7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Mila***

Obrzydzenie względem własnej osoby. Uczucie w pewnym sensie ludzkie, z drugiej bardzo mi obce.  Przyszło mi ostatnio na myśl, że coś w tym rodzaju musiała czuć Lilia jakiś czas temu przy spoglądaniu w lustro codziennie rano. Oczywiście nie mogłam brać tego za pewnik, bo nigdy podobnej sytuacji nie doświadczyłam i, będąc zupełnie szczerą, nigdy bym nie chciała doświadczyć.  Mimo bycia osobą dorosłą, nie byłam sobie w stanie wyobrazić, jakim cudem tak drobniutka i delikatna istota jak ona była na tyle silna, żeby przetrwać te kilka dni, kiedy omal nie została skatowana na śmierć. A jednak, żyła i starała się przynajmniej udawać, że jej życie ma jakiekolwiek pozory normalności.


***

W fundacji często bywa ciężko. Przynajmniej dla mnie. Być może dlatego, że to wspomnienia wracają i w pracy zżerają mnie po kawałku. Niby próbowałam żyć jak kiedyś, ale prawda była taka, że nic nie było jak kiedyś. No nic, pozostawało mi mieć tylko nadzieję, że pewnego dnia będzie lepiej. Moje rozmyślania przerwał dzwoniący telefon. Dźwięk rozniósł się po słuchawkach i rozlał się po obu moich uszach. Odebrałam bez chwili zastanowienia.


- To wszystko nie ma sensu- w słuchawce słyszałam wysoki, dziewczęcy głos. Ku mojemu przerażeniu, wydawał mi się bardzo znajomy.


- Co się dzieje? - zapytałam.  Spanikowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zatrzymałam wzrok na oknie. Na zewnątrz bardzo padało, a drzewami targał porywisty wiatr.


- Nie chcę żyć. Po prostu nie chcę. Pozwólcie mi, do cholery, w spokoju umrzeć-moja, jak się domyśliłam, młoda rozmówczyni, zaniosła się głośnym płaczem.


- Powiedz mi, proszę, jak masz na imię?- poprosiłam spokojnie, próbując zyskać choć minimalne zaufanie dziewczyny.


- Lilia.


O w mordę, pomyślałam.


***

W drodze do jej domu zdążyłam wezwać odpowiednie służby. Zaparkowałam samochodem pod dużym, okazałym, białym domem. Idąc długim korytarzem, słyszałam jej płacz. Widok, który tam zastałam, przypominał mi horror.  Siedziała na podłodze w salonie z rozwiniętym scyzorykiem w dłoni. Przybliżyła go do odsłoniętego lewego przedramienia, wzięła głębszy oddech i przeciągnęła ostrzem noża po swojej skórze. Krew trysnęła strumieniem na marmurową podłogę. Zaczęła płakać jeszcze głośniej i mocniej.


-Co najbardziej lubisz robić?- zadałam jej to pytanie tylko po to, żeby nie zasnęła. Tak się często dzieje przy utracie znacznej ilości krwi.


-Śpiewać- mruknęła.


- Czyje piosenki?- dopytałam, jednocześnie przypominając sobie, że przyjazdem do jej domu dość mocno nagięłam swoje uprawnienia w fundacji.


- Adele i Beyonce.


***

Po powrocie do domu długo nie mogłam dojść do siebie i analizowałam tą sytuację, rozkładając ją kilkakrotnie na czynniki pierwsze...



Hej!

Dziś taki krótszy rozdział. Mam nadzieję, że Wam się podoba.

Miłych wakacji!

P.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro