5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Mila ***

Budząc się o poranku,  czułam, że dziś stanie się coś złego. Bardzo złego. Chwilowo moje czarne myśli rozwiał telefon od cioci Zosi. Pytała, czy znajdę chwilę, by podrzucić jej książkę, o której ostatnio rozmawiałyśmy. Mowa o ,,Opowieści Podręcznej" autorstwa mojej ukochanej Margaret Atwood. Zgodziłam się.

***

Przyjechałam. Kobieta przywitała mnie z uśmiechem:

-Cześć, słońce. Masz dla mnie książkę?

-Mam- uśmiechnęłam się.

Podałam jej książkę i zdjęłam kurtkę. Pech chciał, że podwinęła mi się koszulka, odsłaniając sporego siniaka na moim brzuchu. Był on oczywiście wynikiem zastrzyków i wbijania igieł, ale wyglądało to tak, jak wyglądało.

- On cię bije?!

-Co?

- Filip cię bije?

Wtedy nie wiedziałam, czy mam jeszcze się śmiać, czy już zacząć płakać.

-Ciociu, usiądź. Nikt mnie nie bije. Po prostu biorę zastrzyki na owulację i to od igły. Jeszcze raz powtarzam, że nikt mi nic nie zrobił. Myślisz, że pozwoliłabym, żeby Filip mnie uderzył?-spytałam retorycznie.

-Nie.

-No właśnie. Prędzej to on oberwałby ode mnie- powiedziałam, nie kryjąc rozbawienia.

***

Wróciłam do domu. Siedział w salonie. Trząsł się. Płakał. Nie miałam pojęcia, o co mogło chodzić.

-Co się stało?-zapytałam, zachowując resztki opanowania.

-Pamiętasz sprawę tej  zaginionej dziewczynki?

-Pamiętam. Prowadzisz ją razem ze swoją ciocią- odpowiedziałam, powoli się domyślając, do czego zmierza.

-Rano wyłowili ją rzeki- powiedział, rwąc kolejną kartkę. Jego mama w tajemnicy powiedziała mi, że Filip trzyma całą ryzę kartek na czarną godzinę. Wyciągał ją wtedy, gdy miał świadomość, że emocje wymykają mu się spod kontroli. Akceptowałam to, ale mimo wszystko wstałam, odeszłam kilka metrów i stanęłam bokiem do niego. Nie zrobiłam tego po to, żeby go zignorować, ale po to, że gdyby nagle dostał napadu histerii i/lub ataku agresji, mieć jakąś szansę na ochronę samej siebie.

-Jezu- wydukałam, powoli zmniejszając dzielącą nas odległość.

-Ja ją widziałem, rozumiesz? Wyglądała, jakby spała...-urwał,starając się na mnie spojrzeć.

-Kurde, Filip. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś zrobić. Nie masz sobie nic do zarzucenia.

-Mam. Nie wiem, czemu, ale zdaje się, że nie zrobiłem wszystkiego.

-Wiesz przecież, że to nieprawda...

-To moja wina. Przeze mnie ona nie żyje!-przejechał ręką po stole, sprawiając, że część kartek zawirowała w powietrzu. Cofnęłam się o kilka kroków ,zaczynając wchodzić na ścianę. Nie przyjmowałam tego do siebie długo, ale...bałam się go. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.

-Dlaczego tak stoisz?- zmienił temat. Odetchnęlam z ulgą, widząc, że się uspokoił.

-T-tak p-po prostu- odpowiedziałam, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem zestresowana.

-Nie uduszę Cię. Możesz podejść.

Odgarnął włosy z mojej twarzy. Stałam jak wryta w podłogę. Nadal podświadomie się go bałam.

-Jesteś bardzo...symetryczna- stwierdził.

-Chyba chodziło Ci o ,,sympatyczna "-poprawiłam go, lekko się uśmiechając.

-Nie. Symetryczna. To chciałem powiedzieć.

-Dobra, niech Ci będzie. Symetryczna.

-Żeby nie było. Sympatyczna też jesteś- zerknął na mnie, po czym złożył delikatny pocałunek na moim czole.

-Miło mi to słyszeć- skwitowałam.

Ho,ho,ho!
Trochę się zadziało w tym rozdziale, co?😮
Jak myślicie, co będzie dalej?
Wesołych świąt i szczęśliwego Nowego roku!:-)
Autorka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro