. Właśnie zmierzałem na przystanek autobusowy, ale musiałem zawrócić i was znaleźć, dzieci. Zobaczyłem jego.

- Pisarza?

- Skądże znowu!

Noak rozejrzał się, drapiąc się po głowie. Czyżby staruszek kogoś ze sobą przyprowadził?

- Ale... tu nikogo nie ma.

- Oczywiście, że nie! - odparł zirytowany starszy pan. - Nie mogłem go tu przynieść, to zbyt ryzykowne. Ale on potrzebuje waszej pomocy. Natychmiast - Spojrzał na nich zza prostokątnych okularów. Bruzdy na czole pogłębiły się. - Mam wrażenie, że on może nawet umrzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro